10.3. Guzik z pętelką [Kaszubska Czarownica 10]

Uspokoiłam się, rozluźniłam i faktycznie ciało przestało mnie boleć. Może dlatego, że całkowicie zdrętwiałam. Mogłam za to całkiem sprawnie poruszać gałkami ocznymi. Po lewej stronie miałam widok na stodołę z desek i trzygłowego psa, pilnującego bramy. Witôjceż, Cerber! Gdzie się schował ten piekielny biały domek z ogrodem?

To niemożliwe, żeby nie było innego wyjścia, poza uwięzieniem mnie w jakiejś przerośniętej baterii. Zawsze jest rozwiązanie, tylko trzeba pogłówkować nad nim w większym gronie. Zrobić burzę mózgów, podzielić się pomysłami. Wziąć pod uwagę te opcje, które wydawały się niemożliwe do zrealizowania, albo zbyt nieprawdopodobne. Już chciałam zasugerować Bronowi, że powinien inwestować w źródła odnawialne, postawić fotowoltaikę, w końcu w Piekle tyle niewykorzystanej przestrzeni, ale przylazł z kubkiem kawy i zaczął pieprzyć jakieś farmazony.

— Mówiłem, że będziemy mieć więcej czasu na pogaduszki, Kasiu. Zawsze nam się dobrze rozmawiało — podniósł jedną brew, jakby czekał na odpowiedź, a przecież nie mogłam otworzyć ust. Przewróciłam tylko oczami, wiedząc, że czeka mnie słuchanie monologu.

— Widzisz, ten biały domek to kara dla mnie. Czasami Piekło udostępnia wizję, ale tylko po to, żebym cierpiał jeszcze bardziej. To specyficzne miejsce.

Diabeł narzucił staromodny biały fartuch, przechadzał się po laboratorium i regulował aparaturę. Wyglądała na zaawansowaną pod względem technologicznym, choć widziałam na najbliższym biurku abakus i zwykły kalkulator, termos z kawą i sekstant. Bies zastanawiał się pewnie, jak dużo jestem w stanie zrozumieć z całej tej plątaniny kabli, ale jedyną osobą, która mogłaby wywnioskować cokolwiek, był Artur.

Niemożność ruchu sprawiła, że mózg przestał się zajmować wykonywaniem zbędnych ruchów i wpadłam na kilka genialnych pomysłów, realnych do zastosowania. No dobra, na jeden.

Po pierwsze (i ostatnie), istniały zaklęcia, które działały wypowiedziane w myślach. Nie omieszkałam skorzystać:

"Artur! Spójrz na mnie, wniknij we mnie, przejdź przeze mnie, jeśli nadal chcesz przyjaźni, skieruj oko swojej jaźni, wprost do mojej wyobraźni."

Nadal byliśmy połączeni czarami, więc jeśli udałoby się sprawić, że kocur poczuje to samo co ja, albo zobaczy, sprowadziłby pomoc. Tylko kogo? Kogo ja oszukuję, to się nigdy nie uda. Załamałam się wewnętrznie, ale głos Bronisława Biesa wyrwał mnie z odmętów rozpaczy.

— Kasiu — rzekł zasadniczo. — Opowiem ci dzisiaj moją historię. W zasadzie już kiedyś o tym wspominałem — ciągnął Bies niestrudzony. — Powinienem wziąć sobie krzesło, ale czekamy na gości, więc postoję.

Miał stać, ale łaził w te i nazad, aż mnie oczy rozbolały. Miałam ochotę zażartować, że czekam na pizzę, ale nie byłam w życiowej formie.

— Wyobraź sobie ciemne i gęste lasy, wiekowe drzewa pełne młodych wiosennych pąków i mech tak miękki, że zapadały się w nim końskie kopyta. Roku pańskiego 1192 miałem szesnaście lat. Ziemia jeszcze była płaska, a rządy nad Polską objął syn Bolesława Krzywoustego, Kazimierz. Książę pasował mnie na rycerza, w tamtych czasach byłem już uznawany za dorosłego mężczyznę. Ubzdurałem sobie, że będę pogromcą potworów, a uwierz mi, że lasy były ich pełne. Wracałem właśnie z Sandomierza, z długą listą bestii do utłuczenia. Oczywiście miałem ją w pamięci, pergamin był drogi, a moje priorytety co jakiś czas się zmieniały. Droga trwała całą wieczność, obozowałem na polanach i spałem pod gołym niebem. Teren był rzadko zaludniony, żadnej Karczmy czy Gospody, a ludzie dzicy i przestraszeni. Chodziły słuchy, że po lasach grasują jednorożce. Ktoś coś widział, ale z opisu wyglądało to raczej jak mamut, a nie rogaty koń. Kilka tygodni tłukłem się po lesie, żeby je wytropić. Kiedy w końcu dopadłem jednego z nich, z krzaków wyskoczyła Ona. Dziewczyna w szarej tunice, przepasana torbą pełną ziół. Rzuciła się na mnie z wrzaskiem, a potem okładała pięściami tak długo, aż obiecałem oszczędzić te mityczne stworzenia i schowałem miecz. Nie mogłem powiedzieć, że zakochałem się od pierwszego wejrzenia, bo podbiła mi oko. Jak się pewnie domyślasz, była zielarką. Kręciłem się koło niej, śpiewałem ballady. Załatwiłem jej fuchę na dworze i zamieszkaliśmy razem. Chodziliśmy na egzekucje i oglądaliśmy objazdowe teatrzyki. Kilka razy podpadła królowej warząc zbyt skuteczne miłosne eliksiry, więc kiedy zaszła w ciążę, dla świętego spokoju wróciliśmy do naszego małego domku w środku lasu. — Bies z nostalgią spojrzał na drewnianą szopę, która na chwilę znowu stała się białą chatką z dachem krytym strzechą. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak tam było pięknie.

Wydawało mi się, że w kącikach jego oczu widziałam łzy, albo chociaż drżącą ze smutku brodę.

— Miała na imię Kadlin. Niezbyt słowiańskie imię, ale jej ojciec był wikingiem. Trochę mi ją przypominasz — powiedział, podtrzymując podbródek. — A trochę nie. Była tak samo uparta i łatwowierna, ale o połowę młodsza.

Wtedy, tuż obok Biesa, pojawiła się chmura dymu i wyszła z niej Hela. Nasza wyczeszewska bibliotekarka, gustująca w czarnym makijażu. Cała umazana we krwi, ściskała w ręku kostur Borowej Ciotki, należący teoretycznie do mojej siostry Justyny.

Spojrzałam na Bronisława przerażona, chciałam krzyczeć, a z gardła wyrwał się zamiast słów, tylko słaby skrzek. Gdyby tylko moje oczy potrafiły rzucać piorunami! Hela uśmiechnęła się, a Bron mówił dalej.

— Któregoś dnia Kadlin zapomniała torby, więc chciałem ją dogonić. Nie mogłem znaleźć jej na szlaku. Biegałem po okolicy jak oszalały z nerwów, przybiegłem akurat w momencie, gdy spłoszony jednorożec przebijał ją na wylot swoim rogiem. Może go spłoszyłem, a może nie, nie wiem tego do dzisiaj. Przypilił moją ukochaną do drzewa, tym samym uwięził i ją i siebie. Kląłem i złorzeczyłem na czym świat stoi. Odrąbałem mu róg, a potem łeb, patrząc ciągle w przerażone oczy Kadlin. Niosłem ją przez las, a potem w domu usiłowałem opatrzeć i leczyć gotowymi miksturami. Kilka dni wiła się w gorączce. Martwe dziecko w jej łonie truło ją od środka, a ja o tym nie wiedziałem, bo nie znałem się na medycynie. Żadna pomoc do mnie nie dotarła, bo i skąd miałem ją wezwać. W końcu zmarła. Pochowałem ją pod dębem.  — Bron przerwał opowieść, żeby wysmarkać nos. 

— Mogłem je wszystkie wytłuc, cholerne bestie, ale ona nie dała ich skrzywdzić.  Polowałem na jednorożce tak długo, aż nie pozostał w okolicy ani jeden, ale nie zabiłem w sobie smutku. Nie było mi ani trochę lepiej. Potem, znalazłem przełęcz i przepaść. Stanąłem na brzegu urwiska, a jak wiesz, w Niebie nie ma miejsca dla samobójców. Dlatego jestem tutaj, a ten biały domek nie daje mi zapomnieć. — Bron uniósł ramiona i westchnął tak głęboko, że aż zrobiło mi się go żal.

Widziałam kątem oka lilie przy płocie i mieczyki. Trzymałam właśnie w ręku jedną z takich różdżek z rogu jednorożca, a może nawet tę samą.

— Piekło, to aktualnie jedyny dom, jaki mam — odchrząknął. — Gdybym wiedział, że z kropli jej krwi wyrosną nowe różdżki, mógłbym zbić majątek! Kupiłbym sobie przyzwoitą chatę w stolicy i znalazł nową żonę!

Już prawie chciałam mu współczuć.

Nie wiem, ile minęło czasu, ale słyszałam kroki i stukanie. Ktoś wszedł do pomieszczenia i wbijał wzrok w moje plecy.

— Teraz mam różdżkę i kostur. Jesteśmy niepokonani Bron! — roześmiał się, a ja rozpoznałam Serafina Seniora, najgorszej mendy we wszechświecie. — Co o tym sądzisz, Bożeno?

— Cóż, życie wymaga poświęceń — powiedział kobiecy głos. Pierwsza Czarownica. — Kasia zawsze była doskonałą kandydatką. Miała ogromną moc, ale potrafiła narozrabiać.

— Przez kilka lat udawało nam się trzymać ją w ryzach, a inkubizm Marka doskonale się sprawdził, przy uszczuplaniu jej energii magicznej — mówił rozbawiony Serafin.

— Nie szkoda ci było własnego syna? — zadrwiła Pierwsza Czarownica.

— A tobie, najzdolniejszej uczennicy, którą traktowałaś przez lata jak córkę? — ironizował.

— No proszę cię, daj spokój — Bożena machnęła ręką. — Dzieci to przekleństwo. Po co one komu. Tylko zatruwają życie.

Bron przyglądał się im z niedowierzaniem, jakby w zuchwałym zachowaniu tej niecodziennej pary coś go ubodło. Zadrżała mu górna warga i wygięła się w grymasie niezadowolenia.

— Ty też byś poświęcił syna, gdybyś go miał! — Serafin nadal stroił sobie żarty. — Daniel Karczmarczyk, to prawie jak twój wnuk! Bron, pochwal się, co wyrabiałeś z Hrabiną Lubą, kiedy była jeszcze piękna i młoda?!

Wydawało mi się, że piekielna atmosfera nieprzyjemnie zgęstniała. Osobiście, nie sugerowałabym personalnych docinków w kierunku Bronisława, przekonałam się, że jest przewrażliwiony na punkcie swoich wspomnień.

— Chciałem przedstawić Państwu kilka szczegółów technicznych — oznajmił stanowczo Bies. — To nie jest spotkanie w celach rozrywkowych. Jeśli nasze urządzenie będzie pracowało prawidłowo, a Czarownica będzie stabilnym łącznikiem, ogniwem łączącym dwa bieguny, to Reaktor, zgodnie z obliczeniami, pracując bez strat, przez kilkaset kolejnych lat, zasili Zaświaty, Wymiar Lustrzany i Międzywymiar.  Aktualnie ilość dusz cierpiących w piekle jest znikoma, więc jesteśmy zmuszeni przełączyć się na inne źródło energii.

— Interes słabo się kręci, już nie te czasy co kiedyś — przyznała Pierwsza Czarownica.

Miałam nadzieję, że to chwilowe unieruchomienie, tymczasem zapowiadało się kilka stuleci stagnacji i odrętwienia. 

Kiedy obydwoje wyszli, serce waliło mi niepokojąco szybko. Miarowo pikająca aparatura zaczęła wysyłać dodatkowe wibracje, więc mój oprawca wyregulował pokrętła, zmniejszając natężenie, pobieranej i wzmacnianej przez różdżkę mocy.

Poczułam mrowienie w dłoniach, podobne jak kiedyś na stole ofiarnym wśród wampirów.

— Wcale nie chcę, żeby stała ci się krzywda. Jesteś moim wybawieniem, Kasiu — powiedział Bron. — Luba Karczmarczyk, babka Daniela, była pierwszą kandydatką. Już wtedy pojawiały się problemy, chcieliśmy jak najszybciej wkroczyć w fazę testów. Nie domyśliłaś się, dlaczego ciągle się koło niej kręciłem? W młodości była piękną kobietą, miała zadatki na silną Czarownicę, niestety zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie, a on podarował jej pierścień, który hamował czarodziejską moc. Luba zestarzała się, a on umarł. Darzyłem ją sympatią, podobnie jak Ciebie. Polubiłem też tego małego brzdąca, Daniela. Chodziłem z nim na ryby, urządzaliśmy grzybobrania i biwaki górach. To były czasy. Często zastanawiałem się, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby nie ten wypadek. Teraz medycyna stoi na innym poziomie. Uwierz, że mamy przed sobą całą wieczność, więc zdążysz jeszcze poznać na pamięć cały mój życiorys — dodał po chwili namysłu.

Byłam bliska zrozumienia diabelskiego punktu widzenia, ale zrobiło mi się słabo. Czułam, że coś jest mocno nie tak. Tętno coraz mocniej przyspieszało, serce prawie wyskakiwało gardłem i od środka zaczęła zżerać mnie panika.

— Musimy ją odłączyć — krzyknął Bron. Miał tam najwyraźniej asystentów, których wcześniej nie zauważyłam. — Uruchamiamy procedurę awaryjną!

Pikanie urządzeń stawało się coraz bardziej natarczywe. Po chwili udało mi się wypowiedzieć kilka miłych słów.

— Bron, ty naprawdę jesteś nienormalny. Ty gnido! A ja ci zaufałam, poczęstowałam cię nawet śledziem. Guzik powinieneś dostać! Guzik z pętelką albo ucho od śledzia!

Ktoś przycisnął czerwony przycisk bezpieczeństwa. Różdżka wypadła z moich rąk, a ja, bezwładna jak szmaciana lalka upadłam na posadzkę.

Myślałam o swoim ciele jak o fantomie, którym mogłam ruszać za pomocą umysłu. Kasia, władczyni marionetek. Jakimś cudem, ostatkiem sił udało mi się złączyć zdrętwiałe dłonie i uformować kulę ognia. Nie wiem, jakiej dokładnie była wielkości, ale huk był donośny. Wszystko zaczęło wibrować jak przy trzęsieniu ziemi.

Poczułam i zobaczyłam ręce, które chwytały mnie i usiłowały ciągnąć. Delikatne, drobne, kobiece palce z krótko obciętymi paznokciami pomalowanymi na czarno.

— Hela? — szepnęłam. Słowa zasychały mi w gardle.

I druga para rąk, dziewczęcych, ale silnych i trochę żylastych. 

— Justynka? — zdziwiłam się.

— Justynka, Hela i Marysia, ale zamknij dziób, robimy stąd vypad! — odparł cichy głosik, konspiracyjnie, tuż przy podłodze. — Spokojnie, zaraz będziesz bezpieczna. O ile sufit nie zavali nam się na łeb.

c.d.n.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top