rozdział 10 / Zefir i Alferi ✔️
Dwaj aniołowie stanęli na szczycie góry spoglądając na spokojne ziemie i zamkieszkujących je ludzi. Słońce zaczynało wschodzić, a jego delikatne promienie rozświetlały wnętrza domów, mówiąc tym samym by ich mieszkańcy zaczęli wybudzać się z snu.
- Denerwuje mnie widok jak spokojnie sobie żyją. Powinni dowiedzieć się czym jest wojna. Powinni wiedzieć ilu umiera w każdej chwili by ich chronić. - Odezwał się jeden z aniołów.
- Mój Drogi, ludzie są słabi, dlatego ich chronimy. Jednak mimo swych słabości, ich życie także ma wartość. Kiedy ginie jeden człowiek, rodzi się nowa gwiazda. Powiedz, gdyby ich życie było, aż tak bezwartościowe, to dlaczego sprawia, że rodzi się coś tak pięknego jak gwiazda? - odezwała się anielica.
- Dobrze wiesz, że nie interesują mnie one. Od wielu dni myślę nad pewnym rozwiązaniem moich zmartwień.
- Nie waż się nic robić, co nie leży w zakresie twoich obowiązków.
- TO LEŻY W ICH ZAKRESIE! Nie mogę dłużej patrzeć na to jak moi żołnierze oddają życie za nich!
- Zefirze! To nie jest odpowiednia metoda. Nie możesz ratować życia zabierając je innym... po za tym pomyśl o naszej córeczce. Co zrobi jeśli zostanie sama? Nie chce by cierpiała. Nie przez nas, a mimo to nadal czuję jakbyśmy kroczyli nieodwracalną ścieżką..
- Ja.. przepraszam Alferi.. znowu mnie poniosło.
- Spokojnie, jestem tu.
Czy to kolejne wspomnienie, a może sen?
Zaczynał zapadać zmierzch, a Zefir podjął decyzję. Nie mógł patrzeć na przywiązanie swojej żony i innych starszych do dawnych zadań. Nie wierzył w bajkę z gwiazdami. Uważał, że kobieta to wszystko wymyśliła. Niebo stało się czarne niczym smoła, a księżyc odbijał czerwone światło.
W Gwiezdnej Świątyni polegli już wszyscy prócz jednej osoby. Ich ostrza stykały się bezutannie. Walka była zacięta. Niegdyś kochankowie, dziś wrogowie. Alferi była zwinna i unikała większości uderzeń, jednak jej mąż był o wiele silniejszy. Wystarczyłoby jedno jego uderzeniez pełną siłą, a kobieta mogłaby już się nie podnieść. Czuła ból widząc drogę jaką obrał jej ukochany. Miała bowiem możliwość raz spojrzenia w przyszłość. Widziała co się wydarzy, a mimo to nie chciała by ginął ktokolwiek więcej. Lśniąco złoty miecz Alferi zderzył się z srebrną kosą Zefira. Zbliżyli się ku sobie, na tyle by mężczyzna mógł usłyszeć anielicę.
- Myślisz, ze masz prawo mnie zabić? Hej! To że jesteś jednym z najważniejszych aniołów nic nie znaczy! Dobrze wiesz, że jeśli ona się o tym dowie ty również zginiesz, a wraz z tobą upadną wszyscy inni. NASZA CÓRKA ICH ZABIJE! WEŹ ZA TO ODPOWIEDZIALNOŚĆ GENERALE!!!
Po raz kolejny ostrza zderzyły się ze sobą. Rozpoczął się taniec krwii...
- TO WSZYSTKO W IMIĘ REWOLUCJI!
Oboje poruszali się z niewyobrażalną prędkością. Na ziemi rozpoczęła się niewyobrażalna burza. Z każdym zderzeniem i błyskiem ostrzy, na ziemię docierał piorun. Nie baczył na nic. Czy to dom pełen ludzi czy pustkowie. Walka trwała i nic nie mogło jek zatrzymać.
Burza zaczęła się kończyć, jednak deszcz nadal wypływal z chmur. Z początku był on krystalicznie czysty. Były to łzy anielicy.
- Ja na prawdę Cię kochałam i kocham... - powiedziala anielica by chwilę później zostać przebitą przez srebrne ostrze. - i kochać będę....
Krystaliczne łzy przestały wylewać się z złotych oczu. Zamiast ich z ciała kobiety zaczęła wypływać krew. Anioł, a jednak krew czerwona niczym ludzka.
- MAMO!!! - krzyknęła młoda anielica, która dotarła właśnie na miejsce.
Zaczął się krwawy deszcz. Pełen smutku i cierpienia.
Młoda Atarisa trzymała na swoich kolanach martwe już ciało swojej matki, a nad nimi stał wysoki mężczyzna, którego skrzydła stopniowo zaczynały stawać się coraz to bardziej czarne.
- OJCZE! JAK Mogłeś!? JAK!? Dlaczego zabiłeś ją? To była także twoja żona. Moja mama.. dlaczego.. KOCHAŁAM JĄ! - z oczu kobiety zaczęły wylewać się łzy.
- To w imię rewolucji... ŚWIAT OD TEJ PORY BĘDZIE NALEŻAŁ DO NAS! Dołącz do mnie. - odpowiedział podając jej rękę.
- Świat? Ma należeć do Ciebie? Taką pobudką się kierowałeś? - Łzy przestały wypływać z oczu młodej kobiety, rozpacz przemieniła się w to do czego nie chciała dopuścić jej matka, żrące pragnienie zemsty. - Skoro tak bardzo zależy Ci na tym świecie..
ZNISZCZE GO, A WRAZ Z NIM UPADNĄ WSZYSTKIE ANIOŁY! PRZETRWAJĄ TYLKO TE CO MAJĄ NIESKAZITELNE SERCA!
Atarisa obudziła się na grobie biologicznej matki. Wisterie oświetlały promienie światła. Ich piękny fiolet zaczął mienić się z w słońcu. Nikogo obok niej nie było. Spojrzała prosto w słońce.
- Ty także jesteś gwiazdą. Prawda? - zapytała wyciągając dłoń ku niemu. Powinna odszukać resztę wspomnień? - Chciałabym świecieć tak jasno jak ty, jednak, czy mam prawo, gdy tylu odebrałam życia?
■□■□■□■□■□■□■□■□■□■
● Wróciłam? Nie wiem, ale zobaczyłam ostatnio, że ktoś zagłosował na to dzieło i przypomniałam sobie, że nie skończyłam korekty... a bez niej bardzo ciężko jest się połapać.. więc stąd ten rozdział!
● 750 słów
● KOREKTA: 08.02.2025
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top