Rozdział 6
Wpatrywałam się dosyć długo w księgę. Heimdall podszedł do leżącego Odyna, a ja spojrzałam na zmartwionego mężczyznę. Po chwili w pomieszczeniu znalazły się uzdrowicielki, lecz nie zdołały uratować Wszechojca. Król Asgardu był martwy.
— Co teraz? – spytałam, a strażnik spojrzał na mnie.
— Król Asgardu nie żyje. – powiedział załamanym głosem.
— Loki będzie próbował przejąć tron... – spojrzałam na książkę. – Wrócę tu. – dodałam, po czym wybiegłam z pomieszczenia i pobiegłam kolorowym mostem.
Zatrzymałam się dopiero w małym pomieszczeniu, a następnie przekręciłam miecz (tak, jak pokazał mi Heimdall) i po chwili znalazłam się na Ziemi, a dokładniej na Helicarrier'rze. Podeszłam pod drzwi i już miałam nacisnąć klamkę, gdy przypomniałam sobie słowa Asgardczyka, którego spotkałam przed długim mostem. „W Wszechksiędze zawarte są wszystkie prawdy oraz kłamstwa”. Może...dowiem się prawdy? Może rodzice coś przede mną ukrywają?
— Sarah... – odwróciłam się chowając Wszechksięgę za plecy.
— Taak?
— Byłaś w Asgardzie? – skinęłam twierdząco głową. – Masz księgę? Gdzie Loki?
– Thorze, Loki uciekł. Nie wiem dokładnie gdzie on się znajduje, a Wszechksięga...ona... Loki ją zabrał. – skłamałam. Nie byłam w tym najlepsza, dlatego mężczyzna przez chwilę patrzył się na mnie podejrzliwie, ale po chwili zmienił spojrzenie.
— Dobrze. Poszukam go wszędzie. Dziękuję, za zastąpienie mnie w misji. – uśmiechnął się po czym odszedł.
Odetchnęłam z ulgą. Jak to dobrze, że się nabrał! Tak szczerze, to już zaczęłam obmyślać plan ucieczki.
Szłam chwilę w stronę zejścia do metra, po czym wsiadłam do pociągu. Wysiadłam kilkadziesiąt minut później, na odpowiednim przystanku i pobiegłam do domu, gdzie zastałam mamę.
— Gdzie byłaś? – spytała nie odwracając wzroku od piekarnika, w którym znajdowały się zapiekanki.
— Ja...byłam z Naomi się przejść. – uśmiechnęłam się i pobiegłam do pokoju.
— A, jeszcze jedno. – słysząc głos mamy wyjrzałam zza drzwi. – Natalie przyjedzie dziś do domu.
Odpowiedziałam krótkie „okey” i wyjęłam Wszechksięgę z plecaka, oczywiście wcześniej zamykając drzwi do pokoju. Położyłam ją na biurku i przyjrzałam się jej dokładnie. Złota okładka błyszczała w sztucznym świetle lampy.
— Mogę dowiedzieć się prawdy... – powiedziałam na głos po czym otworzyłam księgę w połowie. Nagle zrobiło się ciemno. Spostrzegłam małą dziewczynkę idącą jakąś ścieżką. Ścieżką Asgardu.
— Sunna! Chodź do mamy! – powiedziała to jakaś kobieta. Była piękna, miała jasne blond włosy spięte w koka, a jej usta podkreślał czerwony kolor. Podeszłam bliżej przyjrzeć się scenie, lecz nagle kobietę przebiło ostrzę. Przestraszona dziewczynka odsunęła się.
— Mamo, nie! – krzyknęła z rozpaczą.
— Shh... – uspokoiła ją kobieta o czarnych włosach. – Jestem Hela, z chęcią zaopiekuje się tobą.
Patrzyłam na to z przerażeniem. Bogini śmierci podała rękę dziewczynce, lecz ta jej nie przyjęła. Nagle wszystko zniknęło i zauważyłam blondynkę, którą widziałam jeszcze przed chwilą. Leżała na łóżku, a nad nią stał Odyn.
— Lepiej, gdy wymarzemy jej pamięć, Odynie. – powiedziała Frigga.
— Więc zróbmy to. – mężczyzna położył rękę na jej głowie i wymazał jej pamięć. – Zabierz ją do Midgardu, Friggo. Oddaj w ręce jakiejś rodziny, która zaopiekuje się nią.
Znów wszystko znikło, i zauważyłam Friggę w kapturze oddającą dziewczynkę mojej...mamie? Znów wszystko zniknęło i tym razem przede mną pojawił się...Loki.
— Loki, co to było?
— Prawda. Prawda o tobie. – moje usta lekko rozchyliły się, abym mogła coś powiedzieć, ale on mnie uciszył. – Tak, to ty byłaś tą dziewczynką.
Wpatrywałam się w Lokiego z szeroko otwartymi oczami. Czyli, byłam z Asgardu? To nie jest moja matka, tylko jakaś przypadkowa kobieta? Hela, bogini śmierci, zabiła moją prawdziwą matkę w Asgardzie? Upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
— Shhh...spokojnie. Czekam na ciebie w Waszyngtonie. – powiedział ciemnowłosy, po czym zniknął w zielonej mgle. Nie tylko on, lecz także wszystko. W uchylonych drzwiach zauważyłam Natalie. Patrzyła na mnie z przerażeniem. Wstałam i spróbowałam ustać na chwiejących się nogach. Po paru chwilach ruszyłam w stronę kuchni, popychając przy tym Natalie, gdzie znajdowała się moja „mama”.
— Ty o wszystkim wiedziałaś! – krzyknęłam wchodząc do kuchni. Kobieta spojrzała na mnie pytająco i z lekkim niepokojem. Nie ukrywała emocji.
— Wiedziałaś i mi nie powiedziałaś! Wiedziałaś, że nie jestem stąd, Frigga ci mnie oddała i śmiałaś mi nie powiedzieć?!
— Razem z tatą uważaliśmy, że to lepsze rozwiązanie...
— Tatą?! – zaśmiałam się. – To nie jest mój ojciec! – po chwili obejrzałam się i zauważyłam wszystkie moje siostry oraz brata. Nie miałam ochoty z nimi rozmawiać, więc w pośpiechu podniosłam Wszechksięgę, którą upuściłam podczas rozmowy z przyszywaną matką i wybiegłam z domu ze łzami w oczach. Słyszałam jeszcze kroki za mną i nawoływanie, lecz nie zwracałam na nie uwagi. Biegłam w stronę lotniska nie zważając na tłum ludzi. Nagle, po wpadnięciu na jakiegoś chłopaka, ten chwycił mnie za nadgarstek.
— Sarah? Co się stało? – spojrzałam w górę. To był William. Rzuciłam mu Wszechksięgę, którą złapał w ostatnim momencie.
— Jestem Sunna Mundilfaridaughter. – powiedziałam, po czym pobiegłam w tłum ludzi.
Widziałam jeszcze jego zdziwioną minę. Po chwili rzucił się za mną. Wbiegłam na lotnisko. Nie zauważyłam go, więc musiał mnie zgubić. Podeszłam do lady.
— Dzień dobry, kiedy następny lot do Waszyngtonu? – kobieta popatrzyła się na mnie ze zdziwieniem.
— A gdzie twoi rodzice?
— Super, teraz to na pewno mnie nie przepuszczą... – pomyślałam.
Nagle przyszło mi coś do głowy. Może oglądanie Kevina samego w Nowym Jorku w każde święta nie było błędem? Wymusiłam łzy.
— Bo oni... – przecierałam oczy ręką, aby płacz wyglądał jak najbardziej realistycznie. – Polecieli beze mnie... – kobieta wstała i poprawiła koszulę z plakietką.
— Dobrze, puszczę cię. Wyglądasz na rozsądną. – uśmiechnęła się po czym dała mi bilet. – Masz szczęście, za chwilę odlatuje.
— Dziękuję! – krzyknęłam podając pieniądze kobiecie. – Reszty nie trzeba. – powiedziałam, po czym pobiegłam do drzwi prowadzących do samolotu. Podałam bilet mężczyźnie przed drzwiami.
— Miłego lotu! – powiedział po czym wpuścił mnie do środka.
Szłam chwilę przez biały korytarz, najpewniej był to tak zwany rękaw, po czym weszłam do samolotu. Usiadłam pod oknem i usłyszałam głos z głośnika:
— Tu kapitan Teng. Lot będzie trwał godzinę. Miłej podróży!
Przez całą drogę do Waszyngtonu rozmyślałam, jak go znaleźć. Loki teraz nie będzie chciał zwracać na siebie uwagi. No cóż, będę musiała sobie poradzić... Nagle mój telefon zadzwonił. To była moja podszywana „mama”. Rozłączyłam się i wyrzuciłam ją z kontaktów. Po chwili zadzwoniła drugi raz, więc zablokowałam jej numer. Zrobiłam tak samo z wszystkimi członkami mojej dotychczasowej rodziny i włączyłam ebooka. Zaczęłam czytać. Tak zleciała mi cała podróż do Waszyngtonu.
— Dziękuję za miło spędzoną podróż. Zapraszamy ponownie! – powiedział kapitan z głośnika. Wstałam, wzięłam swój plecak i skierowałam się w stronę wyjścia z samolotu. Wyszłam jako jedna z pierwszych. Następnie poszłam w stronę wyjścia z lotniska. Było tu dość dużo ludzi, więc co chwilę kogoś potrącałam. Spojrzałam na telefon. Była już osiemnasta. Za chwilę będzie robić się ciemno, a ja nie mam gdzie przenocować... Nagle na kogoś wpadłam.
— Wreszcie jesteś, Sol. – usłyszałam męski głos nad sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top