.i'm so scared, finn.

chapter three

I'M SO SCARED FINN.






HØPE BAILEY W końcu była czyjaś. jak się okazało, posiadanie chłopaka było wszystkim czego potrzebowała. nikt nie zapewniał jej tak wiele troski i czułości jak on, przez to stała się jeszcze bardziej rozmarzona i nie skupiona niż wcześniej. mimo, że zapatrzony w siebie finn kontynuował swoje aroganckie działania i zdawały się one coraz częściej, to zdawałoby się, że nic nie jest w stanie sprawić by kochała go mniej. jej miłość była zupełnie szczera, co było niemałym zaskoczeniem dla kogoś kto nigdy takiej nie doświadczył. jej uczucia nie były jedynie maślanymi oczami, chichotami i czułymi całusami. były też zmartwieniem — reprymendą, płaczem i stresem. przez całe życie młody wolfhard nie widział, by ktoś tak bardzo się nim przejmował. jego opinią, jego nastrojem, jego „zdrowiem” czy nawet jego drobnymi rzeczami, o które nie dbał aż tak bardzo. zwracała uwagę na szczegóły, zauważała wszelkie zmiany i była bardzo zaangażowana we wszystko co jej pokazywał, jakby wszystko co mówił było nieziemsko interesujące.

siostra hazel dostawała białej gorączki, gdy była świadkiem, w jej mniemaniu, okropnego stoczenia na samo dno jednej ze swoich najlepszych uczennic. za karę młoda bailey spędzała godziny w kaplicy, modląc się na kolanach, za każdym razem coraz mniej się angażując. zakonnica miała złe przeczucie do tego co się dzieje z młodą duszą, a jeszcze gorsze co do chłopca, z którym się widywała. najbardziej martwiło ją jednak to, że zbliżał się tydzień rozrywki. uczennicom świętej weroniki można było wychodzić na miasto i wracać o dziewiętnastej lub nawet dwudziestej trzydzieści, w zależności od wieku, a niestety jej zagrożona była w grupie, która mogła wracać najpóźniej. 

jeżeli chodzi o tydzień rozrywki, to sama nastolatka odrobinę się obawiała tego co się stanie, gdy zostanie ze swoim ukochanym sam na sam. nawet, gdy wymykała się do niego w nocy i niby spędzali czas samotnie, zawsze było ogromne prawdopodobnieństwo, że ktoś ich nakryje. teraz mieli być całkowicie bezkarni.

uciekła ze swojego pokoju około godziny dwudziestej drugiej, dwa dni przez tygodniem rozrywki. była bardzo podekscytowana i musiała podzielić się z kimś swoimi uczuciami. pozwoliła ucałować się ślicznemu chłopcu i usiadła rozanielona pod ogrodzeniem, słuchając jego opowieści i naprzemiennie ubierając oraz ściągając jego sygnety w kółko. lubiła po raz kolejny przerabiać ich plany, słuchać o rozrywkach jakie na nich czekały.

— mojego brata nie będzie, bo wraca z pracy koło dwudziestej pierwszej. — tłumaczył spokojnym tonem chłopak. — tak więc mamy całe mieszkanie dla siebie.

— i zjemy makaronik z twojej ulubionej restauracji! — ucieszyła się cicho.

— tak, aniołku. — brunet uśmiechnął się pod nosem patrząc na ich dłonie.

— a co będziemy robić później? — spytała z zaciekawieniem, bo jeszcze nigdy nie przeszli do tego tematu.

— oh, spodoba ci się... — wyszczerzył się nagle unosząc głowę.

— taaak? — dopytała dopasowując się pod jego energię szczęśliwa.

— uwierz mi, zapamiętasz ten wieczór do końca życia, lolita. — kontynnuował z tajemniczą iskierką w oczach.

— opowiedz mi! — prosiła dziewczyna cicho, cała w emocjach, nie mogąc się już doczekać spotkania.

— mam ci zepsuć niespodziankę? nie, nie. — pokręcił głową z uśmiechem.

— proszę! — zaczęła patrząc na niego spod rzęs. — proszę cię, opowiedz!

patrzył na nią chwilę i oparł się zadowolony głową o pręt, kiedy nagle dopadło ją znajome uczucie. tym samym wzrokiem ją obdarzył przy ich pierwszym pocałunku lub wtedy, gdy okrzyczała wyatta za jego okropne zachowanie. nagłe ciepło przeszyło ją z góry do dołu, a policzki zapłonęły różem. nieco się wyciszyła, patrząc na niego jednocześnie wyczekująco, ale bardzo łagodnie. coś w środku podpowiadało jej, że wcale nie powinno jej się to podobać tak bardzo jak faktycznie jej się podoba.

— mam co do ciebie tyle planów... — zaczął cicho uśmiechając się zalotnie. — ale wiesz, może lepiej, żeby nasz ulubiony żyd nas teraz nie słuchał. — z tymi słowami złapał za jej złoty łańcuszek z serduszkiem, w środku którego znajdował się ukrzyżowany jezus, a potem przekręcił na jej plecy, chowając go pod materialem koszuli nocnej.

— dlaczego? — spytała szeptem.

— nie spodobało by mu się. — z tymi słowami przejechał palcami po jej szyi, odrywając je powoli od jej ciała dopiero na dekolcie.

nagle wszędzie na nogach i rękach pojawiła się u niej gęsia skórka, ku jej zaskoczeniu, bo wcale nie było jej zimno. zwłaszcza, że między nogami poczuła nieznane jej wcześniej ciepło, które połaskotało ją tak bardzo, że musiała lekko zacisnąć uda. dreszcz przeszedł w dół jej pleców, a jej oddech zaciął się na moment, więc wypuściła powietrze nieco głośniej niż powinna.

— spójrz tylko jak twoje ciało na mnie reaguje, czy to nie jest fascynujące? za każdym razem, gdy dotknę go w odpowiedni sposób, wywołam u ciebie inne reakcje. — zaczął swoim naukowym tonem, który wcale nie zgadzał się z jego słowami, obserwując ją jakby była przedmiotem. — widzę, że potrzebujesz tego więcej, nie zgodzisz się? dotknąłem jedynie twojej szyi, a ty moja śliczna dalej nie możesz się otrząsnąć, by to stwiedzić wystarczy mi tylko twoja mowa ciała. ono całe wysyła mi wciąż znaki... — spojrzał jej głęboko w oczy, analizując ją jak projekt. — ale potrzebuje twojego słownego potwierdzenia, jest dla mnie ważniejsze niż cokolwiek.

ciepło na dole zaczynało być nie do zniesienia, gdyby teraz stała jej nogi zaczęłyby pod nią drżeć. serce biło jej jak oszalałe tak jakby chciało z niej wyskoczyć i rzucić się w ramiona ślicznego chłopca. z drugiej strony to wszystko co działo się z jej ciałem zaczynało ją irytować, chciała się pozbyć tego uczucia, ale nie miala pojęcia jak.

— c-co chcesz usłyszeć? — spytała cicho zawstydzona tym, że nie wie co się z nią dzieje.

— czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że mój gest był miły?— dziewczyna jedynie pokiwała głową. — i zapewne zgadzasz się też z tym, że chciałabyś dostać więcej takich gestów? — dziewczyna ponownie skinęła głową ku jego zadowoleniu. — poczułaś się kochana?

— chyba tak... — w końcu przemówiła patrząc na niego pełna zażenowania.

— więc jako ostatnią rzecz powiedz mi... jak bardzo mnie potrzebujesz? — z tymi słowami przejechał jej nagle, aczkolwiek delikatnie, opuszkami palców po udzie.

poruszyła się nagle mimo swojej woli, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie z zaskoczenia, gdy łaskotanie zaczęło palić ją wszędzie, a to co wcześniej było zwykłym ciepłem... teraz nie była pewna co konkretnie tam się stało, ale nie podobało jej się mokre uczucie.

— finn! — pisnęła cała czerwona, łapiąc jego dłoń, ale nie zdjęła jej z siebie, lecz przycisnęła do swojej nogi.

— coś nie tak, różyczko? czyżby moje pytania sprawiły, że... poczułaś się jakoś inaczej? — uśmiechnął się tajemniczo, głaszcząc wewnętrzną stronę jej uda swoim kciukiem.

— t-ty... ty wiesz jak ja się czuję? — spytała niepewnie.

— oczywiście, że wiem. — parsknął śmiechem. — o to mi w końcu chodziło, nigdy się tak nie czułaś? — dziewczyna pokręciła głową. — właśnie tym zajmę się bardziej, kiedy już będę cię mieć całą dla siebie. — skinął głową dumny z siebie.

— chyba mi się nie podoba, ale... ale chcę więcej... — høpe ścisnęła jego nadgarstek zawstydzona.

— chcesz ze mną porozmawiać o tym, co sprawia, że jest ci niekomfortowo? jestem pewien, że to wszystko normalne rzeczy, których cię po prostu nie nauczono, lolitko. — zaczął ją gładzić jeszcze bardziej ostrożnie.

— to chyba kobiece sprawy i czuję się zawstydzona i onieśmielona, za bardzo by o tym mówić. — westchnęła i oparła się o ten sam pręt.

— dobrze to ja będę mówił o tym co mogło się stać, a jak coś z tych rzeczy się u ciebie pojawiło, to nie musisz mi mówić, może tak być aniołku? — zapytał łagodnie, a gdy przytaknęła to kontynuuował. — więc... serduszko mogło ci zacząć szybciej bić, a oddychanie mogło się zrobić nierówne z podekscytowania, które wyjaśnię ci lepiej w poniedziałek. może dostałaś z tego samego powodu dreszczy, gęsiej skórki czy łaskotek w brzuchu. możliwe, że tutaj w podbrzuszu... — z tymi słowami przejechał jej powoli w omawianym miejscu wierzchem palców na co przymknęła oczy na moment. — zrobiło ci się ciepło, a tam na dole w twoich prywatnych miejscach mogło się zrobić wilgotno. mogłaś też mieć nagłą chęć pocałowania mnie, czemu się nie dziwię, bo jestem zabójczy. — uśmiechnął się szeroko, dostając od niej chichot.

— i to wszystko jest normalne, finnie? — spytała zaciekawiona.

— oczywiście, gdyby siostrunie uczyły was normalnej biologii to byś wiedziała to wszystko. — wolfhard wywrócił oczami. — muszę zadbać o twoją edukację, høpciu.

— ucz mnie czego tylko chcesz... — westchnęła rozmarzona.

— oczywiście. — zadowolony odpalił papierosa. — nauczę cię czegoś o tobie samej, powinnaś znać swoje ciało.

— a ty swoje znasz? — dopytała.

— oczywiście. — powtórzył zaciągając się. — wiem czego potrzebuję by być zadowolonym i spełnionym. ty zaspokajasz tylko cztery ze swoich głównych potrzeb.

— tylko cztery? — zmarszczyła brwi.

— ruszasz się, jesz i pijesz, śpisz i korzystasz z toalety. — wytłumaczył krótko.

— no to... czego mi jeszcze potrzeba? — dopytała.

— lolitka, skarbie to było w podstawówce. — westchnął spoglądając na nią. — wymień mi pięc podstawowych potrzeb człowieka.

— no... odpoczynek, wydalanie, rozmnażanie i- — zaczęła niepewnie.

— no właśnie, rozmnażanie. — skinął głową. — to nie chodzi o to, że musisz mieć dzieci, tylko to ładna i przystępna nazwa na seks. — wypuścił dym z ust. — nikt by przecież nie powiedział małej høpci z różowym plecaczkiem i niebieskim piórniczkiem ze scooby-doo co to seks, prawda?

— puchatku, tak nie wolno. — pokręciła głową odsuwając się lekko.

— ale ty musisz zrozumieć, że masz o tym błędne wyobrażenie. opowiem ci wszystko i wytłumaczę, obiecuję, a ty sama podejmiesz decyzję. — przekonywał spokojnie. — chcę to zrobić, by sprawić ci radość przede wszystkim, uwierz mi, że to jest prawdziwe niebo.

— dam ci szansę, ale nie jestem tego pewna... — skinęła głową. — i przestaniemy o tym rozmawiać jak tylko poproszę?

— twoje jedno słowo, różyczko. — uśmiechnął się wypalając powoli swojego papierosa. — ale znam cię, spodoba ci się.

przez chwilę dwójka nastolatków dzieliła ciszę, trzymając się za ręce, każde pogrążone we własnych myśliach. høpe zatonęła z nich do tego stopnia, że całkowicie odcinęła się od świata zewnętrznego i nie zauważyła obserwującego jej z zaciekawieniem chłopaka. spojrzała na niego, gdy zapytał o zgodę na całusa, a kiedy miała się już do niego nachylić, zaciskając piąstki na czarnych prętach, została niespodziewanie pociągnięta za włosy w tył, nie reagując w czas, kiedy finn krzyknął: „uważaj!”.

— czy ty już do końca straciłaś rozum, głupia dziewczyno!? — krzyczała siostra patricia, łapiąc agresywnie jej ramiona. — ty plugawa, nędzna istoto!

dwie latarki oślepiły ją niespodziewanie i nie zdała sobie nawet sprawy z tego, że zaczęła płakać. ciepłe, słone łzy wlatywały jej do ust, więc wyrwał się szloch. światła w pokojach zaczęły się stopniowo zapalać, a dziewczyny patrzyły zaciekawione przez okna na scenę jaka się przed nimi odgrywała.

— delikatnie, robi jej siostra krzywdę. — finn podniósł się z ziemi mówiąc to z dziwnie spokojnym gniewem. — nie musicie nią tak szarpać...

— zamlicz szatanie! — wrzasnęła patricia, na co wystraszona høpe zacisnęła powieki nie mogąc oddychać. — jak mogłaś się doprowadzić do takiego stanu, jak mogłaś! ty bezbożnico! ty cudzołożnico, ty... ty skończona zdziro!

— oh. — finn uniósł lekko brew. — to był bardzo zły dobór słów, siostra to lepiej wszystko cofnie i ją wypuści.

— zamilcz! — krzyknęła jeszcze głośniej, na co høpe pisnęła zakrywając uszy rękami. — trafisz do piekła! bóg cię osądzi! a ty.... ty będziesz błagać boga o wybaczenie, na kolanach! zapomnij o wyjściu na wolny tydzień, nie zasługujesz na nic! odpokutujesz wszystko! rozumiesz?! — kobieta zaczęła agresywnie zdjemować jej trzęsące się dłonie z uszu.

— może wystarczy... — zaczęła jedna z sióstr, kiedy ona i jej towarzyszka patrzyły zmartwione na starszą kobietę. — jutro rano høpe pójdzie do kaplicy, a teraz odprowadzimy ją do pokoju...

— oszalałaś, kobieto! nie widzisz jakiego aktu jesteśmy świadkami! to jest opętanie! — jęknęła żałośnie krzycząc i szarpiąc dziewczynę. — lucyfer ją oślepił, zamieszkał w niej i namieszał w umyśle!

— gówno prawda, sama podejmuje decyzje, a zresztą nie zrobiliśmy nic złego. — prychnął finn. — dlaczego niby miałbym ją opętać?

— twoje żarty nie są zabawne, chłopcze. — powiedziała siostra emalie odwracając się w jego stronę.

— wasze również. — popatrzył na nią z pogardą brunet.

obie siostry odskoczyły, gdy przez sekundę w spojrzeniu chłopca mrugnęła czerwona, przerażająca iskra zmieniając na moment kolor jego tęczówek. patrzył na nie intensywnie złowrogim spojrzeniem i zaśmiał się sarkastycznie, gdy jedna złapała za krzyżyk swojego łańcuszka. høpe nie rejestrowała niczego co działo się dookoła. zaciskała mocno powieki i szlochała cała się trzęsąc, gdy na jej ciele pojawiały się nowe ugodzenia, mające ewoluować w siniaki.

— a co się tutaj dzieje?! — siostra hazel wybiegła przez boczne drzwi pędząc w ich stronę.

— słyszałam całą waszą rozmowę i wszystko widziałam! pożałujesz tego, bóg cię ukarze, solidnie ukarze! — straszyła patricia, popychając dziewczynę na ziemię.

ta podniosła się oszołomiona z płaczem i zaczęła biec, wpadając prosto w ramiona siostry hazel, która uściskała ją matczyną czułością, gładząc jej włosy. inne zakonnice dostały od niej srogą reprymendę, ale gdy usłyszała całą historię, musiała niestety przystać na karę.

— to szaleństwo! — prychnął finn.

— namawiał ją do grzechu, a ona była na to chętna! — krzyczała najstarsza z sióstr.

— uspokójcie się wszyscy! chłopcze wracaj do domu, a ty patricio z samego rana masz iść do proboszcza i się wyspowiadać! nie wolno ci traktować tak uczennic! — zdenerwowała się hazel.

— jak ja nie wychowam tych małych prostytutek, to nikt tego nie zrobi! wy wszyscy potrzebujecie boga! — oburzyła się na koniec i zawróciła do budynku.

zakonnica hazel odprowadziła wystraszoną høpe do pokoju, radząc jej prysznic i sen, obiecując, że porozmawiają o wszystkim jutro. po kąpieli vicky pocieszała ją jeszcze chwilę i utuliła ją do snu, pozwalając jej zasnąć w swoim łóżku. przez długi czas nie mogła zmrużyć oka przez palące poczucie winy i obolałe ciało, postanawiając w duchu, że więcej już tego chłopca nie zobaczy, jedynie się pożegna. może siostry miały rację, może stała się bezbożna i grzeszna, może finn ma na nią okropny wpływ. ta jego ignoracja i aroganckie podejście do wszystkiego, to w jaki sposób mówił o bogu, może to definiowało go jako złą osobę. miał się za pana wszystkiego, a co jeżeli chciał by høpe zaczęła go czcić? jeżeli miała być szczera ze sobą, była tego bliska.

następnego dnia o piątej rano została siłą wyciągnięta z łóżka, kazano jej wziąć jak najszybciej prysznic, okropnie zimny ze względu na jego porę, i wciśnięto ją w długą, brązową sukienkę, która ciągnęła się po ziemi i wchodziła jej pod nogi, zdecydowanie na nią za duża. rękawy odsłaniały jedynie czubki jej palców, a kaptur z tyłu był większy niż jej głowa. ten okropny strój o prostym kroju zakrywał całe jej ciało poza twarzą i kawałkiem szyi. wciśnięto jej w rękę dwie kromki chleba i butelkę wody, trzymając ją za oba ramiona jak więźnia. upokorzona szła z zakonnicami do kaplicy, czując jak wszyscy posyłają jej spojrzenia.

do kaplicy ją wręcz wrzucono, pchając ją na zimną posadzkę, pewnie dlatego, że nie było w pobliżu siostry hazel. uniosła się lekko z podłogi na łokciach, widząc jak wielkie, drewniane drzwi zamykają się z trzaskiem. nie mogła zapalić światła, jego jedynym źródłem była świeca przy ołtarzu, to była jedna z części kary. wielka rzeźba jezusa na krzyżu w takim oświetleniu wyglądała tak jakby patrzyła na nią złowrogo z góry, co wystraszyło ją tak bardzo, że aż cicho pisnęła. podeszła do ołtarza i usiadła na jego środku po turecku, jedząc powoli swoją suchą kromkę chleba, siadając tyłem do figury, a przodem do drzwi. wszystkie obrazy, freski, witraże i rzeźby były teraz dla niej koszmarnie przerażające, jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak jak teraz.

w tej książce, którą dał jej finn — carrie, główną bohaterkę matka zamykała w komórce z takimi przerażającymi religijnymi figurami. tylko carrie miała moc psychokinezy, a høpe miała jedynie kromeczki chleba w dłoniach i masę siniaków. była bezbronna.

nie mogła zasnąć, była na to zbyt przerażona. próbowała przekonać samą siebie, że demony nie mogą jej dosięgnąć w świętym miejscu i wszelkie potwory odpadają, ale koncept boga jako srogiego ojca nie mógł jej teraz wyjść z głowy. bała się go, spacerując w ciemności po całej kaplicy jej przerażenie jedynie wzrastało. wyobrażała go sobie, posyłającego jej spojrzenia pełne obrzydzenia i pogardy, takie same jakie dostawała od swoich rodziców. jeżeli bóg kocha wszystkich to ona właśnie stała się wyjątkiem. będzie musiała męczyć się ze zbrodniarzami wojennymi, gwałcicielami, pedofilami i mężami z lat 50, którzy bili swoje żony, gdy obiad im nie smakował. do tego nie znajdzie tam dinozaurów, bo jezus je ukradł, a jedynym pocieszeniem będzie...

— wata cukrowa z magią jednorożca. — szepnęła do siebie i zachichotała nagle.

wyobrażała sobie w swojej głowie, że ona i finn są tu zamknięci razem i tworzyła w swojej głowie scenariusze z sytuacji jakie mogłby jej się przydarzyć. wyobrażała sobie go jak robi w tej kaplicy głupie, haniebne rzeczy i żartuje ze sytuacji, bo humorem radziłby sobie ze stresem.  tak bardzo go teraz potrzebowała — mimo, że był cholernie narcystycznym dupkiem. próbowała się przekonać, że wolfhard jest najgorszym co ją spotkało, że nigdy nie powinni się poznać i zrobił z niej najgorszą wersję siebie jaka mogła osiągnąć. jednak te wszystkie wspomnienia związane z jego czułostkami, mądrościami, jego rozbrajający wzrok, który robił z niech monę lizę. nie potrafiła z tym walczyć, zdała sobie sprawę jak bardzo go kochała, bardziej niż kogokolwiek kiedykolwiek.

— oh finn, tak bardzo się boję...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top