3.2. Dobre chęci [Kaszubska Czarownica]
Przez kilka następnych dni pracowałam zdalnie, a przynajmniej próbowałam. Coś chrobotało w ociepleniu pomiędzy dachem i podsufitką. Nie dość, że nas zasypało, to jeszcze ciągle zrywało połączenie z internetem i zanikał zasięg. Może kuna poprzegryzała jakieś kable. Księga miała grubą okładkę i kartki z twardego, czerpanego papieru, a treść częściowo przetłumaczono na angielski, wkładając pomiędzy stronice, kartki ze starego kalendarza. Cóż za korzystny zbieg okoliczności.
Skąd w bibliotece u Serafinów wampirze księgi o wilkołakach? Dlaczego Artur podejrzewał, że elf był jednocześnie tworem wysysającym życiową energię. Kto tłumaczył księgę i dlaczego akurat na angielski? Skąd wiedziałam, że Bronisław miał taki sam kalendarz, a nawet taki sam charakter pisma?
Podzieliliśmy się z Arturem obowiązkami domowymi. Ja usiłowałam znaleźć przydatne wskazówki w literaturze i ogarnąć wszystko na święta, a on przypomnieć sobie, gdzie zachachmęcili z Danielem pierścień babci Luby, oraz wyśledzić sprawcę tajemniczego skrobania. Wilk miał skupić się na nierzucaniu się w oczy, co nie zawsze mu się udawało, a ciężko było co rusz wkręcać sąsiadom, że to kundel.
Na stronie 143 wykaligrafowano przepis na pozbycie się uciążliwej klątwy bądź uroku. Pół dnia zajęło mi ułożenie sensownie brzmiącego zaklęcia po polsku, ponieważ łacińskie zmieniło Artura w żabę, a angielskie nie poruszyło nawet firankami.
"Ten kto klątwę chce odwrócić, musi najpierw się posmucić, potem stanąć na kamlocie, złapać zimą wróbla w locie. Serce czyste mieć on musi, bo się klątwa nie odwróci."
W międzyczasie wymyłam okna i zrobiłam łańcuch na choinkę, praca zawsze pomaga w szukaniu rymów.
— Krótko, zwięźle i na temat — pochwalił mnie Artur. — Nie wiem, jak będzie z tym wróblem. Jako twój pomagier, doradzam trening. Wróble siedzą zawsze na brzozach za płotem.
Potem zapuścił żurawia do księgi i zaczął się wymądrzać.
— Ej, ale to tylko połowa, na drugiej stronie jest kontynuacja. Kaśka, bierz się do roboty! A tak poza tym, to "clean heart" oznacza czyste serce, oczywiście, ale w oryginalnym tekście jest napisane: "laverunt cor mundum". Domyślam się, że serce ma być obmyte do czysta — powiedział znawca martwych języków.
— A to oznacza, że czeka nas wszystkich kąpiel? Brawo, doskonały pomysł! — klasnęłam w dłonie, bo od dawna czekałam na pretekst, żeby ich wykąpać.
— O szlag — krzyknął Artur i wezwał wilka do natychmiastowej ucieczki. — Chodu!
Popołudnie spędziłam z suszarką i szczotką, przy rozchajcowanym kominku.
— Śmierdzisz mokrym psem, Daniel! — dokuczał kocur. — A ty Kaśka wyglądasz jak mokra kura!
Pozostały fragment przetłumaczonego tekstu brzmiał jakoś tak:
"Zdjęcie klątwy wymaga obopólnej zgody przeklinającego i przeklętego oraz użycia różdżki z rogu jednorożca. Trwałość czaru podnosi pełnia księżyca, piątek trzynastego, czarny kot i czterolistna koniczyna."
Od lat pędzałam święta z dala od rodziny i przyjaciół, więc nie była to dla mnie żadna nowość. Czarownice nigdy nie są same, choć bywa, że czują się samotne. Wigilia z kubkiem barszczu była dla mnie wystarczającą nagrodą, szczególnie że za oknem rozpościerał się bajkowy widok. Przeglądałam kolejne rozdziały księgi, w poszukiwaniu przydatnych informacji. Oglądałam szczegółowe mapy posiadłości na kresach wschodnich, ryciny przedstawiające pazurzaste i rogate bestie, gdy spomiędzy kart wysunął się odręczny szkic w ołówku, z wizerunkiem młodej kobiety.
Nagle coś zaszurało i chrupnęło, a tuż przed moim nosem pojawiło się małe puszyste, brązowe piórko. Podniosłam z zaciekawieniem głowę, by zauważyć pazurzaste łapy, lotki skrzydeł i zakrzywiony dziób.
— Mniam — pisnęło zwierzątko.
— Tak mniam, oczywiście — potwierdziłam.
— Mniam hałpie. Mniam — powiedziało.
— Karpie? Nie mamy karpia, chociaż są święta, wiem. Na Kaszubach jemy pstrąga.
— Szszygi. Szczygi. Tfu, szłygi. Mniam szłygi. Obłazki. Mniam — zwierzak trzymał coś w pysku, miałam wrażenie, że wystaje mu z dzioba ogon, jakby mysi. Strzygł długimi, pędzlowatymi uszami.
Księga leżała otwarta na rozdziale zatytułowanym "Harpie i Strzygi", a kobieta z portretu przypominała do złudzenia Wróżkę Chrzestną.
— Artur! Artur! — zawołałam pomagiera, ale zanim się pojawił, zdążyłam go znaleźć, rozwalonego na kanapie i przynieść na rękach do stołu. - Patrz, sowa! - pokazałam mu palcem dziwnego zwierzaka. - Kot w domu, taki piękny, rasowy, a ptaszki wpuszcza. Idź się przywitaj — podrapałam go po brodzie.
Artur otworzył leniwie jedno oko, potem drugie. Zeskoczył na stół z lekkością i gracją nosorożca. Siedział przez chwilę, kiwając się do tyłu i do przodu, więc obserwowałam drgający czubek jego ogona.
— To nie sowa — szepnął i jednym susem wskoczył na belkę stropową. Wtedy nieoczekiwanie rozpoczęła się szalona gonitwa. Wilk spojrzał na mnie porozumiewawczo. Będzie co sprzątać.
Jistny chléw! [Istny chlew] W pośpiechu chowałam do szafek talerze i kubki, buty i ubrania, szybciutko sprzątnęłam ze stołu bezcenną księgę, laptopa i notatki. Całe szczęście, bo po kwadransie pisków, wrzasków, donośnych miauknięć i przeraźliwych gulgotań, na blat zleciała wierzgająca kula szponów i pazurów. Artur trzymał w pysku wyciągnięte skrzydło, a jego szyi trzymało się czterema szponiastymi łapkami zwierzątko, przypominające trochę ptaka, trochę kota.
— Mam go! — zawarczał dumnie Artur.
— No ciekave kto kogo ma! — zawył donośnie maluch. — Odpierdol sã òde mie. [Odczep się ode mnie ;)] Z tego, co vidzę, siedzę ci na grzbiecie!
— Ale daleko nie polecisz — zatriumfował kocur, łypiąc zielonymi oczami. — Ty Kaszubo mała.
— To coś gada po ludzku? — zdziwiłam się.
— To coś przegryzło wiązkę kabli i zrobiło sobie gniazdo w styropianie. Usiłowałem to złapać od kilku dni — wytłumaczył.
— Të parchawnikù przegrzeszony. [Ty przeklęty parszywcu] Nie "to" dzbanie — zwierzątko chlasnęło Artura w ucho, drugim wolnym skrzydłem. - Jestem pravdzivym gryfem. Złym i krviożerczym.
— A tego to nie znałem! — Artur przewrócił oczami i prawie zemdlał. Zwierzak był wielkości kociaka, chudy jak sznurówka, wyglądał na zagłodzonego. Bure zmierzwione futerko skrywało pewnie tabuny pcheł, lecz złote oczy miał bystre, uszy czyste, porośnięte kłakami, ogon włochaty, zakończony ostrą strzałką. Sokoli dziób, skrzydła i pazury upodabniały go trochę do kury.
— Cześć. Ty tak tylko od święta, czy normalnie po naszemu gadasz? — Z trudem stłumiłam śmiech.
— Będziesz naszym niespodziewanym gościem na Wigilii? — spytałam.
— No, od biedy — powiedział zwierzak. Z gracją zeskoczył na stół z kociego karku i rozsiadł się na taborecie. — Falka Myszołovna z domu Vróbel. Gryf. Pći żeńskiej — skinęła głową na powitanie. — Z Vejherowa jestem, u ciotki v odviedzinach.
— No to masz już wróbla w garści — zarechotał Artur. — Płci, nie pći. Teraz jeszcze kamień, taki na którym można stanąć. Powinien być dość duży.
— W okolicy jest kupa kamieni — powiedziała Falka. — Jest navet Stonehenge. Kiedyś podsłuchałam jak móvili o tym letnicy. Olbrzymy nazyvane stolemami zostały za karę przemienione v kamloty i uvięzione v ziemi. Mogę vas poźniej zaprovadzić. Chyba że boicie się szvendać nocą, po ciemku.
No kto by się tam bał. Wigilia była skromna, ale uroczysta. Zadbałam o sianko, biały obrus, chciałam zapalić świeczki, ale od razu wywołały niezdrowe zainteresowanie, później ze stołu zabrałam również stroik i zawiesiłam w niedostępnym miejscu. Falka zakochała się w tłustej śmietanie, której używałam do kawy, Artur poczęstował ją pieczonym pstrągiem, to zakochała się w pstrągu. Ja popijałam kompot z suszu i zagryzałam sernikiem, a smutny Wilk wył do księżyca.
— Mariczëné Buksë! [przekleństwo] — zaklęłam szpetnie. — Pełnia! Jak się zamieni w wilkołaka, zeżre nas, zdemoluje chatę i tyle będziemy mieli ze świąt. — Falka, gdzie te kamienie, pokaż — zerwałam się z krzesła i pobiegłam po kurtkę.
— Nie biegnij, to z tarasu vidać, zaraz za płotem obok brzózek! — krzyknęła mała, piskliwym głosikiem.
Stanęłam jak wryta, patrząc przez okno na zasypane śniegiem nieduże wzgórki. Niech to diôble wezna! [Niech to diabli porwą/wezmą]
— Kaśka! — Artur parsknął śmiechem. — To już wiesz czemu działka z domkiem w tak okazyjnej cenie była. Mamy czarci krąg za oknem!
— Szybko! — chwyciłam obrożę, świąteczny łańcuch, gruby koc i ciągnąc za sobą wilka, wybiegłam w walonkach na taras. Okrążyłam ogrodzenie i grabiami do liści usiłowałam naprędce przegarnąć warstwę śniegu.
— Czarci krąg, jasna cholera. Głupia, głupia, głupia czarownica — burczałam pod nosem. Wilk, wyczuwając magię kamieni, niespokojnie rozglądał się na boki.
— Muszę cię zabezpieczyć, aż dziwne, że się jeszcze nie przemieniłeś. Na śmierć zapomniałam, że jesteś wilkołakiem, a dziś pełnia.
Czerpiąc dodatkową siłę z otoczenia, zmieniłam choinkowy łańcuch w stalowy i unieruchomiłam wilka. Usiadłam na kamieniu, nakryłam nas kocem i objęłam go mocno ramionami, licząc, że zdążę uciec, zanim zacznie się zmieniać.
— Kaśka, nie siedź na kamieniu, bo złapiesz wilka! — darł się Artur przez okno. Nic się nie działo, więc przed północą poszłam po termos. Artur z Falką zaparzyli mi herbatę z prądem. Dobra była, mocna! Gdy opróżniłam połowę, nabrałam odwagi, stanęłam na najmniej stromym kamieniu i zaczęłam się wydzierać.
— Oddawaj mi Daniela wiedźmo! Wróbel jest, serce czyste jest, smuciłam się już wystarczająco długo!
Wilk tymczasem siedział spokojnie, zakuty w łańcuchy i nawet nie miał zamiaru wyć. Okręciłam nas ponownie kocem, przytuliłam ten puchaty łeb i zmarźnięte uszy, roztaczając nad nami dodatkowy czar ochronny, żebyśmy nie zamarźli i całkowicie napruta herbatą, zapadłam w drzemkę.
Sny na jawie bywają ukrytym przesłaniem, a ten najwidoczniej nie należał do mnie. Może to czarci krąg wepchnął wspomnienia Daniela do mojej głowy? Wieczór, las, samochód, wino, radio. Wesoła, młoda dziewczyna, sierp księżyca na czerwcowym niebie, pohukiwanie sowy. Ręce, jasne włosy, nieduże piersi, krótka sukienka, nagie uda. Obrazy i odczucia przesuwały się w zwolnionym tempie. Rozkosz, pocałunek, błogość, uśmiech na jej twarzy. Bliskość, spełnienie. Twój na zawsze. Strach. Przeczucie. Krzyk. Reakcja. Zmiana. Pazury na szponiastych delikatnych dłoniach. Ból. Rozdzierający wrzask. Ostre zęby i kły w pięknych, pełnych ustach. Jej oczy odmienione przerażającym okrucieństwem. Blond włosy zlepione krwią. Ból. Strach. Odgłosy walki. Śliczna dziewczęca twarz wśród mchu i paproci. Zimny trup. Droga, światła pociągu, zapach krwi.
— To był tylko sen, spokojnie Kasia — powtarzałam sobie. Obudziłam się z walącym sercem, nadal wtulona w wilcze futro. Dochodziła północ. Księżyc chował się za pagórkiem. Nie było chyba na co czekać.
— Jakaś oszukana ta pełnia, co Daniel? Ponoć w Wigilię zwierzęta gospodarskie mówią ludzkim głosem. Powiesz mi coś dzisiaj?
— Powiem — odezwał się Wilk, bezpośrednio w mojej głowie. — Pierścień, gdzie masz pierścień Czarownico? Ten z czerwonym kamieniem. Przeczytaj i włóż go na palec.
— Daniel, nie mam pojęcia, gdzie on jest! Nie znalazłam pierścienia!
— Artur. Smycz. Obroża — przekazał mi Wilk i zamilkł. Posiedziałam z nim jeszcze chwilę, po czym zrezygnowana i trochę jeszcze nabzdryngolona, powłócząc nogami, wróciłam do chatki.
— Kocie! Do mnie! — zawyłam. — Dawaj pierścień.
— Pierścień, pierścień, aaaaaa pierścień — zastanawiał się Artur. — Taki złoty z czerwonym, no wiem od babki...
— Powiedział, że przyczepił ci go do obroży. Cytuję: "Pamiętaj Arturze, przyczepiam ci ten pierścień do obroży, daj go od razu Kasi i poproś, żeby zadzwoniła do babki Luby, ona wie, co robić".
— Zapomniałem. No, faktycznie coś mówił. No tak. Faktycznie. Sorki.
Artur przyniósł smyczkę z obróżką w zębach i położył delikatnie przede mną na podłodze. Było mi już wsio ryba. Odpięłam pierścień od adresówki i przeczytałam grawer wewnątrz złotej obrączki.
— "Miłość ci wszystko wybaczy". Ale banał — wysapałam resztką sił i włożyłam pierścień na palec. Rzuciłam w kąt kurtkę i buty.
Fajna, udana wigilia, nie było mordobicia, nikt nie rzygał, więc padłam na sofę i przykryłam się kocem. Artur uwalił się w nogach, Wilk położył łeb na moim brzuchu, a Falka spoglądała na nas z belki stropowej. Możliwe, że gryf trochę się zdziwiła, kiedy o trzeciej w nocy szary Wilk, przez sen, przemienił się w mężczyznę.
Daniel obudził się rano wyspany na sofie, ale mięśnie bolały go jak po miesiącu pracy w kamieniołomach. Wiedział, że w chatce są gdzieś w kartonach jego ubrania, ale nie miał czasu ich szukać. Były ważniejsze rzeczy do zrobienia, na przykład dorzucić do pieca. Kaśka nie była najlepsza w rąbaniu drewna. Pocałował ją w policzek, wstał, ubrał jeansy, koszulę i wyszedł na taras. Było trochę zimniej, niż mu się wydawało, więc wrócił po grube skarpety, kalosze i puchową kamizelkę. Bluza Kasi ciasno opinała jego ciało, ale na upartego... czarownica była odrobinkę niższa i szersza w biodrach, więc spodnie mniej więcej pasowały. Machając siekierą, szybko się rozgrzał.
Ja obudziłam się, kiedy Artur zaczął wyć pod wielkim oknem tarasowym. Coś musiało zadziałać albo miałam halucynacje. Przy wiatce na drewno kręcił się wysoki facet.
— Kasia, a ty wiesz, czym różni się gęś od kaczki? — spytał Daniel, kiedy usłyszał otwierające się drzwi na taras.
— Wiem... — powiedziałam jeszcze lekko zaspana, niosąc dwa kubki kawy.
— Kaczki robią kwa-kwa, a gęsi gę-gę? — podpowiedział z zaangażowaniem cienki głosik z wysokości kolan. Gryf z kocią gracją przechadzała się po podwórku i grzebała pazurami w zamarzniętej ziemi.
— O, jaka bystra. Myślałem, że gryf to skrzyżowanie lwa z orłem, a to jest kot nielot z kurzymi skrzydłami — zauważył mężczyzna. — Jak żyleta. Aż chciałoby się rzec, jaki pan taki kram — powiedział, wbijając siekierę w pieniek. - Albo pani.
— Wiecie, że "gryf" jest z założenia rodzaju żeńskiego? Męskie gryfy są bezskrzydłe — wymądrzał się Artur. — Ta nasza jeszcze sepleni, więc musi być bardzo młoda. Łowi myszy i je żre. Fuj.
— Mam na imię Falka — powiedziała maleńka, wskakując z gracją na balustradę.
— Pralka? — zażartował Artur, lądując obok niej z siłą kuli armatniej.
— Nie! Nic nie czaisz. Falka, falcon to po angielsku sokół.
— Farelka? — wygłupiał się nadal kocur, testując swój nowo odkryty ciężkawy dowcip.
— Lubią się! - zauważył Daniel, obejmując mnie ramieniem. Wziął swój kubek kawy i odetchnął z ulgą. — No, w końcu się udało.
— Masz na myśli czar? Nawet nie wiem, co zadziałało. Próbowałam kilku sposobów.
— No niestety, trochę to trwało, ale dzięki za dobre chęci.
— Nie zauważyłam pierścionka przy obroży, a Artur, ten sklerotyk, zapomniał.
— Za dużo masełka — dodałam, biorąc kota na kolana. — Ale co ja bym bez niego zrobiła.
Spaliśmy prawie do południa, więc zanim ogarnęliśmy śniadanie, prezenty, mycie zębów, zbliżała się pora obiadu i zaczynało się robić szaro.
— Chyba jestem ci winien wyjaśnienia — powiedział Daniel, dorzucając szczapki drewna do pieca. - Nie jestem ani mordercą, ani gwałcicielem. Zatłukłem strzygę, która chciała mnie zeżreć, w obronie własnej. Mam nawet ślady od jej pazurów. - Odsłonił głębokie blizny na ramieniu, chociaż ja nie rozpoznawałam gatunku bestii po odciskach palców.
— Niestety takie mam zasrane szczęście, że zaczęła się po raz pierwszy przepoczwarzać, w trakcie stosunku, kiedy była jeszcze moją dziewczyną. Kochałem ją, a potem musiałem sfingować wypadek na torach.
— Ach, czyli nie wiedziałeś... biedny nieświadomy wilkołak. — Było mi go naprawdę żal.
— Gdybym o tym wiedział, nie miałbym później romansu z jej matką, bo to dziedziczne. Myślisz, że ta klątwa jest za karę, że zabiłem Klarę? Nie, to jest zemsta, bo nie chciałem się nadal pieprzyć z Teresą.
— Wróżka Chrzestna była jej matką? Wow, więc ona też jest strzygą, choć stara się to ukryć. Matka Teresa, śmiesznie to brzmi w jej przypadku. To jej sprawka, ta klątwa z miękką pałą?
Daniel zażenowany własną (głupotą) lekkomyślną młodością, postawił czajnik z wodą na kuchence i nasypał do dzbanka trzy łyżeczki Earl Greya.
— Po tym wszystkim postanowiłeś dalej bajerować naiwne kobiety, tym razem czarownicę. Omotać ją, okłamać i wykorzystać. No proszę cię, Daniel. To niedorzeczne. Czemu ja zawsze trafiam na takich popieprzeńców? — spytałam już sama siebie.
— Tak było, ale się zakochałem. Trochę się zagalopowałem z tym wyznaniem pod cerkwią, o ślubie i w ogóle, ale pomyślałem, że to dobry pomysł.
— Daniel. Ja też się zakochałam, ale chyba nie w tobie, tylko w tym, kogo udawałeś. W tym fajnym facecie, który z nami przez miesiąc mieszkał. Nie w kłamcy. Prawda nie jest wybiórcza. Niedopowiedzenia to też kłamstwo.
— To zacznijmy od nowa. Mam na imię Daniel i jestem Wilkołakiem. Co taka fajna dziewczyna robi w takim odludnym miejscu?
— Uciekam — odpowiedziałam po chwili namysłu. — To znaczy, już nie uciekam. Staram się odnaleźć siebie, zrozumieć swoje moce. Przez siedem lat żyłam z elfem, który pożywiał się moją energią, a ja kochałam go zbyt mocno, żeby odejść. Miałeś z nim przyjemność, jako wisior.
— Wiedziałem, że to nie będzie wesoła rozmowa — Daniel podrapał się po głowie. — Nadal jestem wilkołakiem, to zapewnia mi specyficzny zestaw genów, ale sprzęt mam już sprawny, dzięki twoim czarom. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła?
— Zgłoś się do Rady Starszych. Wyprostuj sprawy z przeszłości. Przeproś Teresę, może ci wybaczy i zdejmie klątwę. Wyjaśnij, co robiłeś z wampirami podczas Halloween — zaproponowałam.
— A pierścień? Musisz mieć go przy sobie przez cały czas, jeśli mam pozostać w ludzkiej postaci.
— Pierścień wie lepiej niż ja. Chyba wierzę ci, w głębi serca.
— Jeśli go zdejmiesz, znowu zmienię się w wilka.
— Będę go nosić, ale nie jestem w stanie zdjąć tej klątwy. W zasadzie to żadnej nie jestem w stanie anulować, a księga nadaje się tylko do podłożenia pod nogę od stołu — wskazałam na opasłe tomiszcze.
Z belki stropowej na czerwonej wstążeczce wisiała jemioła, pachniało kurczakiem i pieczonymi ziemniaczkami. Na stoliku czekał na nas imbryk gorącej herbaty z miodem, cytryną i imbirem. Za oknem robiło się szaro, śnieg iskrzył migotliwym blaskiem, okrywając pola i las białą puchową kołderką. Nie musieliśmy nigdzie się spieszyć. Zgasiłam światło. W ciszy siedzieliśmy na sofie.
Artur z Falką musieli odsypiać swoje wczorajsze harce w czystej pościeli na antresoli.
— Daniel, ja tak strasznie, tak potwornie za tobą tęskniłam — rozkleiłam się w końcu. — Od kiedy wróciłeś, w postaci wilka, tak bardzo chciałam się przytulić, ale do ciebie, nie do niego.
— Chcesz mnie przytulić? Mordercę i gwałciciela? Sumienie ci na to pozwala? — spytał, trochę poirytowany, ale złagodniał, widząc moją minę, objął mnie i przygarnął do swojego boku.
— Czarownice nie mają duszy, może dlatego — odstawiłam pusty kubek na stoliku, zatapiając się z powrotem w jego ramiona i pocałowałam go w policzek.
— Kaśka, kiedy jestem psem, czuję tylko przywiązanie i nic więcej. Tymczasem ... — Daniel patrzył mi w oczy, lekko przekrzywiając głowę, jakby chciał się ze mną droczyć. — Odkąd jestem znowu sobą, czyli jakoś od rana, rozpiera mnie chęć, żeby podzielić się z tobą moim odzyskanym szczęściem.
— Nie będę już więcej usprawiedliwiać się, chociaż nie mam nic do ukrycia — mówił, rozpinając guziki flanelowej koszuli w czerwoną kratkę. — Odpowiem na każde twoje pytanie.
— Nie dotykałem cię od miesiąca — jęknął, wsuwając dłonie pod moją bawełnianą koszulkę, zaciskając palce na piersiach. — Zapomniałem jakie to przyjemne.
Rozpięłam guzik od spodni i zamek, uwolniłam go od ciężaru przyciasnych jeansów.
— Nie dziwię się temu twojemu Serafinowi, że nie chciał cię wypuścić. Nikomu bym cię nie oddał.
— Bardzo dobrze się składa, akurat mam wolny wieczór. Możemy o tym porozmawiać po obiedzie — zaproponowałam, ale moje postępki wskazywały na coś zgoła innego.
— Boję się, że kurczak wystygnie — powiedział, zsuwając mi legginsy, zdziwiony, że nie mam pod nimi bielizny. — Zmarzniesz — nakrył mnie swoim ciałem, a dodatkowo zabezpieczył nas wełnianym kocem, choć było ciepło od rozgrzanego kominka. Opierając się na łokciach, czekał na moją reakcję.
— Po obiedzie na pewno obydwoje nie będziemy mieli siły się ruszać z przejedzenia. Myślę, że zasłużyłam od razu na deser.
— Tak, właśnie. Ja już dzisiaj jadłem, a ty nie miałaś mężczyzny od kilku lat. Zasłużyłaś — zażartował, bo w końcu mógł.
Jego sprawa stała się priorytetem i szukał najprostszej drogi do spełnienia. Nie było między nami niedomówień w tej kwestii. Miał już w głowie wstępnie rozpracowaną mapę mojego ciała i mógłby działać na autopilocie, gdyby nie nowy element układanki, który rządził się innymi prawami niż reszta pragnień. Czas zwalniał i przyspieszał, obejmując go zapadającym zmierzchem, by mógł urzeczywistnić wyczekiwany cel. Tak jak przypuszczałam, nie zdążyłam się wzbić na najwyższy pułap, ale z entuzjazmem obserwowałam jego poczynania. Daniel wstrzymał oddech, sięgając po to, czego od tak dawna pragnął. Patrzyliśmy sobie w oczy, doświadczając tej ulotnej chwili w nabożnym skupieniu.
Bezduszna Czarownica i Wilkołak pozbawiony skrupułów. Nie zdążyliśmy nawet sformułować planów i zwerbalizować wyznań, a wieczór zabrał nas w dalszą wspólną podróż. Miłość unosiła się gdzieś między wierszami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top