XVII


Wróciłam do swoich obowiązków, ale tym razem już w dużo lepszym nastroju. Miałam cały czas uśmiech na twarzy i za nic w świecie nie chciał zejść, ale to dobrze.

- Co ty taka wesoła? - zapytał Mark, kiedy weszłam do gabinetu, w którym wcześniej siedziałam, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Nie mogłam mu zdradzić powodu mojego zachowania.

- Tak jakoś - odpowiedziałam, biorąc do ręki jakiś dokument, żeby chociaż na chwilę zająć się czymś innym.

- Podejrzane - mruknął sam do siebie, ale i tak usłyszałam jego słowa. Przeczytałam parę kart pacjentów i ponownie zaczęłam się nudzić. Nie miałam już żadnego konkretnego zajęcia do końca dyżuru, więc po prostu siedziałam wpatrzona w zegarek i odliczałam czas.

Punktualnie o siódmej skierowałam się do szatni, gdzie mogłam się przebrać w swoje codzienne ubrania. Odetchnęłam z ulgą na samą myśl, że w końcu skończyłam pracę i mogłam odpocząć. Byłam strasznie zmęczona po nieprzespanej nocy. Marzyłam tylko o tym, aby się położyć.

- Też już skończyłaś? - Podskoczyłam, w momencie, kiedy usłyszałam za sobą głos mężczyzny. Nie spodziewałam się tutaj nikogo i miałam nadzieję, że w spokoju i niezauważalnie opuszczę szpital.

- Tak. - Uśmiechnęłam się, odwracając się przodem do Johna. Mimo, że byłam zmęczona to jego osoba poprawiła mi humor, a przynajmniej takie miałam wrażenie.

- Idziemy? - zapytał, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana. Nie rozumiałam, o co mu chodziło, bo przecież nie mieliśmy żadnych planów na dzisiaj.

- Chcesz mnie zabrać na przystanek? - zaśmiałam się, zakładając na siebie zimowy płaszcz, a następnie szalik.

- Raczej zabrać do siebie - oznajmił, podając mi torebkę, aby przyspieszyć moje ruchy. Spojrzałam na niego, krzywiąc się odrobinę.

- Nie ma mowy - zaprotestowałam. Chyba zwariował, nie było nawet takiej możliwości. Miałam swoje życie, a to, że zgodziłam się na związek z nim to nie oznaczało od razu, że będę spędzać z nim każdą chwilę.

- Dlaczego? - Stanął na przeciwko mnie, blokując mi jakiekolwiek przejście. Rozejrzałam się dookoła, upewniając się czy nikt nas czasem nie obserwował z ukrycia. Musieliśmy być przecież czujni.

- Mam swoje życie, John - oznajmiłam, kładąc mu ręce na barkach. - Naprawdę nie mogę dzisiaj - dodałam, uśmiechając się delikatnie. Chciałam tym sposobem polepszyć atmosferę, która zapanowała pomiędzy nami.

- Potrzebuję cię - westchnął i przyciągnął mnie do siebie. Położył dłonie na moich ramionach, a następnie pochyli ł nade mną i złożył pocałunek.

- Zwariowałeś?! - Odskoczyłam od niego, jak oparzona. - Ktoś nas może zobaczyć! - Stanęłam kawałek dalej w bezpiecznej odległości i przyglądałam mu się uważnie. Na jego twarzy mogłam zobaczyć masę przeróżnych emocji.

- Nikt tutaj nie widzi - powiedział, a ja prychnęłam.

- Nie żartuj to jest miejsce publiczne. - Naprawdę on był gotów, aż tak ryzykować? Przecież wczoraj był na mnie wściekły, kiedy wygadałam nasz mały sekret. Nie rozumiałam jego zachowania.

- Każdy ma jakieś zadanie, więc przez półgodziny mamy czas dla siebie. - Chciał ponownie do mnie podejść, ale nie pozwoliłam mu na to. Zdecydowanie nie skończyłoby się tylko i wyłącznie na jednym pocałunku, a do tego nie mogłam dopuścić.

- Chodźmy już stąd - powiedziałam, a następnie skierowałam się w kierunku drzwi. Czułam się dziwnie, idąc korytarzem razem z Johnem. Każdy się na nas patrzył, jakbyśmy byli jakąś atrakcją.

- Nie myśl o tym. - Mężczyzna szepnął mi na ucho, tym samym zmniejszając dystans, który był pomiędzy nami.

- Czytasz mi w myślach? - zaśmiałam się i nie spoglądając na mężczyznę poszłam dalej. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale ta cisza nie była męcząca. Beckett był zdecydowanie osobą, z którą mogłam pomilczeć.

Wyszliśmy poza budynek i od razu zaczęłam iść w stronę wyjścia poza teren szpitala, nie żegnając się z Johnem. Nie wiedziałam, jak mogłabym to zrobić.

- Dokąd tak pędzisz? - Poczułam silny uścisk na ramieniu, przez co się zatrzymałam i spojrzałam na mężczyznę.

- Zaraz mam autobus - stwierdziłam.

- Odwiozę cię przecież do domu skoro nie chcesz jechać do mnie - powiedział. - Wsiadaj do samochodu. - Puścił mnie i sam skierował się w kierunku auta, gdzie zajął miejsce kierowcy.

Przez krótką chwilę wahałam się, co powinnam zrobić, ale jedynym rozwiązaniem było przystanie na jego propozycję. Autobus przed chwilą odjechał i musiałaby, czekać na kolejny, a na dworze było zimno oraz zaczął padać znowu śnieg.

Zajęłam miejsce pasażera i zapięłam pas bezpieczeństwa. Kątem oka widziałam, jak John włączył ogrzewanie, a następnie ruszył.

- Naprawdę nie chcesz jechać do mnie? - zapytał ponownie, a ja znowu musiałam zaprzeczyć.

- Nie mogę, ale następnym razem z miłą chęcią. - Położyłam dłoń na jego kolanie. - Obiecuję - dodałam.

- Nie chcę spać dzisiaj sam - westchnął, a ja byłam naprawdę bliska temu, aby mu ulec. Kiedy ktoś mnie zbyt długo do czegoś namawiał to potrafiłam postępować wbrew swoim wcześniejszym założeniom.

- Jesteś dużym chłopcem, więc dasz sobie sam świetnie radę, a teraz odwieź mnie do domu, bo jestem zmęczona.

- Oferuję masaż. - Nie odpuszczał i nadal starał się postawić na swoim. Mimo, że była to naprawdę kusząca propozycja to pokręciłam przecząco głową.

- Zapamiętam i możesz być pewien, że to wykorzystam prędzej czy później - obiecałam mu.

Jechaliśmy dalej w ciszy, mijając jakieś bocznie uliczki, aby uniknąć korków w centrum. Podziwiałam kierowców za ich cierpliwość, bo ja już dawno bym się poddała, gdybym musiała tyle stać w tych korkach.

- O czym myślisz? - zapytał, spoglądając na mnie, przez co oderwał wzrok od jezdni.

- Że lubię autobusy - powiedziałam lekko rozbawiona, kiedy zrozumiałam swoje słowa. John również się roześmiał.

- Dlaczego? - Zdziwił się odrobinę.

- Po prostu nie wyobrażam sobie, żebym miała jeździć samochodem po Londynie - westchnęłam. - I zdecydowanie komunikacja miejsca jest idealna - dodałam po chwili.

Po niecałych trzydziestu minutach zatrzymaliśmy się pod moim blokiem. Siedziałam jeszcze w jego samochodzie, ale tym razem nie odzywałam się. Nie potrafiłam sama wyjść z samochodu i liczyłam, że on po prostu mnie wyrzuci z niego, mówiąc, że się śpieszy.

- Może jeszcze zmienisz zdanie? - zapytał, a ja spojrzałam na niego uważnie. Mężczyzna położył swoją dłoń na moim kolanie i delikatnie je ścisnął.

- Przestań, bo zaraz ulegnę - stwierdziłam.

- Muszę Ci o czymś powiedzieć, dlatego mi, aż tak zależy - powiedział, a ja nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Takie słowa nigdy nie zapowiadały niczego dobrego, a przecież dopiero daliśmy sobie szansę.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top