To koniec?

Morry coraz bardziej się niepokoił. Sołtys zerkał co jakiś czas nerwowym wzrokiem to na gęsto rosnące drzewa, to na Zethara, który z poważną miną pewnie patrzył w miejsce, skąd wilkołaki miały przyjść. Starzec miał istny natłok myśli. A co jeśli jednak nie przyjdą? W jego głowie już zarys wojny, która by mogła nawet doprowadzić do zniszczenia wioski.

Podczas gdy Morry przeżywał wewnętrzny kryzys, brunet był spokojny i opanowany. Jego kącik ust niemal niezauważalnie poszedł w górę, gdy pojedyncze postacie zaczęły wyłaniać się z ciemnego lasu. Wszyscy mieszkańcy wioski odetchnęli z ulgą, lecz jeszcze nie tracili czujności. Wiedzieli, że samo pojawienie się sfory to nie koniec.

Przywódca stada dał niemy, aby reszta osób za nim się zatrzymała, samemu z Yakovem podchodząc do stołu.

Atmosfera była napięta. Niepewność i częściowy strach panował wśród ludzi, lecz mimo to wszyscy stali i nie okazywali stresu, jakby raczej pokazując swoją liczebność, że są zdeterminowani. Od stołu natomiast dało się wyczuć pewność siebie, a nawet i dostojność stojących przy nim osób.

- Nie będę owijał w bawełnę. Mam do zaproponowania układ - zaczął Zethar, formalnie wszystko przedstawiając. Podsunął alfie kartkę, na co Nick wziął ją i zaczął czytać. - Nie będziecie już najeżdżać wioski. W zamian mieszkańcy wsi znacznie zredukują wycinkę drewna, a za każde wycięte drzewo muszą posadzić nowe. Na to przeznaczą po części ze swoich pól. Obie strony na tym zyskają, ponieważ ich obecność może poprawić jakość plonów. Oczywiście, na wyniki trzeba będzie poczekać, ponieważ drzewa nie rosną z dnia na dzień.

Nick odłożył kartkę, którą przejął brunet. Podsunął ją sołtysowi, który wziął pióro i bez wahania podpisał się pod ustalonymi zasadami. Zethar stał po środku między dwoma osobami, które wreszcie doszły do porozumienia. W końcu odwrócił się z papierem trzymanym w ręku i zaprezentował go mieszkańcom, ukazując dwa podpisy. Ludzie wyraźnie odetchnęli z ulgą. Na ich usta wkradł się uśmiech i aż niektórzy się przytulili z emocji, po czym zaczęły się oklaski oraz małe wiwaty. Zaczęła się robić wrzawa i było słychać nawet pojedyncze śmiechy.

Shea patrzył się z dachu na odgrywającą się scenę. Nareszcie będą mogli opuścić tą wioskę. Nie to, że było tu źle, ale on najzwyczajniej w świecie się tutaj nudził. Oglądał obojętnym wzrokiem radujących się ludzi, którzy już planowali jak to uczcić.

Nagle w uszach nastolatka rozbrzmiał dźwięk cichego pisku. Zacisnął powieki i zaczął rozmasowywać głowę, starając się, aby ten denerwujący dźwięk zniknął. Niestety, tylko nabierał na sile. Po chwili był nie do zniesienia i przyćmił pozostałe zmysły. Słyszał tylko co jakiś czas nagłe uderzenia serca. Podkulił nogi, gwałtownie otwierając oczy i lekko otwierając usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zarejestrował, że nadal patrzył w kierunku Zethara, stojącego przy stole i oddającego dokument sołtysowi.

Mrugnął.

Teraz pojawił się dziwny obraz, po czym w ułamku sekundy zniknął.

Pisk przerodził się w ból, który przeszedł jego mózg na wskroś, porażając nerwy. Shea nie wytrzymał i wrzasnął, ściskając mocniej głowę, nieświadomie wbijając wydłużone pazury w skórę. Poczuł, że jego serce nagle zwolniło. Stracił przytomność.

Gdy koturin zaczął krzyczeć większość osób spojrzała w jego stronę. Najbardziej zaniepokojeni byli jego towarzysze. Nim się zorientowali, co się dzieje, widzieli jak ciało nastolatka bezwładnie spada z dachu na ziemię. Najbliżej stojący Ivar podbiegł do niego, lecz ten leżał nieprzytomny. Szybko dołączył do nich Zethar, który nie ukrywał tego, że był przestraszony. Jego podopieczny nigdy nie stracił tak nagle przytomności.

— Shea! Słyszysz mnie? Shea!

Koturin tkwił wśród ciemności, nie wiedząc co się dzieje. Słyszał tylko coraz bardziej stłumione wołanie, które po chwili, z każdym następnym razem stawało się wyraźniejsze.

Shea!

Shea!...

She...

— Sherkai! — Otworzył gwałtownie oczy. — Mógłbyś, tak z łaski swojej, nie spać w czasie narady? - Usłyszał pretensję w kobiecym głosie.

Koturin niedbale przejechał po wszystkim wzrokiem. Był w ogromnym holu, na którego pięknie rzeźbionych ścianach umieszczone były posągi trzymające kule energii, które dawały chłodne światło. Po obu stronach znajdowały się wysokie na parę metrów kolumny, wykonane z białego marmuru. Na kamiennej i wypolerowanej podłodze położony był jeden, wielki dywan, zdobiony elementami srebra, złota oraz wyblakłego błękitu, na którym stała kanapa, a na niej siedziały dwie postacie, bynajmniej wyglądające jak zwykli ludzie.

Chłopak stał pod ścianą, w cieniu kolumny i spojrzał bez krzty emocji na dziewczynę, stojącą po przeciwnej stronie.

— Jakiej narady? I tak nie bierzemy w niej udziału. — Ziewnął i się przeciągnął.

W holu aktualnie były cztery osoby. Dwoje z nich było na swój sposób podobnych. Był to chłopak i dziewczyna. On siedział wyluzowany na kanapie z przymkniętymi, pustymi bez źrenic i tęczówek oczami. Jego bladą, niemalże białą karnację podkreślała czerwień płomieni, które były zamiast włosów. Także w kolorach pomarańczu i żółci były jego szaty, których kolory przechodziły w siebie i się mieniły, jakby był to materiał stworzony z samego ognia.

Podobną urodę miała dziewczyna, która nerwowo stukała kryształowym obcasem, ze skrzyżowanymi rękami i z grymasem na błękitnych ustach. Długie do pasa włosy również miała nietypowe. Mieniły się w świetle, jakby każdy włos był stożony z diamentów. Jej prosta, lecz przepasana w talii srebrnym sznurem suknia była błękitna, lecz miejscami wydawała się być biała z powodu oświetlenia. Końcówki palców sprawiały wrażenie jakby zrobione były z kryształów. Oczy miała takie same jak chłopak.

Trzecią osobą była dziewczyna siedząca na kanapie. Nogi miała złączone, a głowę lekko spuszczoną, jakby bała się odzywać, lecz po prostu nie chciała mieszać się w kłótnię. Ona również była niezwykła. Nie licząc całkowicie żółto - złotych oczu z pionowymi źrenicami, prawie pół twarzy miała w czerwonych łuskach, które rozmieszczone były wokół jej twarzy, ale także miała je od łokci aż po dłonie. Wściekło-czerwone włosy miała związane w gruby warkocz na boku, który opadał na jej czerwoną tunikę, ze złotymi elementami. Siedziała cicho obejmując się ręką.

— Ja nie wytrzymam! — rzekła błękitnowłosa przykładając rękę do czoła. — Jak można w ogóle przygarnąć do pałacu kogoś takiego jak ty? — skomentowała pod nosem.

— Oj tam, czepiasz się — mruknął arogancko koturin. Znudziło mu się bezczynne stanie, więc odbił się plecami od ściany i podszedł do wielkich, żelaznych drzwi, po czym schylił się i zajrzał do środka przez dziurkę od klucza.

— Ja się czepiam?!? — uniosła się dziewczyna, lecz nie podnosiła zbytnio głosu, bo nie chciała przeszkadzać tym, co byli za drzwiami. — To ty jesteś niewychowanym pchlarzem, który wszędzie się pcha!

Ten jednak zignorował ją, próbując coś dostrzec. Zobaczył tylko trochę stołu przeznaczonego do taktyk. Nagle jakaś postać podeszła i stanęła nad nim oglądając mapę, lecz wtedy Shea otworzył oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top