3.4. Dobre chęci [Kaszubska Czarownica]
Rano wzięłam prysznic, umyłam zęby, otwierając zapasową szczoteczkę, ubrana w bawełniany szlafrok i ciepłe skarpety, które czekały przygotowane na nocnej szafce, zeszłam do kuchni. Moje zdania były coraz dłuższe, wielokrotnie złożone, z przecinkami we właściwych miejscach, ale za oknem nadal sypał śnieg. Na szyi miałam łańcuszek i zawieszony na nim złoty pierścionek, wydawało mi się, że nie powinien rzucać się w oczy, więc przekręciłam go do tyłu i schowałam pod włosami.
— Dzwoniłem do kliniki, chyba mamy zimę stulecia. Pługi i piaskarki nie wyjechały na drogi, nie ma szans się wydostać — mówił Marek, mieszając w garnku jakąś bulgoczącą, szarą breję. — Wypisać ci na dzisiaj zwolnienie lekarskie? Jak się czujesz?
W zasadzie czułam się dobrze. Tylko ten śnieg.
— Znalazłeś owsiankę? Pachnie przepysznie — skłamałam. Złapałam dżem z borówek i syrop klonowy. — Wymyję porządnie zęby po śniadaniu — mrugnęłam do niego okiem.
— W zamrażarce są jeszcze pierogi i pizza. Catering dzwonił z przeprosinami, na pewno dzisiaj nie dojadą, ale nie umrzemy z głodu. Przynajmniej ja — dodał, pożerając mnie wzrokiem. — Mogę zamówić też dla ciebie.
— Dzięki, ale mnie nie stać. Płacę raty za domek — odpowiedziałam wymijająco.
Zgasił gaz pod owsianką. Wiedział, że bez jajek, kabanosów i twarożku długo nie pociągnę.
— Sprawdźmy, co pamiętasz — zabrał mi z rąk słoiki, poprawił poły szlafroka i usadził na wyspie kuchennej, twarzą do siebie.
— Jak to, co pamiętam? Muszę już wracać, Marek. Do domu.
— Tu jest twój dom, Kasiu. Był i jest — wyszeptał czule, trzymając mnie nadal w talii. Rozsunęłam uda, wpuszczając go w moją przestrzeń intymną, tak blisko, jak to było możliwe, pozostając nadal w ubraniach. Przytuliłam się i otoczyłam go ramionami.
— Był... jest... muszę wracać. Zaklęcie chyba zadziałało, nie spuchłeś, nie drapiesz się, więc nic tu po mnie. Nie będę ci przeszkadzała.
— Nigdy mi nie przeszkadzasz. Po co teraz chcesz wracać? Przecież już nie musisz. Później cię odwiozę — droczył się ze mną. — Mamy chwilę, owsianka musi ostygnąć. Sprawdzę zatem, na co mogę sobie pozwolić.
— Jestem dobrą czarownicą, moje czary są skuteczne, wiec myślę, że możesz całkiem sporo zdziałać bez uszczerbku na zdrowiu. Postaraj się myśleć pozytywnie i nie patrzeć na każdego jak na posiłek.
Poranek zaczął się normalnie, miło, ale zaraz zachciało mi się wyć. Czułam się przez chwilę jak pluszowa zabawka wystawiona na śmietnik, po którą jednak ktoś wrócił i postanowił jeszcze chwilę się nią pobawić. A potem znowu zapomniałam. Ktoś chyba majstrował przy eliksirze. Wtuliłam twarz w pachnącą białą bluzę i starałam cieszyć się tym, co aktualnie miałam pod ręką. Marek, najpierw delikatnie głaskał mnie po włosach, a potem muskał ustami moje czoło i policzek. Kciukiem ocierał mi łzy spływające po brodzie, niezdarnie pocieszając.
— No, już dobrze. Teraz wszystko będzie dobrze. Będzie tak jak dawniej. Nie płacz już.
Wiedziałam, że stać go na lepszy bajer, żeby mnie omotać, ale coś się w nim jednak zmieniło. Najpierw tylko uchylił drzwi do swojego serca, by po chwili otworzyć je dla mnie na oścież. Wziął mnie na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Wydawałoby się, że chce dla nas jak najlepiej, ale ja wcale nie wiedziałam, czy chcę, żeby było jak dawniej. Nic nie wiedziałam. Nic nie czułam, tylko żal.
— Powinnaś się cieszyć, że możemy być znowu razem — powiedział z lekkim wyrzutem.
Całował mnie bez pośpiechu, a ja oddawałam pocałunki, myśląc o stygnącym w kuchni śniadaniu. Było mi chyba dobrze. Przytulał mnie, głaskał po włosach, czuł jednak moje niezdecydowanie, więc przerwał.
Pewnie musiał odczekać i sprawdzić, czy nic go nie swędzi.
Wróciliśmy do kuchni i zjedliśmy śniadanie. Marek poszedł przerzucać hantle i machać kettlem w domowej siłowni, a ja z nudów odśnieżyłam podjazd przed domem i bramą garażową. Znałam lepsze sposoby na pozbycie się zbędnej energii, praktyczne. W razie czego wieczorem mogłam jeszcze poszaleć z szuflą wzdłuż alei lipowej.
— Przestało sypać. Ja już pójdę — powiedziałam cicho i niepewnie, wchodząc do pomieszczenia, gdzie ćwiczył. — Chciałam tylko spytać, gdzie jest moja miotła, bo ... w sumie nie wiem. Chyba jestem tu już za długo.
Smukły i wysoki elf otarł pot z czoła, chwytając dół podkoszulki, odkrywając przy tym swój umięśniony, płaski brzuch. Zawsze miał bardzo szczupłą sylwetkę, kiedyś nawet porównywałam go do szczypiorku. Mnie zawsze jajecznica wchodziła w biodra i mijały wieki, zanim ją przetopiłam na mięśnie. Czas wlókł się niemiłosiernie, niemal widziałam, jak w klepsydrze przysypują się ziarnka piasku.
— Ja też nie wiem. Czuj się tu jak u siebie w domu. Mówię to już chyba setny raz, prawda?
— Marek, wiem, że masz dobre chęci. To bardzo miłe z twojej strony, ale nie wiem, co ja tutaj tak długo robię.
Naprawdę, usiłowałam sobie przypomnieć. O ile rano jeszcze miałam jakieś przebłyski, to teraz moja skleroza wzniosła się na szczyty zapomnienia i znikła pod warstwą śniegu. Elf zaryzykował i postawił wszystko na jedną kartę. Chwycił mnie delikatnie za ręce i położył je w miejscu, gdzie teoretycznie powinno znajdować się jego serce, a w praktyce wszyscy uważali, że jest tam po prostu spora bryła lodu. Rozbierał mnie wzrokiem.
— Chyba nic się nie dzieje, nie kicham, nic mnie nie swędzi — spoglądał mi w oczy. — Nie wiem, jak ci dziękować.
— Ja nigdy nie przestałem cię kochać?
Zdjął ze mnie sweterek i resztę łachów, nie ustając w nieśpiesznych pieszczotach i pocałunkach. Tym bardziej że wcale się nie sprzeciwiałam, wręcz przeciwnie.
— Oddałbym wszystko, żebyś Ty też mnie kochała. Czy jesteś w stanie poczuć to, co ja?
Kiedy stałam przed nim w obcisłym termicznym body, wkładanym przez głowę, z długim rękawem i nogawkami do kolan, pomimo wyraźnego podniecenia, odznaczającego się na sportowych spodenkach, po prostu poddał się i zaczął śmiać. Szczerze, naturalnie, chowając twarz w dłoniach.
— Kasia, nie mogę już, znam cię od tylu lat. Pamiętam, jak pisałaś maturę, taka była z ciebie fajna, ładna gąska. Uganiałem się za tobą, czaiłem przed szkołą, żeby chociaż odprowadzić cię do domu. Mało nie umarłem ze szczęścia, kiedy okazało się, że studiujemy w tym samym mieście. A teraz... — zawiesił głos, ciągnąc mnie do łazienki. Jego elfie uszy były całe czerwone.
— Mam naprawdę tak cholerną ochotę na ciebie. Stoisz boso, w mojej łazience, a czuję, że absolutnie nie powinienem! – pociągnął za elastyczny materiał przy dekolcie i przesunął rękę od mojej miękkiej piersi, przez brzuch, zatrzymując się pomiędzy udami.
— Zaraz będzie ci w tym bardzo gorąco. Kurcze, co ja robię!
Kiedy zobaczyłam ten promienny uśmiech i przymknięte oczy, przypomniałam sobie radosnego chłopaka, z którym kiedyś spędzałam całe popołudnia.
— Chciałem cię zaczarować i mieć pewność, że kiedy przejdzie mi ta pieprzona alergia, będziemy mogli być znowu razem... tak bardzo tego chcę. Ale ... to jest tak bardzo niewłaściwe — widać, walczył sam ze sobą.
Za kotarą zapomnienia unosiło się ciche mruczenie Artura, którego za wszelką cenę chciałam uratować, żeby mieć kogoś, kto będzie ze mną, kiedy mój chłopak całe dnie spędza w pracy, a wieczory w bibliotece. Kto nie będzie mnie ciągle ignorował, krytykował i podważał decyzje.
Nogi całkowicie się pode mną ugięły, tak jak wtedy, gdy ktoś mi powiedział, że Marek Serafin jest elfem, a elfy nie mogą kochać takich dziewczyn jak ja, bo to sprzeczne z naturą. Wiedziałam, że o czymś zapominam, ale jednocześnie coś innego sobie przypomniałam. Nie byłam beksą, zaciskałam zęby, powtarzałam sobie, że czarownice nie płaczą. Pamiętałam każdą noc, którą spędziłam sama, w sypialni na drugim końcu korytarza, bo mój facet miał na mnie alergię. Bardzo mi go brakowało.
— Marek, gdzie byłeś przez ostatnie kilka lat? Kto mi cię zabrał?
Moje czary były naprawdę, bardzo dobre. Skutecznie wymazały nieprzyjemne wspomnienia. Przez chwilę byliśmy tylko ludźmi, którzy zanurzyli się razem w magii chwili. Zapomnieliśmy o złośliwej czarownicy i trochę nadętym, samolubnym elfie, zagubionych, złamanych przez niespełnione oczekiwania, pokonanych przez własne potrzeby. Chcieliśmy być dla siebie znowu wszystkim.
Wyślizgnęłam się z kombinezonu i pociągnęłam go za sobą pod prysznic, tak jak kiedyś latem prowadziłam go przez trzciny do jeziora. Po plecach spływała mi ciepła woda. Lubiłam wodę. Stanęłam na palcach, by nieśmiało dosięgnąć jego ust. Dotykając wyrzeźbionej klatki piersiowej i brzucha, przypominałam sobie każdy centymetr jego ciała.
— Byłem dla ciebie okropny. Przepraszam. Tak bardzo chciałem się zmienić, cofnąć czas — mówił, patrząc mi w oczy. Przegarnął do tyłu wilgotne włosy.
— Wiesz, że nie potrzebujesz niczego więcej ponad to, co jest w tej chwili pomiędzy nami — szepnęłam mu do ucha i to chyba był najlepszy czar, jaki tego dnia stworzyłam.
— Wiem. Teraz już wiem, ale za dużo mam do stracenia. Przepraszam, ale nie mogę tego zrobić — powiedział, poprawiając pierścionek na łańcuszku, który wbijał mi się w łopatkę.
— Zahaczył ci się we włosy, nie musisz go ukrywać. Wiem, że nie należysz już do mnie.
— Marek, nic nie rozumem. — Przytrzymałam jego rękę. — Ten czar nigdy się nie skończy, nawet jeśli stąd odejdę. Cząstka mojej mocy zawsze będzie z tobą. Coś się znowu zmieniło w tobie i we mnie. Czuję to.
Mężczyzna wyszedł spod prysznica, zaciskając szczękę i zostawił mnie samą. Wydawało mi się, że to dziwne, tym bardziej że wcześniej dążył do zbliżenia, a w ostatniej chwili wycofał się.
Chłód domu kontrastował z wilgotnym wnętrzem łazienki. Otuliłam się szlafrokiem i zeszłam na dół do salonu, gdzie rozpalony kominek ogrzewał atmosferę i przykryłam kocem.
— Nic już nie będzie takie samo — westchnęłam, przeciągając się.
— Nie będzie, ale nie wiem, czy to dobrze. Nie wiem, co zrobiło ze mną twoje zaklęcie. Na pewno nie mam już na ciebie alergii, ale czuję się jak ostatni, parszywy oszust — powiedział, obracając w palcach pogrzebacz.
— Marek, mam jeszcze jedno pytanie — coś prześlizgnęło się po moich plecach, jak ostry cień mgły. – Dlaczego mi się nie oświadczyłeś? Dlaczego nie wzięliśmy ślubu? Nigdy nie chciałeś się ze mną ożenić?
Elf ciężko przełknął ślinę, ale nic nie odpowiedział, chociaż w jego domu było na pewno mnóstwo biżuterii, z której mógł zrobić użytek. Siedział koło mnie i patrzył w ogień. Pewnie nie mógł, chociaż może miał dobre chęci.
Kiedy pierogi z truskawkami bulgotały w garnku, złapał za telefon i rozmawiał ściszonym głosem. Wytężyłam słuch, stając tuż za drzwiami, przy okazji znalazłam miotłę w schowku pod schodami, więc złożyłam ją i schowałam do kieszeni kurtki.
— Witam, tu Marek Serafin, tak ten elf. Chcę zrezygnować. Mam nadzieję, że to jeszcze możliwe.
— Jak? Normalnie. Już tego nie potrzebuję.
— Jak to nie możesz?! Wykreśl mnie. Wypowiadam umowę. Słownie. Koniec kropka. Mówię ci, odwołaj wszystko.
Spędziliśmy miły wieczór przy kominku i noc, wcale nie upojną, po prostu spaliśmy w objęciach, spokojnie i beztrosko. Śnieg nadal padał, zakrywając okolicę kołderka białego puchu. Tęsknota i poczucie odrzucenia rozpłynęły się, zapomniałam złe chwile, byłam kochana i czułam, że z wzajemnością. Rano przekopałam szafę i faktycznie, zostawiłam tu wcześniej sporo swoich rzeczy, więc wciągnęłam brzuch, ustrojona w świeże jeansy i sweterek z cekinową aplikacją, dałam zawieźć się do biura.
Na moim biurku stało w ramce zdjęcie czarnego kota. Wtedy mnie olśniło.
— Artur, o w mordę. Dwa dni bez żarcia. Mógł umrzeć. Ciekawe, o czym jeszcze zapomniałam.
Najprościej było iść do sekretariatu, stanąć pod drzwiami i wstrzymać oddech, żeby usłyszeć, o czym mówią w Sali konferencyjnej, ale ja miałam dobre zaklęcie podsłuchujące.
— Nie wiem, jak to się stało, ale od czasu nocy Halloween ona dysponuje niewyobrażalną mocą. Nie zdziwię się, jeśli jest najsilniejszą czarownicą w zgromadzeniu. Rada Starszych nie będzie z tego zadowolona, tym bardziej że nie wiemy, jak do tego doszło — mówił Filip, mój bezpośredni przełożony, wampir i jednocześnie prezes WAMP-PAX.
— Tym bardziej że nie wiecie, jak ją kontrolować. Dlatego wróci dzisiaj ze mną. Odwiozę ją do domu. Nie ważcie się jej tknąć. Nie będę brał udziału w waszych czarnych mszach, ofiarach, czy co tam jeszcze macie w ofercie — mówił Daniel, a jego wysoki głos brzmiał dźwięcznie i stanowczo.
— Z nią, czy bez niej, różdżka będzie nasza. Daniel ma dzisiaj wykonać zlecenie, musimy wyrobić się przed nowym rokiem. Mam nadzieję, że Bron przynajmniej dotrzyma części swojej umowy.
— Nie mieszajcie w to ani jej, ani mnie. Nie musi wszystkiego wiedzieć, by pracować w marketingu, ale uwierz mi, ona prędzej czy później sama wszystko odkryje i dopiero będziecie mieli problemy.
— Myśl o sobie, Serafin i o swojej klinice. Daniel dostarczy nam różdżkę do sylwestra. Zapewnimy firmie dobrą passę na następnych kilka lat. Czarownicy nie spadnie włos z głowy.
— Daniel? — zaciekawił się elf, bo słyszał już to imię z ust Kasi.
— Karczmarczyk. Jest dobrym łowcą, z doświadczeniem, ma referencje.
— Łowcą czego? Ten Karczmarczyk? Obiło mi się o uszy, ale myślałem, że jest wilkołakiem. Moja klinika pracuje na ich oprogramowaniu z SOFT-WILK. Może zmieńcie sposób zarządzania?
— Łowcą bestii, oczywiście, więc moje ręce są czyste. Karczmarczyk zna ponoć jakąś strzygę, która ma różdżkę, potem może wdrażać swoje systemy nawet do końca świata.
— Niedoczekanie twoje, wampirze — zmrużyłam chytrze oczy. — Daniel! Niech to diôble wezna!! Zapomniałam...
Po chwili w drzwiach pojawił się Marek, ledwie zdążyłam dorwać się do ekspresu.
— Wybacz, ale to chyba nie jest dobre miejsce do pracy. Wiem, że zawsze naciskałem i przekonywałem do swoich racji, ale jakoś nie widzę przyszłości w pracy z wampirami.
— Ale nie przeszkadza ci, że leczysz im ząbki? — spytałam zadziornie. — Jo, wiem, przepraszam. Między innymi dlatego właśnie dlatego się rozstaliśmy. Zawsze mówiłeś mi co mam robić.
— Z troski o ciebie. Sposób, w jaki pracują, jest daleki od ideału. Filip nie widzi, że robi się powoli taki sam jak jego ojciec.
— A ty? Nic nie możesz sobie zarzucić? Jesteś czysty jak łza? — spytałam.
— Nie jestem, Kaśka. Pewnie słono za to zapłacę, ale trudno. Jakoś się z tym pogodzę — powiedział, wznosząc oczy do nieba. — Wiedziałem, że zaczęłaś układać sobie na nowo życie, ale nie miałem pojęcia z kim.
— Z tym Danielem, którego wymazałeś mi z pamięci? — spytałam.
— Ten cały Daniel Karczmarczyk jest w wielkim niebezpieczeństwie. Odwiozę cię do domu i nie będę ci się już więcej narzucał. Eliksir przestanie działać za kilka dni, skończą się twoje problemy z pamięcią. A ja, cóż, poradzę sobie.
— Marek, twoja zmiana jest stała, nie będziesz już miał na mnie alergii, ale nadal będziesz inkubem. Twoja żądza wróci, jeśli będziesz nadal kłamał.
Złapał mnie za rękę i wróciliśmy do zaparkowanego przed budynkiem, samochodu.
— Odwiozę cię do domu — powiedział. — Wkrótce i tak mnie znienawidzisz. Ten eliksir był jak pigułka gwałtu. Nawet byś nie wiedziała. Jestem chujem, Kaśka. Nic więcej.
— Może, pewnie tak będzie, skoro bardzo chcesz. Szkoda, że nie pomyślałeś, że sama będę chciała do ciebie wrócić — westchnęłam.
~~
W małej chatce panował półmrok i chłód. Po podłodze walały się otwarte, puste puszki, niczym suche kłęby krzaków na westernie. Kaśka zostawiła telefon, w końcu miało jej nie być góra dwie godzinki.
— Wlazła, na pewno wlazła do środka — biadolił Artur. — Już nigdy do nas nie wróci. Kręci mi się w głowie. Dwa dni nic nie jadłem.
— Poza puszkami, które nam otvierałam — wysepleniła gryf, wyciągając do przodu puchate łapki.
— Falka! — zawył ostatkiem sił. — Szukaj telefonu. Wystukasz dziobem numer, a ja będę gadał. Zadzwonimy do Marka.
— Tu nie ma telefonu do Marka.
— Oj, to źle, ona zna go na pamięć. To może do Daniela.
— Daniel jest daleko, nie pomoże nam. No ale ok, szukaj numeru.
— Artur — powiedziała Falka ociągając się. — Ja nie umiem czytać. Podglądałam dzieciaki v przedszkolu, przerabiamy dopiero alfabet — dodała cicho.
— Ale jest Luba pod L. Oj! chyba do niej zadzvoniłam i co teraz, Artur, zrobiłam coś złego? — gryf podskakiwała, strosząc kurze piórka na skrzydłach.
— Tak słucham? Kto mówi? — usłyszeli kobiecy głos w słuchawce.
— Pomocy, Kasia jest w niebezpieczeństwie, Daniel też. Musimy ich ratować, a jesteśmy sami w domu — powiedział po ludzku Artur.
— Kim jesteście? To jakieś żarty? Halo!
— Z tej strony Artur. Kasia to moja ... mama — powiedział po chwili namysłu, żeby nie wyjść na całkowitego debila. — Spotykała się z Danielem, wyjechał od nas przedwczoraj rano, a potem ona wyszła i nie wróciła.
— Ach. Daniel, no tak. To mój wnuk — odpowiedziała. — Faktycznie, ten jeden, który non stop sprawia kłopoty. Ale skąd macie mój numer i dlaczego dzwonicie akurat do mnie?
— Bo, do niego nie mamy numeru?
— Musicie wydostać się z domu, zadzwonić do rodziny, albo iść do sąsiadów. Pomogę wam i jeśli będzie trzeba, zgłosimy na policję zaginięcie. Postaram się namierzyć mojego wnuka i wybić mu z głowy resztę jego durnych pomysłów.
~~
Daniel tymczasem stał w pełnym rynsztunku i sapał, ocierając pot z czoła.
„Nic z tego nie będzie. Nie da rady wtaszczyć się tym pancerzu do strzeżonego budynku." — myślał.
Po narzuceniu na siebie dodatkowo płaszcza i ukryciu dwóch mieczy, kuszy i kilku noży, nie będzie mógł zrobić kroku, a co dopiero walczyć ze strzygą. Jeden plus, że strzyga nie wiedziała o jego bolączce, drugi, że mógł działać z zaskoczenia. Postanowił zrezygnować z połowy zabezpieczeń, ale docelowo zamierzał zostawić na sobie tylko lekką kolczugę pod kurtką, małą kuszę, miecz i noże. Na głowę włożył kominiarkę i kaptur, wieczór zapowiadał się chłodny, więc zabrał też rękawiczki. Stał już pod drzwiami, kiedy zadzwonił telefon.
— Kochanie, mówi Babcia Luba.
— Cześć Babciu. Wiem, że to ty, wyświetla mi się — odpowiedział grzecznie. — Co się stało?
— Dzwonił do mnie niejaki Artur. Szuka swojej mamy. Jestem ciekawa, czy nie powinieneś jej ratować?
— Artur? Kasia? Nie rozumiem? Co z nimi?
— Kasia, twoja dziewczyna, chciałeś się z nią ponoć żenić. Po to dałam ci pierścień, mój zaręczynowy, od dziadka.
— A to nie jest czarodziejski pierścień? — spytał zażenowany Daniel. — Musiałem coś pokręcić.
— Nie, zwykły, normalny pierścień. Będziesz jej szukał, tej Kasi? Chciałabym ją w końcu poznać.
— Tak Babciu, tylko pogadam z Teresą, umówiłem się z nią na kawę, może zmieni w końcu zdanie i zdejmie klątwę.
— Wiesz, że to strzyga? — ostrzegła babcia Luba. — Jeśli ty ją zbijesz, stracisz bezpowrotnie nadzieję na całkowite zdjęcie klątwy i do końca życia będziesz się męczył ze skutkami ubocznymi. Zdajesz sobie z tego sprawę?
— Nie zabiję jej, no co ty. To przecież twoja przyjaciółka. Chociaż, czytałem gdzieś, że śmierć wróżki kończy wszystkie rzucone przez nią czary.
— To prawda, czary Wróżki Chrzestnej są lekkie, ale to nie czar, tylko klątwa wściekłej strzygi. Uważaj na siebie Daniel — pożegnała się Luba.
Babcia Luba miała zadzwonić, ale w międzyczasie zapomniała do kogo i po co, więc napisała SMS.
Na ekranie telefonu czarownicy Kasi wyświetliła się wiadomość:
„Kasiu, tu Babcia Luba. Luba Karczmarczyk. Daniel wybiera się do Wróżki Chrzestnej, porozmawiać. Przynajmniej tak mi się wydaje, on zwykle kłamie jak z nut. Będzie potrzebował twojej pomocy, bo ja bez pierścienia nic już nie mogę zrobić. Nawet wstać sama z krzesła. Znajdź go niezwłocznie i wróć z nim do domu."
Artur próbował ją odczytać, ale w tej samej chwili pod dom podjechało cicho terenowe Volvo.
— Kaśka, gdzieś ty się podziewała! — wrzeszczał od progu kocur, a Falka przyglądała się z ciekawością wysokiemu mężczyźnie, który z gracją szedł za czarownicą, zostawiając ślady podeszew w topniejącym śniegu. Jasne włosy okalały jego gładką twarz, trójkątny podbródek skrywał się częściowo w postawionym kołnierzu płaszcza. Błękitne oczy przypominały Falce piórka zimorodka, a pełne usta wigilijnego karpia. Był zjawiskowo piękny jak na człowieka.
~~
Wzięłam komórkę do ręki, zdziwiona, że wytrzymałam bez niego tyle czasu i w sumie, nawet o nim nie myślałam. Tylko nie wiedziałam, czy myślę o telefonie, czy o Danielu. Czytając zaległe wiadomości, zapaliłam światło, otworzyłam okno i zbierałam puste puszki z podłogi, przeklinając w duchu, że Marek musi oglądać ten chlew.
— Zaproponowałabym herbatę albo wodę, ale niestety, jestem zmuszona — wzięłam głęboki wdech — chcę otworzyć portal i ... — łamał mi się głos — ... i zabrać stamtąd tego durnego wilkołaka, zanim będzie za późno. On jest za słaby, ta strzyga go zabije. Nie ma z nią szans.
— Strzyga, czy wróżka chrzestna? — spytał Marek, drapiąc Falkę za uchem.
— Dwa w jednym, to skomplikowane. Marek, dziękuję ci za wszystko. Jedź już, załatwię to sama. Teresa jest rozsądną kobietą. Uda mi się ją uspokoić.
— Do Warszawy kawał drogi. Dasz radę sama? Nie zostawię cię, idę z tobą — powiedział stanowczo. — Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby cokolwiek ci się stało.
— Mam w domu trochę mało miejsca, portale są jak trąby powietrzne, muszę to zrobić na podwórku.
Pocałowałam go szybko w policzek. — Marek, jeszcze raz dziękuję. Za księgę. Za wszystko. Później mogę być jednak trochę zła, że mnie tak perfidnie podpuściłeś. Cieszę się jednak, że przypomniałam sobie, kim dla mnie jesteś.
— A kim jest? Bo do tej pory był inkubem! — warknął Artur, siadając na schodkach, przed domkiem. — Wysysał z ciebie moc, przy każdej nadarzającej się okazji.
— To już był dawno. Zmieniłem się, teraz nic nie wysysałem — tłumaczył się Marek z nutą irytacji w głosie.
Wyjęłam z lodówki butelkę po mleku z własnoręcznie przygotowaną etykietką „Eliksir, duży portal" i rozbiłam ją o kamień. Zdjęłam kurtkę, żeby nie krępowała mi ruchów, naciągnęłam kapelusz na uszy i rozłożyłam ręce. Marek stał z tyłu i trzymał dłoń na moim ramieniu.
Spomiędzy moich palców trysnęła tęcza barw, formując kulistą, wirującą, sferę, połączoną na stałe z zaklęciem.
„W lustrze wody widzę miejsce, gdzie wysoki zamek stoi, wróżki chrzestne piszą klątwy, dwoje istot w jedną stronę, lecz z powrotem jest ich troje, kiedy trzeba będzie odejść, wtedy zamkniesz swe podwoje."
— Nadal kiepsko mi to wychodzi — wyciągnęłam rękę przed siebie.
— Rewelacyjnie ci wychodzi. Musisz uwierzyć w siebie — powiedział, a na jego twarzy odbijały się lustrzane refleksy. Wiedziałam, że bardzo chciał się spytać, czy porządnie wyparzyłam tę butelkę po mleku, zanim wlałam eliksir.
— Znajdziemy się prawdopodobnie od razu w gabinecie Teresy, blisko okna, więc bądź ostrożny — próbowałam sobie przypomnieć plan piętra. — Nie wychylaj się — mrugnęłam do niego okiem. — Mimo wszystko, nie chcę, aby coś ci się stało. Tam może się dziać cokolwiek.
Pośród szumu, jaki wydawała energia portalu, elf usłyszał krzyki, szczęk metalu, świst strzał, czyli odgłosy walki. Zareagował błyskawicznie, udało mu się mnie wyprzedzić i wszedł do pomieszczenia pierwszy. Widząc w rogu pokoju rozpostarte, czarne jak noc skrzydła, pazury wielkie jak noże kuchenne i ostre zęby strzygi, od razu pożałował, że nie miał ze sobą żadnej broni. Nie było już z kim dyskutować, więc moje plany spaliły się na panewce.
Strzyga była ogromna i wściekła. Sinoszarą ręką uniosła nad ziemię odzianego na czarno mężczyznę i cisnęła go z całej siły o podłogę.
Marek zachował przytomność umysłu, zrobił trzy, może cztery, potężne susy, podniósł miecz i rzucił go w powietrze, w stronę Daniela. Wskoczył strzydze na plecy, chwycił ją oburącz za łeb i zapierając się plecami o sufit, skręcił jej kark. Nie podejrzewałam go o taką siłę. W tym samym momencie Wilkołak złapał miecz i odrąbał gadzinie łeb. Jednocześnie, przebiegła strzyga, w ostatnim geście, odrzuciła ciężką i piekielnie ostrą różdżkę z rogu jednorożca, w stronę portalu.
— Mariczëné Buksë! Naprawdę? No, bez jaj!? — Człowiek zawsze jest zdziwiony, kiedy nadchodzi ta chwila.
Muszę przyznać, że miałam cholernego pecha, bo wcelowała w moje ramię. Świat przewrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, kiedy walnęłam głową o podłogę. Być może nie była to rana śmiertelna, ale tak się czułam.
— Dzięki za pomoc, ale poradziłbym sobie — powiedział Wikołak.
— Daniel Karczmarczyk, tak? Mogłem się domyślać — Elf wyciągnął szczupłą, gładką rękę na powitanie. — Marek Serafin.
— Czyli kto? — wilkołak uściskał mu prawicę, zdejmując skórzaną rękawiczkę.
— Kasi były, przez chwilę aktualny i teraz raczej znowu były — wyjaśnił. — A ty?
— Ja to nawet nie wiem, nie starałem się tego nazwać, ale kilka dni temu była moja. A twoja chyba wczoraj albo nawet dzisiaj rano — odparł niepewnie Daniel, wciągając nosem jego zapach.
Oceniał od góry do dołu szczupłego i wysokiego elfa w trzyczęściowym garniturze i wełnianym płaszczu. Walczył, a nawet mu się włos na głowie nie poruszył.
- Nie współżyłem z nią, jeśli o to chodzi. Jakoś nie widzę, żebyś miał do niej jakieś prawo, a przynajmniej nie większe niż ja. Z tego, co wiem, znacie się dopiero od dwóch miesięcy — obruszył się Marek.
— W zasadzie, to prawie się oświadczyłem, mało brakowało — powiedział Daniel. — No i co z tego, że dwa miesiące! — nie krył wściekłości. — Czuję twój zapach na całym jej ciele! Zaczarowałeś ją i wykorzystałeś!
— A ty nie? — spytał elf, wielce zdziwiony. Strzepnął jakiś niewidzialny pyłek z płaszcza.
— Fajnie, że się poznaliście, chłopcy — powiedziałam słabo. — Myślę, że nie powinniście się o to kłócić, czy też liczyć na jakikolwiek seks ze mną, w najbliższej przyszłości, ani w sumie, w żadnej przyszłości. Zabierzcie mnie do domu.
Nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi.
— Daniel, nie bądź durny, byliśmy z Kasią parą przez wiele lat. Miałem ją już we wszystkich możliwych pozycjach, w każdym miejscu, jakie możesz sobie wyobrazić. Chciałem ją odzyskać, ale nie dla seksu, tylko dlatego, że nadal ją kocham!
— No co ty nie powiesz?! — zdziwił się Daniel.
— Byłem w stanie zrobić wszystko, ale już wiem, że popełniłem błąd. Nie zdradziła cię. Przeze mnie straciła pamięć, chciałem ją mieć z powrotem tylko dla siebie, ale nie mogę jej tego zrobić.
— Czyli jesteś po prostu samolubnym dupkiem. Po co ją tu ściągnąłeś? — Daniel zerwał z głowy kominiarkę.
— Seks nie jest celem samym w sobie, jest tylko narzędziem. Nauczysz się — Elf poklepał Wilkołaka po plecach, aż kurtka Daniela wydała z siebie głuche brzdęknięcie.
— Zobaczymy, na jak długo ci ten raz wystarczy, elfie! — zasępił się Daniel.
— A potem zobaczymy, kto z ciebie zdejmie klątwę, wilkołaku! — wrzasnął Marek.
— Długo będziecie stać i kłócić się nade mną? — leżałam na podłodze, w kałuży krwi, przyszpilona do ziemi wielką, czarodziejską różdżką, błyszczącą w świetle księżyca delikatną perłową poświatą. Czułam, że moc mnie opuszcza i udaje się w bliżej nieokreślonym kierunku.
— Obydwaj mnie okłamaliście. Nie ważne, jak szlachetne były wasze pobudki, mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Chciałam dobrze, dla was obydwu. Miałam dobre chęci.
Zerwałam z szyi pierścień z łańcuszkiem i nadal trzymałam go w ręce. Musiałam się dość szybko pożegnać.
— Daniel, oddaj pierścień babce. Musi go nosić przy sobie, dla obrony przed Biesem, tobie nie będzie już potrzebny.
— Marek, ty nic więcej już ode mnie nie dostaniesz, bo masz już wszystko, co mogłam ci dać. Suplementuj witaminy i jedz więcej białka.
Mężczyźni patrzyli na mnie zaskoczeni.
— Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście. Możecie mi uwierzyć, że cały świat naprawdę nie kręci się tylko dookoła seksu, kto z kim i ile razy i tak dalej. Było fajnie, ale jest jeszcze coś więcej. Zaopiekujcie się Arturem i Falką.
Kiedy zaczęli się zastanawiać, czy lepiej wyjąć ze mnie różdżkę, czy zostawić, czy może rzucić zaklęcie uzdrawiające, którego nikt jednak nie znał, było już za późno.
— Aha. Nie wiem, czy to dopuszczalne, ale kocham was obydwu. Teraz to już nieważne.
Uniosłam kciuk w znanym geście i zamknęłam oczy, odpływając w niebyt. Nie zostało już nic.
— No i dupa — powiedział Daniel, który, nawet jako wilkołak potrafił rzucić prosty czar, ale nie pomyślał, że mógłby.
— No — przytaknął elokwentnie Marek, jak na wysoko urodzonego elfa przystało. — Wracamy przez portal, odstawmy ją do domu. Tak, jak chciała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top