Od samego rana w szpitalu panowała nerwowa atmosfera, którą można było wyczuć na kilometr. Niby wszystko było dobrze. Instytucja funkcjonowała tak, jak powinna i tego zdecydowanie nie można było zanegować.

Ten cały klimat tworzyli niestety zdenerwowani stażyści, dla których dzisiejszy dzień należał do jednego z najważniejszych. Żałowałam, że nie miałam dzisiaj wolnego dnia, bo ta cała atmosfera mnie przerażała. Niestety teraz już było za późno, aby wywinąć się jakimś lewym zwolnieniem i siedzieć w domu.

- O czym tak myślisz? - podskoczyłam, słysząc słowa wypowiedziane przez moją koleżankę z roku. Razem ze mną odbywała staż w tym szpitalu oraz mogłam śmiało przyznać, że przez całe lata nauki trzymałyśmy się razem.

- Cholera! - krzyknęłam, kiedy poczułam na sobie resztki kawy, która przed chwilą wylała się prosto na moją błękitną koszulę. Całe szczęście, że miałam rozpięty kitel, bo inaczej byłabym skazana chodzić przez cały dzień w brudnym ubraniu.

- Chyba masz coś na sumieniu. - Dziewczyna zaśmiała się, a następnie zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Postawiła przed sobą kubek z gorącą kawą i z uśmiechem mi się przyglądała.

- Przerwa? - zapytałam, wskazując głową na napój.

- W końcu - westchnęła i położyła swoją prawą dłoń pod brodę. Była zmęczona, co było widoczne gołym okiem. Mimo, że byłyśmy dopiero na stażu to i tak miałyśmy pełno pracy w szpitalu. Czasami nawet nie było wiadomo, w co ręce włożyć.

- Teraz będzie jeszcze gorzej - powiedziałam, a znajoma spojrzała na mnie zdezorientowana.

- Dlaczego? - zdziwiłam się.

- Zbliżają się święta, więc pełno starszych osób przyjmą na oddziały - westchnęła, a ja jej przytaknęłam. Nie rozumiałam ludzi, którzy wysyłali swoich bliskich w tym okresie do szpitala pod byle jakimi pretekstami. Najgorsze było to, że chcieli zazwyczaj ich zostawiać, aż do nowego roku, żeby nie musieli się nimi opiekować tylko bawić i świętować.

- Niestety. - Wstałam i zgniotłam papierowy kubek, a następnie wyrzuciłam go do stojącego obok kosza na śmieci. - Idziesz? - zwróciłam się do koleżanki, która po chwili dołączyła do mnie.

- O trzeciej ma być zebranie - powiedziała kobieta, a ja spojrzałam na nią zaskoczona, nie rozumiejąc o co jej chodziło. - Wyniki konkursu. - Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Zapomniałam - oznajmiła zgodnie z prawdą. Kompletnie wyleciał mi z głowy fakt, że dzisiaj mieli ogłosić kto miał pojechać razem z doktorem Backettem oraz Veldem na jakąś konferencję. Dokładnie nie miał pojęcia, o co chodziło, bo jakoś nieszczególnie się tym interesowałam.

Z opowiadań Rose, z którą się trzymałam tutaj, aby jakoś przetrwać, wiedziałam, że ta dwójka lekarzy miała nas obserwować przez dwa tygodnie i dopiero wtedy zdecydować o tym kogo zabiorą ze sobą. Przez tą sytuację w szpitalu było totalny chaos, bo praktycznie wszyscy stażyści robili wszystko na pokaz, chcąc zaimponować lekarzom, zapominając przy tym o swoich obowiązkach.

- Pani Lee, chyba przerwa już się dawno skończyła. - Usłyszałam za sobą głos Becketta i automatycznie spojrzałam na zegarek. Przyszłam dwie minuty oo czasie, a on już się czepiał. Był naprawdę dobrym lekarzem, ale czasami przeginał.

- Tak, właśnie wracałam na oddział - powiedziałam i wskazałam ręką na drzwi, które znajdowały się przede mną.

- Ale spóźniona - oznajmił surowym głosem.

- To tylko dwie minuty. - Próbowałam jakoś załagodzić sytuację i trochę rozluźnić panującą atmosferę, która nie należała do miłych.

- Aż dwie. W tym czasie ktoś mógł potrzebować pani pomocy. Takie zachowanie jest niedopuszczalne - podniósł głos. Rozumiałam, że miał do mnie jakieś pretensje, ale nie powinien, aż tak na mnie naskakiwać. Mógł spokojnie wytłumaczyć bez krzyku.

- Przepraszam doktorze. - Kiedy tylko wypowiedziałam te słowa, mężczyzna uśmiechnął się. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak bardzo podobało mu się, że miał władze nad innymi.

- Za dwadzieścia minut w gabinecie lekarskim, nie spóźnij się - mruknął, a następnie poszedł w swoją stronę, zostawiając mnie samą na szpitalnym korytarzu.

Szybko odnalazłam pomieszczenie, gdzie znajdowali się moi znajomi i już prawdopodobnie czekali na te przeklęte wyniki.

- Zajmij mi miejsce, zaraz wrócę - powiedziała do Rose, a sama poszłam skorzystać jeszcze z toalety. Głupio byłoby mi wyjść w trakcie, bo pewnie nie spodobałoby się to Beckettowi, a nie chciałam mu dzisiaj podpaść po raz kolejny. Jeszcze wcisnąłby mnie na jakiś nocny dyżur, a doskonale wiedział, że ich nienawidziłam.

- Wyjątkowo się nie spóźniłaś, Lee. - Gwałtownie odwróciłam się słysząc za sobą głos lekarza. Znowu on. Czy nie mógł mi dać chwili spokoju?

- Tak wyszło - odparłam, a następnie wyminęłam go i weszłam do środka gabinetu, kierując się od razu na wolne krzesło obok Rose.

Punktualnie o trzeciej do środka weszło dwóch znienawidzonych przeze mnie lekarzy. O ile Velda tolerowałam, chociaż mnie nienawidził to tego drugiego już nie. Gdybym mogła to z miłą chęcią zmieniłabym miejsce odbywania stażu, ale było zdecydowanie za późno na takie rzeczy.

- Proszę o ciszę! - powiedział donośnym głosem Beckett. John było neurochirurgiem w szpitalu św. Tomasza. Musiałam przyznać, że był naprawdę dobrym specjalistą i szczerze to dziwiłam się dlaczego nie wjechał chociażby do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał by większe szanse na rozwój.

- Chcielibyśmy razem z doktorem - wskazał gestem ręki na Johna - ogłosić kogo zabieramy ze sobą na konferencję, która odbędzie się za tydzień w sobotę - powiedział doktor Matt.

- Doskonale wiemy, że każdemu z was zależy, aby być wtedy z nami, ale musieliśmy wybrać tylko dwie osoby. - Tym razem odezwał się Beckett.

Rozejrzałam się po sali i śmiało mogłam przyznać, że większość osób nie mogła wysiedzieć. Parę osób z nerwów obgryzało nawet paznokcie u rąk, co mnie zdziwiło. Naprawdę taki głupi wyjazd był dla nich ważniejszy niż zostanie w szpitalu i pomaganie osobom, które faktycznie tej pomocy potrzebowały.

- Carter, Lee podejdźcie do nas, a reszta niech wraca do pracy. - Kiedy John powiedział moje nazwisko byłam w szoku. Niby jakim cudem? Przecież ja nic specjalnego nie robiłam. Nie przyniosłam im kawy z rana albo nie przytrzymałam im drzwi, gdy wchodzili do szpitala. Traktowałam ich normalnie, tak jak powinnam bez żadnego podlizywania się. Nie chciałam się wybić na siłę.

Rose zapiszczała radośnie i praktycznie podskoczyła na krześle. Chyba bardziej się cieszyła z tego wszystkiego niż ja.

Niechętnie podeszłam do biurka przy którym siedzieli lekarze. Jeden z nich kulturalnie zajmował krzesło, a John oczywiście musiał pokazać, że jest ważniejszy i siedział na brzegu biurka.

Mój kolega, który razem ze mną miał pojechać na tą konferencję co chwilę dziękował i niewiele brakowało, a zacząłby całować ich po stopach. Żałosne.

- Czy mogę zrezygnować? - zadałam pytanie, a trójka mężczyzn spojrzała na mnie, jak na idiotkę. Wiedziałam nawet dlaczego. Po prostu taka okazja drugi mogła się nie przytrafić, a tam mogłam spotkać dużo ważnych osób, dzięki którym moja przyszłość w tym zawodzie mogła być lepsza. Był tylko jeden minus tej całej sytuacji. Obecność Johna Backetta.

~~~

Dzisiaj 3 grudnia, więc przychodzę do Was z pierwszym rozdziałem Christmas Miracle. Wiem, że miał on być 2 grudnia, ale nie miałam wczoraj totalnie czasu

Mam nadzieję, że Wam się spodoba i będziecie mieli ochotę dalej czytać to krótkie, świąteczne opowiadanie.

~Rosaline

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top