Wartość więzi

Na to pytanie Yakov otworzył szerzej oczy. On miałby do nich dołączyć? Mieć wreszcie własne stado, pełne ludzi takich jak on, wreszcie nie czuć się jak obcy w mieście?...

Patrzył na nią zaskoczony, ale nie wiedział, co powiedzieć. Jedynie uchylił lekko usta, lecz żadne słowa nie padły.

Przyglądający się temu nastolatek zacisnął dłoń z nieświadomie wydłużonymi pazurami na pniu drzewa, na którym był przyczajony.

— Hej — rzucił szorstko koturin. Dopiero wtedy ta dwójka na niego spojrzała, zaskoczeni, że wcześniej go nie wyczuli.

— Shea? Co tu robisz? — Białowłosy wstał.

— Mam ci coś do przekazania — rzekł chłodno, po czym spojrzał na rudą, pełnym pogardy i arogancji wzrokiem mówiącym, aby ich zostawiła.

— To ja... nie będę przeszkadzać — odparła wyraźnie podirytowana obecnością koturina i zaciskając lekko pięści odeszła na pewną odległość.

Dopiero gdy jej nie było widać Shea zeskoczył z drzewa i pewny siebie, z rękami w kieszeniach, wylądował na ziemi.

— Widzę, że się baaardzo zaprzyjaźniliście.

— O co ci chodzi? — Yakov skrzyżował ręce marszcząc brwi, bo wyczuł w jego słowach kpinę.

— Mnie? O nic. — Wzruszył ramionami. Popatrzył się na niego z arogancko uniesioną głową, co wilkołakowi nie umknęło. Już sobie przypomniał, dlaczego tak go nie lubił. — W sumie... Bez ciebie będzie spokój.

— Czy ty nas podsłuchiwałeś?

— Po prostu szczekaliście za głośno. — Uśmiechnął się sztucznie. — Poza tym podsłuchiwanie i obserwacja to dwie rzeczy, które kotom wychodzą najlepiej.

— I bycie irytującymi pchlarzami — warknął pod nosem Yakov. — Czyżbyś był zazdrosny o to, że znalazłem kogoś takiego jak ja? — Tym razem to on wymuszenie uniósł kąciki ust, atakując słownie koturina.

Shea zaśmiał się kpiąco, kręcąc głową.

— Proszę cię. Osobiście bym nie chciał spotkać więcej osób mojego rodzaju. Wyobrażasz sobie takiego drugiego mnie? Chyba bym się go pozbył przy najbliższej okazji ー mówił z nad wyraz udawaną fascynacją.

— I właśnie dlatego was nie znosimy — przyznał otwarcie wilkołak. — Samolubni, dbający tylko o siebie i o własną kuwetę - wyrzucił z grymasem.

Shea przestał się uśmiechać i poważnym wzrokiem mierzył białowłosego.

— Przynajmniej wiem gdzie zawsze wrócić.

— Co? — Yakov poczuł się zbity z tropu.

Chłopak zaczął wolno i pewnie do niego podchodzić, patrząc nie spuszczając z niego wzroku. Wilkołak po raz pierwszy widział u niego taki wyraz twarzy. Niby bez emocji, lecz czuł jakby stał naprzeciwko niebezpiecznego drapieżnika, którego szeroko otwarte, dzikie oczy przenikały go na wskroś. Po raz pierwszy od momentu poznania koturina poczuł się od niego mniejszy, mimo iż wzrostem go przewyższał.

— Chcesz dołączyć do ich stada? Proszę bardzo, mi to na rękę — rzekł i lekko się nachylił, i mimo że patrzył na niego teraz z dołu, nie można było go lekceważyć. Zaczął mówić dalej, lecz ton jego głosu był chłodny i choć nie wyrażał uczuć, to ciął równie ostro jak brzytwa. — Ale nie zapominaj o tych, którzy byli przy tobie, gdy tego potrzebowałeś. W przeciwieństwie do ciebie, ja doskonale wiem, kto jest moją prawdziwą rodziną.

Shea się wyprostował i przez chwilę patrzył na wilkołaka poważnym wzrokiem. Yakova natomiast sparaliżowało. Słowa nastolatka przeszyły go niczym strzały, trafiając w samo sedno. To dlatego to nieprzyjemne uczucie nie dawało mu spokoju przez cały dzień, a ten sierściuch odgadł to w jednej chwili. W dodatku to chwilowe uczucie niższości i fakt, że ten pchlarz był w stanie wmurować go w ziemię.

Koturin odwrócił się i już miał odejść, gdy przypomniało mu się, dlaczego w ogóle tutaj przyszedł.

— A, właśnie. Zethar kazał mi przekazać alfie, żeby dziś po zmroku pojawił się na skraju lasu w celu ostatecznej decyzji i chyba podpisania czegoś tam, ale myślę, że sam mu to powiesz. — Machnął ręką nawet się nie odwracając i zaczął iść w głąb lasu, na powrót chowając ręce w kieszenie. — A jak się nie zjawi, to chyba wie, co to oznacza. To tyle.

Yakov patrzył na znikającego za drzewami nastolatka. Nadał czuł się dotknięty jego wcześniejszymi słowami. W końcu odzyskał panowanie nad ciałem i zacisnął pięści i zęby, unosząc zirytowany górną wargę, prezentując kły. Jak ten pchlarz go denerwował! I jeszcze fakt, że przez chwilę poczuł strach. Prychnął wkurzony i odwrócił się na pięcie.

— Przeklęty koturin... — mruknął pod nosem i zaczął wracać, aby przekazać wiadomość.

Shea wracał wzburzony zaciskając ręce. Jak ten kundel go irytował swoją głupotą! Miał ochotę teraz się na kimś wyżyć, kogoś pobić i wyładować emocje. Wnerwiony zacisnął zęby i mając wysunięte pazury jednym ruchem zrobił głębokie szramy na drzewie. Zadarta kora wraz z odłamkami drewna poleciały na ziemię. Dzikim wzrokiem się rozejrzał. Może skorzysta z tego, że w pobliżu są ludzie? Nie. Natychmiast odgonił tę myśl, słuchając głosu rozsądku, który nakazywał mu się opanować. Znów chowając ręce do kieszeni szedł dalej. Wiedział, że gdyby kogoś zaatakował w biały dzień, to były by kłopoty. Przypomniał sobie wściekłego Zethara, na co przeszły go dreszcze. Jakoś od razu mu się odechciało jakichkolwiek działań. Coś w tym człowieku czasami go przerażało.



Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając po sobie delikatne smugi światła na granatowym niebie. Ciemnie chmury snuły się leniwie, co jakiś czas zasłaniając pierwsze gwiazdy. Zethar i sołtys stali przy stole, który specjalnie wyniesiono na pole, przy skraju lasu. Za nimi stali ludzie, którzy trzymali pochodnie, dając jedyne światło wokół. Shea siedział na dachu najbliższego domu, opierając się o komin i machając jedną nogą w powietrzu, a Ivar tuż pod nim stał przy ścianie ze skrzyżowanymi rękami.

Panowała cisza. Jedyny dźwięk dawały świerszcze oraz szumiące drzewa. Nikt nic nie szeptał. Każdy miał w głowie tylko jedno pytanie.

Przyjdą, nie przyjdą. Przyjdą, nie przyjdą. Wszyscy mieszkańcy niemal wstrzymywali oddech i słyszeli bicie własnych serc. W końcu chodziło tu o ich przyszłość, a także całej wioski. Nie byli w stanie oderwać wzroku od lasu, wypatrując, czy przypadkiem już za moment ktoś nie wyłoni się zza drzew.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top