6.2. Niejasne przeczucie [Kaszubska Czarownica 6]
Marek szedł zamyślony, obrazki z dzieciństwa wiodły prym w jego wspomnieniach. Nogi niosły go po znajomych miejscach, aż zatrzymał się pod uchylonymi drewnianymi drzwiami. Nie były to jednak dębowe, rzeźbione drzwi sali przesłuchań. Na tabliczce widział złocony napis „Przewodniczący". Marek zerknął do środka, ale nie wszedł, słysząc podniesiony głos ojca.
— Jak on mógł przyprowadzić ze sobą tą nic niewartą dziewuchę! Nie jest godny nazywać się elfem ani moim synem. Zawiodłem się na nim! Muszę go ukarać, dla przykładu to może się w końcu ocknie.
Jego rozmówca mówił łagodnie i przymilnie, ale Marek zobaczył tylko pomarańczową nogawkę garnituru i sznurowane, zielone sneakersy.
— Zabiorę ją do siebie i nigdy jej więcej nie zobaczycie — zaproponował zagadkowo.
— A bierz ją sobie, ona nie stanowi dla mnie żadnej wartości — odburknął Przewodniczący. — Ani ten wilkołak. Marek zobaczy, do czego jestem zdolny, jeśli nadal będzie nieposłuszny.
— Wiesz, że on jest już grubo po trzydziestce? — roześmiał się ten drugi. Niebezpiecznie i szatańsko.
— Niestety nie ty decydujesz. Jeśli przekonasz pozostałych członków rady, możesz postawić przed oskarżeniem całą trójkę. Pomogę ci, jeśli obiecasz, że czarownica będzie moja.
— Nie rozumiem, dlaczego ci na niej tak zależy?
Marek wstrzymał oddech, facet w pomarańczowych spodniach wstał i zmierzał do drzwi.
— Nie doceniasz jej. Przyda nam się w piekle. Z wilkołaka też mielibyśmy pożytek.
— Uspokój się, Bron. Mam ich zeznania na piśmie. Normalnie byśmy ich wypuścili, ale w tych okolicznościach, poczekam, aż mój syn skończy przesłuchanie, poproszę członków rady, żeby ich od razu zatrzymać na dzień lub dwa w wiezieniu. A w tym czasie znajdziesz więcej dowodów.
— Bies, ty skurwysynu — pomyślał Marek i szybkim krokiem skierował się pod salę rozpraw z żalem, że nie udało mu się podsłuchać reszty rozmowy. Zamierzał jak najszybciej złożyć zeznania, żeby nie wzbudzić podejrzeń, następnie wskoczyć do pociągu, oczywiście z Kasią, a potem w domu zastanowić się co dalej. W każdym razie miał zastrzyki antyhistaminowe na kilka dni. W zależności od dawki, jaką będzie musiał przyjąć, żeby się nie udusić.
^^
Do Pomieszczeń Więziennych prowadził labirynt korytarzy, ale ja potrafiłam bezbłędnie zapamiętać drogę. Marek ćwiczył ze mną przez wiele lat biegi na orientację, więc potrafiłam zwracać uwagę na szczegóły, wyznaczać w pamięci trasę, no może nie zawsze umiałam samodzielnie wrócić, ale przeczuwałam, że ta wiedza prędzej czy później przyda mi się.
Za kolejnym przejściem ciemny gmach z cegły zastąpiły ścianki z karton gipsu i korytarz zaczął przypominać hotel robotniczy dla pracowników sezonowych. Strażnik zatrzymał się pod drzwiami w brązowej drewnopodobnej okleinie, skąd dochodziło głośne chrapanie.
— Inaczej sobie wyobrażałam lochy — powiedziałam, drapiąc paznokciem w strukturę przypominającą baranka. — Więźniowie wam stąd dnie uciekają?
— Nie mają dokąd. Jest tu wilgoć i roztocza jak w prawdziwym więzieniu. Czasami nawet jest przeciąg — Uśmiechnął się półgębkiem strażnik. — Ma pani pół godziny, Pani Czarownico. Proszę zapukać, jeśli będzie pani chciała wyjść.
Zawiasy cichutko skrzypiały, ale Daniel twardo spał. Cela była jasna i czysta, z łazienką, w oknach wisiały białe, proste firanki. Widok na zewnątrz nie przedstawiał się interesująco, wszystko dookoła pokrywała szara, gęsta mgła. Nie chciałam go budzić. Łóżko było szerokie, więc usiadłam na brzegu, opierając się ręką o białą pościel, a po chwili położyłam się obok niego.
Co chciałam mu powiedzieć i jak ułożyć zdania, by nie poczuł się odrzucony?
Że tęskniłam? To już było.
Zerwać z nim? Nie umiałam.
Zatrzymać czas, aż sprawdzę, co tak naprawdę czuję do Marka? Nie mogłam znaleźć właściwych słów.
Ustaliłam listę priorytetów: dodam mu otuchy, nie robiąc wielkich nadziei i uspokoję go.
Mężczyzna w więziennym pasiaku leżał na wznak, spokojnie oddychał, miarowo unosząc i opuszczając klatkę piersiową. Obrócił się na bok i nadal w pozycji leżącej otworzył lekko oczy.
— Nie śpię. Tu się nie da spać. To naprawdę ty, czy kolejna halucynacja?
— Witôj! Halucynacja — zażartowałam, przywracając oczami. Starałam się, aby mój głos był neutralny i ciepły.
— One zawsze mówią, że są prawdziwe, więc i tak ci nie wierzę. Kim jesteś! — warknął groźnie, aż odskoczyłam pod ścianę z telewizorem. — Udowodnij, że to ty!
Trzęsącymi palcami zaczęłam odpinać guziki sukienki, żeby pokazać mu bliznę z lewej strony przy ramieniu.
— To ty, Kasia? Przepraszam! Nie spodziewałem się wizyty. Zrobiłbym ci herbatę, ale nie mam czajnika, tylko wodę w kranie.
Opanował się, usiadł powoli na brzegu łóżka. Wyglądał mizernie i chyba kręciło mu się w głowie.
— Przyjechałam złożyć zeznania.
— Sama?
Zaprzeczyłam. — Z Markiem.
— To nic nie da. Oni już znaleźli winnego. — Daniel zwiesił głowę zrezygnowany. — Mówiłem mu, żeby się tobą opiekował. On bardziej na ciebie zasłużył.
— Potrafi być bardzo przekonujący.
— Rozumiem. Lepiej go znasz. Ja po prostu zdążyłem się tylko do ciebie przywiązać.
Usiadłam znowu obok i położyłam mu rękę na ramieniu. Trwaliśmy w milczeniu kilka minut.
— Złożyliśmy zeznania, obydwoje. Odzyskasz wolność i zaczniesz od nowa z czystą kartą. To on załatwił z Przewodniczącym widzenie. — Uznałam, że należą mu się wyjaśnienia.
— Nienawidzę tego starego sukinsyna — warknął i zaczął drżeć, jakby oblazły go pchły, chociaż pomieszczenie wyglądało na sterylnie czyste.
Rozpięta koszula ukazywała sine placki, czerwone otarcia i pęcherze świeżych oparzeń na nadgarstkach i szyi wilkołaka.
— Co oni ci zrobili? — Byłam przerażona.
— Starali się wydusić ze mnie zeznania. Dosłownie.
Wydawało mi się, że oczami Daniela patrzy na mnie ktoś inny. Dziki, niebezpieczny i bez hamulców. Gdyby Wilkołak przejął nad nim kontrolę, moglibyśmy tę całą dyplomację wsadzić sobie pomiędzy bajki.
— Daniel, wydaje mi się, że znam kogoś, kto nienawidzi Przewodniczącego Serafina równie mocno, co ty, więc jest już nas trójka.
Zapięłam mu guziki koszuli, jeden po drugim, poprawiłam kołnierzyk i rękawy. Biedny. Miał takie ładne... wszystko pod tą koszulą, jak mogli go bić i torturować. Pod moim dotykiem Daniel rozluźniał spięte mięśnie, ja natomiast zaciskałam ze złości zęby, aż mnie szczęka rozbolała.
— Wkrótce wyjdziesz, zadbamy o to — wyszeptałam. — A jeśli będą chcieli cię skrzywdzić, to wrócę i rozjebię im tę budę i nie zostanie tu kamień na kamieniu — syknęłam.
— Moja czarownica — wilkołak poklepał mnie słabiutko po udzie. — Moja czarownica...
— Mi też zaleźli za skórę.
Daniel lekko się uśmiechnął, nie wiedziałam ile mamy jeszcze czasu.
— Kasia, chcę, żebyś ... — zająknął się. — Chcę, żebyś wiedziała... Miałem dużo czasu w tym pierdlu, żeby to dobrze przemyśleć. Wiem, że masz wątpliwości, ale weź to pod uwagę...
Ktoś zapukał i otworzył drzwi. — Pani Czarownico!
Poderwałam się na równe nogi.
— Poczekaj Gienek, jeszcze rozmawiamy. Daj nam chwilę — powiedział Daniel do strażnika i wstał zły, bo nie udało mu się zwerbalizować myśli.
Objął mnie delikatnie ramieniem i powąchał szyję tuż za uchem. Napierał na mnie, lekko przysuwając do fototapety imitującej kamienne ściany celi. To był chyba tylko jeden dekoracyjny kawałek, aby skazańcy mieli jednak na uwadze, że są w wiezieniu.
— Kiedyś czułem tu czosnek i parówki, a dzisiaj chyba jakieś leśne jagódki — mówił, całując mnie za uchem. — Różowy pieprz, fasola tonka, paczula.
Gładził moją wargę opuszkiem palca, zsunął go na brodę i pogładził wierzchem dłoni policzek. Drugą ręką błądził pod moim sweterkiem.
— Strasznie się za tobą stęskniłem. Okropnie. Zabierz mnie ze sobą.
Nie szeptał już nic, tylko drażnił językiem płatek mojego ucha. Przesuwał półotwarte usta w stronę policzka. Uczucie ciepła i wilgoci nie opuszczało mnie ani na sekundę. Przy kąciku moich ust musnął mnie tylko.
— Musimy czekać na decyzję Rady. Wiesz, że staram się być rozsądna. Nie uciekniemy stąd, a nawet jeśli, to gdzie się ukryjemy? W piekle?
Wilkołak musiał być bardzo samotny przez ostatnie tygodnie, że gadał takie brednie. Biedny, opuszczony, zazdrosny, pewnie karmili go surowymi grzybami i zupą szczawiową. Niesamowite, jak ten facet na mnie działał, a przecież miałam zamiar mu powiedzieć, że zdecydowałam zakończyć nasz krótki i bardzo burzliwy związek.
Wbrew głupim marzeniom, chwyciłam jego rękę i wplotłam swoje palce pomiędzy jego, przycisnęłam nasze dłonie do serca. Patrzyłam mu spokojnie w oczy i oddechem starałam się uciszyć przyspieszone tętno. Swoje i jego. Powinien wiedzieć, że u mnie w sercu zawsze jest dla niego miejsce. Aktualnie tuż obok Marka. Tylko musimy poczekać na lepszy moment.
— Słuchaj się Marka, on wie, co robić. I nie zapomnij, chociaż o mnie, że cię kochałem.
— No coś tam wie, ale więcej nadrabia miną. Daniel, teraz muszę już iść — przeczesałam palcami jego włosy i przytuliłam. — Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Wyszłam szybko, zanim zdążyłam się rozmyślić. W drodze powrotnej starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów poplątanych korytarzy, tylko nie rozpoznawałam żadnego z mijanych miejsc. Cwany strażnik Gienek musiał mnie prowadzić zupełnie inną trasą.
Marek czekał już na mnie pod drzwiami sali, wyraźnie zaniepokojony. Spięta sylwetka, zaciśnięte usta.
— Skończyłem składać zeznania, ale mam niejasne wrażenie, że powinniśmy stąd jak najszybciej zniknąć.
— Zanim pojawią się strażnicy? — wskazałam palcem na zbliżających się facetów w czerwonych płaszczach.
Marek zrobił w tył zwrot i dystyngowanym krokiem udał się w przeciwną stronę. Truchtałam za nim małymi kroczkami, moje buty nie nadawały się do efektownych ucieczek, chyba żebym się wywaliła jak długa. Elf przezornie chwycił mnie za rękę i skierowaliśmy się od razu na dworzec.
— Ja go nie mogę tam zostawić!! — usiłowałam go zatrzymać, ale może to za dużo powiedziane. Nadal byliśmy bacznie obserwowani.
— Nic mu nie zrobią, a dla nas dzisiaj to może się źle skończyć.
— Marek, ale on ma na ciele ślady! Jego tutaj torturują!
— Jesteś pewna, że to był prawdziwy Daniel?
— No chyba tak?!
— Kasiu, nic tu nie jest prawdziwe. To wszytko tylko iluzja. Nie wierzę im za grosz.
— Skoro to była iluzja Daniela, to gdzie jest prawdziwy?
— Nie wiem. — Ta odpowiedź brzmiała przerażająco.
Na peronie czekał już pociąg, ten sam którym przyjechaliśmy, albo bardzo podobny. Składy PKP były nie do odróżnienia. Elf z gracją wskoczył do wagonu i podał mi rękę, lekko przytrzymując mnie w pasie. Odczekał, aż ruszymy i zamortyzował szarpnięcie.
— Zachowuj się naturalnie, jakby nic się nie stało. Usiądziesz koło mnie i będziesz trzymała mnie za rękę. Zaufaj mi, potem ci wszystko wyjaśnię.
Kiwnęłam na zgodę głową.
— Z nikim nie rozmawiaj. Wysiadamy w Tczewie i jedziemy od razu do mnie. Zrozumiałaś?
Wąskim korytarzem przechodziła starsza pani, kobieta rzuciła przelotne spojrzenie, a Marek odwrócił się plecami i zasłonił nas ramieniem. Wtedy pokapowałam się, że coś się święci.
Przeciskaliśmy się, omijając podróżnych, po południu było ich znacznie więcej. Zanim znaleźliśmy pusty przedział, minęliśmy konduktora, który zeskanował nasze bilety. Usiedliśmy obok siebie, ale po chwili dosiadły się do nas dwie starsze panie. Zaczęły szczebiotać, a zirytowany Elf wzniósł oczy do nieba.
— To się nigdy nie uda — westchnął. — Odwrócił się do nich ostentacyjnie plecami i spojrzał mi głęboko w oczy. — Chciałbym, żebyśmy zostali sami.
Nachylił się i przysunął twarz, wciągając zapach mojej skóry.
— Nadal używasz tych samych perfum ... — mówił, jednocześnie wkładając palce pomiędzy guziki sukienki. Gładził opuszkami skórę nad czarnym, gładkim biustonoszem. — Raz już rzuciłaś na mnie czar, więc wierzę, że uda ci się to znowu, kiedyś — szeptał mi do ucha. Zbliżył usta i pocałował mnie, najpierw delikatnie, potem bardziej zachłannie, wsuwając język do spragnionego wnętrza ust. – Przepraszam, ale potem mogę już nie mieć okazji.
— Nie przepraszaj, nie przerywaj — powiedziałam. Zrobiło mi się gorąco, ale Marek dał mi do zrozumienia, żebym nie zdejmowała płaszcza i jego wargi znowu przylgnęły do moich.
Kobiety przyglądały nam się z dezaprobatą, aż w końcu wyszły na korytarz.
— To było tylko na pokaz? Żeby wyszły?
— A chcesz, żeby tak było? — powiedział ściszonym głosem i pocałował mnie kolejny raz.
— Falka mówi, że masz usta jak karp. Jest w tobie zakochana po uszy — zarechotałam.
— Ta twoja kura, tak? Ona kocha się we mnie, a ja w tobie — roześmiał się, mrużąc oczy. — Kasia, co się stanie w Międzywymiarze, nie ma odbicia w rzeczywistości. Nikogo tutaj nie ma naprawdę, a jednak jesteśmy.
– A ja czuję, jakbym tu była naprawdę — powiedziałam. Błękitne ogniki przeskakiwały mi pomiędzy palcami.
— Nasze ciała są nadal w pociągu, a my musimy zasnąć i prostu obudzić we właściwym momencie.
Usiedliśmy i staraliśmy się zasnąć. Zaciskałam mocno powieki, położyłam mu nawet głowę na ramieniu, czekając, aż pocałuje mnie w czoło. Ignorując całkowicie wyczucie czasu, obudziły się we mnie pokłady zapomnianej tęsknoty. Wsunęłam jego rękę pod marszczoną halkę sukienki, by odnalazł moje udo przyodziane w grubą pończochę i przytrzymałam, mając nadzieję, że zrozumie aluzję. Nie była zawoalowana. Pozwoliłabym mu rozpiąć guziczki w tej durnej kiecce, a potem rozwiązać sznurowane kozaczki. Wróć. Kozaczki zostają. Czekałam głodna głębokich pocałunków i jeszcze głębszych pchnięć, ale wbrew logice nie chciałam czekać, tylko działać. Poczułam ogień pomiędzy przeponą a żołądkiem i nie była to zgaga po zupie z brukwi.
— Marek... — głos mi się łamał. — Ty naprawdę myślisz, że dam radę cię kiedykolwiek odczarować? A jeśli nie? Nie chcę przez to przechodzić ponownie.
Elf złapał mnie w pasie i usadził w rozkroku na kolanach, przodem do siebie. Przedział tonął w burej mgle, nasze oddechy przenikały się w niewypowiedzianych pragnieniach, a ciała dążyły do połączenia pomimo obfitości warstw mojej sukni.
— Bardzo chcę skorzystać z okazji, bo ostatnio nam nie wyszło — powiedziałam drżącym głosem. — Póki tu jeszcze jesteśmy. — Tak jakby wypowiedziane na głos słowa i uzyskane przyzwolenie były bardziej na miejscu niż milczenie. Może nie powinnam się odzywać?
Pieściłam jego usta językiem, rozpięłam koszulę, dotykając rękami ciepłej skóry. Między udami czułam rosnące zainteresowanie z jego strony. Pończochy i falbaniasta suknia ukrywały rozbudzone instynkty i ruchy bioder. Właśnie rozpinałam rozporek w czarnych spodniach od garnituru.
— Kasia, nie baw się mną, proszę. Jeśli wykorzystasz sytuację, nie będę miał pretensji, ale ty możesz mieć do siebie. Daniel będzie miał obiekcje na pewno. Nie zostawię cię drugi raz, odbiorę od jubilera pierścionek, weźmiemy ślub i już nigdy nie opuszczę. My elfy jesteśmy wierne aż do śmierci i po śmierci też, aż do skończenia świata. Potem zresztą też.
Jego ciało reagowało na pieszczoty, a umysł kalkulował chłodno, z rezerwą, pragnął mnie, a jednak znowu myślał zbyt rozsądnie. Praktyczne podejście pana Marka Serafina. No i po co było się odzywać?!
— Wyrzuty sumienia? Jestem pewna, chcę się z tobą kochać, Marek.
— Wiem, że tak myślisz, ale nie jesteś pewna. Zrozum, ja nigdy nie pozwolę byś była z innym, a już na pewno nie z Danielem. Dlatego powiedziałem, że musimy porozmawiać. Możliwe, że to potrwa kilka godzin.
— Ale ty robisz problemy. Pragnę cię, tu i teraz! — wyrzuciłam z siebie, ale prawdę mówiąc, już mi się odechciało. Moje pożądanie było jak iskierki na palcach. Pojawiały się i zaraz mogły zniknąć. On był mistrzem samokontroli, potrafił panować nad sobą i nade mną jednocześnie, niezależnie od stopnia zaangażowania swojego penisa.
— Porozmawiamy o tym. Rozwiążemy sprawę Daniela, mojej alergii, wtedy będziesz miała spokojny umysł i podejmiesz decyzję. Seks nie jest celem samym w sobie. Dla mnie to coś więcej.
— Tym bardziej. Jestem czarownicą, biorę, co chcę i nie oglądam się za siebie!
Pocałował mnie żarliwie i przytulił, a ja zamarłam w bezruchu. Głaskał mnie po głowie i kto wie, co by było dalej, gdyby to był prawdziwy pociąg, prawdziwa ja i prawdziwy on. Może chciał, żebym wybrała go bez wahania, ale faktycznie, kiedy poszłam dzisiaj do Daniela, nie byłam już taka pewna. Musiałabym przyjąć, że to, co zaiskrzyło między mną a wilkołakiem, było fantazją i nie chciałam na tym opierać swojej przyszłości. Znowu miał rację, szpiczasto-uchy goblin. Zasnęłam obok, wtulona w jego ramię, słuchając stukotu toczących się kół pociągu.
Otoczyła nas gęsta, szara mgła, a ja akurat zastanawiałam się jaki kolor zasłon wybrać do salonu. Nie chciałam, żeby moim życiem rządził przypadek, ani tym bardziej chłodna kalkulacja.
Ludzie kochali się, rozstawali, uprawiali sex, mieli dzieci, albo i nie, i jakoś to wszystko się układało. Czemu ja miałam na każdym kroku wybierać, którego kocham bardziej.
Cieniutkie niteczki połączeń z iluzorycznym światem Międzywymiaru wyplątywały się z neuronów, na powrót wtłaczając mnie w rzeczywistość wagonu. Półprzytomna, zawieszona w przejściu pomiędzy łapałam oddech, jakby na piersiach siedziała mi mara, trzymała za gardło i nie chciała puścić.
Byłam sama. Natarczywe wibracje wyciszonego telefonu prowadziły mnie we właściwym kierunku. Ktoś cały dzień usiłował się do mnie dodzwonić. To, co wcześniej czułam jako drętwiejące dłonie, było po prostu kolejnymi nieodebranymi wiadomościami na komórce, którą nieświadomie zaciskałam w palcach. Moim łącznikiem z prawdziwym światem.
— Halo — odezwałam się zachrypnięta. — Kto mówi?
Słyszałam tylko niewyraźny szmer, ale na wyświetlaczu pojawiło się imię i nazwisko. Moja walka z akomodacją oka trwała kolejne kilka sekund. — Aha, z Kliniki Zdrowia, pan fizjoterapeuta — powiedziałam. — Musiałam zapomnieć o wizycie. Chyba zemdlałam. Możliwe, że uratował mi pan życie tym telefonem. Na pewno zadzwonię, a teraz przepraszam. Do usłyszenia!
W drzwiach przedziału pojawił się Marek. Pomógł mi włożyć płaszcz i chustę, ręka znowu nie była w pełni sprawna. Za oknem pociągu przesuwały się znajome krajobrazy, przywołujące na myśl konkretne nazwy miejscowości.
— Czas na nas. Zaraz wysiadamy — powiedział. — Dziwne, że pociąg nie zwalnia.
— Może ten nie zatrzymuje się na stacji Tczew?
Elf rozglądał się nerwowo, wyciągając mnie delikatnie z przedziału, z ręką na mojej talii prowadził przed sobą, starając się osłonić przed niewidzialnym niebezpieczeństwem. Współpasażerowie odwracali się, oceniając, w skupieniu zatrzymując na nas wzrok i sondowali, jakby ich mózgi przesyłały widok z kamer do obserwującej nas centrali. Na drugim końcu korytarza pojawił się konduktor, a za nim facet, wyglądający jak Strażnik z Międzywymiaru, w czerwonej pelerynie. Zaglądali po kolei do każdego wagonu.
— Kasia, musimy wysiąść w Tczewie. Mówię całkiem serio. Mam auto na parkingu, a w nim zastrzyki — rozkaszlał się Marek, kiedy wyjmowałam z kieszeni telefon. — Co ty teraz robisz? Bawisz się komórką?
Przeczytałam treść wiadomości i nagle mnie olśniło. "Spróbuj nie myśleć o tym, że twoja ręka nie działa, a mózg zrobi za nią robotę. Poczytaj o fantomowym czuciu. "
— Czytam SMS od mojego fizjoterapeuty i jeśli cię to interesuje, mam zamiar mu odpisać.
"Bardzo dobry pomysł. Zaraz będę testować. Możliwe, że właśnie ratujesz mi życie drugi raz. Dzięki i do zobaczenia."
Kiedyś czytałam o czuciu fantomowym. Nie miałam sprawnej ręki, ale mogłabym ją mieć, gdybym tylko o niej zapomniała. Siła drzemała w całym moim ciele i naprawdę nie potrzebowałam ani różdżki, ani rąk, żeby jej używać. Musiałam tylko znaleźć odpowiednie obejście, taki bypass, którym wypuszczę skumulowaną we mnie moc.
— Kasia, nie chcę cię martwić, ale musimy uciekać. Coś czuję, że nie dadzą nam wysiąść w Gdańsku. Zatrzymam pociąg hamulcem awaryjnym i uciekniemy.
— Nie, Marku. Poczekaj, nie będziemy wykolejać pociągu. Nawet nie będziemy rzucać się w oczy. — Otworzyłam drzwi do toalety i pociągnęłam go za sobą. — Nie bój się. Otworzę portal. Znam zaklęcie, tylko musisz mi pomóc, mam pewien pomysł.
Marek obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, a ja zahaczyłam wzrokiem o lustro, poprawiłam włosy i umyłam ręce.
— Dasz radę rzucić proste zaklęcie? — spytałam. — Coś, żebym zapomniała o bolącym ramieniu i o tym, że nad nim nie panuję, a ja zrobię resztę.
— Ja nie mam żadnych magicznych mocy, ale kiedyś umiałem puścić niezły bajer — starał się żartować, dla rozluźnienia atmosfery. Faktycznie, kiedyś umiał. Wilkołak dał radę z łacińskim zaklęciem "Reversus", założę się, że on sobie też poradzi. Każdy ma w sobie odrobinę magii, jeśli mu na tym naprawdę zależy.
— Marek, coś krótkiego, prostego i z serca.
— "Niech zapomni twoja ręka, że jej właścicielka ciągle stęka" — rzucił donośnym głosem i rozłożył ręce, tak jak ja to robiłam. — No poeta. Tuwim, jak nic — westchnął, ale ja od razu poczułam mrowienie w lewej ręce, więc zadziałało.
Zamknęłam oczy, a magia popłynęła po mnie i przeze mnie. Pomiędzy palcami zaiskrzyły błękitne ogniki, ogarniając płomieniami moje przedramiona aż do łokci. Oczy zabłysły porażająco lodowatym blaskiem. Mimo że chciałam rzucić mu się na szyję z radości, zachowałam powagę. Wyglądałam oszałamiająco.
"Niechaj przejście się otworzy, nie zważając na przestworza, wszechświat wszakże się porusza, niech przemieni moja dusza silne fale w bezkres morza, inna strona nam pomoże, by bezpieczną znaleźć przystań".
— Otwierasz portal w pędzącym pociągu i to bez eliksiru? Matko, to jak teleportacja w Star Treku bez wychodzenia z Warp! Od dziś mówię na ciebie Scottie — powiedział dumny elf.
Jedna ze ścian toalety zafalowała, zajęła się tęczowym blaskiem jak bańka z płynu do naczyń, więc przyłożyłam do niej dłoń, ostrożnie, by nie pękła.
— To co, od razu na parking przy dworcu? — spytałam i zaraz ukazał nam się znajomy widok. Jak na wyświetlaczu. Wystarczyło zrobić krok do przodu. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. — Marek, masz wszystko? Pòjmë bùten! [Wyjdźmy na zewnątrz] — Tym razem to ja go ponaglałam.
Elf niepewnie podał mi ramię. Portal wyszedł płaski jak tafla lustra, no ale cóż, nie zawsze pojawiały się wirujące sfery o średnicy trzech metrów. Przeszliśmy razem, właściwie bez efektów specjalnych i znaleźliśmy się na płatnym dworcowym parkingu w Tczewie, późnym marcowym popołudniem. Ziemia nie drżała, portal nie groził anihilacją, lekko zafalował i zgasł jak obraz w starym telewizorze z kineskopem. Marek pobiegł do samochodu, a ja upewniłam się, że wszystko jest w porządku, zdjęłam kapelusz i przypięłam go do paska, spokojnym krokiem, z wiatrem w połach płaszcza, wsuwając dłonie w kieszenie, poszłam za nim.
– Ale dzysô je wiater! [Ale dzisiaj wieje] – Byle jaka pogoda, ale zawsze, lepsza taka niż żadna. Miejmy nadzieję, te jego zastrzyki na alergię będą skuteczne – pomyślałam.
Z nadzieją, że nasze zeznania przyniosą Danielowi pożytek, trochę spokojniejsza, przymknęłam oczy. Na twarzy poczułam lekką mżawkę. Niebo zasnuło się znowu chmurami, wiało z północy przeraźliwym chłodem. Marząc o kąpieli we wrzątku, zakręciłam szczelnie szyję czarną chustą, pozwoliłam niesfornym podmuchom nadal plątać moje włosy. Naelektryzowane końcówki kumulowały iskrzące wyładowania, a w powietrzu było czuć ozon, jak po burzy. Przyszłość, jaka by się nie okazała, na pewno nie wiała nudą.
*Ceszi sę starzec jak minie marzec. - Kapryśna pogoda nie służy na ogół ludziom w podeszłym wieku.
Koniec rozdziału 6.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top