𝔎𝔬𝔟𝔦𝔢𝔱𝔶 𝔴 𝔪𝔰𝔨𝔦𝔪𝔢 𝔢𝔴𝔦𝔢𝔠𝔦𝔢
Rodzina Blackwolf zawsze była znana ze swojego okrucieństwa. Dla nikogo nie byłoby zaskoczeniem, gdyby wymordowali siebie nawzajem. Nie było w Rosji osoby, która przynajmniej raz o nich nie słyszała. Ród czarnego wilka panoszył się niczym zaraza. Szybko i niewiarygodnie skutecznie. Zostawiając za sobą, stosy trupów. W całej Rosji a może nawet na całym kontynencie nie było drugiego takiego rodu. Bo ta rodzina nie miała skrupułów. Była gotowa poświęcić każdego byle osiągnąć swój cel. Nikt się nie liczył. Jedynie cel. A środki były bez znaczenia.
Oczywiście na takich układach zawsze ktoś musiał wyjść najgorzej. W tym wpadku przegranych były dwa rodzaje. Agenci o najniszej randze, którzy nieustannie ginęli w setkach. Nikt o nich nie dbał. Byli niczym mięso armatnie. W oczach rodu jedynie do odstrzału. No i drugi typ przegranego. Kobiety. Tak kobiety w tym rodzie miały delikatnie mówiąc przesrane. Były jak rzeczy. Obiekt przyjemności i chodzące inkubatory. Czasem wykonywały jakieś prace, ale nie ważne jak istotne one by nie było, nigdy nie zostają docenione. W końcu to tylko kobieta. Kogo obchodziło by, czego dokonała. W końcu mężczyzna zrobiłby to lepiej. Takie myślenie sprowadziło kobiety na samo dno. I —co gorsza — nic nie wskazywało zmiany.
Kobiety narodzone w rodzie najczęściej w młodym wieku kończyły jako mężatki. Nikt nie liczył się z ich zdaniem. Wżeniono je tam, gdzie akurat opłacało się najbardziej. Nie ważne, jaki był mąż. Ważne, jaki rodzina miała z tego korzyści.
Natomiast kobiety w ród wżenione? Nie miały one wiele lepiej. Wybierane jako dzieci niedługo po narodzinach chłopca. Od dziecka szkolne na idealne żony i matki. Uczone jak być najlepszą ozdobą. Często przyuczane do konkretnej funkcji do pełnienia w rodzie. Tylko by sprawiały wrażenie użytecznych. W końcu żadnemu mężczyźnie nie wypada wyjść za kobietę bezużyteczną. Prawda?
I tak życie im miało. Na posłuszeństwie. I wykonywaniu prac, których często nienawidziły. Mało która umiała walczyć o swoje. W końcu jedna kobieta kontra niemal cała część jednego rodu to mało sprawiedliwa walka. A przynajmniej tak się wydawało. W końcu, kiedy nie masz nic do stracenia, wyciągasz na stół wszystkie karty...
Jᴇʟɪᴢᴀʙᴇᴛʜ Sᴀᴍᴀɴᴛᴀ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Jelizabeth córka głowy rodu, która odziedziczyła wilkołaczy gen. Zdawałoby się, że należy jej się wszystko, co najlepsze. Niestety nie w tych standardach. Jelizabeth była najgorszym, co spotkało jej ojca. Przynajmniej ten tak twierdził. W końcu, gdyby nie ona urodziny mu się drugi syn. Ta myśl prześladowała ją od dziecka. Zawsze starała się robić wszystko jak najlepiej byle zadowolić ojca. On jednak nigdy nie był zadowolony. Wszystko można było zrobić lepiej. Czarnowłosa w końcu się z tym pogodziła. Ojciec zawsze będzie pałał do niej nienawiścią.
O tym właśnie myślała, uderzając w worek treningowy. Jej oczy zabłysły krwistą czerwienią. Kły ukazały się spod pełnych ust dziewczyny. Po dłoniach zaczęła spływać krew. Ona jednak się tym nie przejęła. W końcu to tylko trochę krwi. Kończyła już gorzej.
- Nie panujesz nad gniewem. - zimny głos Jamesa wypełnił sale treningową.
Dziewczyna momentalnie się spięła. No tak tylko ojca jej tu brakowało. Odwróciła się do niego przodem i delikatnie się ukłoniła. Z czoła spływała jej pot. Sama nie umiała, określić jak długo uderzała w worek. Jednak była pewna, że ten czas można było liczyć w godzinach.
Tylko uderzając w worek, mogła się rozładować. Zawsze, kiedy to robiła, wyobrażałam sobie, że uderza kolejną znienawidzoną osobą. Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że najczęściej jej ofiarami zostawali mężczyźni.
- Wybacz mi ojcze. - unikał kontaktu wzrokowego. Bała się go.
Tak wielka czarna wilczyca rodu bała się faceta z laską. Brzmiało to co najmniej śmiesznie jednak miało swoje proste uzasadnienie. Trening. Od dziecka była uczona posłuszeństwa. Sprzeciw w żaden sposób nie wchodził w grę.
- Zapanuj nad sobą. - uderzył metalową laską o podłogę i opuścił pomieszczenie.
Jelizabeth miała ochotę krzyczeć. Zimny i obojętny stosunek ojca pomału ją dobijał. On już nawet nie był wściekły. Był w stosunku do niej zupełnie obojętny. Z jej ust wydobyło się ciche warczenie. Ona nie zamierzała nad sobą zapanować... Nie tym razem. Rzuciła się do przodu i zmieniła postać na walczą. Zawarczała groźnie wbijając wzrok w miejsce gdzie przed chwilą znajdował się jej ojciec.
Tᴀᴛɪᴀɴᴀ Iᴢᴀʙᴇʟ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Tatiana z natury była bardzo spokojną osobą. Zawsze ważyła na słowa i umiała się zachować. Jednak były w jej życiu parę osób, które jak nikt umiały wyprowadzić ją z równowagi. Jej najbliższą rodzina miała ochotę doprowadzić ją do szału. Miała czterech starszych braci, którzy mieli ją za nic. No i jej ojciec. Ivanow Blackwolf. Prawa ręka James i do tego jego brat. A to by było zabawniej, Tatiana była najmłodsza z całej piątki. Bracia złośliwie powtarzali jej, że przerwała dobrą passę ojca. Co tylko dodatkowo wyrowadzało ją z równowagi. Przy nich nigdy nie była spokojna. Chociaż udawanie spokoju wychodziło jej całkiem sprawnie.
Brunetka, by przypodobać się ojcu no i zresztą wszystkim zachowywała się jak mężczyzna. Głupia nadzieja, że kiedy tak się ubierze i uczeszę to będzie lepiej dawała jej siłę, by rano podnieść się z łóżka. Niestety nawet zachowując się jak mężczyzna, nigdy nim nie będzie. Nigdy w magiczny sposób nie stanie się urodzonym mężczyzną. Sama płeć była jej największym przekleństwem. Gdyby mogła zmienić w sobie jedną rzecz była, by nią właśnie ona.
Dziewczyna latami budował swój wizerunek. Starała się być okrutna i bezwzględna. Silna i zawsze niewzruszona. Wszystko byle być postrzegają jako ktoś godny nazywać się Blackwolf. Nie ważne jak wiele poświęciła i straciła. Cel zawsze uświęcał środkom.
W tym wszystkim najzabawniejsze było to, że Tatiana świetnie pasowała na idealnego Blackwolfa. Była prawdziwą wojowniczką o niezwykłym okrucieństwem. I co bardzo ważne nie bała się poświęcać pionków.
Dlaczego więc płeć była taką przeszkodą? Pytała samą siebie, pijąc whiskey. Kończyła właśnie drugą szklankę. Przejeżdzała palcem po krawędzi nie mogą się zdecydować czy pić dalej czy nie. Pytanie, czemu nie wódkę? Po prostu whisky nawinęło się jako pierwsze. Jej ojciec je pił. I to w dosyć małych ilościach. Było to spowodowane przykrym incydentem sprzed lat.
- Nie powinno cię tu być. - stwierdził Ivanow wchodząc do gabinetu.
- Szukałam cię. Ponoć chciałeś mnie widzieć. - podniosła się z fotela i podeszła bliżej do ojca.
Poprawiła wojskowe spodnie i przeczesała palcami włosy zaczesane do tyłu. Z nawet dość bliskiej odległości uderzająco przypominała mężczyznę.
- Tak to prawda. Znalazłem ci męża. - oświadczył beznamiętnie.
Serce młodej Rosjanki zabiło szybciej. Nie mogła w to uwierzyć. Tak bardzo starała się być kimś więcej. Podlizywała się latami, by właśnie tak nie skończyć. Niestety zapomniała, że jest tylko kobietą.
- Rozumiem ojcze.
Lᴇɴᴀ Sᴏᴘʜɪᴀ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Lena żona najstarszego syna Ivanowa o dziwo pełniła dosyć istotną funkcję w rodzie. Była lekarzem. Przeprowadzała liczne operacje i badania. Często eksperymentalne i niebezpieczne. No, ale kto by się tym przejmował. W końcu jeńców jest dużo prawda. Całymi dniami przesiadywała w gabinecie byle tylko nie spotkać się z mężem. Nie kochała go. A on nie kochał jej. Oboje starali się ignorować swoje istnienie.
Dimitr regularnie zdradzał Lene, która miała to w głębokim poważaniu. Oczywiście, gdyby ona zdradziła najpewniej, by ją zabili no, ale cóż. Zdrada to przywilej zarezerwowany dla mężczyzn. Ona jednak nie czuła się w tym temacie pokrzywdzona. Nie czuła potrzeby oddawania się obcym mężczyzną. Chciała po prostu skupić się na pracy i ignorowanie pytań, kiedy dzieci. Na które tak w ogóle nie było szans.
Lena miała talent. Operacje przez nią przeprawadzane w dużym odsetku procentowym kończyły się powodzeniem. Była dobra w tym, co robiła. I nie był to dla niej przymus. Chociaż na początku brzydziła się krwi i innymi rzeczami związanymi z tą pracą z czasem się uodporniła i nawet to polubiła. Zawsze była to forma ucieczki od życia. Które swoją drogą było do dupy.
- Gdzie byłaś? - głos Dimitr doszedł do niej w drzwiach.
- W gabinecie a gdzie miałam być. - zdjęła płaszcz i powiesił go w przedpokoju.
- Powinnaś częściej bywać w domu. - rzucił, skupiając na niej spojrzenie.
- Niby po co? Żeby dobrze się napatrzeć, jak mnie zdradzasz? - spytała, uciekając wzrokiem od mężczyzny. - Poza tym myślałam, że ustaliliśmy, że będziemy się ignorować.
- Koniec ignorancji. Powinniśmy skupić się na założeniu rodziny. - podszedł do żony i uchwycił jej podbródek, zmuszając ją do spojrzenia na niego.
Serce Leny zatrzymało się na ułamek sekundy. Czy on mówił o dzieciach? Nie... To niemożliwe. Jeszcze niedawno nie chciał o nich słyszeć... No tak pewnie ojciec go przeszkolił. Jak mogła śmieć, myśleć, że Ivanow w końcu się tym nie zainteresuje.
- Przecież nie chcesz mieć dzieci. - wyrwał się z jego uścisku.
- Teraz już chce. - chwycił jej nadgarstek i przyciągnął do siebie z użyciem sporej siły. - A ty nie masz nic do powiedzenia. Pamiętaj, kim jesteś.
- Lekarzem.
- Kobietą, która ma zostać matką. - puścił ją i odszedł w głąb mieszkania.
Po twarzy Leny spłynęła samotna łza. Nie miała nic do powiedzenia. Teraz będzie musiała urodzić dziecko. Nie miała żadnego wyboru. No, chyba że była gotowa umrzeć byle nie rodzić. Niestety na to gotowa nie była... I jeszcze długo nie będzie.
Dᴏᴍɪɴɪᴋᴀ Aɴᴀsᴛᴀᴢᴊᴀ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Dominika najbardziej na świecie nienawidziła swojego męża. Tak zdecydowanie to do niego pałała jedynie najczystrzą nienawiścią. Nic i nikt nie był na tym etapie, w stanie zmieni jej zdania na jego temat. Ona nigdy go nie chciała. Od pierwszej chwili wydał jej się psychopatą. A teraz miała już pewność, że nim właśnie jest. A ona? Oni nigdy nie miała takich zapędów. Urodziła się w rosyjskiej rodzinie z wielkim bogactwem i szemraną przeszłością. Niestety w niej również nie była nader kochana. Ojciec wydał ją za mąż przy pierwszej okazji. A teraz musiała go znosić. Jego humorki i kaprysy.
Zdecydowanie najbardziej wstydziła się tego, że sobie na to pozwala. Na to by on podnosił na nią rękę. Dzięki latom treningów umiała zabić niemal wszystkim. Ponadto świetnie posługiwała się bronią. A mimo to nie umiała obronić się przed agresywnym mężem. To był największych powód jej wstydu.
Przez lata udręki zaczęła pluć jadem na lewo i prawo. Nie umiała już być miła i życzliwa. Przy każdej okazji wyżywała się na ludziach. Nigdy, ale to przenigdy nie miała wyrzutów sumienia. W końcu nad nią wolno się znęcać. Więc czemu nie na innych. W ramach odreagowania. Bo oczywiście temu psychopacie nie mogła oddać. Nie w tym wcieleniu.
Siedziała na kanapie, odwijając bandaż z nadgarstków. Były całe posiniaczone. Nie była to jednak najgorsza rzeczą jaką jej zrobił. Zresztą nie klasyifikowało się to nawet do pierwszej dziesiątki... A może nawet setki.
Dźwięk trzaskania drzwi uświadomił jej, że Nicolaj wrócił. Zaklnęła pod nosem, zmieniając bandaże. Niedługo potem ujrzała jego. Stojącego w drzwiach jak gdyby nigdy nic się nie stało.
To było chyba najgorsze. On nawet nie starał się przeprosić. Nie czuł poczucia winy. Nie uważał, że zrobił cokolwiek złego czy niepoprawnego. Ona była jego żoną, a w jego słowniku jest to słowo jednoznaczne z worek treningowy.
- Jak się czujesz? - w jego głosie nie dało się wysłyszeć, chociaż nutki zmartwienia czy niepokoju.
- Dobrze. - skłamała. No, ale co innego miała powiedzieć? Fatalnie. Nie to nie wchodziło w grę.
- Będziesz żyła. - machnął ręką jakby to, co zrobił było w pełni normalne.
Dominika nie zdobiła się na łzy. Nie zamiast tego uśmiechnęła się w sposób tak naturalny, że nieznająca jej osoba mogłaby pomyśleć, że jest w pełni szczery.
- Oczywiście, że będę. W końcu nic się nie stało. - skończyła zawijać świeży bandaż, który schowała pod rękawami koszuli.
- Grzeczna dziewczynka. - podszedł do niej i pogłaskał ją po głowie.
Dominic chciało się wymiotować. Jednak nie dała tego po sobie poznać. Musiała być silna. Nie ważne co by nie nie stało.
Sᴏɴɪᴀ Dᴀsᴢᴀ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Sonie na samym początku nienawidziła męża. Dziecinny ciągle pijany Maxim doprowadzał ją do białej gorączki. Jednak z czasem wszystko się zmieniło. Momentem przełomowym był dzień, kiedy ten namówił ją do picia. Jeden drink za drugim. Aż do momentu, kiedy życie wydało się cudowny. Ilość alkoholu w jej krwi była tak wysoka, że nic nie było w stanie zepsuć jej rewelacyjnego nastroju. Wtedy dostrzegła w nim nadzieję. Nadzieję na odzyskanie dawno utraconego dzieciństwa. Przy nim mogła być jaka chciała. Dzięki temu stwierdzeniu udało im się dogadać. A może nawet pokochać? Sonia z dumą opijała się z Maximem do nie przytomności i z przyjemnością robiła z nim głupie rzeczy po pijaku. Oczywiście Ivanow był oburzony. Bo jak to tak? No, ale ona się tym nie przejmowała. W końcu wiedział, jaki jest jego syn więc co go tak dziwi? Maxim jest po prostu sobą i tyle. Nie dba o to, co powiedzą inni. I to właśnie sprawiało, że Sonia go pokochała. Zajęło jej to doprawdy trochę czasu, ale w końcu się udało.
Siedziała z mężem na jeden z imprez rodzinnych opróżniając kolejną szklankę wódki. No tak w tej rodzinie wódkę pije się w szklankach. O kieliszkach to chyba nikt tu nigdy nie słyszał. Jej to jednak nie przeszkadzało. Nie liczyła już ile to razy piła prosto z butelki. W końcu nie ma to, jak upić się na imprezie rodzinnej.
- Jak się bawisz kocie. - Maxim pocałował ją czule.
Mimo że śmierdział wódką, ona umiała docenić ten gest. Nie bił jej. Wręcz przeciwnie. Był czuły i opiekuńczy. Lepszego męża jak na tę standardy liczyć nie mogła.
- Jak zawsze bardzo dobrze. - Odwzajemniła jego czułość.
Sama była już na tyle pijana, że straciła hamulce. Bez chwili zastanowienia przeniosła się na kolana męża. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Rodzina Maxima patrzyła na to nieco nieprzychylnie. Nawalone małżeństwo obmacujące się w samym środku imprezy nie zalicza się do miłych widoków.
- Synu. - zimny ton Ivanowa przebiegł przez sale.
- Tak ojcze. - Maxim starał się udawać trzeźwego. Niestety w tym stanie było to trudne.
- Panuj nad sobą. - rozkazał czują zażenowanie.
- Racja. Przepraszamy. - Sonia wbiła się w ich rozmowę, co tylko dodatkowo go zirytowało.
Rosjanka wstała z kolan męża i zdjęła buty. Ruszyła w kierunku schodów i udała się na górę. Maxim ruszył za nią. Dziewczyna tylko na to liczyła. Czas się zabawić.
Nᴀᴅɪᴀ Rᴏsᴇ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Jedyne czego w życiu pragnęła młoda Nadia, było być kochaną. Pragnęła miłości. Najpierw surowych i zimnych rodziców, a następnie męża. Jednak żadna z tych osób nie chciała jej nią obdarzyć. Tak jakby jej nie dało się kochać. Bolało ją to. I to cholernie bolało. Zwłaszcza że stała na uszach byli na nią zasłużyć. Niestety nic nie działało.
Normalny człowiek dawno by się poddał. Jednak nie ona. Była osobą zbyt upartą, by odpuścić. Nawet kiedy szansę były niemal żadne. Ona zawsze walczyła do samego końca.
Jednak Alexander jej mąż był równie uparty. Zachowywał się, jakby nadal był kawalerem. Nadia jednak chciała to sobie tłumaczyć jego młodym wiekiem. On uciekał, tak jak tylko potrafił. Nigdy go nie było. Zawsze trenował lub pracował. No tak jej mąż stwierdził, że będzie tatuował czarne wdowy i innych, którym to się z jakiejś okazji należało. On w zasadzie nigdy nie wracał. Rzadko w ogóle go widywała. Co pomału zaczynało ją denerwować. Jednak wiedziała, że w końcu wygra. Nikt nie chce skończyć sam. On na pewno nie był wyjątkiem.
Kiedy usłyszała skradającego się Alexa, na jej ustach zagościł uśmiech. Liczyła, że dzisiaj go zobaczy. W końcu kiedyś musiał wpaść po cichy na kolejny tydzień spania w pracowni.
Nałożyła na usta czerwoną szminkę i odeszła od toaletki. Stanęła mu na drodze, mierzą go spokojnym spojrzeniem.
- Ty jeszcze nie śpisz? - był wyraźnie zaskoczony jej widokiem. W końcu mało kto chodzi ubrany w seksownej bieliźnie i pełnym makijażu o drugiej w nocy.
- Nie. Czekałam na ciebie... Od tygodnia. - w jej głosie można było wyczuć nutkę wyrzutu.
- Przecież wiesz, jak jest. - rzucił obojętnie, mijając ją w drzwiach.
- Tak wiem. - złapała go za ramię wkurzona. Miarka się przebrała. - Uciekasz od odpowiedzialności moim kosztem.
- O nie. - wyrwał rękę z jej uścisku. - Nie będziemy bawić się na twoich zasadach. Nie w tym życiu.
Alex miał swoją nienaruszalną godność, o której Nadia doskonale wiedziała. Jednak i to nie było w stanie jej powstrzymać.
- Więc będziemy żyć na twoich? Niby z jakiej racji? - jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Nie lubiła, kiedy ktoś traktował ją jak popychadło.
- Ja tu jestem mężczyzną i to ja ustalam zasady gry. Ty jesteś tylko kobietą. - zabrał walizkę i wyszedł z mieszkania.
Nie lubiła być popychadłem, ale musiała nauczyć się to znosić. W końcu jest tylko kobietą.
Lᴜɴᴀ Lᴇxɪ Bʟᴀᴄᴋᴡᴏʟғ
Luna siedziała w tym wszystkim od bardzo niedawna. W zasadzie trochę ponad rok temu została wciągnięta w to bagno. Kiedy ją uprowadzono. Zmuszono ją wtedy do przejścia morderczego treningu, a następnie do poślubienia Johna. Jedynego syna generała. Był on zdecydowanie jedynym z najspokojniejszych w tej rodzinie. Był wręcz świętym tej rodziny. Luna szybko to zauważyła i pozwoliła sobie na nieco większą śmiałość. To brzmiało jak szaleństwo, ale naprawdę go kochała. Dokładnie tak jakby sama go sobie wybrała. Jednak ona nie była tylko jego żoną. Wtedy byłoby zbyt pięknie. Zwłaszcza jak na tę rodzinę. Luna szybko zyskała tytuł czarnej wdowy. No bo w końcu żona głowy rodu słaba być nie może.
To był jeden z licznych absurdów tej rodziny. Ona musiała być silna i nieugięta. Temu też często wysłano ją do brudnej roboty. Szczerze jej nienawidziła, ale co miała zrobić. Musiała być posłuszna. Bo sprzeciw źle by się dla niej skończył.
Dawno przestała marzyć o powrocie do rodziny. Ze strachem stwierdziła, że niepamięta twarzy rodziców. Wtedy ją to zmartwiło. Teraz jednak podchodziłam do tego obojętnie. Nie było to nic, nad czym by przystawała. Ruszyła dalej i przestała oglądać się wstecz.
Leżała na łóżku w sypialni obok męża. Wtulałam się w niego. Nie chciała się budzić. Chciała zamknąć oczy i już nigdy więcej się nie obudzić. Jakież to by było piękne zakończenie jej historii.
W końcu obudził ją fakt, że John podniósł się z łóżka. Opierając się na łokciach przybrała pozycję siedzącą i skupiła wzrok na Johnie, który zbierał się na trening.
- Nie lubię, kiedy wychodzisz tak wcześnie. - wbiła w niego swoje niebieskie tęczówki. Były one pełne strachu i cierpienia, którego ona nigdy nie dawała po sobie poznać.
- Wiem kochanie, ale nie mam wyboru. - ton jego głosu wyróżniał się na tle innych. Był przyjemny i ciepły.
Luna go uwielbiała. Zresztą jak całego Johna. Czuła się czasem jakby każda komórka jej ciała była stworzona pod niego. Nikt inny tak na nią nie działał.
- Wiem to aż za dobrze. - podeszła i przytuliła go mocno.
Coś w głębi niej wiedziało, że może nie wrócić. Nie ważne czy to zwykły trening, czy też misja. Zawsze bała się, że widzi go po raz ostatni. A on był nie tylko jej miłością, ale też gwarancją. Gwarancją na to, że nikt jej nie zabije ani nie wyrzuci. W końcu była tu tylko dla niego. Istniała tylko po to, by dać mu dzieci.
John opuścił ich mieszkanie, po którym chwile później rozbiegł się dźwięk dzwonka telefonu. Luna usiadła na kanapie i podniosła słuchawkę.
- Rusz się tutaj. Jest robota.
Złapała broń i ją naładowała. Przed nią jeden z kolejnych typowych dla niej dni. Ciężki i pełen brudnej roboty.
Była jedna rzecz, która łączyła wszystkie kobiety tego rodu a był nią balet. Wszystkie bez wyjątku uczyły się go niemal całe życie. W zasadzie, od kiedy nauczyły się chodzić. Trenowały go do upadłego, by być w tym perfekcyjne. Wierzono bowiem, że trening baletu czyni je dokładnymi i posłusznymi.
Szósta kobiet trenowała, całkowicie siebie ignorując. Nie pałały do siebie szczególnie wielką miłością. Każda miała coś, czego inne jej zazdrościły. A nic tak nie dzieli ludzi, jak zazdrość.
W końcu na salę weszła spóźniona Jelizabeth. Rzuciła torbę w kąt i usiadła na podłodze. Nie zamierzała ćwiczyć. Miała tego serdecznie dosyć. I to dosłownie wszystkiego nie tylko tego cholernego baletu.
- Co Jel nie w sosie. - Dominika postanowiła dać upust swoim negatywnym emocją.
- Daj mi kurwa spokój. - oparła się o ścianę. Naprawdę nie miała ochoty na kłótnie z żoną kuzyna.
- Jeny co ty wścieklizny dostałaś. - Dziewczyna przerwała taniec i podeszła bliżej posyłając jej wredny uśmiech.
- Nie, ale ty możesz dostać, wpierdol. - podniosła się gwałtownie z ziemi i pokazała kły.
- Dosyć. - Tatiana stanęła między nimi. - Mam dosyć tych waszych kłótni.
- No to wyjdź. - Dominika odwróciła się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
- Dlatego jesteśmy słabe. - Luna wtrącił się do rozmowy, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
- Co niby masz na myśli? - Lena czuła, że dziewczyna ma rację jednak chciała wiedzieć, czy na pewno o to chodzi.
- Mężczyźni w tym rodzie są silni, bo mimo wszystko trzymają się razem. Wiecie czemu, nie mamy do nich doskoku? Bo jeśli na przykład ty. - wskazała Nadie. - Postawisz się mężowi, nagle cały męski ród cię zaatakuje.
- Taka jest prawda. I co z tego? - Sonia ewidentnie miała to wszystko gdzieś. Ona miała dobre życia i nie czuła potrzeby zmiany.
- Na co niby liczysz nowa? Bo chyba nie na to, że nagle się zjednoczymy. To niewykonalne. - Tatiana wróciła na swoje miejsce, by kontynuować ćwiczenie.
- Jesteś tutaj nowa więc nie kozakuj. - Sonia spojrzała na nią kpiąco.
- Więc już zawsze będziecie workami treningowymi. - Luna skierowała się do wyjścia i opuściła salę.
Były samotne i słabe. Każda walczyła sama, odbierając sobie szansę na wygraną. Nie miały szans w tej nierównej walce. Żarły się niczym wygłodniałe, wściekłe psy nie umieją się dogadać. Mimo że miały wspólny problem nie umiał znaleźć wspólnego języka. Nie były słabe, bo były kobietami. Były słabe, bo były samotne...
——————————————————
Mam nadzieję, że wam się podobało. To mój pierwszy tego typu shot więc proszę o wyrozumiałość
Liczba słów: 3429
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top