7.1. Praktyczne podejście [Kaszubska Czarownica 7]

Od Autorki:

UWAGA: w opowiadaniu wykorzystałam atrybuty należące do urban-fantasy: zaklęcia, eliksiry, magiczne różdżki, portale i czarodziejskie stworzenia gadające ludzkim głosem. Użyte w niemoralnych celach są równie złe, jak broń, narkotyki i inne używki. Kiedy próbujemy wykorzystać je w jak najbardziej realnych sytuacjach, nie zawsze przynosi to zamierzony cel. Przemoc zawsze rodzi przemoc. Knucia, terror psychiczny, kłamstwa, złe traktowanie to też przemoc.

Cały rozdział 7 ma ok.  5338 słów

Data pierwszej publikacji: luty 2024


Czarownica jak na Kaszubę przystało, zawsze ceniła swoje praktyczne podejście do życia. Przyszywała guziki, cerowała rajtuzy i na urodziny kupowała sobie garnki zamiast biżuterii. Przysięgła, że znajdzie lek na alergię Marka, choćby miała stanąć na głowie. Kiedy zamykała oczy przypominała sobie twarz Elfa oświetloną bladą księżycową poświatą nad brzegiem jeziora w Wyczeszewie. Wtedy jeszcze nie wiedziała, kim jest. Bała się, że go więcej nie zobaczy, bo zanim się to wszystko zaczęło sypać, był również jej najdroższym przyjacielem. Myśl, że mężczyzna cierpi, nie pozwalała jej spać, tym bardziej w samotności.

Marek był praktyczny aż do bólu jak każdy Kociewiak. Na rocznicę fundował Kasi wybielanie zębów, licówki i proponował nowe plomby. Kobieta była dla niego chwilą wytchnienia jak cisza i oddech świeżym powietrzem. Nieskażona fałszem, lojalna i empatyczna, okazała się idealna, by dzielić z nim każdy centymetr sześcienny życia. Zanim się obejrzał, był już zakochany po czubki szpiczastych uszu, choć początkowo chciał się tylko przeciwstawić rodzicom i pokazać, że potrafi postawić na swoim. Oj, dał radę!

Wydawałoby się, że zapatrzony w siebie elfi pomiot postawił sobie za cel nadrzędny lojalność wobec własnych przekonań, a związek z Czarownicą stał się tylko uwieńczeniem jego sukcesu, ale takiego uczucia nie da się podrobić. Dlaczego? Wszystkie Czarne Księgi świata na Discordzie pokazywały, jak bardzo odmienne genetycznie są elfy od pozostałych stworów ciemności, stawiając je po stronie światła, niejako po drugiej stronie barykady.

Zrobiło się słodko, więc natychmiast zaprawimy łyżką dziegciu tę beczkę miodu.

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że Czarownica i Elf ze zdwojoną siłą zapragnęli być znowu razem. Tęsknota była uczuciem, jakie poznali najlepiej i im dalej los ich od siebie odpychał, tym mocniej pragnęli się odnaleźć. Niestety, po jakimś czasie, zamiast patrzeć w jednym kierunku, ich wektory wskazywały przeciwstawny zwrot. Nadal jednak opierali się o siebie plecami.

Ach, w międzyczasie pojawił się Daniel, który z Podkarpacia zabłądził do innej, nieswojej bajki. Nie był ani oszczędny, chyba że w słowach, ani praktyczny. Lubił się popisywać. Praktycznie zawsze ładował się w kłopoty. Na Kasię wpadł z całym bagażem emocji i rozgościł się jak u siebie w domu. Dzięki charyzmie, żeby nie nazywać go lekkomyślnym i narwanym, trafił za kraty, za których przestępstwa nie popełnił... To znaczy, popełnił, ale nie chciał... to znaczy chciał i musiał, ale to była właściwie samoobrona... to skomplikowane...

Właśnie dlatego Kasia i Marek uznali, że kto jak kto, ale oni we dwójkę na pewno, wszystko przyzwoicie wytłumaczą Radzie Starszych i w mgnieniu oka Daniel wróci do domu, przy czym Marek miał również nadzieję, że najprostsza droga poprowadzi faceta z konkurencji na Podkarpacie... Elf pragnął, już nigdy więcej go nie zobaczyć.

No bo po takim długim wstępie to się musi udać?!

^^

Tuż po przejściu przez portal znaleźliśmy się na parkingu pod dworcem w Tczewie, a stamtąd pojechaliśmy do domu, czyli do Marka. Tak, to miejsce przez jedną trzecią życia było mi domem, a on moją bratnią duszą, przyjacielem, partnerem i kochankiem. Choć kochankiem to był czułym i dokładnym, romantycznym, konsekwentnym i absorbującym. Ale po co ja o tym wszystkim myślałam? Zakręciła mi się w oku łza. Jedna. Czarownice przecież nie płaczą.

Nie powtarzaj się, Kasia, to wszystko już zostało powiedziane.

— Po dzisiejszej wycieczce, czuję się, jakbym był w Matrixie. Mam ciągle jakieś dziwne przeczucie, że wysiedliśmy na złym przystanku. — Marek rozglądał się na boki i nasłuchiwał. — Coś tu się nie zgadza.

Nadal wisiała nad moją głową konieczność wyboru niczym mała chmurka gradowa. Nie przywykłam ani do takiego natłoku myśli, ani do robienia analiz. Zawsze dostawałam pojedyncze, nieskomplikowane zadania z sabatu. Chyba przestawałam być czarownicą, skoro opuszczała mnie pewność siebie. Myślenie jednocześnie o dwóch mężczyznach było również nowością w moim życiu. Faktycznie, ciągle przygryzałam wargę, drapałam się po nosie i wzdychałam, jak zawsze, kiedy stałam przed trudnym wyborem.

Włączyłam radio, a z głośników zaczęła się unosić natchniona ballada z tekstem o sensualnych onomatopejach.

— Marek, po co komu ta cała miłość, skoro wszystko tylko komplikuje? Jako singielka z wyboru i czarownica zawsze pomagałam ludziom w sprawach sercowych, a teraz moje osobiste problemy mnie przerosły — powiedziałam smętnym głosem starej panny z kotem, którą byłam.

— Nie jesteś singielką ani nigdy nie byłaś Kasia. Prześpij się z tym swoim fizjoterapeutą — zażartował Marek, mój zasadniczo ex. — Może on pomoże ci wybrać tego właściwego, przez porównanie. Trzech zawsze lepiej ustawić w szereg.

Sytuacja, w której z lekkim sercem mogłam iść do łóżka, z kim chciałam, odleciała z północnym wiatrem i wszystko stało się takie przytłaczające.

— To niemiłe, sam mówisz, że to nie chodzi wcale o seks — odburknęłam. A właśnie, że chodziło, bo seks był akurat fajny.

— Zaraz kupię na stacji WD40, nasmarujesz sobie trybiki w głowie, bo tak głośno chodzą, aż huczą! Znam cię na wylot, więc wiem, o czym myślisz. To nie takie trudne — zaśmiał się Elf, a w kącikach oczu pokazały mu się takie słodkie zmarszczki.

Jo, no to kup, jeśli uważasz, że to jest potrzebne. Może mi coś doradzisz, jak prawdziwy znawca, jesteś w końcu jakby lekarzem?

— Od zębów. Jestem po prostu zazdrosny. Zawsze byłem, a teraz mi się pogorszyło — syknął wściekły. — Z resztą tutaj jest jakoś dziwnie. Wszystko mnie swędzi.

— Może to przeze mnie? — dopytywałam troskliwie.

— Nie, zawsze mam tak, jak jeżdżę pociągiem. Jakby oblazły mnie pchły. Wziąłem silną dawkę leków, nie powinienem mieć już żadnych objawów alergii.

Ani erekcji, bo środki przeciwhistaminowe zawsze na niego działały wyciszająco.

Patrzył na mijane drzewa i znaki, dla pewności uruchomił nawet nawigację w aucie, chyba zapomniał z wrażenia jak wrócić.

— Można go obudzić, Daniela — powiedziałam. — Rzucę czar, mam zasięg około dziesięciu kilometrów, prawda?

Kombinowałam, bo nawet nie spróbowaliśmy go wyciągnąć. W Międzywymiarze nikt nie jest prawdziwy, nawet w wiezieniu, dlatego stamtąd nie można uciec. Rzeczywiście jak Matrix. Wspólny sen dla wszystkich w mknącym widmowym pociągu, wszystkich oprócz Daniela. Najpierw trzeba go znaleźć.

Marek prowadził, był doskonałym kierowcą, opanowanym i przewidującym, zawsze potrafił zachować zimną krew. Tego popołudnia wiercił się i nerwowo spoglądał w lusterka. Ja nigdy nie zwracałam uwagi na drogę, chyba że leciałam na miotle. Poprawił ręce na kierownicy, ale widziałam, jak zaciska palce, a jego twarz tężeje. Nie odzywałam się, ściskając dla pewności uchwyt w drzwiach. Drugą dłoń nieświadomie położyłam mu na udzie i przesuwałam delikatnie, poruszając palcami. Po chwili dopiero poczułam fakturę czarnej, wełnianej tkaniny spodni. Uniosłam dłoń i świadomie odsunęłam, pomyślałam, że to nie najlepszy pomysł, jeśli prowadził.

— Może, ale nie masz zaklęcia lokalizującego, ani pojęcia gdzie go trzymają — schłodził mój zapał, cudem unikając czołówy z tirem na wąskiej i krętej drodze. — Chyba skupię się na jeździe, a nie na dyskusji.

— Jakbym miała jakiś nadajnik albo antenę zwiększającą zasięg... — drapałam się w zamyśleniu po brodzie. — Albo różdżkę... ale Daniel oddał ją Biesowi, a ja jemu już nie ufamy — dokończyłam myśl. — Wiem! Diabelskie kręgi wzmocnią moją moc! — prawie krzyknęłam.

— Kasia, musimy wiedzieć, gdzie on jest, bo samo wybudzenie go nie wystarczy. Jeśli będzie wyczerpany fizycznie, tylko zaszkodzimy i tak nie uda mu się uciec — powiedział chłodno Marek, zatrzymując samochód.

Oparł się i odpiął pasy bezpieczeństwa. Wypuścił cicho powietrze z płuc, odgarnął jasne włosy i przycisnął dłonie do policzków, poprawił płaszcz i wysiadł. Po czym wrócił się, okrążył auto, otworzył mi drzwi i podał rękę. Òd grzecznoscë jesz nicht nie ùmarł. Delikatnie przytrzymał mnie, kiedy wchodziłam po schodach do domu.

Kiedy tylko zamknęliśmy drzwi wejściowe, zaczął padać śnieg, potęgując w nas przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Marek wzruszył ramionami, drugi raz nie próbowałby tego numeru z armatkami, ale śnieżyca mogła nas skutecznie unieruchomić. Zdjęłam płaszcz i zakręciłam się w przedpokoju, wydawało mi się, że szafa była z drugiej strony.

Nic nie mogłam znaleźć w kuchni, Marek musiał zrobić przemeblowanie, a i jemu samemu, wszystko leciało z rąk. Wspólna kolacja powinna była nam dać do myślenia. Wszystko smakowało jak trawa. Liście sałaty, wióry z marchwi i kilka orzechów. Czym ten facet żył, skoro prawie nic nie jadł? Może dlatego miał ciągle takie wygłodniałe spojrzenie. Tyle z marzeń o romantycznych kolacjach, przy świecach, zakończonych deserem. Nie było wina, a miałam nastrój. Głodny wiedno le ò chlebie mësli.

— Kasia, co ci jest? Głowa cię boli? Czemu tak się krzywisz?

Żuliśmy w milczeniu zieleninę. Unikaliśmy swojego wzroku i baliśmy się dotknąć, sięgając po sól lub oliwę. Może byliśmy od siebie uzależnieni? Nie ciągnęło nas, dopóki byliśmy daleko, ale z każdym krokiem pragnęliśmy się bardziej. Z każdym spojrzeniem, oddechem, kęsem kolacji nabitym na widelec i wsuniętym do ust. Aż do ostatniej pestki dyni na talerzu. Albo tylko ja.

— Marek...

— Kasia...

Odezwaliśmy się jednocześnie, nie wytrzymując napięcia i obydwoje roześmialiśmy się złowieszczo z tej naszej czarodziejskiej synchronizacji.

— Pozwolisz? — Marek chwycił obydwie moje ręce przez szerokość stołu.

Pocierał palcami moje dłonie, z czułością i troską, patrząc mi ufnie w oczy. Zawsze miałam zmarźnięte i zdrętwiałe opuszki palców. Miałam nadzieję na coś, co umili nam wieczór.

— Dokończę to, co zacząłem mówić przed drzwiami Rady. Kasia... chodzi o to, że moja rodzina nie chciała cię zaakceptować, a ja się sprzeciwiałem. To było bardzo dawno temu. Nie wyobrażałem sobie nawet naszego rozstania, więc najpierw poprosili, żebym wyprowadził się z rezydencji do tej niewielkiej willi za Godziszewem. Nadal tu jesteśmy. — Rozejrzał się po otaczających nas ścianach jadalni, jego głos był twardy i stanowczy. Dalej wbijał mi nóż w serce. Powoli i boleśnie.

— Szantaże nie przyniosły efektów, wiec wydziedziczyli mnie. Miałem swoje oszczędności i inwestycje, pracowałem. Odkupiłem rezydencję. Kupiłem klinikę z myślą o naszej przyszłości. Zamówiłem pierścionek zaręczynowy, dla ciebie. Kiedy chciałem ci się oświadczyć, postanowiłem wyciągnąć do nich rękę, z zaproszeniem na nasz ślub. O nic nie prosiłem. — Zacisnął zęby i zmrużył oczy. - Tego dnia zostałem otruty i zachorowałem na inkubizm. Taka kara za nieposłuszeństwo wobec elfiego rodu i sposób, żebyśmy się rozstali na zawsze. Znasz efekty.

Informacje ostre jak żyletki, skoncentrowane w jednej kapsułce. Cały Marek. Daniel wolałby odejść bez słowa, niż delektować się moim rozgoryczeniem, urastającym do rangi wściekłości. Wyrwałam ręce, wstałam z krzesła i cofnęłam się, sztywniejąc w pół kroku.

— Marek, co ty gadasz?! — zasłoniłam z przerażenia usta dłońmi. Wiedziałam, że mnie nie lubią, ale nie spodziewałam się takiego ciosu. Serafinowie skierowali całą nienawiść do mnie przeciwko własnemu synowi, dopuszczając się najpodlejszego czynu, jaki mogliśmy sobie wyobrazić. A on, nic mi o tym nie powiedział!

— Pamiętasz noc, kiedy się poznaliśmy? — spytał. Oczywiście, miałam już wytrenowaną pamięć. Zapamiętałam każdą sekundę z sylwestra sprzed dwunastu lat. — Tamta dziewczyna miała zostać moją żoną. Małżeństwo było zaaranżowane przez nasze rodziny jeszcze zanim się urodziliśmy. Obiecywali mi złote góry, żebym tylko ją poślubił. A ja nie chciałem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top