2.0. Uchylone drzwi
Rozdział niespodzianka. Czułam, że tutaj właśnie czegoś brakuje. Pomiędzy Skrywanymi Mocami a Palącą Potrzebą. Mam nadzieję, że dzięki niemu poznacie lepiej Daniela. Może wyjaśni się, dlaczego Kasia zaryzykowała znajomość i zamieszkała z wilkołakiem.
Data pierwszej publikacji: 15/08/2024; około 3600 słów.
Wróciliśmy o drugiej jak z każdej dobrej imprezy. Mogliśmy balować do białego rana, skoro żadne z nas nie musiało się spieszyć do roboty. Mnie pracodawca zamierzał złożyć w ofierze, co oznaczało likwidację stanowiska, a Daniel miał własny biznes, żeby nie powiedzieć interes. Poza tym pierwszy listopada i tak był dniem wolnym.
Nic nie piłam, a kręciło mi się w głowie. Szkoda, że w nocy niewiele widać, zaproponowałbym jeszcze spacerek krajoznawczy.
Tylko że obydwoje byliśmy wykończeni.
Daniel podtrzymywał mnie ramieniem, ale sam trząsł się z zimna. Chłodny wiatr, zbyt przenikliwy na nocne wojaże, wepchnął nas do klatki schodowej, zatrzaskując drzwi. Słowo 'obskurna' idealnie oddawało estetykę starego budynku przy ulicy Uroczej oraz jego najbliższego otoczenia. Czarownie zapachniało piwnicą i wekami.
Weszliśmy na pierwsze piętro. Buty obcierały moje bose stopy przy każdym kroku. Potykałam się o własne nogi. Nadal ściskałam kurczowo serwetę w talii, żeby nie opadła. Jedyny zadowolony, czyli Artur przeskakiwał po kilka stopni, by dopaść susem do wycieraczki z napisem "WELCOME" i szarpać ją z lubością pazurami.
— Wejdź bez obaw. Zapraszam. Zostaw to! — powiedziałam, wyciągając z torby pęk kluczy. — Przëzëkòwôj sã [przyzwyczajaj się] Daniel, skoro chcesz z nami mieszkać. Na pewno twoje znajome nie godôją z kotami.
— Nie, ale posiadają dzieci, więc domyślam się, chociaż mam dysonans poznawczy. Wejdziemy obydwaj.
Schylił się i podniósł jedną ręką zbaraniałego mruczka z podłogi. Spojrzał na mnie wymownie i wykrzywił ironicznie usta.
Artur rozdziawił pysk i wybałuszył oczy ze zdziwienia, nadal trzymając pazurami sizalową matę.
— Kasiulencja, ten typ mnie dotyka i to bez pytania!
— Awansowałem z pchlarza na typa! Czuję się zaszczycony! — odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
Na wysokości oczu widniał łaciński napis: "Nullus malus spiritus admittitur" [Żaden zły duch nie jest wpuszczany].
Wydrapałam go własnoręcznie na drzwiach, dla bezpieczeństwa w obecności Pierwszej Czarownicy i razem rzucałyśmy zaklęcia ochronne. Łuszcząca się, brązowa farba dawała pole do popisu, nakreśliłam również kilka pentagramów, bez obawy, że ktoś je rozpozna wśród gryzmołów i innych dzieł domorosłych artystów.
— Nie miewam gości, ale skoro obiecałam, że cię przenocuję, to czëj sã jak w swòjim domie! [czuj się jak u siebie w domu].
— Kasia ma dobre serce, raz już przygarnęła takiego bezpańskiego kundla z ulicy, więc ma wprawę — chlapnął mój pomagier.
— Artur, opònuj sã! [opanuj się!]
Dyndająca na korytarzu goła żarówka zgasła i spowiła nas całkowita ciemność. Tylko na chwilę, bo od razu wymacałam włącznik światła w przedpokoju. Moja kawalerka, dość przestronna dla panny z kotem, nagle wypełniła się obecnością mężczyzny (z ogromnym ego). Stare budownictwo dysponowało przyzwoitymi metrażami, trzydzieści pięć metrów to nie przelewki. Nagle, zabrakło kubatury na swobodniejsze ruchy. Ocieraliśmy się pomiędzy szafą i lustrem, obydwoje nieprzyzwyczajeni do obcego dotyku.
— A ty masz dzieci? — zapytałam bez skrępowania, nieświadoma konsekwencji.
— Chciałbym, ale muszę wziąć prysznic. Strasznie mi zimno i powinienem się rozgrzać. Przepraszam, że mam takie wymagania. Podasz mi jeszcze wieszak? Będzie trzeba oddać garnitur i koszulę do pralni. Chyba nie jest podarta.
— Jutro sprawdzę. Powiadomię Sabat, bo to, co się dzisiaj zdarzyło, nie powinno mieć miejsca. — Złapałam za telefon, ale przytrzymał moją rękę.
Przytomnie.
— To nie jest dobry pomysł. Zaufaj mi.
— Ona nikomu nie ufa. Znacie się raptem trzy godziny — warknął Artur i jeśli koty potrafią się uśmiechać, to właśnie był sztuczny uśmiech przez zęby. — W łazience nie ma dywanika, będzie ci zimno w stópki.
DANIELU.
— Z założenia podejrzewam wszystkich. Poczekamy na rozwój sytuacji, jeśli do rana nic się nie wydarzy, zadzwonisz z raportem. Powiesz, że z nerwów zemdlałaś i nic nie pamiętasz.
Facet chwycił mnie za ramię i wciągnął do małego pomieszczenia, dygotał jak w gorączce, po czole spływały mu krople potu. Podejrzewałam kłopoty, ale nie tak od razu. Najbardziej lubiłam takie z opóźnionym zapłonem, wybuchające znienacka w twarz jak wstrząśnięta cola.
Logiczne, że nie chciał się ujawniać. Był jednym z głównych podejrzanych. Mógł wszystko wytłumaczyć, zamiast tego wycharczał:
— Zaczynam się zmieniać. Możliwe, że to syndrom stresu pourazowego. Nie masz może piwnicy, w której mogłabyś mnie zamknąć?
Skrzywił się, kiedy zaprzeczyłam.
— To ja powinnam mieć PTSD, nie ty...
Rozebrał się do naga, zostawiając mnie całkowicie skonsternowaną z jego ubraniami w ręku, wszedł do kabiny, odkręcając od razu wodę.
— Zwykle panuję nad przemianą zarówno w wilka, jak i wilkołaka, ale zadziało się coś bardzo złego. Sam nie wiem co. Gorący prysznic mi pomaga, więc zaciśnij z całej siły kciuki, żebyś nie musiała poznać tego drugiego.
Zacisnęłam, ale nie kciuki. Musiałam przygryźć policzki od środka. Widział mnie bez ubrania, więc i ja sobie dokładnie obejrzałam te wszystkie subtelnie wyrzeźbione wypukłości, ociekające wodą, zanim szyba prysznicowa całkowicie zaparowała. Męska muskulatura prawidłowo zarysowana od barków po same łydki, aż mi się zachciało biec na siłownię, a w powrotnej drodze zahaczyć o basen. Wyglądał jak marzenie senne wielu kobiet. Moje nie, ja nie śniłam.
— Poszëkóm czegò na uspòkòj [poszukam czegoś na uspokojenie] — powiedziałam i otworzyłam szeroko usta, bo akurat odwrócił się przodem i chyba nie miał ochoty na dyskusję.
Ja w zasadzie nie za wiele miałam do dodania. Nie wypadało.
— Jakbyś mogła mi też zaparzyć melisę?
— Ziółka ci pomogą?
— Nie, ale pomogą tobie skoncentrować się na czymś innym, niż moja ziemska powłoka.
Zostawiłam otwarte drzwi, żeby ich przypadkiem nie wyłamał. Szkoda by było nowej stolarki, dopiero co się wprowadziłam. Zaplątałam szybko włosy w węzełek i pozbyłam się serwety, potrzebne mi były wolne ręce. Postawiłam na kuchence garnek z wodą i zapaliłam gaz, a następnie zasypałam podwójną dawką gotowej mieszanki ziółek. Naprułam się samymi oparami, toteż odcedziłam napój przez sitko, pewna, że taka koncentracja substancji czynnych powali nawet konia.
— Na moją przypadłość nie ma lekarstwa — opowiadał zawzięcie, przekrzykując szum wody, a ja przeszukiwałam nerwowo apteczkę. — Zresztą, to nigdy nie było problemem. Albo te wampiry mnie naćpały, albo zareagowałem na zaklęcie. Uprzedzając twoje pytanie, miałem wynajęte pomieszczenie i porządne stalowe łańcuchy, raz w miesiącu mogłem zniknąć na jeden dzień, nikt nawet nie zauważył mojej nieobecności.
Ja też bym się nie przejmowała, bo raz w miesiącu miałam pewną przypadłość, która trwała nie jedną noc, a kilka dni i również musiałam z tym żyć.
Wyszedł z łazienki okręcony ręcznikiem dookoła bioder. Wytarty, czysty i pociągający.
— Dwie tabletki aspiryny rozpuszczone w wodzie. Wypij to. — Podałam mu ostrożnie szklankę.
Czarownice się nie rumienią, więc tylko zakryłam włosami piekące uszy.
Artur siedział wciśnięty w kąt na szafie i przyglądał się nam z bezpiecznej odległości.
— Gdybyś się zmienił, mam kilka zaklęć obezwładniających...
— Których pewnie nie zdążysz użyć, bo będziesz już martwa...
— Eliksir, którym zmienię cię w żabę...
— Nie zadziała.
— Rewolwer ze srebrnymi kulami...
— Wątpię, żebyś miała pozwolenie na broń.
— Porażę cię prądem — zaprezentowałam mu niebieskie ogniki przeskakujące między palcami, więc przytaknął na zgodę. — Tylko błagam, nie zdemoluj mieszkania, bo jest wynajęte. No i nie skacz przez okno. Na dole jest ogródek i szklarnia, pokaleczysz się, zniszczysz tyczki do pomidorów.
— Okej, postaram się — roześmiał się i opuścił oczy, zatrzymując je na moich nogach i długim czarnym swetrze zakrywającym... co trzeba. — Gdybyś mi jeszcze poszukała czegoś do ubrania, wystarczy długi T-shirt, chyba że masz jakieś luźne spodnie od dresu albo bluzę.
Oceniał moje wymiary, przesuwając wzrok z góry na dół, tam i z powrotem. Jakby chciał powiedzieć: "Zdejmij ten bezkształtny sweter bezczelna czarownico".
Znalazłam koszulkę i bawełniane spodnie od piżamy, przyjął je bez słowa, podobnie jak kubek ziołowego naparu.
— Pij, to zioła na sen.
Nić mentalnego porozumienia pomiędzy nami naciągnęła się jak struna.
— Rozbierasz mnie wzrokiem, a naprawdę niewiele mi pozostało.
Usiadł na kanapie, nadal tylko w ręczniku, oparł się i westchnął. Powoli popijał gorzki napar. Obracał w dłoniach kubek, zerkając na pędzące za oknem chmury. Garbaty księżyc z nocy na noc stawał się coraz bardziej pękaty, ale pełnia wypadała dopiero za kilka dni.
Uklękłam obok niego ze słoiczkiem w dłoni.
— To na poparzenia od srebra. Jutro nie powinno być śladu.
Nabrałam na palec odrobinę maści o gęstej konsystencji oleju kokosowego i wsmarowałam delikatnie w szyję i nadgarstki Daniela.
— Uczyli cię w szkole dla czarownic, dlaczego srebrne więzy są tak niebezpieczne dla wilkołaków? One wydzierają duszę, kawałek po kawałku. Przy dłuższym stosowaniu doprowadzają do obłędu.
— Czemu zdradzasz mi swoje sekrety?
— Chciałbym, żebyś mi zaufała i to jak najszybciej.
Pachniał intensywnie moim żelem pod prysznic, ale nadal czułam leśny mech i igliwie. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że jestem przy nim bezpieczna.
— A teraz pokaż tę dzisiejszą ranę od noża.
— Nie widziałaś jej pod prysznicem? Nie ma już śladu.
Dokładnie obejrzałam sobie jego brzuch, centymetr po centymetrze. Nie czułam nic pod palcami.
— Takie rany lubią się babrać. Przepraszam, to moja wina, że trafiłeś za mną w tamto miejsce.
— Sam złapałem cię za rękę.
— Chciałeś mnie dostarczyć wampirom.
— Miałem zamiar z tobą uciec. Wchodziła w grę też opcja porwania.
Roześmiał się, a czułam, jak napina mięśnie, bo wciąż trzymałam dłoń na jego brzuchu.
— Nie powinnaś na mnie tak patrzeć, bo czuję się znowu brudny.
Zamknęłam oczy i ułożyłam głowę na oparciu sofy, upajając się bijącym od niego ciepłem, zapachem jego ciała i ziół.
— Pytałaś, czy chciałbym mieć dzieci — zaczął rozmarzonym głosem — bardzo. Mam piątkę rodzeństwa i czuję, że już czas. Niestety, znalezienie kobiety, która chciałaby związać się z wilkołakiem, graniczy z cudem. Przekażę swoje geny potomstwu, istnieje ryzyko, że wilkołaczy płód rozszarpie matkę od środka.
— Przecież w Międzywymiarze jest klinika, chyba prowadzą ciąże, przecież wasze kobiety rodzą zdrowe dzieci?
— Akurat ze mną to ci nie grozi, więc nie masz... nie masz się czego... nie masz się czego oba...
Wydawało mi się, że kuracja nasenna rozwiązała mu język i przez przypadek otworzył się przede mną, bardziej niż planował, zanim zaczął chrapać.
— Dobre ziółka, mocne, oby uśpiły pana wilkołaka na długo — Artur nie krył zadowolenia, zeskakując z szafy. — Zajmuję fotel... Kasiu.
Daniel spał tak twardo, że nie obudził się, kiedy wyjmowałam pościel, przewróciłam go na bok, wsunęłam pod głowę poduszkę i przykryłam pledem. Przygotowałam kilka zapasowych buteleczek eliksirów, tak na wszelki wypadek oraz odświeżyłam sobie zaklęcia bojowe. Świtało, kiedy położyłam się obok niego na kanapie.
O dziesiatej nadal spał jak zabity, więc wyskoczyłam tylko do otwartego sklepiku pod domem. Wyszłam, zostawiając na posterunku Artura i kartkę na stole z napisem "Zaraz wracam". Ten czarny futrzany dowcipniś mógł mu przecież wciskać najróżniejsze kity.
Leniwe poranki w środku tygodnia wydawały się takie piękne, pomimo jesiennej aury. W sam raz na spacer po parku albo deptakiem brzegiem morza, może nawet z Danielem. Fajnie by było wyjść w końcu z kimś, nie samej. Pomyślałam, ze smutkiem, że przecież pierwszego listopada nic nie załatwię. Ogólnokrajowy dzień odwiedzania cmentarzy pokrzyżował mi całkowicie plany.
Mój wewnętrzne monologi przerwał nadawany w radio komunikat, piskliwy głosik sprzedawczyni wdarł się pomiędzy zasłyszane informacje, a widoku dopełniły dwa policyjne wozy po drugiej strony ulicy.
— O dzień dobry, Pani Ceynowa! — przywitała mnie ekspedientka. — Za chleb należy się pięć złotych, proszę pozdrowić Arturka i nie wychodźcie dzisiaj z domu. Po okolicy kręci się zboczeniec. Rano wystraszył Nowakową, więc zadzwoniła po psy. Straszył kobiety i dzieci, wymachując starą księgą, myślałam, że się tylko obnaża, ale ponoć jest groźny.
Wtedy usłyszałam syrenę policyjną.
Rzuciłam piątaka na ladę i popędziłam do domu ile sił w nogach. Może to był wyjątkowy zbieg okoliczności, w końcu nie brak wariatów, albo ktoś przedostał się za nami przez portal. Inna sprawa, jak dotarł akurat do parku w mojej dzielnicy? Biegłam szybko jak wiatr, no co najmniej. Wpadłam do przedpokoju z walącym sercem, zamknęłam za sobą drzwi na trzy spusty i zabarykadowałam krzesłem.
Artur leżał na stole brzuszyskiem do góry i łapał ostatnie w tym roku jesienne promienie słońca.
— Obudź się natychmiast! Potrzebuję twojej pomocy! Ej, asystent od siedmiu boleści! — Pociągnęłam go za tylną łapę, chociaż miałam ochotę szarpnąć za ogon. — Artur, on tu jest, ten łowca z przeszłości.
— Nie przejmuj się, następnym razem nie popełnisz tego samego błędu, tylko inny, ale to naprawdę nic nie szkodzi. Nie mylą się tylko ci, którzy nic nie robią — powiedział przez sen zaciskając zielone ślepia.
— Ale ja chyba... nieświadomie, nie zamknęłam za sobą portalu.
— Byłaś nieprzytomna, a Daniel ledwo żywy. Od razu zgarnęły was wampiry. Musiał was gonić.
— To wszystko moja wina.
— Och Kasiu, twoja, no ale nic już na to nie poradzisz. Przecież nie cofniesz czasu.
— Czasu powiadasz?
Powoli się przeciągnął i usiadł.
— Po co ja to mówiłem? Następnym razem dobierzesz proporcje i ustawisz krótszy czas. Właśnie dlatego jestem twoim asystentem, żeby cię wspierać i pomagać jak tylko potrafię.
— Słodki z ciebie kocur, Arturze. Nie mogłam lepiej trafić.
— Nie każdy rodzi się z wiedzą absolutną tak jak ja. Ty wiesz, że niektórzy nie odróżniają półpauzy od myślnika, albo mowią sztaplarka na wózek widłowy? Raz ktoś napisał "bynajmniej", błędnie rozumując...
— Wiesz co, wystarczy. Niektórzy nie potrafią sobie otworzyć puszki z kocim żarciem.
— Do mnie pijesz?? O podła niewdzięczna... Kasiu, jam jest życiowa mądrość, a tam leży brutalna siła. Jego musisz obudzić.
Spojrzałam na jednego i drugiego, tak samo bezużytecznych w obliczu pilnej potrzeby.
— A teraz całuj go, bo inaczej będzie spał sto lat — wymamrotał Artur.
— Jesteś pewny? Przecież nie skaleczył się wrzecionem?
Ale mogłam skorzystać z okazji i miałam dobry powód. Przyłożyłam usta do gładkiego czoła mężczyzny, udając, że sprawdzam, czy ma gorączkę. Gdzieś w szufladzie z lekami leżał zapomniany termometr bezdotykowy. Wrażliwe receptory czuciowe zawędrowały na zarośnięty policzek. Drżał mu kącik ust, a ja i tak nie mogłam się opanować.
Ach, dobry z ciebie aktor.
Oszust. — powtarzałam sobie w myślach, całując go, najdelikatniej jak potrafiłam, tylko muskając te blade, miękkie wargi. Jakaś niewidzialna siła przyciągała mnie coraz mocniej i całkowicie realne, silne ręce oplotły moją talię, obezwładniły i przykryły kocem.
Odwazjemnił pocałunek wzdychając lekko.
— Umarłego byście obudzili tym gadaniem.
— Już trochę się bałam, bo dochodzi południe. Wstaniesz już?
— Nie. Od lat tak dobrze nie spałem. Czuję się, jak nowo narodzony i chciałbym ci się odwdzięczyć. Za troskę i współczucie.
O ile nie kłamał, wyglądał jak całkiem miły facet. A kiedy przestał mówić, okazało się, że całuje jak marzenie, nie przekraczając barier słodkiego buziaka z pierwszej randki w ogolniaku, z pogodnym wyrazem twarzy, śmiejącymi się, półprzymkniętymi oczami. Z tą różnicą, że byliśmy razem w łóżku. Może spałam i wcale się nie obudziłam?
Świat zawirował i wszystko potoczyłoby się za szybko, ale usłyszeliśmy pukanie.
— Sprawdzę kto to. Mam zepsuty dzwonek — wstałam, poprawiając koszulkę i ruszyłam w stronę drzwi.
— Nie ruszaj się! — krzyknął, żeby mnie zatrzymać.
Usłyszałam rowież przeraźliwe miauknięcie: — Nieeee! Kasia!! Stój!!!
Drzwi wyleciały z hukiem i roztrzaskały się o lustro w przedpokoju, kawałki szkła poleciały we wszystkich kierunkach. Facet w brązowym zniszczonym płaszczu poprawił kapelusz. Najwyraźniej udało mu się wyważyć je kopniakiem. Wszystko działo się tak szybko, jak na filmie. Nie mrugnęłam nawet oczami, a Daniel zasłaniał mnie już własnym ciałem.
— Kasia, portal do przeszłości, otwórz go, natychmiast!! — krzyknął zniecierpliwiony kocur.
— Żegnaj się z życiem czarownico. Trzeba wyplenić wasz gatunek raz na zawsze — sapał niewyraźnie łowca.
— Zdemolujecie mi mieszkanie!
— Za okno, Daniel za okno z nim! Kasia, otwieraj! — pieklił się Artur. — Otwórz portal za oknem! Zabezpiecz czarem niewidzialności! Szybko!!
Gdyby tylko potrafił otworzyć drzwi lodówki tymi kocimi łapkami. Popędziłam do kuchni i zanim dopadłam półki z eliksirami, po mieszkaniu latały już krzesła i stół. Facet wrzeszczał coś po łacinie, jego medalion jaśniał srebrnym blaskiem, Daniel charczał, nie mogąc wyrwać się z jego uścisku. Szklane buteleczki brzęczały, dobrze, że przygotowałam zapas kosztem snu. Szarpnęłam uchwyt, raz, drugi i trzeci, ale otwierało się przecież tylko lewe skrzydło.
— Dłużej nie wytrzymam! On ma jakąś nadludzką siłę!
Po nierównej walce z oknem w końcu wygrałam. Rzuciłam obie fiolki, celując w szklarnię Kowalskich.
— "Niech wszëtko bëdze niewidzné" [niech wszystko się stanie niewidoczne] — krzyknęłam. — "Òtwórz dôrzé do przësziłé". [otwórz portal do przyszłości]
Różnokolorowy wir rozkwitł w ogrodzie niczym niecodzienny, jesienny kwiat, porywając ze sobą pożółkłe liście. Po chwili wyglądał jak trąba powietrzna, wciągać z sąsiednich balkonów pranie i wrzosy w doniczkach.
— Zrób coś, bo on chyba chce skoczyć razem z tym obdartusem!
— Niedoczekanie — sapnęłam. Miałam do dyspozycji błyskawice, rażenie prądem i "Młot na czarownice" w twardej okładce, więc nie licząc się już ze stratami, uderzyłam go z całej siły w tył głowy. — Artur, trzymaj okno, bo robi się przeciąg!
Zachwiał się, ale nie odpuścił, więc kopnęłam go w kolano i poprawiłam książką, starając się wcelować rantem szyję. Miał chyba ciało ze stali, bo siła mojego ciosu wytrąciła mi argument z ręki, a nie wyrządziła mu żadnej krzywdy. Poluzował jednak uścisk na szyi Daniela. Wilkołak zareagował natychmiast, szamocząc się na wszystkie strony, wyrwał się, ledwie łapiąc oddech.
— Kasia, to ten medalion daje mu siłę — ryczał Artur, trzymając się desperacko parapetu, by nie zostać wciągniętym przez szalejący za oknem wir portalu.
Zmrużyłam oczy dla efektu i wyciągnęłam prawą dłoń, kierując wskazujący palec w kierunku łowcy szykującego się do kolejnego ataku. W mojej głowie panowała totalna pustka.
— Kasia, cokolwiek pamiętasz, byle z serca, jesteś czarownicą, to zadziała, wierzę w ciebie!
Skupiłam się, szukając rymu do "medalion".
"Rozedrzyj medalion jak dresa ortalion, niech srebro zamieni się w złoto,
a cały batalion zawalczy z kanalią, by zło zmieniło się w błoto"!
— Biada ci, złolu, zarechotał Artur, widząc, jak z mojej dłoni wytrysnął jasny strumień, a srebrny wisior rozsypał się w popiół, jak wampir na słońcu.
Danielowi wystarczyły dwa kopnięcia, by skierować gościa w stronę okna. Nadal próbował się bronić, rzucając przekleństwa, ale nie na wiele się to zdało. Wilkołak, nadal w ludzkiej postaci zadał mu ostatni cios w szczękę, facet poleciał w tył i ściskając oburącz swoją świętą księgę, wyleciał przez otwarte okno. Zniknął w otchłani tęczowych blasków, a portal natychmiast się zamknął. Okno na szczęście było całe, tak jak prosiłam. Niestety w ogródku sąsiadów został lej jak po bombie. Odłamki szkła walały się po osiedlu jeszcze przez kilka tygodni.
— Uff, w ostatniej chwili — mruknął Artur. — Dobra robota drużyno.
W pokoju zapanowała cisza, przerywana tylko ciężkimi oddechami i moim walącym sercem.
— Daniel, dlaczego nie przemieniłeś się w wilkołaka?! — warknęłam zdenerwowana.
— A gdzie "dziękuję mój zbawco"? — zapytał i rozłożył ręce.
— W rzyci*, zobacz, co narobiłeś, będą mi potrzebne nowe meble i drzwi wejściowe!!! [w d*pie]
— Spokojnie, załatwimy coś jutro, a tymczasem zasłonisz dziurę dywanem...
— Miałeś mnie chronić, ty wilkołaku od siedmiu boleści! — wydarłam się.
— Oćpałaś mnie ziółkami nie dałem rady! Nie mógł się dowiedzieć, zabiłby nas bez mrugnięcia okiem!
Wściekły chwycił mnie za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.
Zrobiłam krok w tył. Oparłam się o ścianę, czując na szyi chropowatą fakturę tapety. Stał tak blisko. W jego oczach szalała wichura o sile jeszcze bardziej niszczącej niż tornado. Widziałam tam strach. Oddychałam płytko, jak najciszej tylko potrafiłam. Uciekłabym, ale jego ręka powędrowała z ramienia, wzdłuż kości obojczyków, ostatecznie zaciskając się na moim gardle.
— Działasz na mnie jak czerwona płachta na byka, od pierwszego spotkania mam na to ogromną ochotę. A to, co właśnie zrobiłaś, było bardzo niegrzeczne.
— Która z tych rzeczy konkretnie?
— Wszystkie. Prosiłem, żebyś się nie ruszała. Nie posłuchałaś mnie. Nie rozumiesz powagi sytuacji.
— Nie mogłam bezczynnie siedzieć i czekać aż cię zabije. "Gość w dom, bóg w dom", jak mówi porzekadło.
— Strasznie mnie kręcisz z tymi swoimi powiedzonkami, ale już ci to mówiłem.
— No tak, mówiłeś. Nie sądziłam, że wilkołaki są takie rozmowne.
— Doigrasz się — sapnął, ale rozluźnił uścisk.
— Dzisiaj? Mam wolne popołudnie — zaproponowałam. — Muszę tylko posprzątać. Może przejdziesz od słów do czynów. Tak tylko sugeruję, jakbyś miał zamiar mi cokolwiek udowadniać.
Jego dłonie zjechały na moją talię i objęły mnie znowu delikatnie jak kruchą, porcelanową filiżankę. Próbował mnie chronić przed całym światem, a jednocześnie bał się, że mogę się rozpaść w jego ramionach.
— W tym właśnie tkwi problem, mieliśmy się tym zająć i chyba czas, żebym się do czegoś przyznał.
— Nie musisz. Od razu wiedziałam, że nie jesteś zwykłym wilkołakiem, tylko łowcą. Łowcą czarownic, prawda?
Uśmiechały się do mnie tylko jego szare oczy. Wiedziałam, że skrywają historię, o której nie chciał, lub nie mógł mi jeszcze powiedzieć, ale chciałam zaryzykować.
— Nie tylko czarownic, ogólnie — bestii. Ten nawiedzony człowiek był łowcą, więc można powiedzieć, że zabiłem dziś kolegę z pracy.
— Degenerata znęcającego się nad niewinnymi kobietami? Założę się, że znasz go z imienia i nazwiska.
— Tak, to prawda. Znam.
Nachylił się nade mną, ustami dotykał mojego policzka. Odwróciłam głowę, odsłaniając szyję, dając mu tym samym dostęp do moich najczulszych miejsc i prawo, by zaznaczył na mojej skórze swoją obecność.
— Jego ciało znaleziono w lesie koło miejscowości Chałupy w tysiąc osiemset sześćdziesiątym czwartym roku. Czekałem na ten moment. W pewnym sensie.
Szeptał mi do ucha, a jego głos przyprawiał mnie o gęsią skórkę.
— Chciałbym ci powiedzieć, że większość złapanych przeze mnie istot trafia do kliniki na leczenie, ale w większości giną od miecza. Nie muszę się chwalić niechlubną przeszłością w moim zawodzie. Ale jest coś jeszcze i niestety, zaraz się o tym przekonasz.
— Zaufałam ci i pomogłam. Chyba jesteśmy kwita? Co chcesz mi jeszcze mówić. Wilkołaku. Łowco.
Kłamco.
— Może to?
Pochylił głowę, by wbić się w zagłębienie pomiędzy szyją a ramieniem. Przesuwał łapczywie wargi w górę, przygryzając delikatnie płatek ucha, napierał dalej, całując mój policzek. Czekałam grzecznie, aż skończy, zbyt zdezorientowana, by mu przerywać. Wpuściłam twardy koniuszek jego języka do ust, zastanawiając się, co przyniesie wieczór i kolejna noc.
— To ja ci pomogłem i znowu cię obroniłem. Na dodatek, wiele ryzykując. Nie zdajesz sobie sprawy, jak dużo mi zawdzięczasz. Nie mogłem tego zrobić, kiedy leżałaś na ołtarzu, ale chociaż spróbuję.
— Gdyby nie ja, ten wariat poderżnąłby ci gardło przez sen kuchennym nożem — burknął obrażony kot.
— Artur, dziękuję — powiedziałam, patrząc na niego z ulgą. — No, to teraz sprzątamy? Skołujemy ci coś do ubrania, najpierw zabiorę cię na randkę. A potem pomyślimy Danielu o twoim pasie cnoty.
Z pozdrowieniami od Daniela Karczmarczyka, wilkołaka. Wtajemniczeni wiedzą, że ma rolę drugoplanową w ostatnich odcinkach "Wymyśliłam cię". Nieliczni będą znali aktora, którego podobiznę pożyczam z zasobów internetu. Pozdrawiam :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top