2.3. [oneshot] Paląca potrzeba [Kaszubska Czarownica]


Kilka metrów za mną szedł wysoki mężczyzna w czarnej sportowej kurtce, z kijkami do nordic-walkingu. Na czapce miał dość mocną latarkę czołówkę.

— O dzień dobry kochaniutka! — ucieszył się na mój widok. — Bileciki do kontroli! Ha! Ale numer! Co za spotkanie! — żartował, zanim wymruczałam powitanie.

— Dobri wieczórk! A co taki przystojny kawaler robi sam, w takim miejscu? — odpowiedziałam, zanim spytał o to samo.

— Mnie się pani nie musi bać, tacy jak my powinni trzymać się razem. Mam na myśli oczywiście amatorów zabytków. Oj, pani kochana, jak te ruiny przyciągają — pociągnął nosem i dalej szliśmy już razem.

— Ruiny? Słyszałam, że to tylko parę kamieni. Kolejna legenda? Był pan tutaj, kiedy Gród Horodyszcze zapadł się pod ziemię?

— No co też panienka opowiada, oczywiście, że nie, ale słyszałem, że była tam ładna, solidnie wyglądająca gospoda, oczywiście cerkiew a przed nią ogród zielny i łąka, drewniane chaty, kilka kramów, a na środku plac i studnia. Oj, można było tam usiąść i piwo wypić. — Starszawy Konduktor przyglądał się suchym czubkom drzew, rozmarzony. Stawał na palcach, podpierał się kijkami i oddychał głęboko, wilgotnym wieczornym powietrzem.

— Ciężko to sobie wyobrazić, wszystko jest mocno zarośnięte. I trochę zalatuje cmentarzem. Dzisiaj Andrzejki. Jakùż să zwiesz? Nie ma Pan czasami na imię Andrzej? — zmieniłam temat.

— Nie, Bronisław. Co roku jestem na ojcowiźnie, muszę wykąpać się w Sanie, na szczęście. Aura w takie dni sprawia, że nabieram siły. Ładuję baterie, jak to się dzisiaj mówi.

Szedł szybkim krokiem po błotnistej ścieżce pokrytej liśćmi, lekko, jakby nic nie ważył. Prawie jak elf. Ja z kolei ślizgałam się w błocie w czarnych Martensach.

— Komuś przeszkadzało, że był spokój — powiedział zdenerwowany. — Chyba nie ma panienka zamiaru wydobyć tego wszystkiego znowu spod ziemi, dla zdjęcia z chłopakiem?

— Skąd Pan wie? — spytałam.

— Kasiula uważaj, to diabeł!!! — Artur wyskoczył mi prawie spod nóg i stanął przede mną w pozycji obronnej, z ogonem jak szczotka, hipnotyzując Konduktora Bronisława spojrzeniem.

— Oj tam diabeł od razu, zwykły Bies jestem. Lokalny chłop. Bronisław Bies. Wszyscy mnie tu znają. Dajcie spokój!

— Artur, spokojnie. Wzięłam kota na ręce! Panie Bies, dziękuję za pomoc i lekcje historii. Niczego nie ruszę ani nie dotknę. Może mi pan wierzyć na słowo. Już mnie nie ma. Do ùzdrzeniô.

— I bardzo dobrze. Za tłoczno tu — odburknął z wyrzutem.

Zaczęłam się wycofywać, naszego Smętka to ja się nie bałam, ale z biesami nie miałam do czynienia. Artur wbijał mi się pazurami w skórę, a jego ślepia świeciły na zielono. Z oddali widziałam dwa niebieskie ogniki, będące oczami szarego wilka. Takiego ogromnego i przerażającego zwierzęcia nie widziałam nawet w „Zmierzchu". Szedł wolnym krokiem, niczym król lasu. Szczerzył ostre zęby, a z jego paszczy wydobywał się warkot tak niski, aż mnie strach obleciał. Diabeł wyglądał, jakby spotkał starego znajomego. Wilkołak charczał jak wściekły.

— Daniel, proszę Cię, nie rób scen — poprosiłam łagodnym głosem. — Już sobie idziemy. Nie zakłócamy spokoju.

Tak wściekłego nie widziałam go nawet w Halloween. Odwróciłam się i skierowałam pędem z powrotem do pensjonatu, niosąc Artura na rękach. Kiedy doszłam do utwardzonej drogi, puściłam kota i poleciał dalej już sam. A ja doznałam nagłego olśnienia. Z jednego wielkiego, chaotycznego kłębowiska myśli mój mózg wygenerował właśnie genialny czar, ale potrzebowałam bardzo dużej mocy i planowałam naładować baterie, jak doradził mi sam diabeł.

— Óczarze [wyczaruję] wam moi mili taką szopkę, że oko wam zbieleje!

Zdjęłam w hallu ubłocone buty, drewniany parkiet musiał kosztować krocie. Zamiast iść od razu do pokoju, przeszłam środkiem przez ciemny salon i tak nie mogłam znaleźć włącznika światła. Na tarasie paliły się świece w latarenkach. Przeszłam po wilgotnym trawniku, ominęłam rząd wiecznie zielonych tujek i moim oczom ukazał się drewniany pomost wybudowany przy niewielkim jeziorku. Wyglądało, jakby tu było od zawsze. Wiatr poruszał zeschłymi trzcinami, a księżyc odbijał się w tafli wody. Miejsce promieniowało mocą.

Ubrania zostawiłam złożone w równy stosik i wskoczyłam do lodowatej wody.

— Doskonałe na ładowanie baterii — powiedziałam, zanurzając się po szyję, związałam włosy w supełek na czubku głowy i przepłynęłam kilka metrów.

— Rewelacyjny sposób na złapanie kataru — wyrzęził gardłowo wielki, szary wilkołak.

— Ty mówisz! Daniel, chodź do mnie, woda jest cudowna!

— Nie wiem, czy tu jest aż tak wielka suszarka — wysapał. — Mówię, z trudem, ale tylko jako wilkołak. Wilk nie mówi, choć czasem chce mi się wyć.

— To się zmień w Daniela! Ładnie proszę! Nauczę go pływać.

— Daniel to ja, choć nie do końca. No nie wiem, jemu będzie zimno, przeziębi się i umrze, a tego nie chcemy — zawarczał. — Czarownico, tu nie jest bezpiecznie. Nie chodź więcej sama po zmroku. Wiem, powiesz pewnie, że jesteś dużą dziewczynką, ale nie znasz wszystkich mieszkających tu stworzeń. W przeciwieństwie do mnie.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, „oczywiście, że nie jestem dzieckiem" Daniel w swojej ludzkiej wersji siedział już po pas w wodzie. Wyglądał, jakby siłą woli usiłował stłumić szczękanie zębami.

— Kasiu, w środku jest jacuzzi z ciepłą wodą, żadne tam dmuchane ogrodowe. Chodźmy tam. Ostatni raz, przed jutrem?

— Mogłabym podgrzać wodę w stawie — zaproponowałam.

— Słyszałem, że zupa rybna z żabami i ślimakami, to wasz kaszubski przysmak. Zabieram cię do środka — powiedział stanowczym głosem.

Po kilku minutach gonitwy, polegającej głównie na podtapianiu się nawzajem, zrobiło nam się cieplej, prawie przyjemnie, ale Daniel siłą wywlókł mnie wierzgającą i wrzeszczącą na sztrąd [brzeg]. To znaczy na trawnik. Krople wody błyszczały mu na twarzy w świetle księżyca.

Dzisiaj nie będzie seksu, tylko wieczorek przy kominku i książkach — postanowiłam w duchu.

— Weź prysznic i porządnie się wyszoruj, szczotką i mydłem, bo będziesz miała jutro kurzajki, jak prawdziwa wiedźma — zasugerował.

— Jestem przecież prawdziwą wiedźmą! — wrzeszczałam już z przeszklonej kabiny.

— Jesteś, wiem. Idę zrobić kolację, Artur już się wydziera, a jutro rano muszę wcześnie wstać. Mam coś do załatwienia.

— To twoje rodzinne strony? Chcesz kogoś odwiedzić? — spytałam.

— Myscowa jest godzinę stąd. Kasia, w lodówce jest czerwone wino i mrożonki, pierogi, frytki, ewentualnie pizza. Arturowi dam saszetkę z królikiem. Zjadłbym królika.

— To sobie upoluj — zasyczałam z przekąsem. — Jô tegò nie lëdajã. [Nie lubię tego].

Rozsupłałam liliową wstążkę i rozczesałam włosy. Zdarzały się czarownice, które miały dzieci, mężów, domy i były też takie jak ja.

— Samotne — zamruczał Artur, rozkładając się w umywalce. — Wygodna — dodał. — Jakby robiona na miarę.

Jakby to było o mnie, a nie o ceramice łazienkowej.

W salonie była niewielka biblioteczka, z atlasami i mapami oraz klasyką literatury, typu „50 Twarzy Greya". Spędziliśmy kilka godzin, przeglądając filmy i zdjęcia średniowiecznych grodów i cerkwi. Wiedziałam, że nie dam rady wznieść murów od nowa ani wyciągnąć budynków spod ziemi. Planowałam, niczym Ariadna z "Incepcji", postawić nieistniejące już miasto, w formie iluzji. Utkać sieć, z przecinających się linii uformować kształty budynków, oraz wypełnić tłem z cegły, desek i kamieni. Nigdy nie próbowałam wizualizacji na taką skalę, ale raz udało mi się wyczarować na pięć minut psią budę. Jeśli utrzymam to wystarczająco długo, dam radę zrobić zdjęcie zakochanej parze i może nie zemdleję.

W jasnym salonie siedząc na kanapie wilkołak wyglądał jak zwykły chłopak. Tak, jak zawsze chciał.

Lekko zmierzwione ciemne włosy, dwudniowy zarost, szare oczy o ciemnych obwódkach wyglądały na wesołe i beztroskie. Szary bawełniany dres sprawiał, że Daniel był równie miękki i miły co mój ulubiony kocyk, który towarzyszył mi w chłodne wieczory.

Czarownica i wilkołak razem. Czy to w ogóle możliwe?

Zasnęłam na sofie z nosem w albumie „Szlakiem orlich gniazd".

Jak się znalazłam w pokoju, na dużym łóżku z białą wykrochmaloną pościelą, nie wiem. Wymiętolona druga poduszka świadczyła o tym, że nie spałam sama, ale na kołdrze przeciągał się już tylko kot, zostawiając kłęby czarnej sierści. Pech chciał, że moc potrzebna do czarowania, kumulowała mi się w trzewiach, co dosłownie znaczy w żołądku. Nie miałam ochoty na śniadanie, napiłam się tylko kawy.

I co z tego, że to niezdrowe?

Dochodziła dziewiąta, gdy przyjechał wilkołak. Zadowolony, od wejścia gadał jak najęty.

— Oddałem auto, wypożyczalnia ma oddział w Sanoku, wróciłem swoim. Byłem w domu, w końcu się przebrałem i porządnie ogoliłem — zaprezentował swój nowy image, który moim zdaniem nie różnił się zasadniczo od poprzedniego. Czarne jeansy, trekkingowe buty, ciemna bluza z kapturem i dłuższa, zielona parka, z kraciastą podszewką, tworzyły bardzo bezpieczny zestaw.

— A gdzie twoja druga połówka? Siedzi w aucie? — spytałam, gdy wkładał drobne zakupy do lodówki.

— Polówka? Nie, nie przyjechałem Polówką, mam służbową Toyotę.

— Fajnie, ale nie Polówka, tylko połówka — powtórzyłam.

— A nie kupiłem połówki ani ćwiartki, nie wiedziałem, że masz ochotę na wódkę, ale byłem w dyskoncie. Wziąłem na śniadanie parówki, o to ci chodziło?

— Dziś nie jem, mam post. Daniel, miejmy to już za sobą. Proszę, chodźmy... ruiny wołają.

Byłam już gotowa, więc wyszliśmy w pośpiechu, szłam przodem, zaciskając pięści. Czułam mrowienie nie tylko na koniuszkach palców, ale w całych dłoniach i nadgarstkach, co zwykle było sygnałem do upuszczenia nadmiaru zgromadzonej mocy.

— Idziemy sami? Nie chcesz nikogo zabrać ze sobą? — spytałam.

— Nie, chyba nie. Jeśli będzie ktoś potrzebny, to zadzwonię po pomoc — odpowiedział. — Kasia, za to wszystko, co dla mnie robisz.... chciałbym jakoś ci podziękować — zaczął, ale rozmowa się od początku nie kleiła.

— Jeszcze chwila i będzie po wszystkim — usiłowałam dodać sobie otuchy. — Chodź za mną.

— Kasia, znam drogę.

— Byłeś już tutaj? — spytałam.

— Kilka razy... — powiedział, w jego głosie słyszałam wahanie, ale nie widziałam jego twarzy, bo szedł za mną.

— Znałeś ten wierszyk wcześniej? Ten od wróżki?

— Tak — podrapał się po policzku.

Przystanęłam na chwilę. Chciałam spojrzeć mu prosto w oczy i zobaczyć prawdziwą reakcję. Niemożliwe, żeby normalny facet, który chciał odzyskać sprawność nie próbował już wcześniej.

— Podejrzewam, że dostawałeś go co roku, od ładnych kilku lat.

— Nie ten wierszyk konkretnie, ale inne już tak. Próbowałem kilka razy zdjąć klątwę, różnymi podstępnymi środkami, jak widać nadal tu wracam. Dlatego poprosiłem cię o pomoc...

— Faceci, wszyscy chyba jesteście tacy sami. Nigdy się nie zmieniacie. Może trzeba było przeprosić od razu wróżkę chrzestną?

— Kasia, ja nie wiedziałem, że to się tak skończy, ja nie chciałem. Może i trzeba było, ale minęło już kilkanaście lat i nie odwrócę biegu zdarzeń. Nie zamierzałem.....

— Czego nie wiedziałeś? Jak kupić kwiaty i powiedzieć "przepraszam"? Faceci... tkwicie w tej swojej niewiedzy, święcie przekonani, że robicie dobrze, a wszyscy dookoła powinni się dostosować.

Ja też nie chciałam się wściekać, ale wychodziły ze mnie prywatne żale, smutki i niezałatwione sprawy.

— Nie chciałem, naprawdę.

— Danielu Karczmarczyk, co ty jej powiedziałeś?! Co takiego powiedziałeś wróżce chrzestnej, że się tak wściekła? W życiu nie słyszałam, żeby któraś nałożyła na młodego chłopaka tak paskudną klątwę!?

— Byłem pijany — próbował się tłumaczyć. — Być może wyzwałem ją od starych krów, chyba coś mi się wymsknęło, że jest głupią wiedźmą i że nigdy się nie ożenię, a przynajmniej nie z taką czarownicą jak ona.

— No trudno, byłeś młody i lekkomyślny. Dorosłeś, zmądrzałeś. Nie należy igrać z żadną czarownicą. Wiesz już, czego nie należy mówić kobietom, nawet po pijaku — wepchnęłam mu do ręki kwiat paproci przewiązany liliową wstążką Anielki. — Masz tu piękny wiecheć, stoimy na dziedzińcu, dzwoń po tą swoją „lubą" i będziemy kwita. Wszystkie wymagania będą spełnione, a klątwa zdjęta.

Zamknęłam oczy i uniosłam w górę teatralnie ręce. Zerknęłam jednym okiem co robi, ale stał w miejscu skonsternowany.

Artur dobiegł do nas wściekły, że go zostawiliśmy samego w pensjonacie.

Stanęłam na większej kupce starych kamlotów i wyrecytowałam zaklęcie. W mojej wyobraźni utworzył się obraz, trochę jak z tandetnej trójwymiarowej pocztówki z jarmarcznego kramu.

„Co pod ziemię się zapadło, niechaj teraz się podniesie,

w górę ręce swoje wznoszę, stojąc sama w ciemnym lesie,

to, co człowiek zaprzepaścił, to co diabeł chce pamiętać,

niech widokiem swym nacieszy, Cerkiew, Karczma oraz Cmentarz."

Daniel rozglądał się niepewnie, kiedy na niewielkim placyku pokrytym liśćmi, wśród zielonych, niskich świerków, pojawił się dziwny, trójwymiarowy hologram. Staliśmy pośrodku jesiennego ogrodu, a przed nami, trochę nieostry, wyrósł Gród Horodyszcze, jak prawdziwy.

Artur znalazł odpowiedni moment i zaczął kopać dziurę w lekkim żwirze, jakim wysypano ogrodowe ścieżki, centralnie pod zaschniętym krzakiem hortensji.

— Dzwoń po nią, zrób zdjęcie czy cokolwiek jest ci potrzebne! Długò to bãdze warało? [Jak długo to jeszcze potrwa]. Nie dam rady utrzymywać tej iluzji w nieskończoność — Podałam wilkołakowi swoją komórkę. — Daniel zlituj się... szybciej — prosiłam.

— Po kogo mam zadzwonić? — zapytał, jakby totalnie nic nie rozumiał.

— Po Lubawę! Do zdjęcia z narzeczoną!

— Co? — Daniel spojrzał się jak na wariatkę. — Lubawa to moja babcia.

Wziął telefon, sprytnie chwycił mnie za nadgarstek, obrócił, odstawiłam piruet i z powrotem złapał mnie w objęcia. Zrobił nam wspólne selfie na wyczarowanym przeze mnie tle.

— Kasia, ale wszystko się już wypełniło. Masz wstążkę Anielki we włosach, bukiet z kwiatem paproci, byłem w lesie dumy że przepędziłem biesa i pływaliśmy nago w jeziorze, jest gród i dziedziniec. No i cieszę się twoim widokiem, bo jak cię całuję jesteś taka rozpromieniona.

— No i co to ma do rzeczy?

— Lubawa to moja babcia, czarownico! Głucha jesteś?! — oddał mi telefon i włożył rękę do kieszeni spodni. — Nie potrzebuję już zdejmowania klątwy. Wczoraj w nocy jakimś dziwnym sposobem samo mi przeszło i rano obudziłem się już w pełnej gotowości.

— To trzymaj tę gotowość dla swojej narzeczonej! — wysyczałam, nie rozumiejąc totalnie nic z jego monologu, bo z całej siły usiłowałam utrzymać czar i skoncentrowałam się na czymś innym niż jego erekcja.

— Jakiej narzeczonej? Nie mam narzeczonej, tylko ciebie! Mieszkam z tobą od miesiąca, kocham się z tobą! To chyba logiczne, że ty jesteś moją lubą, moją ukochaną, no jak mam ci to inaczej powiedzieć?

— Ni môsz prôwdë![nie mówisz prawdy/kłamiesz] Nic samo nie przechodzi. Klątwa to klątwa. Wiem co robię, znam się na tym! — powiedziałam podniesionym głosem. — Pokaż, bo nie wierzę!

— Kaśka, nie będę się rozbierał na środku pola, bo mnie konserwator zabytków z widłami pogoni! — śmiał się, ale jakoś tak bez przekonania.

— Nigdy nie wspomniałeś, że mnie kochasz! Więc o jakiej "ukochanej" mówisz?! W ciągu miesiąca nie zdradziłeś się jednym nawet słowem ze swoimi uczuciami — krzyknęłam. — Wyjmij łapy z kieszeni, kiedy ze mną rozmawiasz! — darłam się, czułam wzbierającą wściekłość.

— Kasia, okej, już... — podniósł ręce w obronnym geście. — NIe mówiłem, ale gotowałem, sprzątałem, dbałem w łóżku o twoją satysfakcję. Myślałem, że rozumiemy się bez słów. Ale skoro potrzebujesz deklaracji, to mam przy sobie pierścionek po babci.

Znowu schował rękę do kieszeni, nie zdając sobie sprawy jak bardzo jestem wzburzona. Powinnam się cieszyć? Być może. Każda normalna kobieta byłaby zachwycona, ale nie ja.

— To pierścionek, to tylko pierścionek, nie denerwuj się. Rodzinna pamiątka. Chciałem ci go dać i podziękować, za bezinteresowną pomoc. No może myślałem, że się skusisz ... ze mną zostać!

— Daniel, nie w taki sposób i nie tak szybko!

— Myślę, że skoro cerkwi fizycznie nie ma, a jest wyczarowana, to możemy bezpiecznie do niej wejść i poprosić o ślub. Czarownica i Wilkołak. — Usiłował obrócić sytuację w żart.

— Daniel, to tylko hologram. Tam nic nie ma. Jaki ślub, co ty pieprzysz?

Opuściłam dłonie i puściłam wolno myśli. Czarodziejska wizja znikła, a ja poczułam się słabo.

— Kasia! No poczekaj! — patrzył przerażony, jak odwracam się i odchodzę. — Ej! Żartowałem z tym ślubem! — powiedział. — W sumie to nie żartowałem... zostań — dodał po chwili.

— Kasiula! Gdzie leziesz! Nie zostawiaj mnie z tym pchlarzem! — wołał za mną Artur. — Jest nie w sosie, bo nie zjadła śniadania — starał się mnie wytłumaczyć przed Danielem.

Nigdy nie byłam tak zła i zdesperowana. Czułam się okropnie. Zaskoczona i oszukana. Nienawidziłam niespodzianek. Szarpnęłam za kapelusz, ze świstem odpiął się od paska skórzanej kurtki. Nie po to byłam czarownicą. Panowałam nad swoim życiem i nad uczuciami.

Strzeliłam palcami, by odczarować miotłę, która wyglądała po naprawie jak mała latarka. Zasyczała niczym miecz świetlny, gotowa od razu do lotu. Wystartowałam z biegu, wyrzucając w powietrze kilka wierzbowych witek, wzniosłam się nad las i łamiąc wszelkie przepisy bezpieczeństwa, z zakazaną prędkością, wróciłam do Gdańska, do domu.

Cały mój bagaż został w pensjonacie, razem z Danielem i Arturem. A niech sobie radzą beze mnie. Nikt nie będzie ze mną w ten sposób pogrywał! Gotowały się we mnie emocje, o które bym się nigdy nie podejrzewała. Eksplodowało trzydzieści dni zamiatania uczuć pod dywan jak wstrząśnięta butelka coli.

Oszukało mnie moje własne serce.

Przecież dla Czarownic nie ma happy endów!

Wieczorem przyszedł sms z nieznanego numeru, ze zdjęciem wielkiego czarnego kota: „Przywieźć ci, czy sama go odbierzesz?".

Za chwilę usłyszałam pukanie. Przez wizjer nikogo nie widziałam, więc otworzyłam, oczywiście, żeby sprawdzić, czy to dzieciary sąsiadów nie stroją sobie jaj.

Pod drzwiami stała walizka, siedział szary wilk, trzymając w zębach kolorową smycz a na niej uwiązanego, bardzo nieszczęśliwego kota.

— Czy wiesz, jak ciężko znaleźć Ubera, który przewiezie zwierzęta same? Wiesz, ile to kosztowało? — powiedział Artur z wyrzutem i wszedł do mieszkania zniesmaczony, a wilk wślizgnął się za nim.

Usiadłam w przedpokoju, na podłodze opierając się o drzwi plecami. Wilk położył mi głowę na kolanach. Zatopiłam ręce w jego futrze i poczochrałam te jego miękkie, zimne uszy. Wiedziałam, że pozwalam sobie na zbyt wiele.

— No i co ja mam z tobą zrobić, wilkołaku?

Nic nie odpowiedział.

No, to sobie pogadaliśmy.

Mawiają, że Andrzejki, to magiczna noc. We mnie nie została już żadna magia. Kolejne nieporozumienie, tym razem nie wynikało z nieprzestrzegania magicznego BHP, ale zwykłego, ludzkiego braku porozumienia.

Wiadomości w całym kraju podawały informację o dziwnym zjawisku atmosferycznym, które wywołało falę tsunami od gór aż po Wiôldzé Mòrze [Bałtyk] i tym samym zakończyło słoneczny Smutan [listopad]. Pierwszego gòdnika [pierwszego grudnia] z szarego nieba spadł już śnieg i przyszła zëma [zima].

Czarny kot napisał pismo do TOZ'u ze skargą na złe traktowanie, ale nikt mu nie uwierzył.

[*Pùrtk – kaszubski zły duch swarów i kłótni a także smrodu, głupoty, zamieszkujący w kloacznych dołach, gnoju i gnojówkach]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top