Spirit Animals & Marvel

Postacie:
Meilin

Rollan

Conor

Abeke

Anthony Stark/Iron Man

Steve Rogers/Kapitan Ameryka

Natasha Romanoff/Czarna Wdowa

Wanda Maximoff/Scarlet Witch

T'challa Udaku/Czarna Pantera

Thor Odinson

Bucky Barnes/Zimowy Żołnierz

Clint Barton/Hawkeye

Bruce Banner/Hulk

Loki Laufeyson

Peter Parker/Spider-Man

Zerif
*brak zdjęcia*

Wyrm
*brak zdjęcia*

Miejsce: Erdas (Zielona Przystań), USA (Nowy Jork), Wakanda, Niemcy (Berlin), Rosja

Czas: wtedy, kiedy Conor miał pasożyta czyli około 1 części Upadku Bestii, przed Wojną Bohaterów

Coś dziwnego? Pomieszałam dwa światy – Spirit Animals oraz Marvel

Meilin wstała. Był piękny poranek. Ptaki śpiewały, niektóre Zielone Płaszcze już przechadzały się po placu. Meilin ubrała się, założyła płaszcz na ramiona, uczesała koka i otworzyła drzwi. Stała tam Abeke.

— Hej. Olvan musi nam coś powiedzieć. – odezwała się, kiedy tylko Meilin zamknęła drzwi pokoju.

— Na temat Conora?

— Tak... – odpowiedziała trochę zmieszana Abeke, po czym razem poszły do Wielkiej Sali. Nie byli tam sami, kilka Zielonych, Olvan oraz Conor i Rollan.

— A więc, co się stało? – spytała jedna z dziewczyn, kiedy znalazły się kilka metrów od Olvana.

— Chodzi o Conora. – powiedział. – Ten pasożyt, wiemy jak go wyleczyć...

Meilin klasnęła w dłonie, a Abeke spojrzała na nią. Nie była zdziwiona reakcjom przyjaciółki – w końcu wszyscy chcieli uwolnić Conora od tego paskudstwa, a teraz znaleźli na to lek.

— To świetnie! Jaki to sposób?

— To nie jest takie proste jak myślicie... Nie wyleczymy go tu, w Zielonej Przystani...

— W Zhong? Eurze, Stetriolu, Amayi, a może w Nilo? – przerwała mu Meilin.

— Nie. To miejsce jest gdzie indziej. Poza Erdasem. – dziewczyny otworzyły szerzej oczy.

— Jest inny świat poza Erdasem?! – wykrzyknęły w tym samym czasie.

— Tak, wygląda na to, że można się tam dostać. Lenori umie uruchomić tą „pułapkę”. Miejsce, o którym mówimy, nazywane jest Ziemią.

— A skąd mamy wiedzieć, czy tam trafimy? Testowaliście już to?

— Działa na sto procent, no może nie na sto, ale... – dziewczyny spojrzały na Conora. Obie wiedziały, że co nocy nawiedzają go koszmary, jest coraz słabszy a moc Jhi tylko spowalnia pasożyta. To tylko kwestia czasu, kiedy Conor zostanie zainfekowany.

— Dobrze, ale zrobię to tylko ze względu na Conora. Gdzie jest ta cała „pułapka”?

— Chodźcie, zaprowadzę was. – Olvan wskazał gestem, aby reszta poszła za nim. Szli kilkanaście minut w ciszy. Meilin była zdziwiona, że Rollan nic nie powiedział. Nawet jednego, suchego żartu. Wreszcie dotarli do jakichś ruin. W środku był mały ołtarzyk z niebieskim kryształem. Czwórka bohaterów Erdas poznała to miejsce – Tarik mówił, że najprawdopodobniej to pułapka zbudowana przed wiekami.

— Trzeba przekręcić go o pełny obrót, a wtedy uruchomi się portal. Będzie on działał tylko przez dziesięć sekund. – powiedziała Lenori kierując słowa do dzieci.

— Jesteście gotowi? Macie wszystko? – czworga przyjaciół wymieniło spojrzenia.

— Mam jeszcze jedno pytanie. – przerwał ciszę Rollan. – A jak my tu wrócimy? – Lenori i Olvan spojrzeli na siebie.

— Wiemy tylko tyle, że są bardziej rozwinięci od nas, lecz nie wiemy o ile. Być może oni także znają sposób na poruszanie się między światami. – Rollan się skrzywił. – Jesteście gotowi?

— Zawsze. – odrzekł Conor. W tym właśnie momencie kobieta przekręciła bezcenny kamień, a obok ołtarza pojawił się niebieski portal. Był wielki i...przerażający.

— Powodzenia! – wykrzyczał Olvan, kiedy Meilin chwyciła Rollana za rękę.

Weszli do portalu. Cała czwórka. Nagle uścisk na jej dłoni zniknął i pojawiła się wśród ludzi. Nietypowych ludzi. Byli dziwnie ubrani, lecz żadna osoba nie była tak samo ubrana jak inna, co zdziwiło Meilin. Po chwili ludzie zaczęli się na nią dziwnie patrzeć, jak na ducha. Dziewczyna rozejrzała się. To co widziała, zapierało dech w piersiach. Widziała wysokie budynki, sięgające chmur, ulicę pełną ruszających się na niej dziwnych pojazdów i wiele innych rzeczy. Przepchała się przez ludzi, aby dotknąć jednego z pojazdów, weszła na ulicę. Usłyszała trąbienie i...mocne uderzenie w plecy. Została potrącona przez jeden z aut. Nieprzytomna odleciała kilka metrów w tył. I już się nie poruszyła.

~•~

Rollan pojawił się w jakimś wielkim pomieszczeniu. Nie, nie wielkim, tylko ogromnym! Dostrzegł tylko jedną osobę siedząca na tronie, był to czarnoskóry człowiek. Mężczyzna dopiero teraz go spostrzegł.

— Kim jesteś i jak się tu dostałeś?

— Hmm, dobre pytanie... – chłopak spojrzał na złoty tron. – Ale czad! – krzyknął i zaczął biec w jego kierunku.

— Stój! – na te słowa Rollan zatrzymał się automatycznie. – Jestem królem Wakandy i żądam wyjaśnień.

— Dobra, dobra... Jestem Rollan z Amayi i przybyłem tu żeby wyleczyć mojego kolegę, Conora! – wskazał na puste miejsce obok siebie. – Ej... Gdzie on jest? Gdzie jest Meilin?

— Kto to Meilin?

— Moja przyjaciółka. – w tym momencie ktoś chwycił go za nadgarstek. – Zostaw mnie! – obok niego pojawiła się sokolica. Kilka strażniczek momentalnie odskoczyło, a mężczyzna na tronie przyjrzał się mu dokładnie.

— Stójcie! Przydzielcie mu kwaterę i nie wypuszczanie go z tamtąd.

— A mogę coś zjeść...? – chłopak zobaczył poważny wzrok T'challi. – No dobra...

~•~

Abeke straciła z oczu trójkę przyjaciół, a zamiast tego zobaczyła pełno ludzi dziwnie ubranych, jeżdżące pojazdy oraz dziwnie zbudowane budynki. Jedyne, co jej nie zdziwiło, to jakaś brama, która wyglądała na starszą od reszty. Z rozmów ludzi przechodzących obok niej mogła dowiedzieć się, że owy łuk skalny nazywa się Bramą Brandenburską. Abeke podeszła do jakiejś dziewczyny z dziwnym urządzeniem w ręku.

— Przepraszam, gdzie jestem? – spytała, a 16-to latka wyjęła słuchawki z uszu.

— W Berlinie, a gdzie indziej? – blondynka dziwnie na nią spojrzała. Abeke tylko westchnęła.

— Czy jesteśmy na Ziemi?

— No tak?  – dziewczyna włożyła słuchawki do uszu i poszła dalej. Abeke jeszcze raz spojrzała na samochody.

— Uraza, musisz to zobaczyć... – szepnęła, po czym w błysku światła pojawiła się lamparcica. Wśród ludzi pojawiły się okrzyki strachu i wszyscy zaczęli się cofać od Nilańki.

— To lampart! – krzyknął ktoś z tłumu przerażonym głosem.

— A wy nie macie zwierzoduchów? – powiedziała spokojnie, po czym przybliżyła się do Urazy.

Napotkała tylko przerażone spojrzenia przechodniów. Nagle spostrzegła, że ktoś przeciska się przez tłum. Abeke zerwała się do ucieczki, gdy zobaczyła umięśnionego mężczyznę.

— Stój! – krzyknął i powalił dziewczynę.

Nie on, lecz coś. Jego tarcza, która później wróciła do mężczyzny. Podbiegł z nadnaturalną szybkością do Abeke, lecz drogę zagrodziła mu Uraza, która wyszczerzyła zęby. Wśród ludzi znowu dobiegły okrzyki strachu.

— Uraza, spokój... – powiedziała powoli wstając. – Spokojnie, ona nic panu nie zrobi. – pogłaskała ją, a lamparcica wydała z siebie cichy pomruk. Natrafiła na wzrok obcego mężczyzny, który nadal trzymał tarczę gotową do ataku.

— To przecież Kapitan Ameryka! – krzyknął ktoś z tłumu.

— Słuchajcie, nie ma się czego bać. Uraza wam nic nie zrobi! – z wśród przechodniów dobiegły szepty. Słyszała też ciche śmiechy.

— Mam do Ciebie tylko jedno pytanie. – odrzekł mężczyzna. – Skąd jesteś i czego tu szukasz?

— Czy wy nic nie wiecie o Erdasie? – spostrzegła pytający wzrok Kapitana. – Nikt nie mówił, że będzie łatwo... – powiedziała nieco ciszej. – Po prostu zaprowadźcie mnie do kogoś, kto wie, gdzie znajdują się moi przyjaciele: Meilin, Conor oraz Rollan.

Kapitan Ameryka powiedział coś do komunikatora, lecz dziewczyna nie była w stanie stwierdzić, co.

— Chodź ze mną. Dowiemy się, gdzie są twoi przyjaciele. – lekko się uśmiechnął.

~•~

Conor nagle poczuł zimno. Gdy się rozejrzał, zobaczył, że jest zima i wszędzie leży śnieg. Nie było tu za dużo przechodni, lecz zauważył też dziwne pojazdy. Wysokie budynki oraz...

— Briggan... – w rozbłysku światła pojawił się wilk. Nikt ich nie widział ponieważ stał w rogu jakiegoś budynku. Wilk rozejrzał się i zatrząsł z zimna. –Wiesz może, czy tak wygląda Ziemia? – Briggan pokiwał głową na znak „Nie mam pojęcia”. – Ja tak samo...cóż, widzę, że nie tylko tobie jest zimno, lepiej wracaj znowu to stanu uśpienia. – chłopak przykucnął i wystawił rękę. Wilk popatrzył i polizał miejsce, gdzie ostatnio był pasożyt. Znajdowała się tam czarna strużka. – Spokojnie, poradzę sobie. – uśmiechnął się, a jego zwierzęcy towarzysz zniknął w błysku światła, aby pojawić się znów jako tatuaż na jego przedramieniu. Chłopak wyszedł na chodnik, i odwrócił się, aby zobaczyć coś, co rzuciło mu się w oczy – jakiś świecący napis na budynku. Nagle wpadł na jakąś kobietę.

— Przepraszam... – wymamrotał.

— Nie, to ja... – kobieta spojrzała na jego ubranie. – Nie jest ci zimno? Idziesz na jakiś bal karnawałowy? Przecież jeszcze ponad pół roku... – Conor się skrzywił.

— Karnawa...co? – nagle z czegoś, co wyglądało jak zegarek, doszedł głos:

— Do wszystkich Avengers, szukajcie dziwnie ubranych dzieci z zwierzętami. Jeśli ich znajdziecie, spotkamy się w Avengers Tower.

Kobieta spojrzała na chłopaka.

— Ubrany jak na karnawał, jest, ma zwierzaka... – rudowłosa kobieta spojrzała na Conora. – Masz jakiegoś zwierzaka czy coś? – Conor przywołał Briggana. Kobieta spojrzała na niego z lekkim strachem. – Jest. Okey, idziesz ze mną.

— Ale wogóle to gdzie my jesteśmy?

— Nie wie o co chodzi, jest. No, to na pewno ty.

~•~

Meilin obudziła się w białym pomieszczeniu. A przynajmniej sufit był biały. Dziewczyna spojrzała na swoją rękę. Była do niej podłączona jakaś pikająca maszyna. Zerwała rurkę, przez co z małej rany na jej ciele zaczęła lecieć krew, a maszyna zaczęła głośno i inaczej pikać. Zhongijka zauważyła liczne siniaki na swoim ciele, a w tym czasie weszli lekarze.

— Proszę z powrotem się położyć. – powiedział jeden z nich. – Nie jesteś jeszcze zdrowa.

— Wasze dziwne maszyny nie działają tak szybko jak moc Jhi. – mówiąc to przywołała pandę ze stanu uśpienia. Poczuła ciepło wypełniające ją. Ludzie w białych fartuchach cofnęli się.

Jhi widząc stan jej towarzyszki zaczęła lizać podskórne krwiaki, które szybko zamieniły się w normalny, blady odcień jej skóry. Lekarze byli zaskoczeni, i szybko wybiegli z sali, przedtem jeszcze zamkając drzwi na klucz. Meilin chciała sięgnąć po miecz, lecz wyglądało na to, że wszystkie bronie jej odebrano. Nagle drzwi znów się otworzyły, lecz tym razem stał w nich wysoki, umięśniony blondyn z czerwoną peleryną i młotem. Meilin przyjrzała się mu dokładnie. Wyglądał trochę jak kowal z Amayi.

— Dobra, słuchajcie. Nie chcę zrobić wam krzywdy, ani z wami walczyć. Po prostu chcę wyleczyć mojego przyjaciela! – obok mężczyzny pojawiła się niższa dziewczyna z długimi, brązowymi włosami i czerwoną sukienką. – Nie jestem stąd. – zrobiła krok w ich stronę, a Jhi kroczyła powoli za nią. – Jestem z Erdas.

— Dosyć tego. Zabieramy cię do Avengers Tower. – powiedziała w końcu kobieta, po czym odeszła. Jhi zawarczała. Dziewczyna przyklęknęła przy niej, nie zważając na wzrok Thora.

— Spokojnie, Jhi. Nic ci nie zrobią. – panda otarła się o bok Meilin. – Znajdziemy Rollana, Abeke i Conora, spokojnie.

— Jest was więcej? – spytał mężczyzna.

— Tak, jest nas czwórka. – odpowiedziała, po czym dodała ciszej. – O ile dotarli... Potrzebujemy pomocy. W naszym świecie panuje chaos. Ludzie i zwierzoduchy... – Thor spojrzał na nią pytającym wzrokiem. – Tak jakby towarzysze ludzi, zostali zarażani przez pasożyty Wyrma, w tym jeden z naszych przyjaciół. Podobno macie na to lek. – mężczyzna skrzywił się.

— Cóż... Nie pochodzę stąd, więc zbytnio nie wiem o co chodzi. – w tej chwili obok Thora stanęła Wanda. – Wiesz coś może o jakimś leku czy coś na jakiegoś pasożyta? – dziewczyna wzruszyła ramionami kiwając przecząco głową.

— Może coś bredzi? – kobieta odwróciła się w stronę Thora, lecz bóg tylko wzruszył ramionami. Meilin przysłuchiwała się ich rozmowie.

— Może.

— Cóż, można to łatwo sprawdzić. – powiedziała. Meilin dopiero po długiej chwili zauważyła czerwoną magię płynącą w jej kierunku.

Ciemnowłosa cofnęła się kilka kroków widząc, że Wanda kieruje zabarwione na czerwono powietrze w jej stronę, lecz nikt nie był w stanie przed tym uciec. Poczuła silny ból, który po kilkunastu sekundach ustał. Zhongijka nawet nie zdążyła krzyknąć.

— Thor... – brązowowłosa spojrzała na mężczyznę. – Ona chyba mówi prawdę...

— Co widziałaś? – spytał widocznie zaciekawiony.

— To co mówiła. Trójkę przyjaciół i...jakąś czarną postać z mackami.

— Wyrm.

~•~

Abeke leciała samolotem. Nie wiedziała, komu ufać. Równie dobrze tajemniczy mężczyzna z tarczą mógł ją porwać. Poczuła, że samolot przestał się trząść, co znaczyło tylko o jednym. Wylądowali. Powoli wyszła z samolotu, za kapitanem, i rozejrzała się. Przed nią rozciągnął się widok wysokiej wieży z wielkim znakiem „A”.

— Witaj w Nowym Jorku. – powiedział blondyn. Abeke wbiegła za mężczyzną do wieży.

— Abeke! – usłyszała znajomy głos.

— Conor! Rollan! – podbiegła do nich i po chwili cała trójka trwała w ucisku.

~•~

Meilin cofnęła się od brunetki i blondyna. Spojrzała za siebie. Znajdowało się tam wielkie okno z rozciągającym się widokiem na jedną z ulic Nowego Jorku.

— Nie mam zamiaru stać tu bezczynnie i patrzeć, jak mój przyjaciel umiera! – krzyknęła, po czym przyzwała Jhi do stanu pasywnego. Biegła prosto w szybę, a w odpowiednim momencie wystawiła nogę przed siebię w celu rozbicia szyby. Udało się. Szyba rozbiła się, a dziewczyna poleciała wraz z kawałkami szkła kilka metrów w dół. Gdy wylądowała, przywołała pandę.

— Choć, Jhi. Nie mam zamiaru tu stać, aż mnie złapią! – mówiąc to pobiegła z zwierzoduchem przed siebie. Ludzie byli bardzo zdezorientowani i przestraszyli, toteż zrobili jej drogę odsuwając się na boki. Po kilkudziesięciu sekundach biegu obróciła się, aby zobaczyć, czy Jhi nie została w tyle, lecz wtedy na kogoś wpadła. Postać złapała ją za nadgarstek. Meilin spojrzała na postać. Zanim zdążyła zareagować, poczuła mocny uścisk na szyi.

— Wyrm! – krzyknęła. Potwór złapał ją jedną z jego oślizgłych macek za szyję i zaczął dusić.

— Małłłła Meiiiiilin ssssama wpadła mi w ręcccce! – powiedział patrząc na nią swoimi wielkimi, czerwonymi oczami. Dziewczyna wyrywała się, lecz wielki stwór był o wiele silniejszy. Ludzie uciekali z krzykiem popychając innych.

Meilin nie mogła zawołać o pomoc, co dopiero wydusić choć jedno słowo! Wyrm nie tracił ani chwili, wiedział bowiem, że na obcej ziemi Meilin może mieć przewagę. Zacisnął mocniej mackę wokół jej szyi i...Meilin upadła na ziemię. Wielki potwór cofnął się o krok zdezorientowany całą sytuacją. Spojrzał na swoją mackę, z której sączyła się czarna krew. Wyrm mógł spostrzec w niej czarną kulę. Odwrócił wzrok na Meilin, która ciężko oddychała. Dziewczyna cofnęła się trochę od stwora, aby nie być w zasięgu jego oślizgłych macek. Spojrzała na swojego wybawcę, który postrzelił wroga. Był nim mężczyzna o brązowych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Miał wielki karabin i czarno–niebieskie ubranie. W pierwszej chwili pomyślała, że powinna się go bać, bo przecież jedno małe niedopatrzenie i mogła dostać w głowę, ale z drugiej strony...uratował jej życie. Powoli wstała i próbowała utrzymać się na nogach.

~•~

Abeke, Conor i Rollan próbowali wytłumaczyć wszystko Avengersom, ale nie za bardzo im to wychodziło. Szczerze mówiąc, to Abeke mówiła, a Rollan i Conor tylko kiwali głowami lub coś domawiali. Ich rozmowę przerwała wybita szyba, a raczej jej dźwięk.

— Co to było? – wystraszyła się Abeke. Steve podbiegł do okna. Zobaczył dziewczynę biegnącą na środku ulicy.

— Czy wasza przyjaciółka miała pandę? – spytał nie odrywając wzroku od dziewczyny.

— Taak... – odpowiedział od razu Rollan. – A co? Jest tam?

— Chodźcie! – pokazał im gestem ręki i pobiegli po schodach w dół. Trójka przyjaciół z rudowłosą kobietą oraz wysokim blondynem zbiegła po schodach i przygotowała broń.

— Meilin! – wykrzyknął Rollan widząc ledwo stojącą dziewczynę. Zhongijka zauważając przyjaciela odeszła kilka kroków od Wyrma. Chłopak pomógł jej dołączyć do reszty i podał miecz.

Obok szóstki bohaterów nagle pojawił się człowiek w czerwono–złotej zbroi. Za Iron Menem, na lśniącym w blasku słońca betonie, z nikąd wylądował chłopak w czerwono–niebieskim kostiumie. Za nimi rozległ się ryk. Obok wielkiego, zielonego stwora stanął Thor. Koło niego stanął chłopak z łukiem oraz kobieta, którą Meilin widziała w szpitalu. Wyrm uśmiechnął się prawie niewidocznie, a zza niego wyszła postać o czarnych niczym zimowa noc włosach. Zerif.

— Hej, ten stwór wygląda jak Venom! – zawołał Peter.

— A ten gość obok niego zupełnie jak Loki. – odpowiedział Thor.

— Ale to nie jestem ja. – obok bohaterów stanął mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Jak podejrzewała Meilin – nazywał się Loki. Nie mogła zaprzeczyć, był nawet przystojny.

— Koniec tego, zostawcie ziemię w spokoju i najlepiej nie pojawiajcie się już nigdy więcej! – rozległ się lekko przerobiony głos mężczyzny w zbroi. Meilin zauważyła jeszcze jedną postać – mężczyznę o czerwonej skórze z żółtym kamieniem w głowie.

— Oh, myśśśślałem, że mniiiiiie tu millle przyjemiecccccie...ale ssssskoro nie... – Wyrm odwrócił się w stronę Zerifa, który był widocznie smutny. Na jego czole wirowała spirala. – Zzzzerifie. – mężczyzna podniósł wzrok, lecz w jego oczach nie można było dostrzec nic. Były puste.

— Dobra. – Stark odwrócił się w stronę reszty. – Czyli nie pójdą po dobroci...

— Nie pokonamy Wyrma. – odpowiedziała Meilin. – Tylko na Erdas jest pułapka.

— Podobno jest jeszcze druga. – powiedział słabo Conor. – Nie ma jej na Erdas.

— Zaraz, zaraz...jaka pułapka? – spytała rudowłosa, a Abeke westchnęła.

— Tylko dzięki niej zdołamy pokonać Wyrma. – odrzekła czarnoskóra. – Jest to dzwon. Trzeba uderzyć w niego jak najmocniej.

— Ale gdzie można znaleźć dzwon... – rudowłosa kobieta spojrzała na puste oczy czarnowłosego. – Chyba już wiem, ale muszę dostać się do Central Parku. W bramie do zoo jest dzwon, na którym są napisane dziwne znaki. Nie pytacie się, skąd to wiem...

— Rozszyfruję je, jak będzie trzeba. – odpowiedziała Meilin.

— Thor i...em...

— Meilin.

— Właśnie! Thor i Meilin, wy idziecie do tej „pułapki”, czy jak to tam, a my ich powstrzymamy na tyle, ile będzie trzeba.

— Tylko pospieszcie się! – odpowiedział Rollan ściskając sztylet. Meilin ostatni raz posłała mu uśmiech, po czym pobiegła za wysokim blondynem.

— Ty wogóle wiesz, jak się tego używa? – Rollan odwrócił się w stronę czarnowłosego boga.

— A czemu by nie? – odpowiedział oburzony chłopak.

— Bo trzymasz za ostrzę. – Amayańczyk spojrzał na swoją dłoń. Rzeczywiście, trzymał sztylet za ostrzę. Usłyszał cichy chichot ze strony Abeke.

— No po prostu bardzo śmieszne... – mruknął obracając w dłoni sztylet. Abeke napięła cięciwę i posłała jedną ze strzał w stronę Wyrma. Stwór złapał ją bez większego problemu i przełamał na pół.

— Celnie strzelasz. – pochwalił ją blondyn z łukiem. Dziewczyna zarumieniła się lekko po czym włożyła następną strzałę. Obok niej pojawiła się Uraza. Usłyszała znajomy krzyk Essix oraz szybki oddech Briggana. – Oby twoja przyjaciółka pojawiła się szybko, bo inaczej wszyscy tu zginiemy, a obiecałem Laurze, że wrócę cały. – Clint posłał trzy strzały na raz w kierunku wrogów. Zaczęła się bitwa.

~•~

— To tu. – niebieskooki wskazał bramę z małym dzwonem na samej górze. Dziewczyna spojrzała na zaszyfrowane znaki. Poznała je, takie same widziały na drugiej pułapce, lecz na Erdas. Lenori mówiła, że oznaczają słowo „Wyrm”. Obok znaków był narysowany stwór z mackami.

— To jest to, czego szukamy. – stwierdziła.

— Jesteś pewna? – chciał upewnić się Thor.

— Tak. – odpowiedziała. Thor wziął zamach i uderzył w dzwon. Rozległ się ogłuszający dźwięk.

~•~

Bitwa trwała w najlepsze. Każdy próbował zatrzymać Wyrma ze wszystkich sił. Niektórym udawało się to więcej, a niektórym mniej. Chwilę wcześniej Conor nie mógł walczyć, ponieważ pasożyt zbyt go osłabił, i musiał odpocząć, więc Abeke zaprowadziła go nieco dalej, aby go widzieć ale jednocześnie nie narażać na niebezpieczeństwo. Nagle rozległ się długi i ogłuszający dźwięk. Wyrm  przystanął i zatkał uszy.

— Nieeee! – krzyknął i rozpłynął się jakby nigdy nic.

— I to...już koniec? – spytał Rollan patrząc na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Wyrm.

— A wolałabyś jeszcze? – dogryzł mu Loki spoglądając na swoją ranę na nadgarstku.

— Eh... – westchnął przypinając sztylet do pasa. – A co z nim? – spytał wskazując zdezorientowanego Zerifa, który najwidoczniej nie wiedział co się dzieje.

— To chyba powinien rozwiązać Olvan. – powiedziała Meilin podchodząc z Jhi w stronę chłopaka.

Wojna się skończyła. I mogą wracać do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top