𝐶 𝑂 𝑀 𝐸 𝑁 𝑍 𝐴 𝑁 𝐷 𝑂
No to co? Enjoy, Miśki!
Zabawa się zaczyna...
•••
„Słoneczko! Dziś ponownie nie damy rady wrócić tak jak zawsze, więc nie martw się o nas. Mamy jeszcze trochę spraw do obgadania z wujkiem."
Wywróciłam oczami czytając treść wiadomości, jednak nie przejmując się nią w ogóle. Od małego byłam przyzwyczajana do obecnego stanu rzeczy i naprawdę nie byłam wcale zdziwiona, czy zawiedziona.
— Tatuś się martwi?
Do moich uszy dotarł lekko kpiący i przepity głos mojej przyjaciółki, która siedziała naprzeciwko mnie w barze i bacznie mnie obserwowała.
— Daj spokój, Valen. On naprawdę dalej myśli, że cokolwiek mnie obchodzi to, o której wracają do domu i zachowuje się jakbym była conajmniej małym dzieckiem — prychnęłam zażenowana i oparłam łokcie na blacie stolika, między palce jednocześnie łapiąc kolorową słomkę, przez którą pociągnęłam sporego łyka jakiegoś drinka, którego życzliwie postawił nam zauroczony barman. Śmieszne.
— Kocha cię — odpowiedziała ciszej, na co ponownie wywróciłam oczami.
— Wiem, ja go też, ale jak pracuje, to niech pracuje. Mi to na rękę i naprawdę nie wyczuwam potrzeby poznawania każdej minuty jego grafiku — sapnęłam zmęczona sama nie wiem czym.
Czy nadopiekuńczością ojca, czy może pijacką gadką blondynki, która najprawdopodobniej dopiero się rozkręcała.
Mimowolnie rozejrzałam się po wnętrzu ekskluzywnego baru, w którym się znajdowałyśmy. Mój wzrok przeskakiwał po mężczyznach siedzących przy swoich stolikach i delektujących się jakąś długoletnią i koszmarnie drogą whiskey. Nie dało się ukryć, że spojrzenia niektórych z nich uciekały w naszą stronę, co spowodowało zadowolony uśmiech na moich wargach i poczucie tak dobrze znanej satysfakcji.
— Mimo, że go nie ma, to chce dać ci swój czas, Karol. Doceń to — odpowiedziała mi stanowczo, po czym wyzerowała swój napój i machnęła ręką na kręcącego się kelnera.
— Stop Valentina! Trochę się zapędzasz — syknęłam w jej stronę i sama wzięłam się za skończenie drinka. — Wystarczy mi, że pracuje i zarabia, dzięki czemu możemy właśnie siedzieć w tym lokalu i pić drinki warte fortunę. — Posłałam jej krzywy uśmiech i oparłam się plecami o oparcie skórzanej kanapy, gdy kelner wreszcie do nas podszedł.
Dziewczyna nie pytając mnie o zdanie, zamówiła dla nas po prostu „coś mocniejszego". Rzuciła chłopakowi to samo kokieteryjne spojrzenie, dzięki któremu ponownie się zaczerwienił po sam czubek głowy, przez co naprawdę niekontrolowanie parsknęłam śmiechem. To było takie żałosne. Ten chłopaczyna naprawdę robił sobie jakiekolwiek nadzieję. Ludzie to jednak mają tupet.
— Przestań! — sarknęła na mnie wściekła, gdy tylko ten z obsługi oddalił się od naszego stolika i pochyliła się nad jego blatem.
— No co? Przecież to jest śmieszne — rzuciłam ze śmiechem, nic nie robiąc sobie z jej postawy.
— On jest na serio uroczy.
— Uroczy? Valentina, czy ty siebie słyszysz? — Nie mogąc się powstrzymać, ponownie wybuchnęłam śmiechem prosto w jej twarz.
— Nie rozumiem cię — odpowiedziała zła i zarzuciła swoje złociste loki do tyłu.
Pokręciłam głową, patrząc na nią z politowaniem.
— Uroczy to może być twój pies, a nie facet — prychnęłam z wyższością, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Bo była. — Wystarczy, że otworzysz portfel, a on już przyleci do ciebie z językiem na wierzchu.
— Nie zdobędziesz wszystkiego dzięki pieniądzom tatusia, Karol! — fuknęła zła, jednak ja doskonale wiedziałam, że to jedynie skutki uboczne jej upojenia.
— Jak nie pieniądze tatusia, to pieniądze Ruggero — zażartowałam, wiedząc że przyjaciel mojego taty traktuje mnie niczym swoją bratanice i byłby w stanie zrobić dla mnie wszystko.
Zenere słysząc moje ostatnie słowa niespodziewanie zmieniła swoją postawę i porzuciła swój bojowy stan, aby zamilknąć i oprzeć swoją brodę na dłoniach z błyszczącymi oczami.
— Co? — spytałam całkowicie zdezorientowana.
— Dla niego to ja nie tylko portfel bym otworzyła — szepnęła rozmarzona, a mi jedynie pozostało się głośno roześmiać. — No co? Przyznaj, że jest nieziemski.
Nie musiałam tego przyznawać, ja to doskonale wiedziałam. George Ruggero Pasquarelli był dosłownie greckim bogiem. Wysoki, wysportowany, dojrzały, bogaty i z włoskimi korzeniami. Utopia wszystkich kobiet, w tym i nas. Nieraz fantazjowałyśmy o moim „wujku", który kusił swoją urodą i spojrzeniem. Doskonale wiedział, co robić, aby każda go chciała, a mimo wszystko wciąż był sam. Cholerny manipulant.
— Ziemia do Karol!
Przed oczami zamigotała mi blada dłoń mojej przyjaciółki, na co w jednej sekundzie znalazłam się z powrotem na ziemi. Zdezorientowana moim odpłynięciem, potrząsnęłam głową i spojrzałam na nią z zapytaniem. Uśmiechała się do mnie chytrze, a ja już wiedziałam, że w jej małej główce zrodził się jakiś diaboliczny plan.
— Nadal uważasz, że zdobędziesz wszystko dzięki pieniądzom? — spytała złośliwie, patrząc na mnie z dumą i podstępem.
— Oczywiście, że tak — odpowiedziałam całkowicie zbita z tropu.
— Niestety muszę cię zawieźć — rzuciła niby od niechcenia i zaczęła poprawiać swój dekolt.
— Co masz na myśli? — spytałam coraz bardziej zdezorientowana i powoli zła.
— Nie możesz mieć wszystkiego, Karol.
— Więc uważasz, że co takiego jest poza moim zasięgiem? — prychnęłam, starając ukryć swoją złość.
— Nie możesz mieć jego — odpowiedziała mi natychmiast, unosząc głowę i patrząc na mnie z góry z niewyobrażalną wyższością, pewna swojej wygranej.
W pierwszej chwili chciałam po prostu kolejny raz zaśmiać się jej w twarz. Już naprawdę miałam to zrobić, lecz w ostaniej chwili się powstrzymałam. Dotarło do mnie, to co powiedziała. Rzucała mi wyzwanie?
— Chcesz się przekonać, że mogę mieć wszystko? — zakpiłam z jej pomysłu i postawy, i również oparłam się na stoliku, patrząc jej prosto w oczy.
— Bardzo chciałabym to zobaczyć, Karolita — zaśmiała się cicho, będąc pewna, że się nie zgodzę.
Przecież to był absurd. Facet miał trzydzieści pięć lat, trochę siwych włosów i był moim „wujkiem". Całe szczęście, że jestem Karoline Abigail Sevilla Anderson i ja absurdów się nie boję.
— O co chcesz się założyć? — rzuciłam niemal natychmiast, po jej prześmiewczej wypowiedzi, w ogóle nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
— Wystarczy mi tylko myśl, że wreszcie sobie uświadomisz, że cały świat nie jest u twych stóp — powiedziała lekko zaskoczona moją reakcją, ale co się dziwić. Ja sama byłam w szoku. — No i przydałby mi się nowy samochód.
— Przecież wygram. Co wtedy? — sarknęłam pewna swego, nie przyjmując do siebie przegranej, w czymkolwiek.
Dziewczyna na moja słowa wywróciła oczami, ale szybko wpadła w chwilę zadumy.
— Niech będzie. Jeśli ja przegram, to poderwę Adalberto i pokaże się z nim na jakiejś imprezie — wypowiedziała na jednym wdechu swoje zadanie, co spowodowało mój głośny śmiech.
To będzie koniec jej życia towarzyskiego. Adalberto to szkolny kujon z wielkimi okularami, paskudnym trądzikiem, końskimi zębami i z okropnym nawykiem wyjadania skarbów ze swojej kopalni zwanej nosem.
— Ale to się nie stanie. Niemożliwym jest, żebyś to wygrała, Anderson.
— Wszystko jest możliwe, jeśli uwierzysz w to, że takie jest, Valentino.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top