rozdział pierwszy i ostatni

    *miesiąc wcześniej*

   

    - Nie możesz tego zrobić!...Bella, ja cię kocham!- krzyczał cały czas. Twarz jego była czerwona, ale nie z uczucia do mnie, tylko raczej ze złości. Ja jednak stałam niewzruszona. Wiem, że to było kłamstwo. Tak jak on, my. Musiałam z tym skończyć.

    - Wcale mnie nie kochasz- powiedziałam spokojnie, choć miałam ochotę wykrzyczeć mu to w twarz. - A teraz, jeśli pozwolisz, wychodzę.- powiedziałam i wzięłam swoja małą walizkę. Oczywiście nie obchodziło mnie jego zdanie, ale z takimi ludźmi trzeba się obchodzić ostrożnie.  Zaczęłam iść w strone drzwi, tym razem wyjściowych. Usłyszałam za sobą nerwowe kroki. - Nigdzie nie idziesz. - Powiedział lodowatym, stanowczym. Po chwili poczułam na swoim ramieniu żelazny uścisk jego dłoni.

    - Nie jestem twoją własnością. Nie masz nade mną żadnych pieprzonych praw!- to musiałam wykrzyczeć. Nie ruszyłam, bo cały czas mnie trzymał za ramię. Poczułam ruch powietrza i wiedziałam, że już po mnie. Dostałam czymś ciężkim w głowę i po chwili nastała ciemność...

   

   

    ***

   

    *pół roku wcześniej*

   

    Wokół kręciło się wielu ludzi. Chodzili oni bezczynnie, albo udawali, że oglądali coś za wystwami. Chodziłem tak samo jak oni: bez sensu. Na ulicy nie było prawie żadnych samochodów, tylko ci rowerzyści.  Włóczyłem się tak już chyba od dwóch godzin, nie mogąc się zdecydować co ze sobą  począć. "Powinieneś się cieszyć. Znaleźliśmy ci bogatą, a do tego piękną żonę!" mawiał On już od miesiąca. Mój ojciec postanowił wydać mnie za córkę swojego najlepszego przyjaciela, Tanyę. Nie wiem, skąd wpadł na taki pomysł, ale pewnego dnia moi rodzice zaprosili mnie na obiad i oznajmili:

    - Synu...- mój ojciec spojrzał na mnie z dumą a potem na moją matkę. Jej twarz nie miała żadnego wyrazy, jakby myślami przebywała w innym świecie. - Postanowiliśmy z twoją matką wydać cię i znaleźć ci żonę. Jesteś już dorosły i pewnie rozumiesz...

    - Co?! O czym ty mówisz ojcze?! Mam dwadzieścia pięć lat i jestem już chyba wystarczająco dorosły jak sam powiedziałeś, żeby podejmować decyzje SAM- ostatnie słowo powiedziałem z największym naciskiem.  Byłem taki zszokowany, że nie wiedziałem co robić. Mój ojciec wykorzystał to i kontynuował.

    - Na imię ma Tanya. Jest to córka mojego najdroższego przyjaciela, Kajusza. Mam nadzieje, że potraktujesz ją z szacunkiem...- zrobił tu teatralną pauzę dla lepszego efektu i po chwili krzyknął: Tanyo!

    Nie dowierzałem. Nie do, że kazali mi się ożenić z obcą kobietą, której w dodatku nie znałem, to ja byłem za młody na ślub. Nie planowałem go jeszcze przez następne kilka lat. Najpierw chciałem skupić się na  rozbudowie mojej firmy,  potem...

    - Edwardzie! Mówię coś do ciebie! Oto jest Tanya, Tanyo, to mój syn Edward.

    Spojrzałem na dziewczynę, która miała zostać moją żoną. Była całkiem wysoką blondynką, miała jasną cerę i brązowe oczy. Teraz miała na sobie białą sukienkę na ramiączkach do kolan- wyglądala pewnie z daleka jak wielka biała plama... gdyby nie to, że miała duże, czekoladowe oczy.

    - Witaj, jestem Tanya.- Powiedziała i podała mi rękę. Wziąłem ją i pocałowałem lekko.

    - Ja jestem Edward, miło mi.

    Uśmiechnąłem się lekko. Wyglądała również na lekko zmieszaną tą sytuacją tak samo jak ja. W sumie to dobrze- jak by była to taka typowa kobieta, która leciała by na moją kasę i tylko na to, to było by nici z rozwodu. A teraz mam jakieś szanse. Wiem, ja jestem genialny. Jeszcze ślubu nie wziąłem a ja już rozwód planuje. Brawo, Edward- pomyślałem.

   

    ***

   

    *cztery miesiące wcześniej*

   

    - Bells, potrzebujemy cię! Koniec przerwy!- usłyszałem donośny głos mojej szefowej. Zeszłam z krzesła, lekko się ociągając i wyszłam na "zewnątrz". W kafejce, w której pracowałam było kilka osób, co było uzasadnione późną porą. Weszłam za ladę i czekałam, aż jakiś mężczyzna zdecyduje się coś zamówić.

    - Może coś polecić?- spytałam miło. Meżczyzna po około pięćdziesiątce spojrzał na mnie dziwnie i zmrużył oczy. Przez chwilę się mi tak przypatrywał, a po chwili spytał:

    - A co pani poleca?- ostatnie słowo wypowiedział w dziwny sposób.

    Uśmiechnęłam się do niego miło, choć wnerwiał mnie i pokazałm mu nasze menu.

    - Może skusi się pan na ta kawę? Jest mrożona, idealna na gorące dni...

    - Co ty sobie myślisz, że ja lodowe kawy będę pił?! - wydarł się ze złością i poszedł. Wzruszyłam lekko ramionami i uśmiechnęłam się do następnego klienta, którym okazał się młodszy facef, zdecydowanie. Miał na oko trzydzieści lat, był ubrany w luźne ubrania, a jego twarz nie miała wyrazu. Odczekałam chwilę i się zapytałam

    - Jest pan już zdecydowany?

    - Poproszę morożoną kawę- powiedział  a na jego twarz wkradł się lekki uśmiech. Nie zrozumiałam żartu na początku, ale po chwili zaczęłam się śmiać. On też się po chwili przyłączył.

    Podał mi banknot, a ja wzięłam go do ręki i zaczełam otwierać kasę.

    - Bez reszty.- Powiedział nagle i ruszył zająć miejsce przy jakimś wolnym stoliku. Stałam kilka sekund zdziwiona, ale po chwili się opanowałam.  Następnie poszłam robić kawę. Po kilku minutach była już gotowa, więc wzięłam ją do ręki i poszłam w stronę stolika, gdzie siedział ów meżczyzna.

    - Proszę bardzo, pana kawa.

    Przez chwilę nic nie powiedział, więc już miałam powiedzieć "Smacznego", kiedy nagle się odezwał:

    - Znalazła by może pani chwilę?... Żeby ze mną porozmawiać?...- Zapytał cicho, aby nikt oprócz mnie go nie słyszał.

    - Nie jestem pewna czy mogę, właśnie  zaczęłam zmianę i szefowa będzie...

    - Całą odpowiedzialność biorę na siebie- powiedział i spojrzał mi w oczy. Lekko się uśmiechnął, jakby przychodziło mu to z trudem.

    - Jestem Edward, Edward Masen- przedstawił się gdy już usiadłam. Podałam mu swoją dłoń i również się przedstwiłam.

    - Ja jestem Isabella Swan...- powiedziałam niepewnie.

    - Piekne imię- powiedział. Uśmiechnął się do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Po chwili jednak się zreflektował i spojrzał na coś za mną.

    - Wiem, że to zabrzmi bardzo dziwnie, ale mam takie... przeczucie- przerywał czasami, jakby sam nie wiedział co do końca powiedzieć. - ... takie przeczucie, że ... nie, przepraszam!- wstał od krzesła gwałtownie. Minę miał jakby miał się rozpłakać. - Ja już pójdę- powiedział i wyszedł, zostawiając kawę.

   

    ***

   

    Boże, jaki ja jestem żałosny- pomyślałem. W głowie miałem gonitwę myśli, nie wiedziałem co robić. Chciałem się pożalić obcej kobiecie o moim losie. "Edward, ci się z tobą dzieje?- miałem ochotę się spoliczkować, ale na ulicy wśród ludzi było by to co najmniejj dziwne. Stałem tak chwilę przed cafejką i przypatrywałem się Isabelli. Nagle jakiś koleś zahamował gwałtownie swoim samochodem i wysiadł z niego, mocno trzaskając drzwiami za mną. Nie zwracałem na niego uwagi, póki nie wlazł na mnie specjalnie, warcząc jakieś pogróżki. Przesunąłem się, nie miałem siły na kłótnie z tym gościem. Nie wiem czemu, ale zamiast iść do domu, ja cały czas stałem i patrzyłem. Nie spouszczałem praktycznie oczu z Isabelli. Nagle zobaczyłem jak ten facet podchodzi do niej, ale ona próbuje go pocałować w usta. On ją jednak odrzuca i próbuje złapać za rękę. Ona jednak się wyrywa i idzie szybko za ladę. On jednak za nią podąża. A ja co robię? No oczywiście. Ide za nimi. Okrążyłem kafejkę i poszłem na tyły. Tam jak się spodziewałem, kłócili się. Ja jednak znałem takich typów, jak on i wiedziałem jak to się może potoczyć.

   

   

    ***

   

    - Zostaw mnie, James- krzyknęłam. Nie wiedziałam o co mu chodziło, w ogóle nie rozumiałam jego zachowania. Normalnie był ciepły i miły, a teraz? Stracił kontrole nad sobą i nie wiem co w niego wstąpiło.

    - O co ci chodzi?- spytałam spokojnie, choć głos mi drżał: nie wiem czy ze strachu czy złości. Nigdy nie wiadomo do czego się posunie.

    - Kim jest ten koleś? Zdradzasz mnie? To twój chłopak?!- krzyczał cały czas. Nie wiedziałam co powiedzieć. O kogo mu chodziło? Hmm, jasne, pewnie myślał o tym Masenie!

    - James, to nie tak. Edward to tylko... kolega z pracy. - Wymyśliłam szybko. Jego jednak to nie uspokoiło, i zaczął ryczeć, że kłamię.

    - To prawda, James. Uspokój się, proszę. - Tym razem nie prosiłam, tylko powiedziałam zdecydowanie.

    - Właśnie, zostaw ją w spokoju. - usłyszałam za sobą obcy głos. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam za sobą... Edwarda!

    Prawie się powstrzymałam przed krzyknięciem jego imienia, bo to by jeszcze bardziej rozwścieczyło Jamesa.

    - A ON co tu robi?! Śledzisz nas!?- tym razem te słowa skierował do mojego "kolegi z pracy". On jednak wzruszył ramionami. I spojrzał na mnie ze wzrokiem: Chodźmy już. Ja jednak praktycznie niewidocznie pokręciłam głową. Nie mogłam pójść z nim, to by pogorszyło sprawę. Odwróciłam się w stronę wyjścia tylnego i poszłam w jego stronę.

    - A gdzie ty idziesz?!- krzyknął za mną. Nie wiedziałam, że się na to zdam, ale nie odwracając się w tył, pokazałam mu środkowy palec. Jeśli on mnie tak traktował, dziękuje za takiego chłopaka.

    Na początku myślałam, że zniechęci go to, ale on zamiast tego rzucił się na Edwarda. Zaczęli się bić, tarzać po ziemi. Próbowałam ich rozdzielić, ale moje strania spęzły na niczym. Wyjęłam szybko komórkę z tylnej kieszeni jeansów i zadzwoniłam po 112, szybko zmierzając do kafejki, aby mi ktoś pomógł.

    - Pomocy!- zawołałam. - Mój chłopak... i ... - nie wiedziałam co powiedzieć. To jednak wystarczyło i kilku mężczyzn wyszło na zewnątrz za mną. Za nimi polazł tłum bezsensownych gapiów.

    - James! Zostaw go!- krzyknęłam. Spojrzałam na w miejsce gdzie bili się kilka sekund wcześniej. Nikogo nie było, tylko Edward z bardzo podbitą twarzą. Podbiegłam szybko do niego. Krwawił a jego twarz była cała poobijana.

    - Trzymaj się Edward...- szepnełam i siadłam przy nim. Wzięłam jego głowe w swoje ręce i położyłam na swoich nogach. Z tyłu słyszałam jak inni ludzie wzdychają z przerażenia lub dzwonią na 112. Dla mnie jednak liczył się tylko on- człowiek, którego poznałam półgodziny temu i który pewnie uratował mi życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: