12.5. Z rodziną najlepiej (najlepiej nie wracać...)
Zapach kaszubskich specjałów świdrował w nosie, a dyskusje siostry, szwagierki i mamy, zlewały w burzę wrzawy i chaosu. Ojciec przyszedł ostatni i nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. W końcu usiedliśmy do stołu, tonąc w atmosferze tak gęstej, że miejscami iskrzyło. Chyba byłam bardziej głodna normalnych relacji z rodziną niż chęci na jajka z żurkiem.
— Przez takie pokazy, jak wczoraj pod kościołem, znowu jesteśmy tematem rozmów!
— Nie my, tylko ona — odezwał się trzeźwo Tadek. — Kaszëbi to dumny narod, co czôrów ë dëchów so nie bòji. (Kaszubi to dumny naród i nic nie robi sobie z czarów i demonów). Ale niepotrzebnie zwraca na siebie uwagę.
— Wstyd na całą wieś — przyznała jego żona.
— Obciach na całą rodzinę, z takiej córki. — Marysia spojrzał na matkę, wiedziałam, że zaraz powie coś kąśliwego. Wystarczyło jedno słowo, by ją sprowokować.
— Maria, po czyjej ty jesteś stronie?! — syknął Adam, a ja, obserwując przepychanki między rodzeństwem, poczułam się, jakbym znowu miała "naście lat".
— Justyny i Heli z małą nie będzie? — zapytałam jak gdyby nigdy nic i od razu ktoś mnie kopnął pod stołem w kostkę.
— Dzisiaj są w pensjonacie, może przyjdą jutro — zbyła mnie Marysia.
Mój głos w dyskusji przycichł, chyba nigdy nie byłam w centrum wydarzeń, a przy stole rozgościły się inne ploteczki, dlatego też, gdy tradycyjne śniadanie rozbiło się na mniejsze grupki, wytknęłam się cichcem, pod pretekstem skorzystania z toalety, a potem poszłam na piętro, do swojego starego pokoju.
Meble stały tak jak kiedyś, ale szuflady w komodzie i biurku świeciły pustkami. Nie powinnam liczyć, że będą na mnie czekać nienaruszone przez kilkanaście lat. Na ścianach lśniła niezmiennie sosnowa boazeria, a w ramkach wisiało kilka zdjęć. Nawet deski na podłodze skrzypiały w ten sam sposób. Widok z okna obudził miłe wspomnienia.
"Siedzieliśmy w pokoju, on na łóżku, ja na podłodze oparta plecami o szafkę. Marek trzymał w dłoni jakąś książkę, nawijał o mitologii, staronordyckich pieśniach i rytuałach, a ja przypatrywałam mu się zasłuchana. Imponował mi wiedzą i tak bardzo mi się podobał. Mój wzrok błądził po jego profilu, linii szczęki, idealnych, pełnych ustach.
— Słuchasz mnie w ogóle? — zapytał, podnosząc wzrok znad książki, a w jego oczach błysnęło rozbawienie.
— Oczywiście, że tak — skłamałam, chociaż moje serce biło zbyt szybko, bym mogła się skupić na czymkolwiek, co mówił.
— Naprawdę? — zapytał, unosząc jedną brew, co zawsze mnie rozbrajało. — To o czym mówiłem?
— O... — Zawahałam się. — No, o pieśniach... i o tym, że... są bardzo stare? — Zmarszczyłam nos, wiedząc, że to brzmi żałośnie.
Parsknął śmiechem i odłożył książkę na bok. — Nie musisz udawać, że cię to interesuje. Wystarczy, że powiesz, że wolisz siedzieć i się na mnie gapić.
— Nie gapię się na ciebie! — zaprotestowałam, czując, jak rumieniec zalewa mi policzki.
— Gapisz. I to od dobrych dziesięciu minut — odpowiedział, przesuwając się bliżej. — Ale ja to lubię, podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzysz.
Mój oddech przyspieszył, jego obecność działała na mnie jak magnes. To przecież najnormalniejsza rzecz na świecie, pragnąć bliskości osoby, którą się kocha.
— Kasia... pamiętasz, kiedy powiedziałem, że cię lubię? Głupio by było, gdybym już wtedy przyznał, co naprawdę czuję? — Jego głos był niższy niż zwykle. Nachylił się nade mną, a kiedy nasze usta się spotkały, czas jakby stanął w miejscu. — Bardzo cię kocham, zwariowałem na twoim punkcie i szaleję od ponad roku. Może uda nam się wynająć wspólnie pokój albo kawalerkę. Nie chcę się więcej z tobą rozstawać. — Przerwał nagle, opierając czoło o moje. — Ale niestety muszę już iść.
— Możesz zostać jeszcze chwilę — odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Już wtedy czułam, że stąpamy po cienkim lodzie.
— Nie, twoi rodzice mnie nie cierpią. Lepiej, żebym nie siedział za długo. — Uśmiechnął się smutno i powoli wstał, podając mi rękę.
— Odprowadzę cię do furtki — powiedziałam.
Zeszliśmy na dół, cicho przemykając przez korytarz. Gdy otworzyłam drzwi, chłodny powiew wiosennego powietrza uderzył mnie w twarz. Szliśmy razem przez ogródek, mijając rozkwitające krokusy i żonkile. Gdy dotarliśmy do furtki, odwrócił się i jeszcze raz mnie pocałował — krótko, szybko, ale z taką intensywnością, że poczułam, jak moje policzki płoną.
— Dobranoc, Kasia. Pisz, dzwoń, esemesuj, jesteśmy w kontakcie!
— Dobranoc — odpowiedziałam, odprowadzając go wzrokiem, dopóki nie zniknął za zakrętem.
Wróciłam do domu i natychmiast poczułam, że coś jest nie tak. Ojciec stał na środku salonu, jego oczy były zimne i bezlitosne.
— Co to miało znaczyć? — zapytał, a jego głos przeciął ciszę.
— Co miało znaczyć?
— Widziałem, jak wychodzicie z twojego pokoju. Myślisz, że nie wiem, co robicie tam na górze?! Nie będę tolerował takich zachowań pod moim dachem!
— Nic się nie działo! — zaprotestowałam, ale wiedziałam, że to na nic. W starciu z ojcem nie miałam szans.
— Przynosisz wstyd naszej rodzinie! — krzyknął. — Nie pozwolę, żebyś zadawała się z tym chłopakiem!
— Wstyd? W jaki niby sposób?
— Prowadzasz się z nim od roku! We wsi aż huczy od plotek! On ci się nie oświadczy, a ja nie pozwolę, żeby...
Przerwałam, wchodząc mu w słowo.
— Nie pije, nie pali, dobrze się uczy, będzie miał świetną pracę, dzięki jego pomocy zdałam maturę najlepiej z całej szkoły! To jest problem?!
— Marek to pionek w rękach Elwartów. Oni tylko czyhają, żeby nas zniszczyć! Nigdy nie będziesz z nim szczęśliwa, a ja nie pozwolę, żebyś zmarnowała swoje życie i przy okazji nasze! — jego głos drżał, smagany gradobiciem emocji.
— Nie masz prawa mi tego zakazać! Marek nie zrobił nic złego! Jest dobry, uczciwy, kocham go! — wrzasnęłam i odwróciłam się na pięcie.
— Nie rozumiesz?! Pieprzycie się w pokoju, pod moim dachem, a ja mam to ze spokojem tolerować?! Przecież jego rodzina nigdy nie pozwoli, żebyście wzięli ślub, żyli po katolicku i wychowywali dzieci!
— To będę żyła w grzechu. Trudno. Chyba że chcemy tragedii i mamy popełnić samobójstwo jak "Romeo i Julia".
Ojciec chwycił mnie gwałtownie za rękę.
— Czekaj no, młoda damo! Nie pozwalam ci się z nim więcej spotykać!
— Jestem pełnoletnia i nie żyjemy w średniowieczu — odparowałam. — To nie jest pierwsza rodzinna kłótnia o mój związek z Markiem. Wiem, że jest elfem, a ja jestem czarownicą i wcale mi to nie przeszkadza. Marek za rok skończy studia, a ja znajdę sobie pokój w akademiku od następnego semestru. Pójdę do pracy. Czy wtedy zaakceptujecie moją niezależność?
— Możemy "zaakceptować twoją niezależność" już teraz! Wybieraj: rodzinę albo swojego chłoptasia. Wynoś się, jeśli tak bardzo chcesz być jedną z nich!
Stałam tam chwilę, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. Matka nie wyszła z kuchni ani nie odezwała się do mnie słowem. Wydawało mi się, że jest zadowolona, bo to nie ona musiała się ze mną kłócić. Wtedy zrozumiałam, że nie ma tu dla mnie miejsca i wybiegłam z domu, zabierając swoje rzeczy."
— Dobrze, że do nas wróciłaś. — Marysia stanęła z tyłu i objęła mnie ciasno ramionami. Zaskoczyła mnie tak ciepłym gestem, przez tyle lat żyłam w przekonaniu, że nikt za mną nie tęsknił. — Wszystko słyszałam, stałam wtedy za drzwiami. Ojciec zabronił nam się odzywać, pytając, czy mamy zamiar iść z tobą. Mnie i mamie. Bałam się.
Marysia zwolniła uścisk, ale wciąż trzymała dłoń na moim ramieniu. Westchnęła ciężko.
— Zdziwaczał po twojej wyprowadzce, a kilka lat później przeżył załamanie nerwowe. W końcu oddał Elwartom ziemię w dzierżawę, pod winnicę.
To mówiąc, przeszukiwała nasze tajne skrytki, w których jako dzieciaki chowałyśmy przed rodzicami cukierki, kosmetyki i inne drobiazgi.
— O Justynce na szczęście nic nie wiedzą. Nie powiedzieliśmy im. Myślą, że Hela jest jej przyjaciółką, a Maja młodszą siostrą. Ojca by chyba trafił szlag, gdyby się o tym dowiedział.
— Ò czëm, żebëch sã nie dôwiedzôł? (O czym, żebym się nie dowiedział?) — Kroki ojca zadudniły na schodach. — Mam nadal bardzo dobry słuch. Szukacie skarbu? Tutaj go nie ma. — Stanął w progu i podejrzliwie omiótł pokój.
Marysia przełknęła ślinę i próbowała zabrzmieć naturalnie.
— Nic podobnego. Zostawiłam tu chyba czyste ręczniki.
Ojciec zmrużył oczy, jakby nie do końca jej wierzył.
— Pamiętnik babci jest na dole. Co przede mną ukrywacie, diablice? Obydwie będziecie teraz kłamać?
— Nie, co ty, tato. — odpowiedziała spokojnie.
Zwrócił się zatem do mnie, przeszywając na wylot wzrokiem.
— Nie miałaś prawa tego robić! Wychodzić z domu, ale cieszę się, że wróciłaś, Córo Marnotrawna. Bóg wybacza zagubionym owieczkom, więc ja też ci wybaczę. Ja i mama.
— Bynajmniej, nie czuję się...
Marysia chwyciła mnie przezornie za rękę, jakby przeczuwała, że zaraz wybuchnę.
Adaś pojawił się dosłownie znikąd, z miną, która jasno sugerowała, że w razie czego, zamknie mi usta własnoręcznie.
— Tęsknię za babcią, też chciałbym zobaczyć, co to za pamiętnik.
Zeszliśmy więc na dół, brat przyłożył palec do ust, dając mi znak, żebym milczała. A jak go słuchałam, o tym dobitnie świadczył jego złamany przed laty nos. Doprawdy, nie wiem, dlaczego nagle tak bardzo zależało mi na tych babcinych wspomnieniach. Może liczyłam na jakąś uniwersalną mądrość lub zaklęcie, którym odczaruję Marka? Tak bardzo chciałam, żeby to była prawda.
Całe popołudnie spędziłam w kuchni, starając się nie rzucać w oczy. Zmywałam naczynia, pokroiłam, podałam ciasta, zabawiałam dzieci sztuczkami. Wmawiałam sobie, że wszystko jest w porządku, zaraz wrócę do siebie. A potem powiedziałam chyba o jedno słowo za dużo i wszystko trafił szlag.
— Kochani, dziękuję za gościnę, ale będę powoli się zbierać. Czy teraz zasługuję, żeby zerknąć na dziennik babci Agaty?
— Nie, jeśli nadal będziesz się tak odzywać do ojca — syknęła moja matka.
— Dajcie jej już ten cholerny dziennik — Marysia też miała dosyć. — Nic wartościowego w nim nie ma.
Ojciec spojrzał na mnie surowo.
— Wiesz co, bardzo się na tobie zawiodłem.
Zamaszystym gestem wyciągnął z kieszeni spodni zwinięty w rulon szkolny zeszyt i cisnął nim do kominka, prosto w płomienie, które w kilka sekund pochłonęły moje nadzieje. Gdzie wszyscy nagle wyparowali? Gdzie Adam, który miał stanąć za mną murem? No to gdzie ten mur, do cholery?!
— Taka z ciebie czarownica? Ponoć potrafisz ugasić pożar! — warknął.
Nie mogłam wymówić ani słowa, sparaliżowana przez złość i strach. W konfrontacji z ojcem poczułam się znowu bezbronną nastolatką.
— Dôj ju spòkój (Daj już spokój), Mietek. Przestań ju, to nié wëdô. (Przestań już, to nic nie da.) — Mama wzięła go pod rękę i zaprowadziła na sofę, a z notesu babci został już tylko proch.
Swój koszyk ze święconką dostałam z powrotem nienaruszony. Wróciłam do domu na miotle i było mi już wszystko totalnie obojętne. Do wieczora przegryzałam rzodkiewki, jajka z majonezem i sernik, mitrężąc czas, aż zadzwonił Darek. Jego głos był ospały, jakby dopiero obudził się z drzemki i pewnie tak właśnie było.
— Jestem przeżarty i chyba umrę, brzuch mi zaraz pęknie — jęczał. — A co u ciebie? Przeżyłaś? U mnie to jakiś koszmar. Chcesz, to ci wszystko opowiem!
— Witaj w klubie. — Przewróciłam oczami. — Narzekanie lepiej smakuje we dwoje. Zrobimy analizę porównawczą...
— Może pójdziemy razem na spacer? We trójkę? — zaproponował po chwili.
— Czemu nie. Jutro? — zapytałam.
— Jasne, tylko wiesz, jest lany poniedziałek. Nie boisz się?
— Nie — uśmiechnęłam się do telefonu. — Mam pelerynę. Poza tym, kiedy jestem szczęśliwa, nigdy nie pada.
Jego głos mnie uspokoił, to bardzo dziwne, ale cieszyłam się, mając go w gronie swoich dobrych znajomych.
Tym sympatycznym akcentem kończę wielkanocny odcinek rodzinny i oby następne rozdziały nie były już takie posępne. Pozdrawiam! Iza :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top