.all you need is love.

chapter five

ALL YOU NEED IS LOVE.


HØPE BAILEY STANĘŁA przed trudnym wyborem. była pewna, że w kapliczce siedzi już więcej niż tydzień. nie dopuszczano jej oczywiście do wiedzy o dniu, jego porze i wszystkich innych szczegółach, bo w ogóle z nią nie rozmawiano, a zresztą brak umiejscowienia wydarzeń w czasie był częścią jej kary. wariowała i nie mogła nawet liczyć dni do swojego wyjścia, do wolności.

wybór numer jeden wydawał się oczywisty. należało pokornie poczekać do końca kary. mimo wszystko jej się należała, a skoro w mniemaniu sióstr musiała być aż tak ciężka, to może należało to przeboleć. to była właściwa rzecz, zasłużyć na wolność.

wybór numer dwa był nieco mniej pokojowy i skromny. o swoją wolność należało zawalczyć, odebrać ją siłą. bunt był jedną z jej ulubionych rzeczy ostatnio jeżeli chodziło o muzykę, filmy i książki. przeszło jej nawet przez myśl, że może jak uda jej się stamtąd wyrwać to da radę spotkać się z finnem, a trzeba było przyznać, że z wielu względów tego potrzebowała. było to moralnie złe i najpewniej trzeba było użyć do tego odrobiny siły, ale z każdą chwilą w ciemnej kapliczce z wielkim jezusem patrzącym na nią przerażająco z góry zaczynała dbać o to mniej.

uniosła głowę do góry patrząc na umęczoną twarz swojego zbawiciela, poczuła w sobie coś dziwnego. może faktycznie powinna zostać tutaj z nim, może te myśli to jakieś złe duchy?

— złe duchy nie mogą mnie dopaść w twoim domu — powiedziała do rzeźby wpatrując się w nią. — tak więc zło musi brać się ze mnie...

spuściła głowę na podłogę i poczuła nagle mrożącą krew w żyłach złość. jej pięści delikatnie się zacisnęły. wolny tydzień miał być czasem dla niej i jej ukochanego chłopca. miała zjeść przepyszny makaronik, tańczyć i przytulać się z nim cały dzień. miał ją ucałować i dotknąć jej ciała w wyjątkowy sposób, ale przede wszystkim miał po prostu przy niej być nie jako wizytator więzienia widzący się z krewnym przez stalowe pręty klatki, lecz jak towarzysz i jej miłość. miała słuchać cały tydzień wszystkiego co miał jej swobodnie do powiedzenia, wreszcie w komfortowym miejscu. siostra patricia wszystko to zniszczyła, zmieszała ich plany z błotem. dla høpe nie było nic ważniejszego niż miłość finna wolfharda, a nagle to wszystko zostało jej odebrane.

żadna z czynności, które teraz planowała nie była owocem nienawiści, lecz miłości. kochała go tak bardzo, że była w stanie zrobić wszystko, żeby go znów ujrzeć. dlatego też zadecydowała.

plan był prosty, gdy siostra przyjdzie z jedzeniem, będzie musiała zobaczyć, która to. jak siostra hazel to poczeka, ale jakakolwiek inna zostanie natychmiastowo ogłuszona drzwiami. młoda bailey pójdzie do swojego pokoju, spakuje swoje rzeczy i ubierze się tak jak planowała się ubrać na ich randkę, a później pierwszy raz od trzech lat opuści mury szkoły i przejdzie przez to koszmarne ogrodzenie raz na zawsze.

usiadła pod ołtarzem czekając cierpliwie, przygotowując się do całego planu psychicznie.

kiedy przyszła do niej siostra caroline ze swoim charakterystycznym sygnetem na palcu wskazującym, uchyliła ona drzwi, wsuwając tackę jedną ręką. młoda bailey wstała pozornie spokojnie i niesłyszalnie podeszła do drzwi. w końcu siostra nie mogła zobaczyć gdzie dziewczyna jest. gdy powoli się zamykały, kopnęła w nie z całej siły, powalając ogłuszoną siostrę na ziemię. wtedy przeszła nad nią ostrożnie, naprowadziła cel i uderzyła drzwiami w jej głowę już nie tak mocno jak wcześniej, ale tak by zemdlała. przecież nie była morderczynią.

wzięła koło z kluczami w swoje słabe dłonie i zmrużyła oczy na widok rażącego światła z zewnątrz. musiała dać sobie dobrą chwilę by się do niego przyzwyczaić.

zaraz później snuła się już korytarzami chcąc zostać niezauważoną i zmierzała w stronę swojego pokoju. po pozycji słońca na niebie wiedziała, że najpewniej są lekcje, mała była więc szansa, że ktoś ją przyłapie. jak to zrobi, brunetka będzie musiała się z nim rozprawić. na razie była pewna, że najgorsze już za nią.

weszła do swojego pokoju czując w pewnym sensie domowy komfort i rozejrzała się po całym pomieszczeniu po raz ostatni. tam gdzie idzie będzie jej lepiej, była tego pewna. spakowała tyle ile mogła wziąć i zdjęła z siebie brązową szatę z obrzydzeniem. wzięła za to ręcznik i przedmioty do kąpieli ruszając do wspólnej łazienki. prysznic który brała był długi i gorący, nie spieszyła się z nim, szykując się tak jakby to zrobiła w pierwszy dzień wolnego tygodnia.

kiedy już skończyła i owinięta ręcznikiem zamierzała iść z obszaru pryszniców, zobaczyła na swojej drodze intruza, a dokładniej była nim johnna little, jedna z najbardziej przykładnych jeżeli chodziło o etykietę. poza tym była donosicielką.

— høpciu, kiedy wyszłaś z kaplicy? — spytała zaniepokojona widząc starą znajomą tak odmienioną na twarzy.

— dzisiaj — odparła zwyczajnie oplatając ją martwym spojrzeniem.

zaczęła się do niej powoli przybliżać, zagadywała ją o pielęgnację włosów i mimo widocznego zaniepokojenia na twarzy johnny, nie odsunęła się. kiedy nadarzył się odpowiedni moment, brunetka złapała swoją ofiarę za włosy zaraz przy głowie i uderzyła nią o ścianę. kiedy dziewczyna upadła zszokowana na ziemię, cała we łzach, patrząc na swoją dłoń posiadającą smugę jej własnej krwi, przeciwniczce przypomniało się jak parszywa i okropna była z niej osoba. johnna była paskudna i fałszywa, zawsze niemiła i budująca się na zwyczajnym kablowaniu.

høpe złapała za słuchawkę od prysznica i zamachnęła się porządnie, dobijając ją kilkoma ciosami. wróciła się spokojnie pod prysznic, odwiesiła ręcznik na bok by nie przemókł i zmyła z siebie krew. woda spływająca po jej ciele przed odpływem mieszała się z krwią mającą źródło w głowie nieboszczki, ale nie było to przedmiotem jej zainteresowania.

wróciła do pokoju, nałożyła na siebie balsam i ułożyła włosy, a poza tym pomalowała paznokcie na czerwono i dokonała ostatnich poprawek w pakowaniu. później ubrała na siebie sukienkę, swoją ulubioną i zrobiła makijaż, bardzo subtelny. nałożyła białą kredkę na dolną linię wodną oka, wytuszowała rzęsy, dała trochę rozświetlacza, a przede wszystkim czerwoną konturówkę na usta, którą niby niedbale zmieszała z błyszczykiem.

sukieneczka była biała, miała krótkie bufiaste rękawy i dekolt który był delikatnie kwadratowy. po zapięciu suwaka stawała się bardziej dopasowana w talii, a jeżeli chodzi o długość, była ona dość krótka. w szkole na takie nie pozwalali, ale w jej pierwotnym planie miała ubrać na nią długą spódniczkę, a potem ją zdjąć. teraz to nie miało znaczenia, mogła po prostu wyjść tak jak chciała.

założyła też perły, a do nich perłowe kolczyki i subtelne pierścionki. wszystko było zachowanie w złocie i perle, a delikatny brokat na jej powiekach mienił się ślicznie białymi drobinkami.

przejrzała się w niewielkim lustreczku, czas zatrzymał się na moment. niesamowicie dojrzała i zmądrzała po poznaniu chłopca, a to wszystko sprawiało jej ogromną radość. była nową sobą, oświeconą i świadomą. teraz czekała na nią czysta wolność, wolność, o której mówiły jej lektury szkolne, ale i jej własne, a przede wszystkim wolność finna. bóg musiał zaakceptować jej swobodę, albo zniknąć na zawsze z jej życia. finn był największym symbolem miłości jaki znała, nigdzie nie mogłaby być tak szczęśliwa jak u jego boku. kochał ją, a ona kochała jego. nic nigdy tego nie zmieni, to uczucie nadało jej życiu sens. zmartwychwstała.

przyszła jej do głowy jedna bardzo istotna myśl. nie powinna teraz wychodzić, powinna tutaj zostać do wieczora. była to opcja bezpieczniejsza i dużo bardziej logiczna, przecież nikt nie zobaczy jej ucieczki podczas snu, prawda? postanowiła zaczekać tutaj cały dzień, myśląc o wszystkim co chce powiedzieć ukochanemu. chciałaby by poznał piekło jakie przeszła by do niego wrócić, dowiedzieć się dlaczego po nią nie przyszedł, a przede wszystkim zobaczyć czy wciąż ją kocha tą samą pasją.

ku ironii, jej ucieczka, prysznic i morderstwo zajęły wystarczająco dużo czasu, by do zachodu słońca zostały trzy godziny. nie wytrzymała do nocy, opuściła pokój, gdy niebo przybrało pomarańczowo-różowy kolor. w dłoni trzymała swoją brązową, skórzaną walizeczkę, kiedy dobrze zamknęła za sobą drzwi od pokoju akademickiego. najważniejszy był dla niej fakt, że w walizce znalazły się wszystkie miłosne listy od chłopca. każdy jeden skrawek.

przemierzała cicho korytarz akademika, zmierzając ku budynkowi szkolnemu, skąd miała wyjść na dwór. było wyjątkowo cicho, słyszała jedynie cichutkie szmery drzew za oknem. jej trampki uderzały o granatową wykładzinę bezgłośnie, sama brunetka starała się by cała jej ucieczka odbyła się bez specjalnej widowni.

w końcu otworzyła drzwi i wyszła na patio, co przypomniało jej wszystkie ucieczki na nocne randki z ukochanym wolfhardem. jej ekscytacja, te wyjątkowe dreszcze, gdy odkryte w jej piżamie ręce i nogi doznawały nagłego chłodu nocnego powietrza. wiatr rozwiewał jej wtedy włosy, a ona ślepo szła pod ogrodzenie, czując pod nagimi stopami mokrą, gęstą trawę. później drobne buziaki i uśmiechy, jedyne co ich oświetlało to żarząca się końcówka papierosa wspomnianego wcześniej chłopca.

rozjerzała się i spojrzała na moment w górę, czując podmuch wiatru na twarzy. w jej głowie rozbrzmiała piosenka edith piaf. namalowane przez anioły niebo było tak piękne i szczegółowe — to nie mógł być przypadek. wzięła głęboki oddech, rozglądając się nostalgicznie po otoczeniu wookół.

„nigdy tu kurwa nie wrócę” — pomyślała z uśmiechem i ruszyła w stronę tylniej bramy, którą dostarczano jedzenie, produkty do sprzątania i higieny. czuła na koniuszku języka swoją wygraną.

doznała lekkiego szoku, gdy w końcu znalazła się przy bramie. jej dwa skrzydełka spięte ze sobą były cienkim łańcuchem, co bardzo ją zirytowało. przymknęła oczy zdenerwowana i znowu wzięła głęboki oddech. to jej nie zatrzyma.

położyła ostrożnie bagaż na trawie obok drogi, rozglądając się na boki, upewniając się, że nikt jej nie widzi. wróciła się bez zbędnego balastu i poczęła rozglądać się pospiesznie za czymkolwiek pomocnym. wtem ujrzała mały, nieco niższy niż sam budynek akademika, składzik. znajdowały się tam sprzęty sportowe i narzędzia ogrodnika. ogrodnik był miły, ale høpe musiała wymusić na nim tę pożyczkę.

drzwi od składzika okazały się być otwarte. weszła do środka rozglądając się po jego zawartości, była skupiona i uważna, wyłączyła emocje. usłyszała za sobą jakiś szmer, co przypomniało jej o tym, że zapomniała zamknąć za sobą drzwi. stukot siostrzanych mokasynów nie wywarł na niej większego wrażenia. wiedziała co musi zrobić.

odwróciła się powoli, wpatrując się bez wyrazu w siostrę olivię, która weszła właśnie do pomieszczenia i wpatrywała się w nią w przerażeniu. obserwowała ją intenstywnie, między chudymi palcami trzymając nożyk, którego franklin używał do ścinania róż.

— oh... — zaskomlała olivia patrząc ze współczuciem na dziewczynę.

w sekundzie nastolatka zamaszyście zaatakowała ją ręką, podcinając jej gardło jednym, płynnym ruchem. krew zakonnicy obryzgała ją soczyście na szyi, dekolcie i sukience, tworząc na niej abstrakcyjną plamę. høpe obserwowała jak ciało opada z hukiem na podłogę wciąż w uważnym skupieniu, bez żadnych emocji.

— pan odpuścił tobie grzechy, idź w pokoju... — powiedziała cicho widząc jak krew rozlewa się powoli po betonowej ziemi i odsunęła się o krok, by nie dotknęła czubków jej trampek.

wszystko to było z miłości.

uniosła głowę i przekręciła ją lekko w bok nasłuchując rozmów zza drzwi. siostra patricia zjawiła się w czyimś towarzystwie. bardzo wstrząśnięta siostra wykrzykiwała w niebogłosy jak obrzydliwym i niegodziwym demonem jest høpcia, jak wielkim grzesznikiem i marionetką lucyfera się stała. jedyne co będzie w stanie ocalić biedaczkę to długie i bolesne egzorcyzmy. spojrzała w bok zauważając interesujący szczegół — baseballowy kij leżał opatry o ścianę. błyszczał się zadbany i dostojny, a złote inicjały szkoły wyryte u jego głowy migały złowieszczo. złapała za niego i stanęła we framudze, rozwierając żółte drzwi na oścież.

— ty demonie! ty poczwaro! siło nieczysta, obrzydliwa kreaturo, potworze najgorszy! na zawsze będziesz potępiona! będziesz smażyć się w piekle, słaba i w agonii umierać wciąż na nowo! bóg cię ukarze, ma na ciebie plan! wszystkie dusze skrzywdzone przez ciebie zostaną zbawione, niczym hiob w niezawinionym cierpeniu! bóg to sprawiedliwość! bóg to miłość! ty jesteś niczym, pomiotem szatana! — wrzeszczała patricia machając krucyfiksem w szaleństwie.

„miłością jestem ja” — pomyślała w duchu høpe wpatrując się w dwie zakonnice przed sobą. skoro tak bardzo kochają boga, to zaraz się z nim zobaczą.

dziewczyna zamachnęła się i uderzyła patricię prosto w głowę ciężkim kijem, który okazał się być nieco trudniejszy w obsłudze niż sądziła. jej czaszka pękła z powodu masywności broni i opadła na trawę po jedym, głuchym ciosie. siostra emalie zaczęła krzyczeć przeraźliwie i biec w nieprzemyślanym kierunku. brunetka trzymając kij za plecami pobiegła za nią, a gdy była wystarczająco blisko, ponownie się zamachnęła. włożyła resztkę siły jaką miała w rękach i mocno zarzuciła przedmiotem przed siebie, rozbryzgując głowę kobiety przed sobą, powalając ją w sekudzie. była w szale, nie panowała nad sobą. wszystkie poprzednie emocje zebrały się w niej, przed oczami migał jej obraz twarzy umęczonego jezusa z ciemnej kapliczki. by upewnić się, że nie żyje, lekko już zdyszana wzięła kolejny zamach i uderzyła w jej prawy policzek, czując jak gorące, gorzkie łzy spływają po jej policzkach. wyprostowała się podcierając nos dłonią i spojrzała na siostrę patricię leżącą na ziemi, nie wiedziała jakim cudem jej klatka wciąż delikatnie się unosi. to zdenerwowało ją dużo bardziej.

krzyknęła w nienawistnym szlochu i ruszyła w jej stronę powoli, ciągnąc czubek kija po trawie za sobą. stanęła nad nią, patrząc na jej stare, obrzydliwe ciało. myślała o każdym momencie, gdy usłyszała od niej złą uwagę, gdy dostała od niej w twarz. pamiętała jak wtedy zniszczyła tę przepiękną noc z finnem. zacisnęła wargi w płaczu, patrząc na nią z nienawiścią. wraz z odejściem siostry patrici z tego świata, odejdzie cała jej nienawiść. będzie czystą miłością, gotową by oddać się finnowi i żyć obok niego dopóki nie rozłączy ich śmierć.

zamachnęła się i uderzyła raz. później zrobiła to ponownie. jej ciężkim oddechom zaczęły towarzyszyć wrzaski. uderzała w jej głowę bez litości, każdy kolejny cios był coraz bardziej niechlujny i wolny przez jej brak siły i energii. krzyczała, aż mała ilość krwi skropiła jej twarz. potraktowała to niczym błogosławieństwo wodą święconą. stanęła patrząc na swoje dzieło — czaszkę nie do poznania. na koniec odgarnęła włosy za ucho, splunęła i wypuściła kij z rąk, zostawiając go tam na ziemi.

obróciła się i bez zastanowienia wróciła do składziku, łapiąc za nożyce ogrodowe, głównie używane przy żywopłocie. później ruszyła do ogrodzenia swoim nimfetkowym chodem, tak jak gdyby nic się nie wydarzyło. szła spacerowo i spokojnie, jej oddech się wyrównał. była teraz czystą miłością samą w sobie, wszystkim co było w niej najlepsze. tak bardzo kochała finna, gdyby musiała zrobić to znowu, zrobiłaby bez zastanowienia. w końcu ścieżką wyrzeźbioną przez koła samochodów towarowych doszła do ogrodzenia, dopiero teraz zauważając ważny szczegół. samochód.

nie był to jednak zwykły samochód. nie przypomniał żadnego znanego jej pojazdu towarowego ani idiotycznych resoraków chłopców ze szkoły obok. światła wskazywały na to, że był to cadillac, a ona dobrze go znała. de ville... diana.

finn tu był.

dopiero, gdy podeszła się jeszcze bliżej, spostrzegła wysoką postać tuż przy bramie. na boga, finn tu był!

podbiegła do niego czym prędzej, a wszystko co wcześniej zakładała, okazało się być prawdą. stał przed nią z papierosem między dwoma smukłymi palcami i obserwował ją uważnie.

— oh, lolitko... co zrobiłaś? — spytał troskliwie, bardziej przejęty nią aniżeli faktycznym morderstwem jakiego dokonała.

— wszystko by do ciebie wrócić... — spojrzała na niego rozmarzona, przybliżając się jeszcze nieco do krat. — nawet nie wiesz jaki to był koszmar, finnie...

— rozumiem to — powiedział spokojnie zaciągając się papierosem. — próbowałem ci pomóc, ale za każdym razem nie wychodziło, przepraszam.

— błagam, nie przepraszaj mnie dłużej, po prostu mnie stąd zabierz. chcę być tam gdzie ty. — prosiła go spokojnie, pełna tylu niesamowitych emocji, tak wiele pozytywnych uczuć grało w jej sercu.

— jesteś tego pewna? — dopytał powątpiewając w jej racjonalność. co jeśli go nie kocha, a jedynie zwariowała?

dziewczyna odsunęła lekko głowę w tył zaskoczona jego odpowiedzią. widziała, że był szczęśliwy, ale chyba nie był pewnien czy ta decyzja jest dla niej dobra. martwił się o nią, a ona to doceniała.

— nie wiem czy jest jakakolwiek inna postawa poza tą, którą przyjęłam, będąca w stanie wyrazić moją miłość wobec ciebie... — zaczęła wpatrując się w niego z determinacją. — zabiłam dla ciebie, kto inny ci to powie?

„wielu innych ludzi” — pomyślał wtedy lucyfer, uśmiechając się do siebie pod nosem. zaciągnął się papierosem, przyglądając się dziewczynie. w pewnym sensie miała racje. sataniści, którzy go czcili, nie kochali go w taki sposób. uwielbiali w nim potęgę, byli mu jedynie wierni. ta niewielka, słaba istota o tak miernych możliwościach, pokochała jego w cielesnej powłoce, nie za to co mógł dla niej zrobić, ale za to kim był. tutaj jego zadanie się kończyło, obrócił ją w końcu przeciwko bogu i sprawił, że zgrzeszyła okurtnie, ale naszła go nowa myśl. pomysł ten był głupi i infantylny, ale nie przynosił żadnych strat. finn miał już tysiące lat na karku, a długość życia dziewczyny była dla niego tylko niewielkim odcinkiem czasu. nie widział więc nic złego w swoim pobycie na ziemi trochę dłużej i zająć się nią. przeżywanie różnych scenariuszy ludzkiego życia było jedną z jego rozrywek.

wziął ją pod swoje skrzydła, przysiąg sobie, że będzie czuwał nad nią do jej śmierci.

— nikt, kochanie — przytkanął jej grzecznie. — chodź, wezmę cię do domu...

brunetka złapała za nożyce i po kilku próbach, z lekką pomocą ukochanego chłopca, złamała łańcuch, patrząc jak opada na trawę, czując ekscytację.

smukłe dłonie chłopaka złapały za oba skrzydełka bramy, ale kiedy zaczął ją otwierać, usłyszeli za sobą krzyk.

— høpciu, nie! — krzyknęła siostra hazel dobiegając do nich, stając mimo wszystko w bezpiecznej odległości.

dziewczyna odwróciła głowę przez ramię patrząc na zakonnicę. była jej ulubioną, ale nie znaczyło to wcale, że nigdy jej nie skrzywdziła. one wszystkie to zrobiły.

— wróć do mnie, kochana... — zaczęła łagodnie zakonnica. — poradzimy sobie ze wszystkim, pomogę ci się uratować! błagam nie odchodź, zostań z nami i daj sobie pomóc. jesteś tak dobrą i piękną dziewczynką, tak inteligentną i pełną potencjału... nie zmarnuj darów od boga, wróć do niego. wróć do nas...

dziewczyna wpatrywała się w nią pustym wzrokiem. to była dobra osoba, nie zasługiwała na śmierć, tym bardziej na morderstwo. høpe bailey poczuła jak kołacze jej serce przez moment, ale napięcie nagle opadło, tak jakby sama je wyłączyła. odwróciła się przed siebie w stronę otwartej bramy i ruszyła w stronę bruneta.

kiedy wyszła poza teren szkoły, poczuła dreszcze ekscytacji na swoim ciele. zatrzymała się patrząc z uśmiechem na ukochanego przed sobą, a po chwili wbiegła wprost w jego rozłożone dla niej ramiona.

przytuliła go ciasno i mocno, żaden metal nie ograniczał teraz ich ruchów. wtuliła się w jego klatkę przymykając oczy i rozpłakała się szczerze, ze szczęścia, czując jak wszystkie negatywne emocje ulatują i zostawiają jej umysł i ciało na zawsze. uniosła z zachwytem głowę, nie mogąc nacieszyć się tą chwilą, a kiedy zimna dłoń finna dotknęła jej policzka, rozrzażyła się w niej gorąca pasja i czysta, prawdziwa miłość platonicznego wymiaru. spojrzała głęboko w jego oczy, tak poruszona całą sceną, aż w końcu ich usta złączyły się w symbolicznym, krótkim pocałunku, o charakterze wyższym niż ten przy ślubnym ołtarzu. wygrali.

ich miłość wygrała.













the end.






_____________________________
nie sprawdzony z ekscytacji <33333
to tyle byee

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top