inspirowane piosenką 𝐁𝐞𝐠𝐢𝐧 𝐀𝐠𝐚𝐢𝐧 Taylor Swift
Czułem potworny ból z tyłu głowy. A właściwie to wszędzie. Nie mogłem otworzyć oczu, choć chciałem zobaczyć światło dzienne. Jedyne co pamiętałem, to jego. Rzucił się na mnie i zaczął bić z całej siły- jakby chciał na mnie wyładować cały swój gniew. Potem zapadła ciemność, nie czułem nic. Myślałem, że ten stan będzie trwał wiecznie, ale wtedy poczułem coś- ciepłe ręce, które dotknęły moją twarz. Wtedy wiedziałem, że żyje. I to dla kogo
Nie wiem ile tak siedziałam- może dzień, godzinę, minutę... ale to się nie liczyło. Ważne, że on żył...że był gotowy się dla mnie poświęcić i zrobił to. Człowiek, którego ledwo poznałam. Przypadkiem... okazał się tym, na którego czekałam.
*
Po chwili, która wydawała się niekończąca, otworzył oczy. Na początku nie wiedział, gdzie jest, co tu robi... lecz kiedy zobaczył przy swoim łożku dziewczynę, która czuwała całą noc, wspomnienia wróciły. Pokazywały dzień, kiedy się poznali: jak on musiał się z kimś podzielić o "swojej" decyzji o ślubie, o tym jak nagle jej chłopak wtargnął do kafejki i żądał wyjaśnień. O tym, jak prawdopodobnie uratował ją przed gniewem swojego lubego. Wszystko to potoczyło się tak szybko, niespodziewanie. Jednak kiedy się obudził, i zobaczył swoje rany oraz ją przy nim... wiedział, że było to warte... warte poświęcenia.
*
Z okna wylewały się promienie słońca, oświetlając przy tym całą szpitalną salę. Dziewczyna, siedząca na niewygodnym plastikowym krześle, otworzyła oczy i przetarła je, chcąc pozbyć się wszystkich snów, bądź koszmarów tamtej nocy. Kiedy wreszcie się rozbudziła, na jej twarz wymalował się szok oraz radość. Chłopak obok niej się obudził i pomimo wielu bandaży wokół twarzy i innych części ciała, uśmiechał się. Dziewczyna obok śmiała i płakała za razem, pewnie ze szczęścia. Wpatrywali się tak w siebie z uczuciem przez kilka minut. Była to piękna chwila, którą przerwać mogła tylko jedna osoba.
***
Tak bardzo się cieszyłam, że Edward żyje. Przez całą noc próbowałam nie spać, jednak sen wziął górę. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam, że już się on również obudził. Wzięłam go za rękę i przylożyłam do policzka i wyszeptałam:
- Dziękuje...
On jednak nic nie powiedział. Cały czas wpatrywał się mi w głęboko oczy, jakby chciał coś wyczytać- czy jak się wreszcie wybudził, to odejdę, czy zostanę. Ja również nie mogłam przestać- jego zielone tęczówki były hipnotyzujące. Kiedy myślałam, że nic nie przerwie tej chwili, usłyszałam, jak gwałtownie otwierają się drzwi. Do pokoju wbiegła starsza para, a za nimi jakaś zdyszana jak oni blondynka. Za nimi po sekundzie przybiega lekarz, niosąc jakieś papiery.
Kiedy Edward przerwał się we mnie wpatrywać, żeby zobaczyć, kto przyszedł, oprzytomniałam. Jakby nagle jakaś niewidzialna linia została przecięta. Nie wiedziałam co robić, więc wstałam z krzesła i stanęłam pod ścianą.
***
Gdyby nie nagły trzask drzwiami, mógłbym nie przestwać wpatrywać się w jej oczy. Spojrzałem na bok i ujrzałem moją mamę, mojego ojca a potem... Tanyę. Za nimi wbiegł zdyszang doktor, jakby włamali się tu bez pozwolenia. Wszyscy mieli przerażone miny, choć trudno im się dziwić. Każdy by tak zaragował, gdyby zobaczył swoje dziecko owinięte w bandarze.
- Synu...- mój ojciec zaniemówił. Moja mama nagle zapomniała jak się mówi, więc tylko otwierała i zamykała usta.
- Kim państwo są? Mogę wpuszczać tylko...
- Jesteśmy jego rodzicami!- krzyknął mój ojciec. - Edward... co się stało?- mój ojciec zwrócił się do mnie. - Kto ci to zrobił?...- dodał raczej do siebie.
Wzruszyłem ramionami, za bardzo nie mogłem mówić. Na szczęście mój ojciec zrozumiał o co chodzi, i zaczął zalewać lawiną pytań lekarza. Tanya cały czas stała w drzwiach pewnie nie wiedząc co robić. Nie byliśmy jeszcze zaręczeni, ledwo się znaliśmy, więc się jej nie dziwiłem. Mnie jednak interesowało ktoś inny- pewna dziewczyna.
***
Napisałam szybko na kartce kilka rzeczy i położyłam na stoliku obok szpitalnego łóżka. Była tam data i godzina spotkania oraz mój numer telefonu. Potem poszłam w stronę wyjścia, jednak nie umknęło to uwadze jego rodzicom- jak przypuszczalam.
- Kim jesteś, młoda damo?- jego ojciec podszedł do mnie i przyjrzał mi się uważnie.
- Ja?...- spytałam, choć pytanie było skierowane do mnie. - Ja jestem koleżanką Edwarda.... z.. pracy.
Zmrużył oczy i cały czas się mi przypatrywał. Obejrzałam się na boki i zobaczyłam, że wszyscy w pokoju się mi przypatrują- tylko Edward postanowił zamknąć oczy. Czułam się troche niezręcznie, więc tylko mruknęłam, że już pójdę i ruszyłam w stronę wyjścia. Cały czas czułam na sobie wzrok wszystkich zebranych, jednak najważniejsze było to, aby odczytał wiadomość...
***
*teraz*
Stałem przed starą kamienicą, nie wiedząc za bardzo co zrobić. Nie wiem, jak Isabella przewidziała, kiedy wyjdę ze szpitala, ale po odczytaniu od jej wiadomości, postanowiłem jak najszybciej wyzdrowieć. Na szczęście udało mi się odwieść moich rodziców, jeśli chodziło o ślub na kilka miesięcy. Musiałem coś zrobić, żeby w ogóle ich odwieść od tego... na dobre.
Wziąłem oddech i wszedłem przez drzwi. Klatka była ciasna, farba się odpadałaa ze ścian. Ruszyłem w stronę schodów na czwarte piętro. Kiedy byłem już przed drzwiami, zapukałem. Nikt nie odpowiedział, więc powtórzyłem to. Nikt nie otwierał, jakby nikogo nie było.
- Isabella!- krzyknałem, a echo rozniosło się wokół. - Isabella!
Cisza. Coś było nie tak... Bardzo nie tak...
Zadzwoniłem dzwonkiem jeszcze kilka razy, ale nikt nie otworzył drzwi. "Co ja mam zrobić?"- pomyślałem. Nie mogła tak po prostu iść do sklepu... chyba.
Odwróciłem się i zadzwoniłem do drzwi, które stały naprzeciwko. Miałem nadzieje, że sąsiedzi coś będą wiedzieli.
- Przepraszam, nazywam się Edward Masen. Jestem kolegą Isabelli... Swan. Mam pytanie, byłem z nią umowiony na spotkanie i nikt nie odpowiada... Wie pani coś o tym... gdzie może być?- powiedziałem wszystko na jednym tchu.
Kobieta, która otworzyła mi drzwi, miała około trzydziestu lat. Miała krótkie, czarne włosy i była ubrana w czarno-szary dres. Patrzyła na mnie trochę nieufnie, spod przypróżonych powiek.
- Proszę... potrzebuje wiedzieć, gdzie może być...- wyszeptałem.
- Wchodź.- Powiedziała nagle. Spojrzałem na nią zdziwiony. - Sądzę, że nie jesteś złym człowiekiem, więc myślę, że musimy porozmawiać.
Wszedłem nadal zdziwiony i poszliśmy razem do salonu. Usiedliśmy przy dębowym stole, stojącym w drugim końcu salonu.
- Jestem Leah... Leah Clearwater. Jestem bliższą przyjaciółką Isabelli. - Podała mi rękę.
Próbowałem skupić się na jej, kiedy mówiła, jak to się poznały, zaprzyjaźniły i spędzały czas razem. Słuchałem uważnie, próbując wymyślić, co się mogło stać.
- Jednak ostatnio zauważyłam dziwne zachowanie u Belli. Zaczęła się dziwnie... jakby nie wiem, jak to powiedzieć, ale znam ją długo i jest inna. Miała wahania nastrojów, raz była smutna, raz zła... Sądzę, że to wina jej chłopaka, Jamesa. Poznałeś go?
"Tak, można powiedzieć, że jesteśmy ze sobą bardzo blisko"- pomyślałem.
- Tak, poznałem go... Za bardzo go nie polubiłem...
- James jest dziwny. Raz jak przyszłam do nich, pogadać o czymś z Bellą, to on się wydarł na mnie, że im przeszkadzam i takie tam... Boję się o nią, Edward... Boję się, że mógł by coś jej zrobić.
Leah spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach. Cała jej wrogość na początku zniknęła. Postanowiłem jej powiedzieć, o tym jak się poznaliśmy i jak James wpadł w furię. W czasie całej wypowiedzi Leah kiwała głową i nie przerywała.
- Wiesz, mam pomysł. Myślę, że powinniśmy do niej pójść i zobaczyć, co się dzieje.
- Ale mówiłem, że...- nie rozumiałem.
Leah podeszła do szafki wiszącej na ścianie i wzięła do ręki metalowe pudełko. Chwilę w nim poszperała i po chwili wyjęła klucze?
- Chodź, sprawdzimy co u niej. - Powiedziała.
Poszedłem szybko za nią i wyszliśmy z mieszkania. Kiedy stanęliśmy pod jej drzwiami, Leah trochę się zawahała. Po chwili jednak stanowczym ruchem wsunęła klucz do zamka i przekręciła go. Nacisnęła klamkę i...
***
Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą ciemność. "No chyba ku*wa nie umarłam"- pomyślałam i spróbowałam się podnieść. Niestety coś ciężkiego i metalowego mi to uniemożliwiło. Obejrzałam się na boki- wokół było czarno, przy suficie było tylko jedno małe okno z kratą. "Gdzie ja jestem?" W pokoju śmierdziało stęchlizną, leżałam
Nagle przez drzwi, których nie widziałam, bo było bardzo ciemno, wszedł jakiś człowiek.
- James?- rozpoznałam go po twarzy. - Co tu się dzieje? Czemu tu jestem? Dlaczego...- nie dał mi powiedzieć, bo zaśmiał się... nie był to radosny śmiech, ale złowieszczy.
- Oj, Bello...- przeciągnął ostatnie słowo. - Jesteś taka delikatna i... niewinna.- Powiedział i znowu się zaśmiał.
- Naprawdę myślałaś, że pozwolę ci odejść... z tym palantem?
- Czyli o to chodzi- udałam, że rozumiem. Wiedziałam jednak, że chodziło o coś innego. - Chcesz, żebym była tylko twoja tak?- zaśmiałam się lekko.
James pokiwał głową na boki, jakby nie zgadzając się ze mną. Stał tak chwilę i potem zniżył się do mojego poziomu.
- Nie chodzi tu tylko o ciebie, mała egoistko. Myślisz, że policja nie zgarnęła by mnie? Za to co zrobiłam temu twojemu chłopaczkowi?- zaśmiał się znowu, jakby wizja jego na posterunku była zabawna. Chyba nie pomyślał, że ten jego "chłopaczek" mógł sam pójść na policję...
- Tak, wiem co sobie teraz myślisz, że ten Mendward mógł sam pójść?- zaśmiał się ze swojego żartu. Jeszcze trochę a się zhiperwentyluje od tego śmiechu- pomyślałam.
- Otóż nim... zajmę się później...
Te słowa mnie bardziej zmroziły. Nie wiedziałam do czego James jest zdolny i chyba wolałam się nie dowiedzieć.
***
Nie wiedziałam czemu, ale bardziej martwiłam się Edwardem niż samą sobą. Musiałam w końcu to przyznać... przed sobą
- Kocham cię, Edwardzie... - wyszeptałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top