1.2. [oneshot] Skrywane moce [Kaszubska Czarownica]
c.d.
Sala bankietowa miała osobne wejście przez boczny taras hotelu, otulony jesiennym ogrodem. Schludnie przycięte krzewy i udekorowane girlandami lampek drzewa dodawały mu uroku. Wnętrze niedużej sali oświetlały naturalne świece, a z głębi dochodziła muzyka. Muszę przyznać, że faceci w eleganckich garniturach również wyglądali o niebo lepiej niż na co dzień. Ja wyglądałam jak ja. Niestety nie byłam wystrojona w wieczorową suknię a co gorsza, mój outfit dopełniały wysokie sznurowane glany i czarna skórzana listonoszka przewieszona na skos.
Z drugiego końca Prezes wysyłał uśmiechy i mrugał do mnie porozumiewawczo okiem.
Wzięłam kieliszek szampana z najbliższej tacy, którą niósł kelner. W oknach falowały ciężkie zasłony, wśród gąszczu stołów na gości czekały tylko kryształowe karafki z ciemnym płynem. Dalej w kolejnej sali światła kul dyskotekowych migotały na twarzach osób tańczących na parkiecie. Tuż za mną, jak spod ziemi wyrósł Karczmarczyk i oplótł w pasie ręką.
— Co robisz?!
— Porywam do tańca. Nudzi mi się bez pani — powiedział.
— Mieliśmy przejść na ty — zwróciłam uwagę.
— Tańczę dość dobrze jak na wilkołaka — wyszeptał mi do ucha.
Jego dotyk, nawet przez kilka warstw odzieży był zbyt elektryzujący. Wąchał moje włosy i dyszał na kark, prawie mu ślina kapała.
— Jadłaś parówki z czosnkiem — wysapał. Pląsał chyba z pozostałymi i dostał zadyszki.
— Co proszę?
— Standardowy posiłek samotnej czarownicy.
— Daniel, dziwnie się zachowujesz. Czuję się jak na przesłuchaniu!
Chcąc się uwolnić, zrobiłam jeden krok w tył przydeptując mu stopę i drugi krok do przodu, wykręcając mu jednocześnie rękę. Zgrabnie się z tego wywinął, zmieniając szarpaninę w kilka figur tanecznych.
— Puść mnie wilkołaku, przestało mi się to podobać — odburknęłam.
— Czym się zdradziłem? Podejrzewałaś coś?
— Jesteś z tych Karczmarczyków z Podkarpacia! Iwan to twój pradziad? Czytałam o was w podręcznikach z wiedzy o społeczeństwie.
Tak naprawdę to podejrzewałam, ale i tak byłam zaskoczona, mając nadzieję, że jednak jest zwykłym, niegroźnym człowiekiem. Bez dalszych wyjaśnień dałam się ponieść muzyce, naprawdę nieźle się ruszał, jak na takiego wielkiego faceta. Przy dobrych wiatrach jego zamiary mogły się wyjaśnić w ciągu kilku kolejnych taktów.
— Ładny pierścień, złoty — zauważył, chwytając mnie za rękę. — Pani Czarownica wolna, czy zajęta?
— Chwilowo wolna wilkołaku. Ostatni chętny nie wytrzymał presji. A pierścień ma moc, więc proszę uważać.
Mógł się od razu przedstawić: Daniel Karczmarczyk, współwłaściciel dobrze prosperującej firmy SOFT-WILK, lat trzydzieści, wilkołak, stan wolny.
— Ucieknijmy stąd, razem, póki jeszcze możemy — szeptał. Ciemne włosy miał zmierzwione, szare oczy patrzyły badawczo, coś mi jednak nie grało w jego zachowaniu. Niespokojne ruchy, wahanie, brak pewności siebie? Był obłąkany albo pod wpływem.
— Na czarownice nie działają wasze wilkołacze uroki.
— Nie działają? — wyszeptał, dotykając ustami mojego policzka. — Lubię wyzwania. Nie boisz się mnie, prawda?
Nie bałam się żadnego napastliwego dupka, zaczepiającego kobiety. Mogłam go obezwładnić w ciągu kilku sekund, tymczasem, wbrew wszelkiej logice, czułam, że jest niegroźny. Pozwoliłam, aby moje ręce powędrowały na jego szyję i przyłożyłam dłoń do jego czoła. Ciekawe. Miał zimny nos i chłodne czoło, żadnych oznak gorączki. Wzmocnił uścisk, oplatając mnie rękami w talii.
— Wiesz, że jestem znacznie silniejsza niż ty. Szaleju się nażarłeś, że jesteś taki odważny?
— Księżyc jest dziś taki piękny, mogłaś przyjąć moje zaproszenie, poszlibyśmy na spacer nad morze. Uwielbiam spacery! A potem udałoby się nam uciec — zawył rzewnie, a ja starałam się kierować logiką.
— Nie rozumiem? Gdzie uciec? Skąd? Od kogo?
— Nie jesteś bezpieczna wśród tych ludzi. Chciałem ci o tym powiedzieć osobiście, ale wyszlaś z konferencji i nie było okazji. Chodź na taras, usiądziemy i wszystko ci wytłumaczę.
Nie wiedziałam, czy był zboczonym psychopatą, czy tylko szurniętym i nieszkodliwym odmieńcem. Zawsze wybierałam ciszę i spokój, wycofywałam się przed niebezpieczeństwem. Tym razem również, zaczęłam kierować swoje kroki do hotelowego lobby, kiedy poczułam, że robi mi się tak dziwnie, duszno, słabo. Serce waliło jak głupie. Może wrzucił mi coś do szampana? On, albo ktokolwiek inny...
— Co mi zrobiłeś! — krzyknęłam i wyrwałam się z uścisku. — Co się dzieje!?
Zawirowało mi w głowie, a uszy wypełnił przeraźliwy świst. Uciekłam. Jedną ręką podtrzymywałam się ściany, a drugą szukałam w torbie fiolki z eliksirem. Mogłam się przecież w mgnieniu oka teleportować w bezpieczne miejsce przy pomocy magii.
Rozbiłam szklaną buteleczkę o ziemię i jednocześnie wypowiedziałam zaklęcie:
„Wkół jô ùzdrzã jiné kraje, chëcze, jezora ë gaje. Przeniesë mie na Łësą Górã, ino chùtkò."
[Chcę zobaczyć inne miejsca, domy, jeziora i gaje. Przenieś mnie na Łysą Górę, tylko prędko.]
Poczułam, że wilkołak mnie chwyta za rękę, a potem ogarnął nas mrok. Pośrodku korytarza otworzyła się miedzy wymiarowa szczelina, pulsującą czernią, otoczona tęczową poświatą, wciągnęła nas, przemieliła i wypluła nie wiadomo gdzie.
Obudziłam się, czując piekący ból nadgarstków. Ktoś mnie szarpał za włosy, ktoś inny usiłował ściągnąć ze spuchniętego palca złoty pierścień w kształcie kota. Otworzyłam oczy. Leżałam na klepisku z rękami związanymi grubym sznurem. Przez chwilę, zanim mój wzrok przyzwyczaił się do światła pochodni, słyszałam ujadanie psów i krzyki. W ustach czułam smak krwi, a w powietrzu smród ryb. Dookoła stali ludzie. Starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Wszyscy tak samo brudni, pomarszczeni i szarzy. Ich oczy świeciły się niezdrowo z podniecenia. Komuś udało się mnie rozebrać i ubrać w płocienny wór, nie miałam na sobie nawet bielizny.
— Krystyno Ceynowa, zatem potwierdzasz, że jesteś czarownicą. Przyznajesz się do rzucania uroków!? — darł się chrapliwym głosem niski mężczyzna, w brązowym, obszarpanym płaszczu. W prawej dłoni trzymał krzyż, a w lewej wielką księgę w skórzanej oprawie. — Na twoim domu ciągle siedzi stado wron!! Jesteś przeklęta! — jego głos dudnił wśród rybackich chałup, przenikał przez suszące się sieci, by ucichnąć w wydmach.
— Ùtopic! Spôlëc! [Utopić! Spalić!] — skandował tłum.
Podniosłam się na tyle, żeby zobaczyć ich twarze, były pełne entuzjazmu i ciekawości, jakby czekali na nowy odcinek książki na Wattpadzie, choć wątpiłam, aby umieli czytać. Kilku rosłych mężczyzn usiłowało przytrzymać szarpiącego się wściekle ciemnowłosego faceta o szarych oczach.
— Może spalimy ich razem? — zaproponował ten sam mężczyzna, najwyraźniej herszt bandy, a uradowany tłum wciąż krzyczał w euforii. — A może jednak zrobimy próbę wody? Muszę pomyśleć. — Podrapał się brudną dłonią po ogorzałym policzku. — Szykujcie jedno i drugie. Stos i czółno. Zabawimy się. W tych waszych wioskach rybackich w Międzymorzu nic się nie dzieje.
Związanego Daniela rzucili na ziemię obok mnie, a jeden z uczynnych rybaków, wbił mu w brzuch zardzewiały nóż. Przyczołgałam się, nie zważając na więzy. Chwyciłam go za rękę.
— Wilkołaku....
— Nie trzeba, nic mi nie będzie — odpowiedział, charcząc. — Samo się zrośnie, chyba że dostanę gangreny.
— „Dze nie wpùszczają òknã słuńca, tam chòrzeją bez kùńca. Żebë nié ten dech, tobë człowiek dôwno zdechł, Niech zdrowieje wôłka brzëch" — wyszeptałam zaklęcie.
[Gdzie nie wpuszczają okna słońca, tam chorują bez końca. Żeby nie ten oddech, to by człowiek dawno zdechł. Niech zdrowieje wilczy brzuch.]
— Musisz być bardzo silną czarownicą, skoro udało ci się przenieść nas w czasie, o jakieś sto siedemdziesiąt lat — wystękał.
— Mam jeszcze jedną fiolkę eliksiru. Udało mi się ją wyciągnąć z torby. Rozbij ją, a ja otworzę portal.
— Co tam knujecie! Diabły!? — kopnął mnie w plecy mężczyzna w brązowym płaszczu, a potem podniósł, szarpiąc za workowatą sukienkę. Okładał pięściami po twarzy, mimo że chwiałam się na zdrętwiałych nogach, płacząc z bólu, tak długo aż ponownie upadłam. Fiolka z eliksirem potoczyła się w stronę Daniela. Miałam nadzieję, że wystarczy mu siły i ją rozbije.
— „Wez mie prowadze, mòja stedżinkò, przez rzmë, przez dołë, pùdzemë dodóm, gdze bezpieczna chëcz." — wypowiedziałam resztką sił, słowa grzęzły mi w gardle, krwawiących ustach i spuchniętych policzkach.
[Zaprowadź mnie moja ścieżko przez góry przez doliny, pójdziemy do domu, gdzie bezpieczny dach nad głową.]
— Proszę, niech to zadziała. Przysięgam, przyłożę się do nauki zaklęć, niech tylko to zadziała — pomyślałam i utonęłam w ciemności.
Zasłabłam, ale będący przy zdrowych zmysłach Daniel podniósł mnie, i kiedy na tle płonących ognisk pojawiła się czarna szczelina portalu, przeszliśmy na drugą stronę.
Obudziłam się ponownie, bez bólu, ale otępiała. Do moich uszu docierała przyjemna i kojąca muzyka. Nic nie czułam, poza delikatnym mrowieniem. Udało mi się otworzyć oczy i z wysiłkiem obróciłam głowę. Pomieszczenie tonęło w blasku tysięcy świec, a po wysokim sklepieniu tańczyły cienie. To chyba nie był dobry znak, tak potwornie kręciło mi się w głowie. Sala była pusta, tylko na fotelu rozparł się Wilkołak. Siedział z przymkniętymi oczami i chyba na coś czekał.
Nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku, ale powoli zaczynałam czuć chłód, jakbym dotykała rękoma lodowatej marmurowej płyty. Obok mojej głowy czekało naczynie i nóż ofiarny. Wniosek nasuwał się sam: zboczeniec i psychopata. Dzikie zwierzę o łagodnym imieniu Daniel. — Co tym razem?! — spytałam. — Czy zaklęcie nie zadziałało?
Wilkołak tylko wzruszył ramionami. Najpierw pokazał nadgarstki, skute srebrnymi kajdanami, a potem odsunął kołnierzyk białej koszuli. Srebrna obroża wrzynała mu się w skórę, zostawiając czerwone pręgi.
— Zadziałało, jesteśmy cali i zdrowi, tam, gdzie poprzednio, czyli w hotelu. W końcu jest Halloween, dzisiaj wszystkie życzenia się spełniają — zaśmiał się ironicznie. — Usiłowałem cię ostrzec. Nie jesteś bezpieczna. Twoi współpracownicy nie są ludźmi, to wampiry. Wykorzystali mnie do swoich celów, a teraz chcą odprawić czarną mszę złożyć w ofierze czarownicę.
— Mnie?! Nie mogą. Nie ogoliłam nóg! — zażartowałam, ale wcale nie było mi do śmiechu. — Daniel, ustalmy kilka faktów. Najpierw myślałam, że chcesz mnie tylko przelecieć, a potem dodałeś mi coś do szampana. Tak?
— Nie potwierdzam. To nie ja. Chciałem cię mieć dla siebie, jesteś niesamowicie atrakcyjna — przyznał Wilkołak. — Ale nie mogłem, prąd poraził mi palce. Kto wie, co byś mi jeszcze przysmażyła. A teraz... — zawiesił głos i spojrzał na zegarek. — Za kwadrans północ. Złożą cię w ofierze, a mnie puszczą wolno.
— Mnie?! Na tym brudnym ołtarzu, z zaciekami od krwi!? — oburzyłam się ponownie. — Niedoczekanie. Nie po to moja Ciotka Krystyna zginęła z rąk tych tępych wieśniaków, żebym ja się poddała. Czarownice się nie poddają!
— Niestety, dla ciebie, nie ma innego wyjścia — wymamrotał, odrobinę strapiony.
— A gdyby było inne wyjście? Pomógłbyś mi? — spytałam.
— Nie możesz rzucać zaklęć. Jesteś zbyt słaba. Ofiara krwi zapewnia im pomyślność na cały rok. Nic na to nie poradzisz. Krwawe Gody to tradycja firmy. Ofiara i popijawa.
— Podejdź do mnie. Coś ci powiem — szepnęłam płaczliwie. — Nie mogę się ruszyć, zimno mi. Chodź.
Widziałam jego wyraz twarzy. Napinał szczękę, rozglądał się niecierpliwie. W końcu wstał, ściągnął z oparcia krzesła marynarkę i okrył mnie. Znowu poczułam zapach mchu i igliwia, poczułam się bardzo dziwnie i bezpiecznie, jak w domu.
— Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak. To była moja część umowy, dostarczyć cię nieprzytomną. Myślałem, że cię przekonam do ucieczki. Zobacz, gdzie doprowadził cię upór, czarownico.
— Byliśmy już na "per ty" więc Kasiu, a nie tak oschle — usiłowałam rozluźnić atmosferę w najmniej odpowiednim momencie. — W krwawej uczcie chodzi o to, żeby ciało ofiary było czyste i nieskalane. Nie przeszkadza im, że od lat nie jestem dziewicą, ale gdyby znaleźli świeże ślady, no wiesz, konsumpcji... Może coś by się dało z tym zrobić?
— Myślisz, że by ich to odwiodło od zamierzonych planów?
— Może chociaż zyskalibyśmy odrobinę czasu...
Najwyraźniej ci, którzy nas uwięzili, nie podejrzewali, że naćpana czarownica i skuty wilkołak mogą współpracować. Zwykle tego nie robili. Wilkołak chodził dookoła do ołtarza.
Wreszcie zatrzymał się pod wpływem impulsu i pogładził mnie po twarzy. Był wilkołakiem, ale przede wszystkim mężczyzną.
— Pocałuj mnie, jeśli chcesz — zaproponowałam. — Pragnąłeś mnie mieć, więc teraz jest okazja. Zapraszam!
— Nie mogę. No co ty. To byłby gwałt. Za kogo ty mnie masz! Tak na stole ofiarnym? No proszę cię! — Oburzył się Daniel. — Poza tym, wilkołaki nie zadają się z czarownicami.
— Nie gwałt, tylko moja przemyślana decyzja — tłumaczyłam. — Mam coraz mniej czasu.
— Ale ja nie chcę. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił! — obruszył się. Coś kręcił.
— Niech to diôble wezna! [Niech to diabli wezmą] Co z ciebie za wilkołak!? Wiem, że jestem równie atrakcyjna, co zimna jajecznica, ale może, jak zamkniesz oczy, to dasz radę — zasugerowałam. — To moje ostatnie życzenie. Jest Halloween, więc musisz je spełnić.
— To jest jakiś podstęp, prawda? — spytał, całując mnie delikatnie na próbę w szyję, potem w ramię. — Nie jesteś już tak naelektryzowana, jak po południu. Może jednak ci pomogę, ale coś za coś.
Bezczelny, jeszcze stawia mi warunki — pomyślałam. — Zgadzam się. Nie przerywaj — błagałam go jednak na głos.
— Jak ci się uda stąd uciec, zabierzesz mnie ze sobą, chcesz tego, czy nie. W Halloween nasze przysięgi są wiążące — powiedział. Wiedziałam, że coś kombinuje.
— Daniel, zgadzam się na wszystko, tylko już nie gadaj. Już raz nam się udało zwiać.
Wilkołak odchrząknął, jakby zaschło mu w gardle. Może nie lubił działać pod przymusem, a może jednak srebrne kajdany trochę go piekły. Usiadł na ołtarzu i przyglądał mi się ze zbolałym wyrazem twarzy.
— Rozumiem, że masz jakiś plan, niedorzeczny tak na marginesie, naprawdę nie chcę zrobić ci krzywdy — powiedział, po czym zaczął majstrować przy pasku od spodni.
— Jeśli mnie weźmiesz, tu i teraz, będą musieli zmienić plan, ofiara powinna być czysta, a ja będę zbrukana... no wiesz... i zyskamy na czasie.
— Myślisz, że odwołają mszę, albo przełożą ją na inny termin? Jesteś pewna? — spytał po raz kolejny.
— Tak, jak nigdy dotąd — powiedziałam, ale to było tylko ryzykowne przypuszczenie.
— Może lepiej oczaruj te kajdany, rozbij kolejną fiolkę z eliksirem i uciekniemy?
— Daniel, nie mogę nawet ruszyć ręką i nie mam ze sobą żadnych zapasów. Planowałam spokojny wieczór.
— Skoro tak stawiasz sprawę, to ja też powiem prawdę. Mam pas cnoty — wymamrotał i westchnął głęboko, jakby chciał wypuścić całe powietrze z płuc.
— Wilkołak z pasem cnoty. Nie wierzę — parsknęłam.
— Jesteś walnięta. Nie powinienem... był cię w ogóle słuchać. I tak cię zabiją. Jesteś czarownicą — powiedział, po czym zeskoczył zgrabnie z ołtarza ofiarnego i zajął z powrotem miejsce na fotelu.
— Pasem cnoty zajmiemy się później. — Nie mogłam stracić zimnej krwi. — Będziemy improwizować. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. — Mrowienie było coraz silniejsze, czucie wracało. Daniel spojrzał na mnie zdziwiony, nie spodziewał się, że będzie ciąg dalszy. — Znajdź mój pierścień, ten z kotem. Ściśnij go mocno w ręku i wypowiedz słowo "Reversus".
— Wilkołaki nie rzucają czarów. Chyba jednak wolałem poprzedni plan.
— To proste zaklęcie odwracające. Poradzisz sobie. Wypowiedz je i od razu zmień się w wilka. Znasz choć trochę łacinę?
— Poliglotka mi się trafiła! Trochę znam — powiedział. Zdenerwowany wilkołak rozglądał się po pomieszczeniu. Podszedł, odgarnął mi z twarzy niesforne kosmyki i wsunął je za ucho.
— Jesteś na mnie zła? — spytał.
— Nie jestem. Przepraszam. Źle cię oceniłam. Poza tym nie podejrzewałam, że niedokładne trzymanie się przepisu na eliksir będzie aż tak katastrofalne w skutkach.
Zamknęłam na chwilę oczy, coś wyssało ze mnie siłę, a czucie wracało bardzo powoli.
— Możesz też poszukać mojego ubrania, będzie jak znalazł, żebym nie biegała nago po mieście. Przypominam zaklęcie brzmi: „Reversus". Wykrzycz je z całej siły, będziesz wiedział kiedy nadejdzie właściwa chwila.
— OK, a eliksir? — spytał zatroskany wilkołak.
— Jest kilka pierwotnych czarów, które są wystarczająco potężne, by zadziałać solo.
Ciężkie, bogato zdobione, drewniane drzwi otworzyły się, odsłaniając zgromadzonych po drugiej stronie. Stali tam wszyscy pracownicy firmy WAMP-PAX, oświetleni migoczącym fioletowym światłem kul dyskotekowych, sine twarze, szare i zapadnięte policzki. Oczywiście wieszczi, wampiry. Czy mogłam być tak głupia i nie zauważyć, skoro na co dzień wyglądali normalnie? Może mieli odrobinę za mocno zaróżowione policzki i zawsze czuć było od nich wódkę? Marek, Rafał, Filip, Pani Tereska, nawet Krysia z kadr, powoli zbliżali się do ołtarza, zaciskając wąskie usta. Pracowałam z nimi trzy miesiące i nic nie podejrzewałam!
Prezes, bardzo zadowolony z siebie, odepchnął Daniela siłą woli, nawet go nie dotknął, a facet zderzył się z najbliższą ścianą.
— Z drogi psie. Z tobą policzymy się później.
Wtedy, mam nadzieję, do Daniela wilkołaka dotarło coś bardzo ważnego. Wampiry nie sprawdzały się w roli przyjaciół, przynajmniej większość. Musiał natychmiast mi zaufać.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, więc wytężył węch, do jego nozdrzy szybko dotarł zapach parówek i czosnku. Ubrania leżały porozrzucane w kącie, włącznie z moją koronkową bielizną. Złoty pierścień leżał osobno, na ziemi i podskakiwał, jak poruszany wiatrem płomień świecy.
Wybiła północ. Prezes zajął centralną pozycję za ołtarzem, wziął w obie ręce nóż, podniósł go wysoko i jak nawiedzony zaintonował smętną pieśń. Długie ostrze lśniło złotym blaskiem. Zawodził po łacinie, ale zrozumiałam tylko kilka słów (kto by się tam w szkole przykładał do łaciny, która była potrzebna tylko na zajęciach z chemii).
— Immolatio, mors, hora noctis, pura, intemerata, victoria, pecunia (ofiara, śmierć, nocna godzina, czysta, nieskalana, zwycięstwo, pieniądze).
— Sordida et polluta (brudna i zanieczyszczona) — wyszeptałam słabo. — Contaminata lupinotuum semen! (skażona nasieniem wilkołaka) — dodałam głośniej.
Podniosłam głowę i oparłam się na łokciach. Nadal byłam częściowo przykryta marynarką Daniela, więc zsunął ją jednym palcem i odrzucił na posadzkę.
— Co takiego? Nieczysta? — wrzasnął niezadowolony. — Bezczelna czarownico! Jak mogłaś!?
— Jesteś nieczysta? — spytał Filip, spojrzał badawczo na moje łono, skrzywił się z niesmakiem i odwrócił wzrok. — Spółkowałaś z Wilkołakiem?
— Było bardzo fajnie, choć ołtarz jest trochę twardy — odezwał się Daniel z końca sali.
— Będę sobie spółkowała, z kim chcę — powiedziałam. Nogi miałam jeszcze odrętwiałe, więc nie mogłam uciec, ale odzyskałam czucie w dłoniach i to wystarczyło. Pomiędzy palcami przeskakiwały błękitne ogniki mocy.
— Strasznie śmierdzi od niej czosnkiem — powiedział Rafał i odsunął się z obrzydzeniem. — Ja tej krwi pić nie będę!
— Nikt z was nie je jesienią kanapek z czosnkiem na odporność? — zarechotałam złośliwie.
— Tato, jest już po północy. Inkantacja nie zadziała — zwrócił uwagę Filip. — Jeśli nie nadaje się na ofiarę, to biorę ją z powrotem do marketingu. Braki kadrowe nam dokuczają — rozejrzał się po pozostałych wampirach. Niektórzy wzruszyli ramionami.
— Durniu! — krzyknął Prezes. — Ona jest czarownicą! Czysta, czy nie i tak ją złożymy w ofierze.
Bez zastanowienia podniósł nóż i zamachnął się, by wbić mi go prosto w serce.
— „Ódpùscë nóm naje winë, jak imë òdpùszcziwómë naszim winowajcóm". — Zacisnęłam powieki, mamrocząc słowa modlitwy. — „Opus magicae" (dzieło magii) — wyszeptałam.
[I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Fragment Modlitwy Pańskiej "Ojcze nasz"]
W tej samej sekundzie, Daniel, ściskając z całej siły pierścień ze złotym kotem, wrzasnął:
— „REVERSUS"! — jego kajdany opadły i uwolniony z więzów zmienił się w wilka.
Ale to nie wszystko. Najważniejsze, że na mocy zaklęcia pierścień uwolnił prawdziwą postać Artura, a on już wiedział, co robić.
— „REVERSUS"! — wykrzyczał z całej siły w kocich płucach Artur. Zaklęcie na chwilę zatrzymało czas.
Wściekły Wilk i wielki czarny kot skoczyli jednocześnie do gardła Prezesowi i przewalili go we dwóch na ziemię. Ostrze drasnęło mnie tylko, pozostawiając skórę nietkniętą.
— Rychło w czas! — mój złowieszczy śmiech rozległ się po pomieszczeniu, ale nikt się nie poruszył. Stali zdziwieni, jakby obiad uciekał im z talerza. W końcu odzyskałam panowanie nad swoim ciałem. Podniosłam się z ołtarza i rozłożyłam ręce, pomiędzy palcami przeskakiwały już nie iskierki, ale kule ognia. Dookoła mnie rozbłysła biała poświata, przepełniona hukiem wyładowań i błyskawic rozcinających powietrze.
— Wszëtczégò bëlnégò [wszystkiego najlepszego] halloweenowego, wieszczi! — powiedziałam i usiadłam na blacie ołtarza, pozostawiając Wampiry nadal w stanie całkowitego osłupienia. — Macie może ochotę zginąć w płomieniach?
— Tato! Ojcze! — Filip dopadł z krzykiem do ciała wijącego się w uścisku wilkołaczych szczęk. Przegnał czarnego kota wbijającego pazury w klatkę piersiową seniora rodu. — Żyje, ale pewnie już niedługo. Czas na zmiany w zarządzie. Wymyślimy coś innego. Kasia, przestań już się popisywać. Zgaś te pioruny i jedź do domu, nie będzie mszy ani popijawy. Pogrzeb będzie.
— Proponowałabym restrukturyzację zamiast krwawych ofiar — parsknęłam z przekąsem — Daniel, puść już pana, rozorałeś mu gardło — poprosiłam słodkim głosem, nie zważając na kałużę czarnej posoki wylewającej się z ciała starszego mężczyzny.
Miałam szczęście, bo akurat odzyskałam czucie w stopach. Owinęłam się białą serwetą, którą zabrałam ze stołu, z podniesionym czołem opuściłam hotel i złapałam taksówkę. Kiedy dołączyli do mnie Artur i zakrwawiony Daniel, wsiedliśmy do środka.
— Poproszę jeszcze raz do Wrzeszcza, tak jak poprzednio — powiedziałam do znajomego kierowcy. — Zdecydowałam się jednak na zabawę halloweenową.
Taryfiarz przewrócił tylko oczami.
Dziewczynom z sabatu napisałam SMS-a o treści: „Nie dam rady, sorki".
Daniel ściskał oburącz moją torbę i buty, a ja szczękałam zębami owinięta serwetą.
— Kasia, ubierz się trochę, bo zmarzniesz. Chorej czarownicy z zapaleniem płuc to i czosnek nie pomoże. — Ubrał mi sweter i kurtkę. — Naprawdę, muszę się u ciebie zatrzymać — wyszeptał. — Powinienem zniknąć na chwilę z widoku, dzisiaj w nocy nie powinni mnie szukać.
— Moje mieszkanie jest bezpieczne, więc możesz zostać, a jutro pomyślimy, co z tobą dalej zrobić, panie wilkołaku. Pomogłeś mi jednak więc jestem ci to winna.
— Nie będę mieszkał z tym kundlem! — zamiauczał groźnie kocur, broniąc swojego terytorium.
— Ani ja z tym pchlarzem! — odgryzał się wilkołak.
— Zobaczysz Arturku, że następne Halloween spędzimy normalnie — powiedziałam, drapiąc go za uchem. — Może rzeczywiście czas zamieszkać w lesie, w małej chatce. Będziemy mieli wtedy więcej przestrzeni — zażartowałam.
Księżyc jaśniał na niebie, a nadmorski wiatr roznosił wieść o tym, że pewien wilkołak nauczył się rzucać zaklęcia, a pewna początkująca czarownica uciekła wampirom z ołtarza ofiarnego. Oczywiście wszystko to z nieocenioną pomocą czarnego kota.
12/08/2024
Hej, mam nadzieję, że wersja "Skrywanych mocy" po małym remoncie jest jeszcze lepsza. Poprawiłam ją na tyle, aby nie zmieniać pierwotnego zamysłu i wygładziłam babokowe zdania. Podzieliłam na pół, bo jednak tekst jest długi i ciężko się go czyta. Wrzucam podobiznę z BingAI tylko z uwagi na Arturka, bo inteligencja wyczarowała go przepięknie. Pozdrawiam i buziaczki! Autorka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top