5.4. Chorobliwy Brak Czarownicy [Kaszubska Czarownica 5]

10. A Thousand Miles

Osiem godzin w pracy minęło niepostrzeżenie. Wysmażyłam dwa pokrzepiające artykuły do prasy branżowej, klepiąc litera po literze w edytorze tekstów, prawą ręką. W międzyczasie znalazłam sposób na przeprogramowanie sterowania miotły. Na forum elektroda.pl jest naprawdę wszystko. Zadowolona z siebie szykowałam się, żeby wyjść do domu o siedemnastej.

Obecność elfa w moich myślach od tak długiego czasu była bardzo męcząca. Nie należał już do mnie, a ja do niego. Nie wysłałam mu kartki na Walentynki, ale też nie oczekiwałam niczego w zamian. Numer telefonu do Marka miałam na pulpicie, właśnie chciałam do niego zadzwonić, ale mnie wyprzedził.

— Jesteś jeszcze w pracy? — jego głos szarpał wiatr. — Posłuchaj. Nie powinnaś nikomu ufać.

— Ale co ty opowiadasz, Marek?! Bardzo słabo cię słyszę. — Nie rozmawialiśmy od czasu kłótni przy mojej bramie.

— Prawda jest taka, że od czasu Halloween krążą jakieś durne plotki o siłach ciemności, walce ze złem. Wampiry zatuszowały śmierć swojego Prezesa, bo ofiary z ludzi są zakazane. Rada nie wie o twoim wypadku z różdżką, bo wyszłyby na światło dzienne wszystkie ich machloje, umowy z Wilkołakami i współpraca z Piekłem. Wybuchnie kolejna afera, kiedy dowiedzą się, że maczałem w tym wszystkim palce. Tymczasem mają większy problem, a jesteś nim ty i twoja moc, której akurat nie możesz w pełni używać. Proszę, uważaj na siebie.

— Marek, jaka moc? Ja mam moc?

— Nie uwierzysz, ale mam dostęp do danych, z których wynika, że jak rzuciłaś na mnie zaklęcie, cały Tczew i okolice w promieniu dziesięciu kilometrów pozbawiłaś alergii na koty. A potem otworzyłaś portal sferyczny o średnicy trzech metrów. Oparłaś się mocy czarodziejskiej różdżki, która nie dała rady w tobie zakiełkować, bo ją wypchnęłaś.

— Skąd o tym wiesz? — spytałam podejrzliwie. — Marek, co ty kombinujesz?!

— Filip jest tak samo skorumpowany, jak jego ojciec. Nie daj się zwieść biznesowej gadce i lśniących butom.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czekałam w płaszczu przed lustrem w archiwum.

— Kasia, nie ufaj nikomu.

— Marek, a ty? Tobie mogę ufać? Jesteś osobą najmniej godną mojego zaufania. Żywiłeś się mną jako inkub. Niedawno zaserwowałeś mi mieszankę zapomnienia!

— Bądź ostrożna. Proszę cię. Zero zbędnego ryzyka.

— Gdybyś mógł, sam byś się tym zajął, prawda? Dzisiaj są Walentynki Marek, spędzam je sama, a chciałam gdzieś sobie iść, do kina, albo na spacer — zażartowałam, skoro nic lepszego mi nie przyszło do głowy.

— Kasia, idź prosto do domu i nie wychodź, proszę — zwiesił głos. — Coś jeszcze. To będzie trochę durne wyznanie, biorąc pod uwagę okoliczności...

— To może nic nie mów? — zaproponowałam zniecierpliwiona. Znowu mówiłam co, innego niż myślałam. — Masz nadal na mnie alergię, prawda?

— Tak, mam i to okropną. Chciałem powiedzieć, że wiem... wiem, że mnie kochasz, czuję, jak twoje myśli krążą wokół naszej przeszłości. Ja też ciebie kocham i nie przestanę. Nie umiem. Zawsze będziesz w moim sercu, zawsze ci pomogę, ale ... muszę iść do przodu. Nie mogę oglądać się ciągle przez ramię.

— Wiem — odpowiedziałam. — Będę ostrożna i wrócę do domu.

— Do usłyszenia — powiedział cicho i w końcu się rozłączył.

Miałam już zrobić krok do przodu i przebić się przez lustrzany portal, kiedy usłyszałam kroki. Jedynie Filip przesiadywał w biurze do zmroku. Potrafił przemieszczać się bezszelestnie, ale specjalnie dla mnie tupał obcasami skórzanych sztybletów.

— Kasia! Jesteś jeszcze? — krzyczał już w połowie korytarza, więc wyszłam z archiwum i udawałam, że szykuję się właśnie do wyjścia. Otuliłam się szalikiem, ubrałam czapkę, zasłoniłam czarną torebką.

— Jeszcze jestem, ale już wszystko pogasiłam i wychodzę — rzuciłam, wychodząc do niego na korytarz, zamykając za sobą drzwi z mlecznego szkła.

— Jutro rano zwołam naradę, nie spóźnij się — powiedział. — Chciałem sobie jeszcze jedną kawę zrobić, ale chyba też już pójdę. Żona czeka z obiadem, w końcu dzisiaj te, no Walentynki.

Filip poprawił krawat i zawiesił się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedział, od czego zacząć. W świetle jarzeniówek wyglądał na zwykłego faceta około czterdziestki, przeoranego trochę odpowiedzialnością za firmę i związanym z tym stresem.

— Jestem bardzo zadowolony z twojej pracy, Kasiu. Zdecydowałem się zwolnić kilka osób, z uwagi na ten cały kryzys i przeprowadzić restrukturyzację. Zaczniemy korzystać z zewnętrznych firm i brokerów. Chciałem cię tylko zapewnić, że masz u nas miejsce na stałe. Jesteś nam niezbędna. Poza tym możesz spodziewać się od jutra ... większej ilości obowiązków, bo przejmiesz częściowo obowiązki Agi. Ona ciągle siedzi na zwolnieniu albo urywa się szybciej, ciągle coś się dzieje z jej dziećmi, nie mam z niej żadnego pożytku. Połączymy marketing i sprzedaż, rozdzielimy inaczej pracę.

— Filip, ale ... - zawiesiłam głos. A żebë ce Pùrtk! Bezwzględny krwiopijca, nie chciał nic więcej słyszeć.

11. Say What You Want

Wieczór w restauracji "Morelowy Raj" zapowiadał się spokojnie, elf popijał czerwone wino, dźwięki pianina uwodziły gości romantyczną melodią.

Wspólniczka zjawiła się punktualnie, to on był chwilę wcześniej, zamyślił się, podziwiając misterne kompozycje kwiatów, mchu i suchych gałęzi na stolikach, przygotowane specjalnie z okazji Walentynek. Zbyt zadumany, by ją zauważyć, nawet nie wstał na powitanie, pocałowała go więc w policzek i usiadła z gracją na wolnym krześle.

Ubrana w błękitną, rozkloszowaną sukienkę za kolano i granatowe szpilki, wyglądała zjawiskowo. Rozalia roztaczała urok spod firanek długich rzęs, a lekko skośne, duże oczy lśniły zagadkową czernią. Gładkie blond włosy spływały na przeraźliwie szczupłe, nagie plecy, zakrywając wystające łopatki. Położyła wątłą dłoń na jego ręce i uśmiechnęła się perliście.

Marek starał się okazać pogodę ducha, dać szanse nowej, obiecującej znajomości. Przyglądał się gładkiej twarzy kobiety i miękkim, pełnym wargom, podkreślonym jasnym błyszczykiem. Zauważył złote kolczyki, kiedy przegarnęła opadające kosmyki, wkładając je za ucho, odsłaniając lekko szpiczastą małżowinę i wydatne kości jarzmowe. Taki związek zyskałby przychylność Rady, uwolnił go od niepokojących myśli. Jak na złość, trzyczęściowy garnitur uwierał jak nigdy dotąd jego prawdziwą osobowość szorstką tkaniną, wyprasowana koszula drażniła, a krawat dusił pod sztywnym kołnierzykiem. Kobieta dotykała jego nadgarstka opuszkami delikatnych palców. Był już tak blisko spełnienia warunków wymagającej rodziny Serafinów. Starym jak świat sposobem na tremę i skrępowanie, wyobraził sobie ją w samej bieliźnie i aż syknął, mrużąc oczy z odrazy.

— Pani Rozalio — powiedział, dyskretnie wysuwając się spod jej dłoni. — Przepiękny wieczór, dziękuję za przemiłe towarzystwo. Moja otwartość dotyczy wyłącznie współpracy biznesowej. Rozumiem, że prowadzi ona do obopólnych korzyści i wiąże się również ze zmianami wizerunkowymi, ale zależy mi na zachowaniu niezależności.

Elfka przyjęła jego decyzję skinieniem głowy i nieznacznie się odsunęła. Zjedli po talerzu zieleniny, w milczeniu przerywanym jedynie ukradkowymi spojrzeniami, topiąc w winie głęboko ukryte rozczarowanie.

Po powrocie do posiadłości Marek zmiótł kolejną martwą mysz z wycieraczki. Marzył, żeby znowu stanąć w środku pachnącego igliwiem kaszubskiego lasu, pod drzwiami niedużego drewnianego domku i choćby tylko kłócić się przez bramę ze swoją czarownicą. W przeciwieństwie do elfich kobiet, ułożonych i wytresowanych, Kasia była chaosem myśli i uczuć.

— Będę ją porównywał z każdą kobietą, którą spotkam, dopóki nie będę miał pewności, że o mnie zapomni — powiedział, trochę do siebie, trochę w stronę srebrzystego księżyca, który właśnie pojawił się na niebie.

Chwycił za telefon.

— Dobry wieczór, Panie Przewodniczący. Będę zeznawał w sprawie Daniela Karczmarczyka.

12. Let me go

Walentynkowy wieczór powitał mnie zimną wodą pod prysznicem, wkurwiającym brakiem mężczyzny w domu i nieustającą, pieprzoną, jednoręką samodzielnością.

Zagłuszając tę cholerną ciszę składanką hitów z lat mojej szalonej i beztroskiej młodości, zastanawiałam się, czy otwierać samotnie wino. Odgoniłam wspomnienia te dawne i te całkiem bliskie. Nawet mój fizjoterapeuta nie był tej nocy sam, otaczali go przyjaciele. Kobieta, którą kochał, była z innym, a ciągle mógł liczyć na jej wsparcie. Miałam dla niego rzucić jakiś urok, prawda?

Czarownice ponoć nie płaczą, więc uroniłam tylko jedną łzę, wpatrując się z tarasu, w jasną tarczą księżyca. „Tylko jedno mam życzenie, przynieś w nocy ukojenie."

— Kasiulencja, durna. Nie rycz, bo rano będzie tu jezioro, znając nasze szczęście — mruczał przymilnie Artur. — Weź tę flaszkę i jedź do Adama. Podziękuj mu, że cię skasował po promocji. Pogódźcie się, bo może być nam znowu potrzebny. Może ma w ofercie wizyty domowe? W końcu to twój brat.

Władowałam zatem dwie butelki wina do plecaka, zabezpieczając je kocem. Lot na miotle środkiem drogi był ryzykowny, ale nie miałam innego środka lokomocji. Lecznica była zamknięta, w mieszkaniu ciemno. Zbierałam się z powrotem do domu, kiedy podjechał swoim wysłużonym, leciwym Jeepem.

— A ty co? Nie ze swoim lamusem? — powiedział na powitanie i ubrał czapkę, wysiadając z samochodu. — Wracam z cmentarza, co chcesz? — spytał uprzejmie.

— Adam, nie jestem z Markiem od dwóch lat. Rozstaliśmy się — wyjaśniłam. — Wiedziałbyś, gdybyś choć trochę się mną interesował.

— Ale jeszcze żyje, więc nic straconego — warknął do mnie i poszedł w stronę drzwi.

— Przepraszam — krzyknęłam do jego pleców. — Przepraszam za swoje zachowanie. Adam! Wiesz, że to nie moja wina. Marianna zginęła w wypadku. Nic nie mogłam zrobić. Nie umiałam jej wskrzesić i nadal nie umiałabym tego zrobić. Przestań w końcu mnie obwiniać!

Nie miałam ochoty drzeć się na mrozie do jego pleców. Wszedł do wąskiego przedsionka i poczłapał schodami w górę.

— Artur mówi, że już lepiej. Poradził mi, żebym przyszła z winem, pogodzić się. Mówi, że się jeszcze przydasz.

— Ma rację, jestem jedynym weterynarzem w okolicy — roześmiał się w końcu. — Dobra, wejdź. Kaśka, problem jest taki, że będę obwiniał albo ciebie, albo siebie.

Adam wyglądał tak samo okropnie, jak poprzedniego dnia. Chodził przygarbiony, zarost ani kolorowe sweterki nie dodawały mu uroku. Ciężko byłoby mi zachwalać przymioty mojego brata, nie był mega wysoki ani przystojny. Miał dobre serce, choć trochę niewyparzoną buzię, a orli nos był pozostałością porywczego charakteru i mojej pięści.

— To jak wolisz? Szklanki, czy kieliszki?

— Osobiście mi to obojętne, ale dziś uroczysty wieczór to może kieliszki.

— Bzdurne amerykańskie święto, jak te helołiny — powiedział, po czym z ironicznym uśmiechem wrzucił do piekarnika paczkę mrożonych frytek.

W połowie drugiej butelki, po wylaniu większości żali, jakie do siebie mieliśmy, Adam spytał:

— Po co ty w ogóle do mnie przyszłaś? Raczej nie chcesz pieniędzy, bo nigdy nie pożyczałaś. Poza tym i tak nie mam. Nigdy nie potrzebowałaś też pomocy, taka z ciebie Kasia-Samosia. To po co? Masz jakieś problemy?

—- Nie starczy nam ani wina, ani siły na rozmowę, ale obiecuję, że wszystko ci opowiem następnym razem. Chciałam się po prostu przytulić. Jest mi bardzo źle i smutno i w ogóle. Nie mogę w spokoju popłakać, bo wszyscy na mnie liczą. Artur, Falka wiesz, mam gryfa. Życie prywatne mi się sypie, w pracy jakieś restrukturyzacje i inne badziewie. Nie wiem, kogo kocham i na dodatek nie mogę ruszyć ręką.

Brat popukał się w czoło, ale objął mnie ramieniem.

— Pij, bo się śledź obrazi! [kaszubskie powiedzonko] — Rozlałam resztkę wina do kieliszków, dochodziła północ.

— Adaś, a jeśli miałbyś mi coś doradzić, takiego od serca, to co by to było? — spytałam, wycierając nos serwetką.

Głupëch nie seją, a jednak sã rodzą ... — zawiesił głos. — Żebyś nie zdawała głupich pytań, bo będziesz żałowała — odpowiedział.

— Miałam zamiar zrobić coś głupiego, ale już nie zdążę.

— Pytasz się mnie o pozwolenie? Rób głupoty, póki możesz. Tak do trzydziestki. A potem zobaczysz, czy ci się to jeszcze podoba.

Zdrzemnęłam się w stołowym, na sofie, obudziłam o czwartej i pod osłoną nocy, jeszcze na lekkim rauszu, wróciłam na miotle do domu. Z pieśnią na ustach wzięłam prysznic i zrobiłam sobie kawę.

„Przyleciała aż z księżyca, zwariowana czarownica" — powtarzało w ślad za mną echo w pobliskim lesie.

Punkt siódma zadzwoniłam.

— Dzień dobry, z tej strony Katarzyna Ceynowa. Panie Przewodniczący, będę zeznawała przed Radą w sprawie Daniela Karczmarczyka.

— No proszę! Jaki doskonały timing — powiedział Przewodniczący wysokim głosem.

Jô ni rozmiejã?

— Czego nie rozumiesz, Czarownico? Zmówiliście się? Kilka godzin temu dzwonił mój syn Marek z tym samym głupim pomysłem!

— Marek?

Tadaaaaam. Kurtyna. Stary Serafin był Przewodniczącym Rady. Wydębiłam do niego numer od Pierwszej Czarownicy, obiecując gruszki na wierzbie i śliwki na sośnie w postaci donosów. Czekôj le, bratkù! Niedługo spotkamy się z Markiem na sali rozpraw, może uda mi się zobaczyć Daniela i chociaż z nim porozmawiać. Koniec ukrywania się. Czoło do góry, pierś do przodu — przekonywałam się, chociaż tak naprawdę chciałam schować się w mysiej dziurze.

Epilog.

— Mam mieszkać u weterynarza? Serio? No, niedoczekanie twoje Kaśka! — narzekał Artur.

— Masz do wyboru jego albo celę w piekle — syknęłam. — Pakuj się do transportera. To tylko klika ... mam nadzieję, kilka dni.

— Może zostanę z tobą? — zasugerował przymilnie. — A może ... zmienisz mnie w pierścionek, co?

— Nie ma takiej opcji, Artur. Tym razem jadę sama.

— Pozdrów Brona, jeśli spotkasz go w pociągu! — powiedział, ale wpakował swój tłusty tyłek do środka i natychmiast zamknęłam drzwiczki.

Adam podjechał pod moją chatkę, zabrał kocura, rzucił okiem na Falkę. — Ładnô kòkòszka — powiedział.

Musiałam spotkać się z nim kolejny raz, opowiedzieć mu wszystko, jak na spowiedzi. Na dowód tego, że mówiłam prawdę, pokazałam fotkę Daniela w kraciastej koszuli, dziurę w ramieniu, swoje dziwne uszy i zdjęcie Darka na stronie Kliniki.

— Nigdy go nie lubiłem, tego Marka, ale pokazał w końcu, że ma jaja. Ten drugi, Daniel, już go lubię i to nawet bardziej. Chociaż jeden co umie drewno rąbać. Darek mnie nie interesuje, za młody — powiedział Adam.

Podwiózł mnie na dworzec, pożegnaliśmy się i pojechałam.

Szczestlëwi drodżi, sostra! [szczęśliwej podróży siostro] — krzyknął Adam, machając ręką. — Białka i diôbéł chôdają jedną i tą samą dargą  [kobieta i diabeł chadzają tą samą drogą] — mruknął pod nosem.

Koniec rozdziału 5.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top