8.4. Odważny i spontaniczny [Kaszubska Czarownica]

Mężczyzna, którego teleportowałam bezpośrednio do mojego pokoju, leżał bez ruchu na łóżku, w białej jak śnieg pościeli. Od jego wychudzonego ciała dochodziła nieprzyjemna woń, ale w końcu pochodziłam ze wsi. Mój głos miał mu pomóc wyrwać się z koszmaru, ale nie zauważyłam żadnej reakcji, więc pozostawało czekać. Zaczęłam od "Aniele Boży", a teraz kończył mi się repertuar. 

— Czasami modlitwa jest najskuteczniejszym zaklęciem, niezależnie od tego, do jakiego bóstwa jest skierowana. Warto próbować, tym bardziej że Kaszubi to bardzo wierzący naród — powiedziałam szeptem.

Nie miał widocznych śladów na ciele, ale jego dusza wiła się z bólu. Który to był patronem chorych i inwalidów, Święty Roch, czy Rafał? Skleroza, no. Ocierając twarz Daniela wilgotnym ręcznikiem, zastanawiałam się jeszcze nad Litanią do Wszystkich Świętych i przypominałam sobie jej słowa. Zamiast tego zanuciłam cicho...

"Cëchô noc, swiętëchnô noc. Bożi Syn smieje sę. Miłi gowôr z gąbczi je czëc, ters ju lepi nóm będze żëc. Jezus sę naj urodzył, Jezus sę naj urodzył." [kolęda Cicha noc po Kaszubsku]

Przy ostatniej zwrotce kolędy, Wilkołak zaczął sapać, wzdychać i jęczeć, aż popłynęły mu łzy. Jego klatka piersiowa opadała i unosiła się nieregularnie, w spazmach, a mięśnie drżały.

— Po co mi to wszystko, przecież ja nie mam duszy  — powiedział.

Lekko rozchylił powieki i chyba mnie rozpoznał. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, usiłowałam go objąć, przytulić, choć był dosyć szeroki w ramionach. Poczułam, że zaciska mi na plecach dłonie, jego ciało walczy ze skutkami długotrwałego letargu. 

Nagle wstrzymał oddech i odskoczył ode mnie na drugi koniec pokoju, przewracając krzesło. Z szaleństwem w oczach porażonych jasnością dnia rozglądał się po pokoju i przytrzymywał parapetu. Wilkołaczy organizm i tak radził sobie lepiej niż ludzki.

— Ty zdradziecka elfia k*rwo! — wrzasnął, wykrzywiając usta i marszcząc nos.

— Daniel, tylko spokojnie — powiedziałam stanowczo, wyciągając przed siebie ręce w bronnym geście.

Wyszczerzył zęby i zawarczał: 

— Gdzie ja jestem?

— Wyciągniemy cię stąd. — Wstałam z podłogi. — Proszę, bądź cicho, bo nas usłyszą.

— Zejdź mi z drogi, bo urwę ci łeb! Śmierdzisz jak oni! — Daniel okręcił się narzutą i zastygł przygotowany do skoku przez okno. — Mało wam mojej krwi? Co tym razem kombinujecie?

Wyciągnęłam w jego stronę rękę jak do przestraszonego zwierzaka. Waliło brudnym psem na kilometr, ale przecież to nie był argument w rozmowie dwojga dorosłych ludzi. 

Albo Czarownicy i Wilkołaka.

— Nic ci nie zrobię. To ja, Kasia. Zaraz zejdziemy do samochodu i będziesz bezpieczny. Nie rób nic pochopnie.

— Wszystko tutaj śmierdzi elfią pychą, a ty cuchniesz jak ich własność — warknął, ale nie uciekał. — Mogłem się po tobie spodziewać wszystkiego, po tym, co odstawiłaś pod cerkwią!

Nic nie warta elfia szmata. Tak, to ja. Dziękuję.

Rozkosznie prawdziwe, choć trochę nielogicznie. 

Chociaż w sumie, z drugiej strony...

— Znaleźliśmy cię prawie po miesiącu! — Zachowanie spokojnego tonu było coraz trudniejsze. — Ciężko było prosić elfa o pomoc w odnalezieniu wilkołaka, ale będź tak dobry i pomyśl. Założę się, że chcesz się stąd wydostać tak samo jak ja, zanim nas tu znajdą.

Zdecydowanie nie był to dobry czas na rozmowy o moich deklaracjach uczuciowych, zawodach miłosnych i wzajemnym zaufaniu. Uratował mnie dźwięk otwieranych drzwi.

Do pokoju wszedł lekko i z gracją, nasz wybawca Marek, a Danielowi od razu wróciła pamięć.

— Zapłaciłem za pobyt. Wisisz mi dwa patole — zwrócił się do skołowanego Daniela. — A teraz zepnij dupę i schodzimy do auta. Nie mam zniżki na pranie tapicerki dwa razy w miesiącu. — Rzucił mu pelerynę niewidkę i spodnie od dresu.

— To twoja d*pa, nie moja — półprzytomny i przestraszony wilkołak wskazał na mnie palcem. — Sam jesteś patol. Nigdzie z wami nie idę.

Elf przewrócił oczami.

— Kasiu, ogłusz go fireboltem. Wiem, że umiesz. Nie mamy czasu.

Poruszyłam lekko paluszkami. Aż mnie świerzbiło, żeby komuś przygrzmocić. Błękitne iskierki skumulowały się w niedużą kulę pełną magii.

"Wilkołak w powietrzu,
Leci wysoko w ciszy,
Magia nocy."

Daniela podniosło, plasnęło o sufit i rzuciło z hukiem na ziemię. Trochę jakby zemdlał.

— No to jeszcze raz. Dla pewności.

"Wiosną wilkołak,
Leci w powietrzu cicho,
Magia w dzień trwa."

Powtórka z rozrywki.

"Wilkołak unosi się,
Nad podłogą płynie,
Magia szarości."

O, mam!

"Wilk w powietrzu lata,
Pochmurny dzień go nie kryje,
Magia lewitacji."

W oczach elfa zapłonął ogień ekscytacji, najwyraźniej haiku podniecało go bardziej niż moje gołe cycki w nocy pod kołdrą. 

Daniel po kilku zderzeniach z podłogą był wystarczająco nieprzytomny, żeby narzucić mu na ramiona pelerynę, popchnąć jak balonik napełniony helem wzdłuż korytarza, przez lobby, pokonać drzwi wejściowe i włożyć do bagażnika. Trochę się szarpał, gdy Marek ruszył z piskiem opon.

— Nie chcę cię martwić, ale zaraz wyślą za nami ochronę. — Marek wskazał na zamykającą się bramę. — Gdybyś była uprzejma rzucić jakieś zaklęcie na ekspresowy "check out". Nie podoba mi się jednak ten hotel, po namyśle.

— A mi się nie podoba pomysł ze ślubem — sapnęłam, niszcząc romantyczną chwilę. Całą magię skupiłam w lekko rozłożonych ramionach jak ksiądz podczas ofiarowania i wykrzyczałam:

"Żadna brama nie za trzyma, mocy co się dziś nas ima, otwórz portal w inne miejsce, by nie gonił nas nikt więcej. "

— Marek gaz do dechy! — powiedziałam i usiłowałam rozszerzyć portal tak jak fotkę na telefonie. Dwoma palcami.

Rymowane zaklęcia są zdecydowanie bardziej skuteczne. Przed stalową bramą pojawił się pierścień ognia, Marek zamknął oczy, na wypadek, gdyby urwało nam jednak lusterka.

— Nie kochasz mnie? — spytał bezbarwnym tonem, nie otwierając oczu.

— Kocham. Teraz skupiamy się na ... — Zawiesiłam głos, bo portal wypluł nas dwadzieścia kilometrów dalej, tuż przed bramą mojego domu. — Marek, hamuj!

Kierowca zgrabnie manipulując gazem i ręcznym hamulcem przejechał bokiem i zatrzymał się dopiero przy choinkach. Zaryty w błoto po podwozie.

Wyskoczyłam prosto w największą kałużę świata i brodząc po kostki w ciastowatej rozmokniętej glinie, zaczęłam zamykać skwierczący, jak bekon na patelni portal, wymachując rękami przestrzenne, niewidoczne dla oczu zwykłych śmiertelników znaki. 

Nawet nie pomyślałam, że boli mnie ramię. 

Z kalenicy dachu sfrunęła Falka, mój gryf na kurzych skrzydłach i przycupnęła na słupku prowizorycznego ogrodzenia, spoglądając z ciekawością na przyszłe pole bitwy.

Z bagażnika wytoczył się wściekły wilkołak bez koszuli i w ciasnych spodniach od dresu. Wyszarpał drzwi z zawiasów i wywlókł Marka za poły czarnego płaszcza. Rzucił nim jak kukłą, ale choinki zamortyzowały upadek.

— No, halo! Ale ja się nie zdecydowałam jeszcze tak na sto procent! Nie zabijaj go! Daniel! Co ty robisz? Powaliło cię?!

Facet nie miał zamiaru odpowiadać, na moje pytanie. Akurat zaczął przemianę i prawdopodobnie mogłam żegnać się z życiem albo modlić, ewentualnie. 

Zamykając portal, byłam bezbronna. Nie dało się tego zrobić jedną ręką, ale gdybym miała większą moc... Grzęznąc w błocie, doczłapałam do Diabelskiego Kręgu. Otworzyłam umysł na możliwość przekręcenia jakiegoś niewidzialnego pokrętła, zwielokrotniającego moje możliwości.

— Nic mu nie będzie, ma twardy łeb. On ma twoją podobiznę wyrytą w sercu. Był z tobą szczęśliwy — zawarczał wilkołak. — Byłby z tobą nadal szczęśliwy — poprawił się.

Wilkołak przysiadł na tylnych nogach, ciągle spięty, gotowy do skoku, odsłaniając ociekające śliną zęby.

— Śmierć za zdradę. Za spółkowanie z elfami.

—  Nic ci nie obiecywałam. Potrzebuję jeszcze kilku minut, to duży portal i bardzo długi. Robota jak zwijanie tunelu po ogórkach, jeśli wiesz, co mam na myśli — zagadywałam, wymachując rękami. — Zależy ci na równej walce, prawda? — nie dawałam za wygraną.

— Nie. On chce cię zabić, Czarownico — mruknął potwornym chrapliwym głosem, od którego zafalowała woda w błotnym jeziorze. — To znaczy: Daniel i Wilk tak samo tobą pogardzają.

Kątem oka widziałam, jak elf podnosi lekko głowę i opada z powrotem na trawę.

— Falka, bierz go — szepnęłam błagalnie. — Jesteś gryfem, a nie kurą. Bierz go.

— Tego vielkoluda? Ja? — zaskrzeczała zdziwiona.

— Bierz się do roboty. Użyj swojej magii, bo rozszarpie nas obie! — Motywacja level master. — Na potęgę posępnego czerepu?!

— MAM VŁADZĘ! — zawyła. — Vymyślę coś.

Na moich oczach, aczkolwiek starałam się patrzeć jednocześnie w kilka punktów, pojawił się wielki bojowy gryf, wysoki na półtora metra w kłębie. Położył wilkołakowi na łbie pazurzastą łapą i ryknął. 

Aż przysiadłam z wrażenia na kamieniu. 

Portal zamykał się w zasadzie już sam, musiałam tylko trzymać w górze ręce.

W tym czasie Marek doczołgał się do samochodu, oglądając z przerażeniem zmasakrowaną karoserię i wyrwane drzwi. Żadne ubezpieczenie mu tego nie pokryje.

Dziury w drodze trzeba będzie zasypać żwirem.

— Mam się naparzać z kurą domową? To poniżej mojej godności! — Wilkołak strzelił focha, ale rzucił się na młodą z pazurami i otwartą paszczą.

— Trzëmôj pësk!  [przekleństwo]— wrzasnęła i odskoczyła. — Bùten z tobą! [przekleństwo]

Falka huknęła trzy razy w wilkołaka falą uderzeniową prosto z dzioba i nieprzytomnego położyła pod progiem jak zdechłą mysz.

Diabeł Bronisław, w piekle zacierał ręce z radości.

***

Potrzebowaliśmy godziny, żeby rozebrać Daniela, obmyć szlauchem pod prysznicem, owinąć ręcznikiem i ułożyć na sofie. Ciuchy nadawały się do utylizacji w spalarni na wysypisku. Marek rozpalił w kominku, nie wiadomo skąd narwał jakiegoś zielska i przyrządził pro-zdrowotną herbatkę. Obydwoje opadliśmy bez sił na fotele. Wieczorem przyjechały służby miejskie zasypać dziurę, a później laweta po nieodżałowany samochód Marka.

Po dwudziestej wpadł Adaś z dwoma słoikami rosołu, niosąc w transporterze zdegustowanego Artura i przy okazji oczyścił Markowi ranę na głowie i zszył rozciętą skórę. 

Wioskowy weterynarz. 

Kiedy odjechał, elf poszedł odpocząć na antresolę, a ja z kotem na kolanach zostałam na pierwszą wartę czuwania przy Danielu. 

Przykładałam mu chłodne okłady do rozpalonego czoła i skroni. Na magiczną gorączkę nie znano lekarstwa, dostał więc butelkę ibupromu i popił wodą. Majaczył przez sen i coś bredził.

— Też umiem sprawić, żebyś chciała urobić swoje piękne małe rączki aż po łokcie. Chcesz się jeszcze trochę pomęczyć? Postarać? Zabiegać o moje względy? Wydrapiesz dla mnie swój numer telefonu nawet w kamieniu, a nie tylko w desce na pomoście — mamrotał. — Znam twój zapach na pamięć i nie potrzebuję numeru, kiedy mam ochotę na numerek. Na mnie nie czekałabyś tak długo, widzisz, dla mnie zaspy śnieżne to nic takiego. Zagryzłbym parę osób po drodze. Potrafię być naprawdę skuteczny, jak chcę.

— Daniel, co ty mówisz?! Rozmawiałeś z Arturem o mojej przeszłości? — głaskałam go po twarzy, nadal zła, że mnie tak wstrętnie zbluzgał.

— Z Arturem, ale też z Markiem, jak byłaś w szpitalu. Pamiętasz? Kilka dni mi opowiadał, gadał dosłownie o wszystkim. Wiem, jak się spotkaliście. Mogłem się tego wszystkiego spodziewać. My poszlibyśmy pewnie na randkę, jedną czy dwie. Czekanie jest trudne. — Odpowiadał, ale chyba nie był w pełni świadomy.

— Nie musisz nikogo zagryzać. Daniel, proszę. Nie rób nic pochopnie, po prostu poczekaj jeszcze. Wymyślimy coś i wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Rano obudzisz się i wszystko będzie wyglądało znacznie lepiej. Obiecuję.

— Oczywiście Kasiu — wyszeptał i obrócił się na bok. — Oczywiście. Jesteś wolna.

Po północy Marek wyczołgał się z sypialni, a ja poszłam do łazienki. Poszedł za mną i oparł się plecami o framugę. Zostawiliśmy otwarte drzwi, żeby w razie potrzeby zareagować. 

— Artur go pilnuje. Teraz twoja kolej — zwróciłam się do elfa — tylko żebym nie musiała ci zadawać zbędnych pytań.

Marek wbił wzrok w swoje bose stopy.

— Miałem nie mówić "to nie tak jak myślisz" ale jest dokładnie, tak. Początkowo chciałem cię odnaleźć, a potem mieć tylko dla siebie. Myślałem, że prześladuje nas jakieś fatum. Kiedy odeszłaś, poczułem chwilowo ulgę. Poznałem kogoś. Lukrecja była moją asystentką, ale wcale nie zależało mi na spokojnej starości w ramionach pierwszej lepszej elfki podstawionej przez ojca. Byłem z nią ponad rok, próbowała mnie wrobić w fałszywą ciążę, ale tak bardzo chciałem cię odzyskać. — Westchnął i przez dłuższą chwilę milczał. — Zostanę do rana, a potem zmienimy się znowu, tylko muszę mieć leki. Może lepiej zabiorę go do siebie, a ty odpoczniesz? Myślałem, że będę się cieszyć, kiedy Daniel wróci i będę go mógł wsadzić w pociąg i odesłać do Rzeszowa, ale jest inaczej. Przykro mi widząc, jak cierpisz.

— W nosie mam Lukrecję. Nie powiedziałeś mi najważniejszego. Co jest z tą elfią nieśmiertelnością? 

Łudziłam się, że to poukładam. Jemu najwyraźniej też na mnie zależało.

— Widzisz, chciałbym dać ci szczęście, ale to prawda co powiedział wuj Elwart. Nie założymy rodziny. Moglibyśmy mieć najfajniejsze i najukochańsze dzieci na świecie, ale będą miały jeszcze gorzej niż my.

Docierało do mnie, że wbrew wszystkiemu, co się znowu między nami działo, ta historia nie będzie miała happy endu. 

— I co jeszcze?

— Znasz słowa elfiej przysięgi małżeńskiej?

Objął mnie ramionami i delikatne głaskał po plecach, recytując pradawny przekład:

— Nic nas nigdy nie rozdzieli. Słowa trwać będą niesione przez pokolenia, przechodząc z krwi w krew, z ojca i matki na potomnych. Przysięga nierozerwalnie złączy nasze ciała i dusze, abyśmy szli razem przez wieczność. Ty i ja. W szeptach i marzeniach naszych następców pozostaniemy. Na wieki czyści, jak śnieg nieskalani. Tak długo aż nie zgaśnie za nami jasne słońce elfiego narodu.

Wierzyłam mu, tak jak dziecko ufa rodzicom, którzy usiłują zataić kolejną bolesną prawdę, z troski. Kłamstwa wychodzą na jaw, taka jest kolej rzeczy, zalewając serce podwójną porcją goryczy i cierpienia. Musiałam uwierzyć na słowo, skoro i tak nie miałam dowodów.

— To ostatnia rzecz, która mnie z nimi jeszcze łączy. To marzenie nieśmiertelności. Nie chciałem go sobie odbierać.

— Wiesz co? Ja też mam na ciebie alergię — westchnęłam. — Czy my nie możemy żyć jak normalni ludzie?

— My nie, bo nie jesteśmy normalnymi ludźmi. Ty możesz, jeśli chcesz. Ja nie chcę, powinienem mieć coś dla siebie z bycia elfem.

Powinnam była się na niego obrazić. A on powinien trafić na kobietę, która spoliczkuje go za taki tekst. A ja odeszłam, milcząc.

Spałam we własnym łóżku, obok mnie mruczał Artur, a Falka siedziała na kolanach u Marka.

O szóstej rano zadzwonił budzik, wyrywając nas wszystkich z głębokiego snu.

Władze Międzywymiaru nadały komunikat:

"Rada Starszych i Ława Przysięgłych wysłuchała zeznań oskarżonego i świadków, decyzją niezawisłego Sądu, Pan Daniel Karczmarczyk zostaje zwolniony z tymczasowego aresztu i oczyszczony z zarzutów o współudział w morderstwie Wróżki Chrzestnej i kradzież Czarodziejskiej Różdżki. Niniejszym sprawa zostaje zamknięta."

No pewnie. Plugawe bagno wszelkiego zła to zwykła metafora. Rada wolała zatuszować sprawę, żeby tylko nie wyszło na jaw, co robili błękitnokrwiści pod przykrywką prowadzenia stadniny i winnicy. Cały magiczny wymiar to ściema. Wszyscy są skorumpowani, nawet czarownice.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top