𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟽

Po trzydziestu minutach ponownego błądzenia, zatrzymali się w centrum. Usiedli przed nieczynną, ale ładną i zadbaną fontanną.

—  Naprawdę nie znasz tej legendy?  —  zagadnął Yeosang.

—  Nie.  —  Pokręcił głową Park. Posłał młodszemu wyczekujące spojrzenie; chciał dowiedzieć się czegoś więcej w temacie owej historii.

—  Jest nawiedzony. Przez ducha jakiegoś mięsożernego ucznia. Został stracony po ataku na roślinożerną nauczycielkę. Krąży po alejkach labiryntu, by mścić się na tych, którzy do niego wchodzą. Ale spokojnie, mści się tylko nocą, dlatego przed zachodem słońca należy niezwłocznie opuścić labirynt. Wierzysz w to?

—  Sam nie wiem. Raczej nie... A ty?

—  Yeoreum opowiedziała mi tę historię. Ale bardzo możliwe, że wymyślił ją jakiś uczeń, który nudził się przy podlewaniu lub sadzeniu roślinek. Może będziemy mieli okazję sprawdzić, czy legenda okaże się prawdą...

—  Zanim zapadnie zmrok, ktoś zacznie nas szukać. Z pewnością Yeoreum.

—  Wieczorem ma zajęcia z tańca. Już dawno opuściła ogród.

Spojrzeli na siebie, Yeo wybuchnął śmiechem, zobaczywszy przerażoną minę wilka  —  wedle definicji nieustraszonego drapieżnika.

—  Bez obaw. Yunho wie, że tu jestem. Bardzo się o mnie troszczy, jeśli nie wrócę do internatu, ruszy na poszukiwania. Tak jak wtedy, gdy zostałem zaatakowany.

Seonghwa skrzywił się. Nie przepadał za tym pełnym wyniosłości królikiem. Pogardzał drapieżnikami, uważał ich za gorszych, niepotrzebnych, łatwo ulegających instynktowi. Nie dołączył do grupy teatralnej, ponieważ przeszkadzali mu będący w niej mięsożercy. Dyskryminował ich na swój własny sposób  —  po cichu, w gronie innych roślinożerców. Nie miał odwagi, by przyznać, jak bardzo nienawidzi lubujących się w mięsie i krwi osobników. Boi się narazić któremukolwiek z nich.

—  Hyung? Dlaczego się nie odzywasz?

—  Nie uważasz, że Yunho jest...  —  zaczął, zanim zdążył ugryźć się w język  —  niezbyt tolerancyjny?

—  A powinienem? Według mnie jest bardzo miły, poza tym oboje jesteśmy królikami, z innego rodzaju, ale jednak. Coś nie tak? Nie lubisz go  —  stwierdził Kang.  —  On ciebie również. Mingiego zresztą też.

—  On nienawidzi żadnego mięsożernego. Twierdzi, że tylko roślinożercy są cokolwiek warci. To głupie, żyjemy w zgodzie, przestrzegamy tych samych zasad: szacunek bez względu na gatunek. A on się temu sprzeciwia, może nie głośno, ale każdy wie, w co wierzy ten króliczy idiota.

—  No, w co? Oświecisz mnie?

—  W to, że roślinożercy  —  według definicji ofiary mięsożerców  —  zaczną rządzić światem. Staną się górą. A potem wyeliminują wszystkich drapieżników. Co do jednego.

Kang zaśmiał się, zaraz jednak skomentował.

—  Poważnie? Nie wiedziałem zatem, w co wierzy mój przyjaciel, aż do teraz.

—  Nie miał odwagi ci się do tego przyznać? No, tak, tchórz z niego.

—  Nie, królik.

—  Oj, wiesz, co mam na myśli.

—  Wiem. I zastanawiam się, co powinienem teraz zrobić. W końcu obraziłeś mojego przyjaciela...

—  Nie chciałem  —  mruknął, zwracając twarz ku fontannie.  —  Po prostu denerwuje mnie jego podejście. I fakt, że nic nie mogę z tym zrobić...

—  Nic? Może jeśli ładnie poprosisz, to pogadam z nim. Przekonam, że mięsożercy, niegdyś drapieżnicy kierujący się instynktem łowcy, teraz traktują roślinożerców jak równych sobie? Hm? Co ty na to?

—  Nie poradzisz sobie  —  stwierdził z powątpiewaniem.  —  Ta jego ideologia już dawno wyżarła mu mózg.

—  Nie doceniasz mnie... Oj.  —  Yeo zwrócił twarz ku niebu.  —  Zaczyna padać...

—  Może poszukajmy jakiegoś schronienia?  —  Park rozejrzał się dookoła.  —  O, na przykład tam.  —  Wskazał rosnące nieopodal drzewo. Było niewielkie, iglaste; nie dawało idealnego schronienia, jednak lepsze takie, niż żadne.

Pobiegli w stronę drzewa. Seo zniżył się, chowając pod najniższymi gałęziami. Yeo poszedł w ślady wilka, jednak miejsca pod drzewem było niewiele. Kang mókł w zastraszającym tempie.

—  Nic z tego. I tak moknę  —  zawołał, przekrzykując nasilającą się ulewę. Położył stojące dotąd uszy, strząsnął krople z puszystego ogonka.

Seo obserwował go, próbując wpaść na lepsze rozwiązanie. Walczył sam ze sobą, krępował się zaproponować to, co właśnie przyszło mu na myśl.

—  Nienawidzę deszczu...  —  Yeo zaczął trząść się, przylegając ściśle do wąskiego pnia.

To zmotywowało Parka do wyjawienia swojego pomysłu.

—  To... może zróbmy tak: przeistoczysz sie w królika, a ja... Po prostu wtulisz się w moją bluzę. To jedyne, słuszne w tej sytuacji rozwiązanie...

Kang nie protestował. Zrobiłby wszystko, byleby uchronić się przed kroplami marznącego deszczu. Przybrał króliczą postać  —  malutkiego, białego królika, którego Seo pospiesznie chwycił, przytulając do siebie. Zrobił to bardzo delikatnie, bojąc się sprawić krzywdę temu maluteńkiemu stworzonku. Pogłaskał jego białe futerko, niepewnie dotknął uszu. Po krótkim wahaniu owinął swój ogon wokół drobnej, śnieżnobiałej kulki, która z czasem zapadła w półsen. W każdej chwili gotowa do ucieczki, poddała się instynktowi.

Seo zamyślił się, wyczekując końca ulewy.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

Przystanął w drzwiach. Pomachał odpoczywającej po treningu Yeoreum. Wstała; odłączywszy się od towarzystwa, podeszła do zaniepokojonego Yunho.

—  Szukam Yeosanga. Pracował w ogrodzie?

—  Ty też go szukasz, hyung?

—  Też?

—  Ach...  —  Zakłopotała się.  —  Wcześniej pytał o niego Seonghwa. Yeo pracował w labiryncie, odesłałam tam więc i Parka...

—  Co...  —  Jeong wystraszył się; wybiegł z budynku, przerażony. Bojąc się o życie przyjaciela, pobiegł jak najszybciej w stronę ogrodowego labiryntu. Po drodze wpadł na szwendającego się Hongjoonga. Złapał go, zatrzymując się.

—  Jeśli Seonghwa skrzywdził Yeosanga, zabiję was obu, rozumiesz?  —  warknął, szarpiąc zaskoczonym chłopakiem.

Hong wyrwał się, następnie pobiegł za starszym, domyśliwszy się, co jest grane. Miał nadzieję, że przyjaciel  —  którego nie zdołał powstrzymać  —  oszczędził Yeosanga. Jego kontakt z Seonghwą urwał się niemal przed trzema godzinami. Nie mógł pozbyć się z głowy najczarniejszych myśli...
Wbiegł do labiryntu. Yunho zaczął nawoływać, mknąc alejkami. W końcu zatrzymał się; pochylił, wspierając dłonie o uda. Był zmęczony, musiał chwilę odpocząć.

—  Zabiję go...  —  wyszeptał, dysząc po szaleńczym biegu.

—  Zamknij się. Seo nie skrzywdziłby Yeosanga. Chciał z nim tylko pogadać  —  odpowiedział Hong, broniąc przyjaciela. Nie podobało mu się, że Jeong go oskarża, co więcej, grozi mu, absolutnie bezpodstawnie.

—  Labirynt jest ogromny... Nie znajdziemy ich przed zapadnięciem zmroku...  —  Usiadł, poddając się.

Szybko stracił nadzieję. Próbując ją odzyskać, nie zwrócił uwagi na przeistaczającego się Hongjoonga.
Wyminął królika, który cofnął się, przestraszony.
Zaczął odprowadzać wilka wzrokiem, dopóki nie zrozumiał, co ten właściwie robi. Podniósł się, ostrożnie ruszając za zwierzęciem. Hong wytropił zaginionych, skupiony na zapachu przyjaciela, porzucając wonie obu królików. Jedną  —  nikłą, drugą  —  znacznie mocniejszą. Obie były, według niego, niezbyt interesujące.
Zatrzymał się, wyłapując wzrokiem siedzącą pod drzewem postać. Tkwiła w półmroku, sama. Drugiej nie dostrzegł, choć wonie obu hybryd, mieszających się z tą trzecią, były przez Kima niezwykle mocno wyczuwalne.
Yunho podszedł bliżej. Wpadł w panikę, nigdzie nie dostrzegając Yeosanga, a jedynie pogrążonego we śnie Seonghwę.

—  Gdzie on jest?! Co mu zrobiłeś?!  —  krzyknął, wybudzając tym krzykiem Parka.

Seo ocknął się. Pojął sytuację, przyglądając się wciąż krzyczącemu arlekinowi.

—  Zagryzłeś go, prawda? No, przyznaj się! Zabiłeś go, a teraz boisz się wrócić do szkoły!

—  Nie, to nie tak  —  zaprotestował Seo, ostrożnie wydostawszy się spod drzewa.  —  Schowaliśmy się tutaj przed deszczem...  —  Zerknął na przyjaciela, który, wciąż pod postacią wilka, obserwował sytuację.

—  To gdzie on jest?! Jeśli go zabiłeś, ja zabiję ciebie! Myślisz, że się boję?!

Jeong rzucił się w stronę Parka. Ten cofnął się, osłaniając brzuch, co trochę wytrąciło z równowagi zamierzającego się z pięściami Yunho. Zawahał się, patrząc, jak dłoń rówieśnika wędruje do obszernej kieszeni białej bluzy. Ostrożnie i powoli wydostał ze środka małą, puszystą kulkę, która uniosła uszka, poruszając różowiutkim noskiem.

—  Nic mu nie jest...  —  powiedział, stawiając króliczka na płytach dziedzińca. Cofnął się o krok, zerkając na Honga, a raczej w miejsce, gdzie ten wcześniej stał.

Zniknął, przez nikogo niezauważony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top