13.2. Zew zmian (tajemniczy)
Od samego początku czułam więź z tym urokliwym miejscem. Coś wyjątkowego wisiało w powietrzu: tajemniczego, budzącego zmysły i wzniecającego pragnienia. Woda przyjemnie chłodziła moje stopy, a twarz rozpalały promienie słońca. Nadal byłam na Kaszubach, ziemi swoich przodków i, co muszę przyznać, lubiłam taką sielankę. Być może Aga miała rację... nadszedł czas, w którym miałam stać się aktywnym uczestnikiem wydarzeń, a nie tylko biernym obserwatorem.
Chwyciłam notes z zamiarem spisania listy priorytetów. Ręka uzbrojona w zaostrzony ołówek zawisła w powietrzu. Plany na następne tygodnie właśnie zaczęły się krystalizować, kiedy ponownie odezwał się ten dźwięczny, męski głos. Tym razem znacznie bliżej.
— Zimna? — zapytał, a widząc mój brak reakcji, dodał: — Woda jest chyba jeszcze zimna. Proszę uważać.
Odwróciłam się zaintrygowana, szukając elokwentnej odpowiedzi, ale żadna akurat nie chciała opuścić moich szarych komórek.
— W tym jeziorze roi się od wodników. Pływają pod pomostem, znienacka chwytają bose stopy i wciągają do wody. Chyba że jest pani rusałką?
Facet w szarym garniturze stał pod słońce, a jego twarz tonęła w cieniu. Zmrużyłam oczy, by lepiej mu się przyjrzeć. Musiałam okropnie wyglądać taka skrzywiona, oślepiona jaskrawym światłem, bo od razu dodał:
— Mam na imię Adrian.
Usiadł koło mnie na deskach pomostu, zachowując odpowiedni dystans i upewnił się, że nie zanurzy w wodzie czubków swoich lśniących butów.
— To nie jest żenujący tekst na podryw — zapewnił z uśmiechem. — Często prowadzę tu szkolenia, uwielbiam wodę. W przyjemnych okolicznościach przyrody kursanci szybciej przyswajają wiedzę.
— Kasia — powiedziałam, wyciągając rękę. — Uwielbiam słuchać o miejscowych legendach.
Odwzajemnił mój uścisk, nie przerywając monologu.
— Niestety, to nie legenda, a fakty. W tej okolicy zaginęło w ostatnich latach pięć młodych kobiet, i żadnej z nich nie udało się odnaleźć. Ludzie przecież nie znikają bez śladu, prawda?
Chciałam mu przyznać rację, ale nie lubiłam kłamać. Znikali, o czym sama doskonale wiedziałam. Cały nasz magiczny światek dbał o to, żeby zachować swoje działania w tajemnicy. Nie orientowałam się jednak w szczegółach, nie dotarła do mnie żadna pikantna plotka. Jedno, że nie byłam pożądanym gościem na sabatach, a drugie, podczas nieobecności Pierwszej Czarownicy nasza lokalna wiedźmia działalność rozpadła się jak domek z kart.
— Myślę, że to sprawa dla policji. — Zdjęłam okulary słoneczne i spojrzałam na faceta najbardziej stanowczym spojrzeniem, jakie potrafiłam z siebie wykrzesać. — Oczywiście dziękuję za ostrzeżenie, ale chyba nie muszę się bać, mocząc stopy w jeziorze, w biały dzień?
— Proszę tylko nie mówić, że nie ostrzegałem. — Roześmiał się, tym razem całkiem szczerze. — W razie potrzeby rzucę się na ratunek, jeśli sprzymierzone siły nieczyste złapią panią za palec i wciągną w głębinę. Doskonale nurkuję.
„Madri jak Salamònowé bùksë." (mądry jak spodnie króla Salomona) — Zakpiłam w myślach. Ale nie wyglądał na głupca, który rzucałby się pod krawatem z pomostu.
Czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie odpowiedziałam od razu. Nie mogłam przecież się przyznać, że Mùmôcz to mój dobry znajomy. Rozmawiałam z nim jesienią , obiecywał ukrócenie nielegalnych praktyk.
— Wodne demony na pewno są sprytniejsze, niż się wydaje. W każdym razie dobrze wiedzieć, że mogę na pana liczyć.
— Oj tak, ale nie tylko na mnie. W sezonie mają tu też ratownika! Myślę, że ma jakiś układ z tymi wodnikami i sam wskazuje im najsmaczniejsze kąski.
Mrugnął do mnie okiem i przez następne kilka minut wpatrywaliśmy się w połyskujące słonecznym blaskiem drobne fale. W końcu wstał, otrzepał dłonie z drobinek kurzu i rzucił:
— Muszę już wracać, za chwilę zaczynamy część praktyczną szkolenia. Proszę się nie spóźnić.
Nie czekał na odpowiedź. Po prostu odszedł, zostawiając mnie z przeczuciem, że ta historia będzie miała swoją kontynuację. Odprowadziłam go wzrokiem do końca pomostu, ciekawa, czy się odwróci, ale wytrzymał moje spojrzenie i zniknął za bujną kępą forsycji.
W takich chwilach zwykle czuje się zimny wiatr na plecach, coś tajemniczo szeleści w szuwarach, trzeszczą stare deski, ale tym razem nic podobnego się nie stało i to dopiero było niepokojące. Z wyjątkiem bruneta późnym popołudniem z szelmowskim spojrzeniem i zadziornym uśmiechem.
Wróciłam do hotelu skrajem lasu, wdychając intensywny zapach sosnowego igliwia i rozgrzanej słońcem żywicy. Obiecałam sobie dłuższy spacer, chwilowo czas mnie naglił. Przemknęłam przez hall, zauważając kątem oka granatowy uniform, ale zdecydowałam, że lepiej będzie nie przyciągać uwagi policji. Sala konferencyjna znajdowała się po lewej stronie od wejścia, a tuż przy drzwiach rozstawiono bufet z poczęstunkiem, przystanęłam więc żeby nalać sobie kawy i nastawiłam uszu. W końcu przydał mi się wyczulony słuch.
Tak, nadal ukrywałam kocie małżowiny pod chustką lub opaską; były coraz mniejsze, ale nadal widoczne. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że przypominałam Alutkę z serialu "Rodzina zastępcza".
— Nie bagatelizujemy państwa zgłoszeń, ale nie mamy wystarczających środków, by koncentrować się tylko na terenie wokół hotelu! — Kobiecy, ostry jak brzytwa głos dobiegał z okolicy recepcji.
Nawet mocno zezując, widziałam tylko niewielki fragment korytarza. Odchyliłam się ostrożnie, by przyjrzeć się lepiej funkcjonariuszce. Wyprostowana postawa i spięte w kok czarne włosy sprawiały wrażenie profesjonalizmu. Dioble jo! Od razu mnie zauważyła, więc udałam, że poprawiam ramiączko od biustonosza, i wróciłam do podziwiania widoku za oknem. Nasłuchiwałam.
— Proszę mnie zrozumieć, pani inspektor. Właściciel prosił o częstsze patrole policji. Goście nadal nie czują się bezpieczni — zareagowała recepcjonistka. — To nie są moje wymysły. Nie wiem, jak długo uda nam się ukrywać fakt, że kobieta, która ostatnio "zniknęła", zatrzymała się tutaj na nocleg.
— Rzekomo. Nikt nie zgłosił oficjalnie zaginięcia — odparła policjantka, nie kryjąc irytacji. — Może przestaniecie sami rozpuszczać plotki? Sugeruję po prostu dyskrecję.
Czułam przez skórę jej karcący wzrok i wskazujący palec wwiercający się w moje ramię, ale nie śmiałam się poruszyć. Słyszałam szelest nerwowo przekładanych dokumentów i wypowiedziane szeptem zdanie:
— W tej chwili mamy trzydziestu gości, prawie same kobiety, pięć z nich zajmuje jednoosobowe pokoje. Mamy prawo się obawiać o ich bezpieczeństwo!
— Gdyby działo się coś podejrzanego, proszę dzwonić. Inspektor Jadwiga Jankowska — to moja wizytówka. Postaram się o dodatkowy patrol w godzinach wieczornych.
Nazwisko wydawało mi się znajome, słyszałam je wiele razy w radiowych wiadomościach, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie szczegółów. Czy to możliwe, że jej obecność była związana z tym, o czym wspominał pan Adrian?
Następnie zastukały już tylko obcasy i trzasnęły drzwi, więc odważyłam się zerknąć w kierunku recepcji, przybierając minę niewinnego zainteresowania. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, poprawiła uniform, po czym chwyciła za telefon. Nie czytałam w myślach, przynajmniej bez właściwego zaklęcia. Byłam pewna, że to, co właśnie usłyszałam, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Wzdrygnęłam się, kiedy ktoś stanął tuż przy moim ramieniu i odchrząknął.
— Kaśka, ocknij się! — rozpoznałam głos przyjaciółki. — Siadaj, czekamy tylko na ciebie.
Skinęłam głową, próbując ukryć zamyślenie.
— Przepraszam, chciałbym już zaczynać — potwierdził z oddali instruktor. — Pan Adrian rozda państwu za chwilę niezbędne materiały i tablety.
Część praktyczna szkolenia wydawała się skomplikowana i nie mogłam sobie pozwolić na bujanie w obłokach. Usiłowałam się skupić na słowach prowadzącego, mimo to mój wzrok co chwila uciekał w stronę wysokiego mężczyzny w szarym garniturze.
— Trafiony zatopiony — szepnęła Aga. — Jeszcze dziś wieczorem może być twój!
— Chyba jesteś chora! — mruknęłam.
— Ciąża to nie choroba, ale przynajmniej nie jestem ślepa! — zaśmiała się złowieszczo pod nosem.
Wieczór w hotelowym barze nabierał tempa. Siedziałyśmy na sofie, zamotane po uszy w koce, jakby całe dotychczasowe życie upływało nam w takich luksusowych miejscach. Aga odżyła w delegacji, nawijała jak szalona. Kto by się nie cieszył z pierwszego wolnego wieczoru od siedmiu lat. Emanowała niespożytą energią zupełnie, jakby w domu ktoś z niej wysysał życie. Miała w sobie coś, co sprawiało, że czułam się znowu jak nastolatka. To dziwne, bo zwykle tak łatwo się nie otwieram. Tak niewiele było mi trzeba do szczęścia.
Czarownica i jej wampirza przyjaciółka; stanowiłyśmy niecodzienny duet.
Kiedy podeszła kelnerka, Aga zamówiła coś dla nas obu; nawet nie pytała, co chciałabym wypić.
— Niespodzianka. Zaufaj mi, Kaśka, będzie ci smakowało. Znam się na tym — powiedziała z uśmiechem.
Szklanka z różowawym płynem nie wyglądała podejrzanie, może jedynie ananas pachniał trochę inaczej, niż się spodziewałam – metalicznie, choć może... owoce z puszki różnią się od świeżych.
— Pij, pij! Przyda ci się odrobina relaksu — zachęcała mnie. — Mój jest oczywiście bezalkoholowy.
— Różowa Piña colada? Pierwsze widzę. Niekonwencjonalne. Pewnie jakiś nowoczesny fusion.
— Z sokiem z buraków! Oj, pij, nie gadaj!
Pierwszy łyk miał dziwny posmak mdlącej, ziemistej słodyczy, ale potem tropikalna kokosowa nuta rozlała się na moim języku.
Aga nachyliła się lekko, szepcząc:
— Kaśka, nie sądzisz, że życie jest za krótkie na ciągłe ograniczenia? Jednorazowa przygoda to nie grzech. Pozwól sobie poczuć coś nowego.
"Oj, nawet nie wiesz, jak bardzo sądzę, że jest cholernie krótkie" — pomyślałam, wspominając ostatnie przygody w Piekle.
Nie odpowiedziałam jednak od razu. W jej głosie było coś niepokojącego, ujmującego fałszem, ale tak bardzo chciałam się jej poddać. Czułam, jakby słowa przyjaciółki były nie tylko radą, ale wręcz rozkazem, któremu nie mogłam się sprzeciwić.
— Wiesz co? Masz rację — odpowiedziałam. Świat zaczął się rozmywać, a ja nie wiedziałam, czy to wina drinka, czy jej słów. Na pewno potrzebowałam zimnej wody.
— Przepraszam Cię kochana, muszę iść do toalety.
Aga uśmiechnęła się szeroko, jakby dokładnie na to czekała. Wampirzy urok w połączeniu z kroplą krwi i eliksirem miłosnym bombardował moje zmysły, a upiłam tylko mały łyczek.
Dobrze udawałam? Czarownica, która nie przestrzega magicznego BHP, szybko pada ofiarą przyrządzonych przez obcych koktajli z wkładką. Odrobiłam lekcje. Poza tym nie miałam jeszcze przygotowanego zdjęcia na nagrobek.
Cichutko zamknęłam drzwi do łazienki i zwróciłam chronioną czarem zawartość żołądka, po czym przepłukałam usta czystą, z butelki po Nałęczowiance. Następnie ruszyłam z powrotem w stronę tarasu, odwracając się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na rozświetloną salę bankietową. Światła i cienie wirowały na ścianach, a ciepła noc wypełniona była dźwiękiem rozmów.
"Potańczyłabym" — pomyślałam, patrząc na parkiet, ale myśli nie opuściły sfery marzeń.
Kiedy wróciłam, Aga rozmawiała z jakimś mężczyzną. Zazwyczaj nie poświęcała facetom zbyt wiele uwagi. Prychała wściekle na Rafała z naszego działu i na Błażeja z HR, nawet Prezesowi Zabłockiemu nie raz oberwało się ciętą ripostą. A ten stał wyprostowany i uśmiechnięty, ryzykant. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zawołała mnie ruchem dłoni, a jemu zrzedła mina.
— Chodź kochana, poznaj Roberta — powiedziała z tajemniczym uśmiechem. — Robert, to moja przyjaciółka z domu wariatów.
— Miło mi, Kasia Ceynowa — przedstawiłam się, wyciągając sztywno rękę.
— Cześć, pozdrowienia z biura centralnego w stolicy — przywitał się i odwzajemnił uścisk. Jego niski głos wydał mi się znajomy. — Magik z IT, który pomaga wam zdalnie, to właśnie ja — dodał z nieskrywaną dumą. — Do usług.
Aga przyglądała mi się, oczekując na jakikolwiek gest aprobaty. Wyraźnie chciała, abym zacieśniła znajomość na własną rękę. Facet obracał w dłoni pustą szklaneczkę, ta franca najwyraźniej oćpała go tym samym co mnie i liczyła, że to załatwi sprawę. Bez pytania mnie o zdanie!
— Dzięki za dobre chęci — położyłam jej dłoń na ramieniu. — Aż tak zdesperowana to ja nie jestem — powiedziałam, chyba trochę zbyt głośno.
— Ja też nie — wzdrygnął się Robert. Coś w jego spojrzeniu zwiastowało kosmiczną katastrofę. — Po prostu wyobrażałem sobie ciebie zupełnie inaczej. — Uśmiechnął się niepewnie i nerwowym gestem wyciągnął paczkę papierosów. Gdyby mógł, połamałby nogi podczas ucieczki, ale skinął głową i oddalił się z wdziękiem. Natychmiast wszystko stało się jakby prostsze, lżejsze i przejrzyste. Nie czułam już tego napięcia, które zwykle towarzyszyło mi w towarzystwie obcych ludzi. Wręcz przeciwnie — po raz pierwszy od dawna byłam wolna i miałam ochotę... działać.
*[Mùmôcz to zły duch wodny, sprawca topielców. Mieszka i działa w jeziorach, rzekach, błotach i stawach. Wygląda jak wielka żaba, ma zielonkawe ślepia, ogromny łeb, szeroki pysk i obwisłe, grube wargi. Bez przerwy czyha na swoje ofiary. Zwodzi i wabi ludzi do wody, szczególnie dzieci. Niekiedy czai się w stawie koło domu.]
https://magazynkaszuby.pl/2018/10/demony-kaszubskie-czesto-widuje-je-lesie/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top