.sin is a boy.
chapter one
SIN IS A BOY.
katolicka, damska szkoła średnia imienia świętej weroniki była jednym z najpiękniejszych budynków jakie zachowały się w washingtonie. jako, że był renomowany to prezentował się jeszcze lepiej i bardziej dostojnie, wręcz raził lekko swoją śnieżną bielą. kolumny w stylu jońskim, zadbany ogródek i kolorowe witraże w małym budynku kaplicy przedstawiały wszystko jakby było filmem. śliczne, zdrowe buzie skromnych uczennic ozdabiały panoramę szkolną, robiąc duże wrażenie z zewnątrz. mundurki były nawet urocze, ani trochę prowokujące i zaskakująco wygodne. zmieniały się w zależności od pór roku — sukienki letnie były wykonane ze zwykłej bawełny, sukienki zimowe z kaszmiru, a sukienki wyjściowe z jedwabiu. każda z nich miała tą sama długość, przed kolano i charakterystyczny symbol szkoły na lewej piersi. poziom był wysoki, a zasady bardzo surowe, przede wszystkim stawiano na dyscyplinę. poza normalnymi lekcjami uczennice uczęszczały również na zajęcia, które miały nauczyć je manier i etykiety. promowane przez szkołę hasła rozwieszone były na korytarzach na kolorowych i estetycznych plakatach.
pod czarnym ogrodzeniem oddzielającym biblijny raj od normalnego świata był wydeptany przez ludzi mały parking, ale nie znajdował się on przy wejściu, a wręcz po drugiej stronie — gdzie dziewczęta wychodziły na dwór by przewietrzyć się, pospacerować czy po prostu posiedzieć. to właśnie tam finn wolfhard i jego koledzy lubili się zatrzymywać najbardziej, żeby zapalić trochę i oddać się kontemplacji widoku przed sobą. mieli też bardzo blisko swoją szkołę, więc tylko chwilę zajmowało im znalezienie się w tamtym miejscu. najczęściej finn nie dbał za bardzo o te dziewczyny, oczywiście czasami na nie patrzył, ale bez szczególnego entuzjazmu, raczej jego koledzy oddawali się zabawie, zaczepiając niewinne uczennice świętej weroniki.
„,skoro tak bardzo kochasz jezusa to zrobiłabyś mu gałe jakby poprosił?” — pytał wyatt oleff opierając się o ogrodzenie z nonszalanckim uśmiechem. czasami mówił też —„próbowałaś kiedyś narkotyków kochana? mam tu całkiem dobry towar, dla pięknych pań pierwsza działka za darmo.” i puszczał im wtedy oczko, a potem śmiał się z ich pisków obrzydzenia, wiedząc, że i tak wrócą by z nim porozmawiać. siostry nic z tym nie robiły, w końcu to były jedynie rozmowy, a kierując się mądrością biblii wiedziały też, że zakazany owoc smakuje najlepiej, więc gdyby tego zakazały to kilka odważnych zawodniczek na pewno by się do tego zabrało, a może i do czegoś większego.
siostra hazel cieszyła się z tego, że jej uczennice mogą same wyrobić sobie opinię na temat płci przeciwnej. oczywiście poruszały ten temat wiele razy na zajęciach, czasami może trochę lekko demonizując chłopięce umysły, ale koniec końców nie miały nic przeciwko drobnym rozmowom między nimi. osobiście przygotowywała projekt, który zakładał zaproszenie chłopców w jakiś dzień na teren szkoły i spędzenie z nimi obiadu na świeżym powietrzu. hazel zawsze stała murem za swoimi uczennicami, kochała je wszystkie z całego serca i starała się je uszczęśliwiać w miarę swoich możliwości, dlatego też nie ma co się dziwić, że była jedną z ulubionych sióstr tutaj. tak naprawdę nie było tu za bardzo złej siostry (może poza siostrą patricią, ale ona również miała swoje ludzkie dni). udało im się stworzyć zdrową społeczność szkolną i nawet uczennice nie wierzące potrafiły się jakoś do niej przystosować. cała kadra nauczycielska składała się z samych kobiet, po tym jak dwa lata temu nauczyciel chemii zrobił uczennicy, młodej dakocie weels dziecko, a potem próbował zmusić do aborcji.
dziewczyny w szkole dzieliły się na dwa obozy. obóz pierwszy składał się z dziewczyn, które zgorszone chłopakami przy samochodach, czuły w ich stosunku obrzydzenie i trzymały się z daleka. obóz drugi składał się z dziewczyn, które były kompletnie nimi zauroczone i ekscytowały się nimi, piszcząc i rozmawiając o nich godzinami. najwięcej uwagi dostawał wyatt oleff, był najbardziej charyzmatyczny i zalotny, wprost uwielbiał rozmowy z nimi i vice versa. wiele z nich wyobrażało sobie wyatta jako swojego chłopaka przed snem, a jedna z nich, sylvia mabel wzięła od bruneta narkotyki, żeby mu zaimponować. później spuściła je oczywiście w toalecie i nie chciała ich nawet skosztować, ale można powiedzieć, że ten sposób lekko podziałał, bo dostawała od oleffa więcej uwagi niż wcześniej.
høpe bailey siedziała na łóżku w swoim pokoju, który dzieliła z vicky penn i zajęła się swoją antystresową kolorowanką o shakespeare'rze, słysząc za oknem chichoty i rozmowy. przygryzła lekko wargę w zamyśleniu, zatrzymując się z fioletową kredką w dłoni. od kilku dni czuła się dość samotnie rozważała dołączenie do koleżanek i ich słynnych „chłopców z sąsiedztwa”, ale nie wiedziała czy jest na tyle pewna siebie by tak po prostu tam pójść. tak naprawdę nie musiała z nimi rozmawiać, wystarczyło jej, że posłucha chwilę ich rozmów i postoi w ich towarzystwie. zdecydowała się zostawić wszystko na łóżku i wyszła z pokoju, udając się prosto do ogrodu.
na szczęście w grupce zauważyła vic i podeszła do niej, delikatnie łapiąc ją pod ramię. blondynka spojrzała na nią i uśmiechnęła się. słynny wyatt nie zwrócił na nią większej uwagi, kontynuując swoją historię. zapach papierosów unosił się lekko w powietrzu przez co brunetka rozejrzała się na boki.
— no i brat jacka ma węża. — wyatt pokazał kciukiem za siebie na swojego przyjaciela. — i ktoś otworzył terrarium, i tego węża po prostu wypuścił, a on jest taki no, no sporych rozmiarów. no to wyobraźcie sobie moją minę, gdy idę do łazienki, patrzę, a ta suka siedzi zwinięta w umywalce.
niektóre z dziewczyn wciągnęły szybko powietrze, inne mówiły cicho: „o jejku!” lub „o kurcze!”, wywołując u chłopaków po drugiej stronie lekkie uśmiechy.
— i co było dalej, wyatt? — spytała lucy singer, bawiąc się bransoletką na lewym nadgarstku.
— wziąłem go i znalazłem jacka, żeby odnieść petunie do jej terrarium. — dziewczyny ponownie złapały dramatyczne oddechy.
— o wow...
— wziąłeś ją na ręce?
— jesteś taki odważny, wyatt!
høpe mimowolnie wywróciła oczami, odwracając znudzona wzrok na bok. wcale jej się nie podobało podziwianie wyatta, już lepiej wyszłaby na tym, gdyby została w domu ze swoją kolorowanką. zaczęła rozglądać się wzrokiem na boki bez żadnego wyrazu twarzy i przez sekundę poczuła na sobie ciężar oczu popisującego się bruneta przed sobą, ale gdy tylko na niego spojrzała, wciąż kompletnie nic nie czuła, była po prostu znudzona.
— jak masz na imię? — spytał nagle.
høpe popatrzyła na niego i wtedy uzmysłowiła sobie, że pytanie było skierowane w jej stronę. nagle kilka par oczu było skierowane wprost na jej osobę i zestresowało ją to tak bardzo, że nie mogła się odezwać.
— to jest høpe, bardzo mało mówi. — wyjaśniła szybko vic.
czy faktycznie høpe mało mówiła? jej samej wydawało się, że mówi wystarczająco. nawet czasami musiała rozmawiać z kimś za dużo i bardzo ją to męczyło. po samym spojrzeniu brunetka wiedziała, że wyatt byłby na niej prawdziwym wampirem energetycznym i rozmowa z nim wyczerpała by jej baterię społeczną na tydzień.
— oh, rozumiem... — skinął głową. — miło mi cię poznać høpe, ja jestem wyatt. — pokazał na siebie z uśmiechem. — a to są moi przyjaciele... jack, jaeden i finn.
dziewczyna popatrzyła na każdego po kolei, dopiero teraz zauważając chłopaka opierającego się z papierosem o samochód. pierwsza myśl jaka przeszła jej przez myśl była taka, że chyba nigdy w życiu nie wiedziała tak pięknego chłopca w swoim życiu. wpatrywała się w niego, nie zdając sobie sprawy jak głupio wygląda z zaczerwienionymi policzkami i lekko rozchylonymi wargami. wszystko jej się w nim podobało, przypominał jej postać z jej ulubionej książki, a był nawet ładniejszy.
chłopak o ciemnych oczach uśmiechnął się głupkowato patrząc na nią i pomachał jej placami co wybudziło ją z transu niczym zimna woda. rozejrzała się na boki zawstydzona, ale na szczęście wszyscy skupiali już uwagę na historiach oleffa, dlatego skorzystała z okazji i uwolniła się z ramienia vicky, wracając szybkim krokiem do swojego pokoju w akademiku.
wpadła do łazienki jak poparzona i oblała twarz wodą kilka razy, czując jak serce jej wali. zrobiła z siebie kompletną idiotkę, ale wciąż przed oczami miała widok wysokiego, spokojnego i ślicznego chłopca z parkingu.
finn.
w czwartkowe popołudnie, gdy høpe bailey wyszła w końcu do szkolnego ogrodu i usiadła z książką na brązowej huśtawce zawieszonej na grubych łańcuchach. jako, że była dwuosobowa, mogła się na niej położyć, opierając nogi na oparciu. pod spódnicą miała spodenki, więc było jej wszystko jedno czy się podwinie czy nie. nie przeczytała nawet trzech zdań, gdy usłyszała znajome głosy zza ogrodzenia.
— cześć høpe! — zawołał wyatt zaraz po tym jak na nią zagwizdał.
zagwizdał na nią. poczuła się tak urażona, tak zbezczeszczona i ogarnęła ją tak gromna wściekłość z uprzedmiotowienia jakie zastosował na niej bezczelny oleff, że bez zastanowienia podniosła się szybko z huśtawki, siadając na niej.
za szybko. zdecydowanie za szybko.
zakręciło jej się w głowie, a obraz zamazał jej się przed oczami, gdy wzięła głęboki wdech zaciskając oczy. kiedy się podniosła, od razu upadła na kostkę, raniąc łokcie i kolana.
— matulu, høpciu! — zawołała courtney fleck, podchodząc do niej szybko. — przecież wiesz, że nie wolno ci wstawać tak dynamicznie!
— nic mi nie jest. — wymamrotała cicho i wstała, zostawiając lekko zakrwawioną książkę na huśtawce.
ruszyła zdenerwowana w stronę charakterystycznego miejsca w ogrodzeniu, a jej oczy mordowały wyatta niczym naostrzone sztylety.
— wszy- — zaczął brunet gasząc papierosa.
— powiem ci jedno, jesteś bezczelny! jesteś bezczelny, niewychowany i absolutnie bezmyślny! nikt nie pozwolił ci traktować mnie w ten sposób! — zaczęła wściekła, nie podnosząc jednak głosu. — jest mi naprawdę przykro, że dostajesz tak ogromną miłość od moich koleżanek, a nie posiadasz minimalnego szacunku, gdy masz doczynienia z kobietą. nie zasługujesz na to wszystko, gdybym była twoją matką, byłoby mi za ciebie wstyd, straszny wstyd! jestem tobą zawiedziona, wyatt. nigdy więcej nie waż się traktować mnie lub jakiejkolwiek innej dziewczyny jak psa. powinieneś zastanowić się nad swoim systemem wartości i zachowaniem, bo możesz myśleć, że jesteś ode mnie lepszy, bo potrafisz tak dobrze rozmawiać z ludźmi i mydlić ich historiami ze swojego życia, ale ja przynajmniej wiem jak powinno się traktować innego człowieka, a to czyni mnie silniejszą, niż ty kiedykolwiek będziesz! skończ być małym chłopcem i zacznij być mężczyzną.
zaczęła jej lecieć krew z nosa, czuła to, ale nie sprawiło to, że przestała mówić. teraz z jej kolan, z jej łokci i z jej nosa ciekła szkarłatna ciecz. wyatt wpatrywał się w nią w absolutnym szoku, wyglądając tak samo głupio jak ona, gdy po raz pierwszy zauważyła jego kolegę finna.
— um ja.... przepraszam cię. — powiedział otępiały.
dziewczyna wypuściła powietrze przez nos unosząc lekko głowę, wciąż z wrogim wyrazem twarzy.
— przeprosiny przyjęte. — powiedziała spokojnie i odwróciła się do nich plecami, wracając do swojej huśtawki po książkę, widząc jak vic pokazuje jej dumna kciuk w górę.
cała czwórka odprowadzała ją wzrokiem, będąc wciąż w lekkim szoku brunetką. finn obserwował ją bacznie i uśmiechnął się do siebie lekko, zaciągając się blantem.
— hot. — skomentował krótko i podał jae jointa.
później każdego dnia, gdy tylko finn ją zauważył, zaczynał jej machać, modląc się w duchu by kiedyś podeszła z nim porozmawiać. i faktycznie, pewnego piątku podeszła do niego z kolorowymi plastrami na kolanach i łokciach, zawstydzając się nieco jego obecnością.
— no cześć, lolitko. — finn oparł się z uśmiechem o ogrodzenie.
— um... hej. — zaczerwieniła się lekko i rozejrzała na boki. — vicky mówiła, że chciałeś pogadać.
— tak, to prawda. — skinął głową, zaciągając się blantem. — chcesz trochę?
— nie, nie palę. — odparła niezręcznie, bawiąc się nerwowo rąbkiem sukienki.
— no rozumiem, dobra z ciebie dziewczyna. — ponownie się zaciągnął. — jaką książkę teraz czytasz?
— um... jakąś polską od mojej babci. — zastanowiła się. — a ty?
— wróciłem ostatnio do kinga, lubisz? — spytał z zainteresowaniem.
— chyba nigdy nie czytałam... — odwróciła wzrok.
— mogę ci pożyczyć, mam sporo jego książek w domu. — odchylił lekko głowę w tył, przymykając oczy. — na przykład carrie. — dodał tajemniczo.
— o czym to? — dopytała zaciekawiona.
— no wiesz... — zaczął patrząc jej w oczy. — carrie mieszka ze swoją matką, która jest fanatyczką religijną i nagle dostaje mocy telekinezy, więc postanawia zemścić się na tych, którzy jej dokuczali i morduje pół miasteczka. — uśmiechnął się do niej lekko cynicznie.
— oh... interesujące. — zakłopotana odwróciła wzrok.
— nie tak interesujące jak ty. — uśmiechnął się szerzej, gdy tylko zobaczył róż na jej policzkach.
høpe zamilkła, nie wiedząc jak może odpowiedzieć na ten specyficzny komplement z nutą flirtu.
— mogę jeszcze liczyć na to, że tu do mnie przyjdziesz? — spytał, gdy zdał sobie sprawę, że już się nie odezwie.
— um... myślę, że tak. — wzruszyła lekko ramionami, cała spięta.
— to świetnie, nie mogę się doczekać. — odepchnął się od ogrodzenia. — zaraz kończy mi się długa przerwa, ale wpadnę tu do ciebie później jeśli chcesz... bez wyatta.
— w porządku. — skinęła głową i zdobyła się na nieśmiały uśmiech.
— no to do zobaczenia, lolitko! — puścił jej oczko i wręczył jointa, idąc w stronę samochodu.
dziewczyna rzuciła go pełna obrzydzenia na ziemię i porządnie zadeptała butem. poczuła lekkie motylki w swoim brzuchu, czekając tylko na moment, aż wróci.
gdy tylko skończyła lekcje, siedziała już na ławce, wypatrując go ukrycie. nałożyła nawet balsam na usta, nie wiedziała konkretnie dlaczego. udawała, że czyta książkę, czasami patrząc kątem oka w tamtą stronę. w końcu usłyszała dźwięk samochodu i przygryzła wargę, wpatrując się w książkę z uśmiechem. na szczęście była za daleko, by finn zobaczył jej mimikę twarzy i bardzo ją to cieszyło. spojrzała po kilku chwilach w tamtą stronę i zauważyła wysokiego, chudego chłopaka, machającego jej lekko.
wewnątrz była bardzo podekscytowana, ale z zewnątrz starała się wyglądać w miarę obojętnie. podeszła do niego spokojnie widząc jak siada pod ogrodzeniem i postanowiła zrobić to samo, dopóki jej nie zatrzymał.
— zaczekaj. — powiedział szybko i zdjął z siebie czarną bluzę, przekładając ją przez szerokie pręty na jej stronę. — usiądź na tym.
motyle w brzuchu ponownie mocno dały o sobie znać, gdy zarumieniona usiadła na materiale.
— dziękuję bardzo. — zaczęła nieśmiało.
— nie masz za co, lolitko. — uśmiechnął się do niej. — mam dla ciebie książkę.
wolfhard pogrzebał chwilę w plecaku i przełożył przez pręty egzemplarz carrie, dość cienką książkę, którą høpe złapała w swoje dłonie z niemałym zainteresowaniem.
rozmawiali ze sobą do samego wieczora, aż zrobiło się całkowicie ciemno i nikt się do tego nie przyznał, ale byli sobą nawzajem zachwyceni. høpe bailey modliła się by ten wieczór nigdy się nie kończył, ale w końcu siostra mary zawołała ją do środka, dając jej ostrą reprymendę.
oczywiście to nie było ich ostatnie spotkanie.
finn wolfhard zawsze odchodził kilka kroków w bok ogrodzenia by on i jego niewinna brunetka mogli posiedzieć razem i tak spędzali większość swoich dni. wyższy pozwalał jej siedzieć na swoich bluzach, czasami høpe plotła mu wianki, które zawsze potem dla niej ubierał. przynosił jej słodycze, a z czasem inne drobne podarunki jak maseczki, tania biżuteria czy inne drobne bibeloty. raz przyniósł ze sobą gitarę i pół spędzonego czasu grał jej na niej wszystko co chciała, ale ich wspólny czas został zakłócony przez inne dziewczyny, które zachwycone nim podchodziły i słuchały go uważnie.
na samym początku høpe po prostu się czerwieniła i uśmiechała przy dziękowaniu, potem przełamała się i zaczęła czasami całować nieśmiało wierzch jego dłoni, kiedy tylko go za nią łapała, a trzymali się za ręce stosunkowo często, aż w końcu kazała mu opierać policzek o ogrodzenie i przez spore przerwy między prętami, mogła składać lekkie pocałunki na jego ślicznych kościach policzkowych. była w nim okropnie zakochana, nawet jeżeli czasami wydawał się zbyt cwany i dużo się z nią droczył.
— wiesz dlaczego ameryka jest taka chujowa? — spytał pewnego dnia, przymykając oczy z papierosem między zębami.
— finnie! — upomniała go dziewczyna z uśmiechem. — nie, nie wiem dlaczego ameryka jest taka niefajna.
— oj lolitko... — wywrócił mimowolnie oczami z uśmiechem. — ameryka jest niefajna, bo funkcjonujemy w systemie demokratycznym.
— oh... — odpowiedziała cicho, skupiając się na zabawie palcami.
— posłuchaj, kochanie. — przerwał sobie na moment i zaciągnął się mocno papierosem, wypuszczając dym z ust. — ludzie to skończeni idioci, jestem pewien, że sama jesteś tego wszystkiego świadoma. moim zdaniem po prostu nie wszyscy powinni mieć prawo, żeby zarządzać naszym państwem, bo nie mają odpowiednich kwalifikacji. widzisz czasami co niektórzy ludzie wypisują w internecie? możesz teraz pomyśleć o mnie jakieś chore rzeczy w swojej małej, pięknej główce i mieć mnie za skurwiela, który nie szanuje zdania innych, ale postawa ignorancji to nie pogląd tylko głupota.
— rozumiem cię, finn. — høpe skomentowała cicho, gdy zapanowała między nimi cisza oznaczająca jej kolej. — chyba nawet się zgadzam.
— jesteś mądrą dziewczyną, więc nie oczekiwałem, że będziesz bronić demokracji. — zaśmiał się cicho. — ale jakbyś kiedyś się ze mną nie zgadzała, to nie zapomnij mi tego powiedzieć, chciałbym kiedyś móc z tobą podyskutować.
— chyba jesteś dla mnie za mądry. — westchnęła odgarniając sobie włosy z twarzy. — czuję się przy tobie taka głupia.
— wiem. — uśmiechnął się pod nosem. — ale to lubisz.
— słucham? — brunetka spojrzała na niego z pytającym wyrazem twarzy.
— podoba ci się to jak się przy mnie czujesz, lubisz być głupia. — odwrócił się w jej stronę i spojrzał jej prosto w oczy, przybliżając nieco swoją twarz do ogrodzenia. — myślisz, że jesteś bardzo tajemnicza lolitko, ale masz pecha, bo bardzo lubię zagadki i rozgryzłem już niektóre z twoich. były trudne, ale bardzo satysfakcjonujące. — pokiwał głową z uznaniem i zaciągnął się papierosem.
— nie wiem o czym do mnie mówisz. — skrzyżowała ręce i odwróciła wzrok.
— spójrz na mnie. — poprosił wypuszczając dym z ust na bok. — to wszystko ci wyjaśnię.
høpe odwróciła głowę w jego stronę, aby znów złapać z nim intensywny kontakt wzrokowy. lubiła to jak na nią patrzył — wydawał się jednocześnie być zaintrygowany, rozczulony i zadowolony. czuła się w jego oczach ładna i cenna, jakby była złotym naszyjnikiem na wystawie w paryżu, a on marzył by ją zdobyć, nie patrząc na cenę. ona była moną lizą w luvrze, a on koneserem sztuki. ona była julią, a on był jej romeo, bonnie i clyde, rose i jack, a może nawet lolita i humbert, gdyby lolita była dojrzałą kobietą, a humbert był zdrowy na umyśle.
bo wiecie, høpe na co dzień była zwykłą dziewczyną i nikim istotnym — ale w jego oczach stawała się wenus, afrodytą, pięknem, sztuką, miłością i fortuną. czuła się jak królewna, jak pieprzona bogini, jak niematerialna siła wyższa.
a mimo tego, wciąż była przy nim tak bardzo głupia.
— lubisz mieć poczucie, że jestem mądrzejszy od ciebie, co ja sam bym kwestionował, ale na razie żyjemy w twoim świecie, nie w moim. lubisz myśleć, że wiem dużo o wszystkim, że jestem odpowiedzialny, rozsądny i niczym keanu reeves zawsze wiem co powiedzieć. daje ci to poczucie bezpieczeństwa, czujesz wtedy, że możesz oddać siebie całą pod moją opiekę, bo lepiej wiem co jest dla ciebie dobre. nienawidzisz podejmować decyzji, lolitko. za każdym razem masz wrażenie, że robisz to źle i chcesz oddać to wszystko komuś, kto w twojej opinii lepiej zna się na tym wszystkim. szukasz we mnie autorytetu, pewnie nie miałaś za dobrych relacji ze swoim ojcem, dlatego masz nadzieję, że znajdziesz kogoś kto otuli cię romantyczną miłością z nutą tej ojcowskiej. kto będzie cię chwalił, gdy dobrze coś zrobisz, kto się tobą zaopiekuje, gdy tego potrzebujesz, kto da ci stabilizajce i poczucie, że on się wszystkim zajmie. poza tym, szukasz też kogoś od kogo możesz się uczyć, co akurat jest całkiem słodkie, chociaż nie wiem czy wiem na tyle dużo. może wybrałaś mnie, bo nie ma tu nikogo innego, oprócz wyatta, który naszprycował by cię narkotykami i opowiadał historie o tym jaki jest niesamowity. — w końcu zaciągnął się ponownie papierosem. — ale wiem jedno, wcale mi to nie przeszkadza, chociaż może powinno. to cholernie rozbrajające.
młoda bailey siedziała w absolutnym szoku, wpatrując się w zadowolonego z siebie bruneta. ten uśmiechnął się jedynie pod nosem, patrząc jej prosto w oczy i wypuścił dym tytoniowy nosem, opierając się skronią o prosty pręt ogrodzenia. nie odzywała się do niego, nie wiedziała jak ma to zrobić. wszystkie słowa wyleciały jej z głowy, a z jej gardła nie był w stanie wydobyć się jakikolwiek dźwięk. analizowała wszystko co usłyszała mozolnie, nie zdając sobie sprawy z tego jak nagi był przed nim jej umysł w tym momencie.
— nic nie powiesz? — spytał, łapiąc jej dłoń z tym samym uśmieszkiem na ustach i zaczął bawić się jej palcami, w końcu splatając ich dłonie ze sobą.
— czuję się... źle. — powiedziała nagle słabym głosem.
— rozwiń. — odpowiedział, trzymając jej dłoń w swoich dwóch, trzymając końcówkę papierosa między wargami.
— tak... — zaczęła szukać odpowiednich słów. — odsłonięta.
— a ja sądzę, że to nawet lepiej. — w końcu wyrzucił niedopałek i zdeptał go butem.
— tak? — w końcu uniosła spojrzenie z ziemii, zaczerwieniona i zawstydzona.
— oczywiście. — uśmiechnął się znów i ucałował wierzch jej dłoni. — im lepiej cię znam tym lepiej wiem jak się z tobą obchodzić, nie sądzisz? jestem bardziej odpowiedzialny.
— nie mówmy o tym w ten sposób, to dziwne. — niższa parsknęła nerwowym śmiechem.
— ani trochę. — finn zaczął gładzić jej dłoń swoim kciukiem. — nie daj sobie nawet wmówić zawstydzenia, høpe. to nic złego, że właśnie tak się czujesz, masz do tego prawo.
— ale mówisz o mnie tak jakbym była jakimś piórkiem! — popatrzyła na niego, trzymając mocniej jego rękę z lekkim uśmiechem.
— bo jesteś jak taka mała, porcelanowa laleczka. — rozczulił się. — delikatna jak piórko, muszę na ciebie uważać.
— jestem twardsza niż myślisz! — odparła dumnie unosząc głowę.
— wiem, kochanie. — popatrzył jej w oczy, analizując jej twarz. — ale przy mnie nie musisz być, możesz odpocząć.
brunetka w lekkim szoku ucichła, czując w swoim brzuchu motyle, a na policzkach gorąc i spuściła wzrok na ich dłonie, patrząc na ich palce. swoją reakcją wywołała kolejny dumny uśmiech wolfharda, który nie zamierzał się z nią już droczyć słownie i odpuścił, skupiając się na kontemplowaniu swojej wybranki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top