inspirowane "I don't wanna live forever"
- Życzę wam...
Wtargnęliśmy z Esme do "jaskini". Bez namysłu rzuciłem sie na mężczyznę, który stał naprzeciwko pary. Miał w dłoni pistolet wycelowany w nich. Esme jak to zauważyła, odebrała mu go szybko. Nawet nie wydał dźwięku kiedy mu zęby wbiłem mu się w gardło. Szybko i cicho- pomyślałem. Zwykle nie byłem tak agresywny wobec ofiar, jestem lekarzem, ratuje życie ludziom... Ale coś we mnie wiedziało, że ten człowiek... nie będę żałować swojego wyboru.
Kiedy spojrzałem na nich, nawet się nie poruszyli. Nagle chłopak, który obejmował dziewczynę podniósł wzrok. Był on zdziwiony, przerażony i trochę wdzięczny za razem. Patrzył na mnie, to na Esme i po chwili spojrzał na swoją towarzyszkę i mocniej ją objął.
- Nic wam nie zrobimy- Esme powiedziała jak zwykle łagodnym głosem. Uklęknęła przy nich. Położyła rękę na ramieniu chłopaka i kiwnęła głową.
Nagle cisze przerwał krzyk:
- Proszę, pomóżcie!- chłopak wykrzyknął błagalnym tonem. Jakby nagle się ocknął. -Ona jest ranna, nie wiem, czy...- głos mu drżał. Patrzył z przerażeniem na nas, to na nią. Ciało trzęsło mu się lekko.
- Co się dokładnie stało?- zapytałem poważnie. Spojrzałem ze smukiem na dziewczynę.
- Została dźgnięta... przez... przez...- nie mógł dokończyć, w jego głosie było słychać nienawiść do człowieka, który jej to zrobił.
Obejrzałem szybko dziewczynę i posmutniałem. Głowa opadła mi w dół, na znak, że nic nie da się zrobić.
- Zbyt wielki krwotok wewnętrzny- szepnąłem. Spojrzałem na nich a potem na Esme. Zrozumiała mnie od razu. Mieliśmy tylko jedno wyjście.
***
- A...ale... jak to?- głos mi się trzęsł. Nie mogłem wymówić żadnego słowa. Przez ciało przeszły mi dreszcze. Czy to znaczy, że... Nie!
- Kim ty w ogóle jesteś?- spojrzałem na jego. Nie mu było oceniać, czy... Nie potrafiłem tego wypowiedzieć. Wiedziałem, że przegrałem bitwę, ale i tak próbowałem powstać... Musiałem walczyć.
- Jestem lekarzem- powiedział spokojnie. Na chwilę zamilkł, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Jest jakiś sposób ...by...- przygryzłem wargi.
- Nie jestem człowiekiem... - na chwilę zapadła cisza. O co mu chodziło? Jak to nie jest człowiekiem?- Jesteśmy vampirami...- kiedy wypowiedział ostatnie słowo, nagle jakby odzyskałem przytomność. Spojrzałem na niego jak na wariata... i wtedy zobaczyłem ciało Jamesa. Leżał na ziemii, w ogóle się nie ruszając. Nie dowierzałem, że nie żyje. Nie było w ogóle śladu krwi...
- Alee... jak?- zamurowało mnie.
- Jest jedna opcja, aby... uratować ją- powiedział poważnym głosem po czym spojrzał mi głęboko w oczy. - Zamienienie was...
***
Edwarda zmroziły te słowa. Przez chwilę nic nie mówił, nie mogąc nic wymówić. Spojrzał na tych, którzy uratowali jego oraz na Bellę- leżała w jego objęciach, zbyt zmęczona by wziąść udział w rozmowie.
Chłopak miał do podjęcia trudną decyzję: czy zaufa Carlisle'owi i Esme, nieznanym mu, jak sami mówili, vampirom? Czy narazi swoją miłość na śmierć? Czy uda mu się przyzwyciężyć strach?
***
- Zamienienie was...- te słowa wciąż pobrzmiewały w głowie chłopaka. Nie wiedział co piwedzieć, szok go sparaliżował. Niestety nie miał czasu na rozmyślania... liczyły sie minuty. Bella umierała, a on nie mógł do tego dopuścić.
Spojrzał poważnie na Carlisle'a i prawie niezauważalnie kiwnął głową. Był już gotowy na wszystko, więc zamknął oczy. Ból, nic nie nastąpiło jednak.
- Posłuchaj, zanim ...- zaczął vampir, ale chłopak mu przerwał.
- Nie ma czasu na wytłumaczenia!- krzyknął a w jego oczach były łzy. - Ona umiera...- powiedział tak pewnie, jakby dopiero to zrozumiał. Zrozumiał co się dzieje.
Vampir kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Carlisle...- jego żona zabrała głos. - Dasz radę?- spytała zmartwiona.
- Muszę- wyszsptał niepewnie bardziej do siebie, niż do niej.
Podszedł do Edwarda. Chłopak puścił swoją ukochaną i położył ją obok a sam usiadł blisko niej.
- Uratuję ją... Was- Carlisle szepnął i to były ostatnie słowa jakie Edward usłyszał.
Zamknął oczy, wziął chłopaka na ręce i wbił mu się w szyję białymi zębami. Poczuł jak sie wyrywa, ale trzymał go w żelaznym uścisku. Czuł pulsującą, ciepłą krew... ale nie mógł... musiał przerwać... nie mógł wyssać życia z chłopaka.
W końcu po wpiszczeniu jadu, położył jego drgające ciało na zimnej podłodze. Chłopak wyginał się nienaturalnie, oczy miał szeroko otwarte a tęczówki rozszerzone.
Krzyczał o z bólu. Bólu, który palił niczym żywy ogień i rozrywał jego ciało na części.
- Dasz radę...- szepnął do siebie, dodając sobie otuchy. Musiał przezyciężyć pragnienie.
Wziął dziewczynę i powtórzył te same czynności. Wpuścił jad, ale tym razem łatwiej poszło. Na początku nic się nie działo. Jednak po chwili również zaczęła krzyczeć, i wywijać się. (Tak, Asiu. Pedro wyrywał się jak dziki zwierz... *dop. Autorki)
Carlisle wstał a Esme położyła mu rękę na ramieniu.
- Udało ci się...- szepnęła. - Przezywciężyłeś swoje instynkty... i to nie raz. - Powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
- Wiesz, darujmy sobie dziś polowanie- mruknąłem po chwili. - Za dużo emocji- dodał i lekko się uśmiechnął. Spojrzał na nich, leżących koło siebie. Wyszli z pomieszzenia, nie mówiąc już nic.
***
*kilka dni później*
Chłopak obudził się pierwszy. W głowie się mu kręciło, prawie niec nie pamiętał. Wziął głęboki oddech i... poczuł, że nie potrzebuje powietrza. Jak to możliwe?- cały czas myślał. Oszołomiony tym faktem wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Miało ono ciemne, szare ściany, chyba z metalu. Widział dokładnie każdą ich rysę, każde wybrzuszenie. W rogu stały drewniane skrzynie z jakimś sprzętem. Widział wszystkie linie na drewnie, oraz wystające drzazgi. Na suficie wisiała lampa, w metalowym kloszu. Żarówka lekko oświetlała miejsce, w którym stał. Gdzie ja jestem?- pomyślał na głos. A raczej kim?
Wszystko było bardzo jaskrawe, takie... szczegółowe. Nagle poczuł uścisk w klatce piersiowej, gdzieś w okolicy serca. I wtedy to zauważył. Przyłożył rękę w to miejsce i poczuł... własciwie nic nie poczuł, jego serce przestało bić. Wtedy wspomnienia wyszły z głębokiej otchłanie jego umysłu. Zobaczył wszystkie wydarzenia: Jamesa, próbującego zabić go, tajemnicze vampiry, które mu pomogły i... Belli. Wstał gwałtownie ze skrzyni na której siedział i obejrzał pokój.
Bella zniknęła.
***
*kilka dni później*
- Powinniśmy wcześniej do nich zajrzeć! Za długo zwlekaliśmy- powiedziałem przez ramię do Esme. Kiwnęła głową i przyspieszyła. Biegliśmy przez las, drzewa zlewały się w jedną plamę. Jednak pomimo tego, bez trudu je omijaliśmy. Musieliśmy zdążyć. Jakim ja byłem kretynem! Zostawiłem dwóch nowonarodzonych vampirów samych sobie!- katowałem się w myślach.
Przyśpieszyłem, byliśmy już blisko. Nagle przystanąłem. Poczułem zapach morza, ale jeszcze inny. Znany mi był, jednak nie mogłem go z niczym skojarzyć.
***
Nie przestawali biec. W końcu wylądowali na plaży, pokrytej biało-szarym piaskiem. Poszli szybkim krokiem w kierunku schronu, gdzie zostawili dziewczynę i Edwarda.
Wchodząc, nawoływali, ale Carlisle wiedział już, że nic to nie da. I tak, że ich nie będzie. Czego niby ja się spodziewałem?- spytał sam siebie w myślach. - Wejdziemy, a tam oni będą sobie siedzieć na ziemi i grać w karty?- dodał z sarkazmem.
Kiedy wyszli z bunkra, Esme wykrzyknęła:
- Już wiem!... Już wiem, co to jest!- spojrzała mi e oczy, jakby chciała, żebym wyczytał z nich odpowiedź. I wtedy zrozumiał. Drugi powód dlaczego jestem kretynem- powiedział w myślach.
Wciągnął powietrze, i rzekł:
- Jest na górze!- Zaczęli z powrotem biec do lasu, ale tym razem skierowali się w stronę skalistego zbocza. Po drodzę jednak zobaczyli... Edwarda!
Krzyczał Belli imię, ale na nic się to zdawało. Po chwili zauważył ich i podbiegł.
- Carlisle! Bardzo się cieszę, że was widzę. - Kiedy spojrzał vampirowi w oczy, zobaczył w nich radość i smutek. Chłopak miał czerwone jak rubiny oczy. Jak na nowonarodzonego, zachowywał się bardzo spokojnie. Był opanowany, nie robił żadnych gwałtownych ruchów.
- Jadłeś już coś?- spytał poważnie Carlisle.
Vampir pokiwał przecząco głową i powiedział:
- Nie byłem gotowy... Ale również chciałem poczekać na... Dopiero z resztą się obudziłem, nie jestem tak bardzo spragniony krwi... chyba...
***
Pobiegliśmy naprzód. Nie mieliśmy czasu do stracenia. Kiedy byliśmy już blisko, zobaczyłem dwa ciała martwych zwierząt. Musiała tędy iść- pomyślałem.
Teraz przed nami rozciągała się ściana kamieni. Od razu zobaczyłem Bellę, była w połowie drogi na górę. Powyżej jej była jakaś kobieta, która wspinała się. Miała otarte kolano i rękę, sączyła się z ran krew. Edward już się wspinał na górę.
- Bello!- krzyknąłem. Ona na chwilę przystanęła. Zawahała się i odwróciła. Przyśpieszyłem. Bella również zaczęła schodzić w dół, do mnie. Kiedy byliśmy już na swojej wysokości, mocno objąłem Bellę. Na chwilę zastygła, nie odzajemniła uścisku.
- Nie mogę, Edward. Ja... - popatrzyłem na nią z żalem w oczach.
Zaczęli schodzić na dół. Carlisle i jego partnerka osunęli się gdzieś w las, dając nam prywatność.
- Ja... ja jestem potworem...- pokiwała z dezaprobatą i smutkiem głową. - Chciałam ją zabić...
- Bello, spokojnie. Ja również się zmieniłem. Razem damy radę...- powiedziałem spokojnie.
Bella spojrzała mi w oczy, a w nich zobaczyłem rozpacz.
- Nie wiem... czy dam radę... (sorry za ten melodramat, ale musiałam haha *dop. Autorki)
Podeszłem do niej bliżej i pocałowałem. Odzajemniła go.
Mogliśmy to robić wiecznie... czas nie był już przeciwnikiem...
Dobry wieczór!💙
Oto ostatnia część serii. Mam nadzieje, że udało wam się dotrwać do końca i się podobało.❤ Mam jeszcze w planach opublikować Epilog, taki krótki z dalszymi losami bohaterów. Jak myślicie? Dobry pomysł?💜
Pa pa
_Miraclea_
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top