𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟸𝟺
Męczył się z zaśnięciem. Próbował, wciąż i wciąż, zapaść w sen. Niestety, natrętne myśli — w tym przykre wspomnienia — uniemożliwiały mu to z powodzeniem.
Długo leżał, wpatrzony w ciemność. Słuchał odgłosu wyjącego wiatru i bezustannego bębnienia kropel deszczu. Wreszcie wstał z łóżka, upewniwszy się, że Yeosang śpi w najlepsze. Trochę mu zazdrościł. Nie tylko spokojnego, głębokiego snu...
Westchnął cicho, opuściwszy pokój. Zerknął ku kanapie, na której powinien leżeć Kim.
— Tu jestem.
Seonghwa drgnął, słysząc dochodzący z kuchni głos przyjaciela. Skierował się tam, nie siląc się na uśmiech.
— Znowu nie śpisz... — mruknął, zaglądając do lodówki. Odruchowo. Zamknął ją natychmiast, spoglądając na przyjaciela. — Coś... się dzieje?
— Tylko tyle, że coś ukrywasz.
— Ja?
— Nie wypieraj się. Powiesz mi, o co chodzi? Czy mam to z ciebie wyciągać po kawałku?
— No, dobra... — Westchnął, zerkając ku prowadzącym do sypialni drzwiom. — Yeosang dostał od rodziców znaczną sumę pieniędzy. Miałeś o tym nie wiedzieć.
— Dlaczego? Nie jestem złodziejem...
— Pewnie, że nie. A dlaczego? Sam nie wiem. Yeo prosił, bym ci o tym nie wspominał.
— Okej. Dostał... Już zapomniałem, co — rzucił w ramach żartu. Szybko jednak spoważniał. — Ale nie sądzę, by to było powodem twojego przygnębienia...
Rozszyfrował go. Ukrywał jak mógł swój podły humor. Niestety, znający go jak własną kieszeń przyjaciel nie pozwolił się zwieść.
Westchnął, wychodząc z kuchni. Usiadł w salonie, czekając, aż Hong także usiądzie.
— Więc jednak jest coś na rzeczy...
— Znów zacząłem... — zawahał się, nim dokończył — myśleć o rodzicach.
— O rodzicach? Raczej o dwójce bezmyślnych ćpunów, którzy zrujnowali dzieciństwo mojemu najlepszemu przyjacielowi — rzucił gorzko, nie przebierając w słowach. — Łamiesz obietnicę, Seonghwa.
— Tak, wiem... Przepraszam — wyszeptał, przypomniawszy sobie treść owej obietnicy.
"Zapominamy o ludziach, którzy zniszczyli nam życie. Obiecujesz?"
"Tak, Hong, obiecuję".
— Rodzice Yeosanga... Gdybyś wiedział, jacy są, też zacząłbyś zazdrościć.
— Nie. Nie zamieniłbym dzieciństwa na żadne inne. Spędziliśmy je w domu dziecka, to prawda, ale... było zabawnie. Nie było nam przykro, że tam mieszkamy. Traktowaliśmy ten dom jak swój własny. Czuliśmy się tam... dobrze.
— Owszem. Kiedyś. A teraz? Zero zainteresowania. Olali mnie, bo dorosłem. Olali ciebie, bo zabiłeś.
— Okazali nam więcej ciepła, niż ojciec i matka razem wzięci. To już przestało się dla ciebie liczyć? Mają nowych wychowanków, znacznie młodszych, którzy potrzebują ich bardziej, niż my w tej chwili.
Odpuścił, przyznawszy mu rację. Przeszłość wracała i będzie wracać. Raniąc raz bardziej, raz mniej. Nie był w stanie tego zmienić. Jedyne, co musiał, to przestać się zadręczać.
— Chodź.
Hongjoong wstał, podchodząc do okna. Otworzył je, wpuszczając do wnętrza chłodne, pachnące deszczem powietrze.
— Co ty robisz? — zdziwił się Park, dołączywszy do przyjaciela.
— Usiądź. — Wskazał parapet. — Tylko ostrożnie, żebyś nie poleciał w dół.
Hwa usiadł, posyłając wilkowi zdezorientowane spojrzenie.
— Już zapomniałeś? — Zajął wolne miejsce, na drugim końcu parapetu, spoglądając na Seonghwę.
— Siadywaliśmy w oknie, ale tylko w deszczowe dni. Okno było okrągłe. Otwieraliśmy je zawsze z wielkim trudem...
"Raz-dwa-trzy! Okej, udało się."
"Ej, ostrożnie! Nie wychylaj się."
"Skoczyłbyś za mną?"
"Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że tak, Hong."
— Strych — wyszeptał, przypomniawszy sobie wszystko w jednej chwili. — Jak mógłbym zapomnieć... — Uśmiechnął się, przywołując wspomnienia. — Nikt nie wiedział, że właśnie tam przesiadujemy.
— Nikt nie mógł się dowiedzieć. To miejsce było nasze.
— Przepraszam, że nie skojarzyłem od razu... To było tak dawno. Teraz wydaje mi się, jakby wczoraj...
— Głupku, raz prawie wypadłeś z okna. Pamiętasz?
— Podpuściłeś mnie, żebym się wychylił!
— Wcale nie!
— Wcale tak. A ja, jak głupi, się zgodziłem.
— Spokojnie, rzuciłbym się za tobą.
— Tak? — Hwa uniósł brew, przechyliwszy się w prawo, ku otwartemu oknu. — Sprawdźmy zatem.
Przechylał się coraz bardziej. Kilka kropel dotknęło jego twarzy, spływając po niej, niczym prawdziwe łzy. Jednak Seonghwie wcale nie zbierało się na płacz, był od tego daleki. Wciąż się uśmiechał, spoglądając na Hongjoonga.
— Nie zrobisz tego. Zgrywasz się — stwierdził Kim z przekonaniem.
— Jesteś pewien?
Przechylił się gwałtownie, co spotkało się z natychmiastową reakcją ze strony Hongjoonga. Złapał Parka, przyciągając do siebie, przerażony tym, że naprawdę mógł spaść w dół.
— Głupek z ciebie.
— Byłeś autentycznie przerażony...
— Co w tym dziwnego? — Wzmocnił uścisk na ciele Parka. Zbliżył twarz do jego twarzy, spoglądając głęboko w ciemne oczy. — Nie dopuszczę do krzywdy osoby, którą kocham. Jesteś dla mnie wszystkim. Wszystkim, co mam najcenniejsze. Gdybym stracił trzymany właśnie w ramionach skarb...
To co? — pomyślał Seonghwa, sparaliżowany bliskością przyjaciela. Czuł się... dziwnie. W końcu miał przed sobą Hongjoonga — przyjaciela, tylko przyjaciela.
Tylko i aż...
Ich usta otarły się o siebie, bardzo delikatnie. Pocałunek był niczym motyle skrzydła. Uleciał tak szybko, jak się pojawił. Zastąpiony kolejnymi, przepełnionymi czułością i hamowaną namiętnością pocałunkami.
Cichy, pełen zadowolenia pomruk wydostał się z ust Parka. Ten dźwięk — tak podniecający dla młodszego — otrzeźwił zapominającego się Seonghwę.
— Zapomnijmy o tym — wyszeptał, odsuwając się od zawiedzionego Hongjoonga.
Usiadł, czując słabość w nogach. Czuł słabość w całym swoim ciele. Pocałunki sprzed chwili zamroczyły go, pozbawiły jasności umysłu.
— Mam zapomnieć o czymś tak... wspaniałym? To niewykonalne. Zresztą... Nie chcę o tym zapominać.
— Okej, nie chcesz, nie zapominaj. Ale to... to nie ma sensu. Kocham Yeosanga. Jestem z nim i chcę być właśnie z nim. A ty powinieneś był... powiedzieć mi wcześniej, zamiast wszystko spisywać w pamiętniku.
— Skąd... Znalazłeś go? — zapytał niemile zaskoczony. — Czytałeś?
— Tylko ostatni wpis... Przepraszam, nie powinienem był tego robić.
— Może i tak, ale... Nieważne. Nie gniewam się. — Usiadł obok, decydując się zadać dręczące go pytanie. — A czy ty... czujesz do mnie coś więcej?
— Nie — odpowiedział krótko, bez zastanowienia. Miał wrażenie, jakby minął się z prawdą, dlatego dodał: — Nie jestem pewien... Nawet jeśli, to... Przepraszam cię, Hong, jestem z Yeosangiem. Pogódź się z tym, nie próbuj nas rozdzielać.
Wstał, kończąc rozmowę.
— Dobranoc.
— Zaczekaj. — Zatrzymał go, łapiąc za rękę.
Park zaczekał, spoglądając na przyjaciela.
Wtulił się w niego, całując po raz ostatni, co Seonghwa mimowolnie odwzajemnił. Odsunął się od Hongjoonga — z niemałym trudem — następnie znikając w sypialni. Wtulił się w miniaturkę, czując, że to ją kocha tak naprawdę. Wyrzuty sumienia w związku z pocałunkami dopadły go jakiś czas później, gdy Yeosang, nadal w głębokim śnie, wymruczał jego imię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top