2~☔

Bywały takie dni, gdy byłem bardzo pewny siebie i pokazywałem, że się niczego nie boję, ale dzisiejszy dzień zmiótł mnie z planszy.
Dosłownie miałem takiego kaca, że to się w głowie nie mieści, a gdyby tego było mało moje myśli krążyły ciągle wokół o brunecie którego poznałem wczorajszej nocy, chociaż w sumie to dzisiejszej, ale czy można nazwać to "spotkanie" poznaniem się? Nie wydaje mi się.
Chan pieprzył mi coś nad głową o tym jak bardzo jestem nieodpowiedzialny, że wracałem sam z rozładowanym telefonem w tę cholerną burze i to jeszcze po procentach.
Gdybym mu wspomniał o tym chłopaku to pewnie by na zawał zszedł, a tego wolałem mu i sobie oszczędzić.

-idź się chociaż wykąp, jebiesz gorzelnią gorzej niż mój stary- powiedział beznamiętnie Bin, który o dziwo swojej sytuacji w rodzinnym domu miał spory dystans do tego. Życie go widocznie nauczyło, że jak masz dobre serce to obyś dupy nie miał szklanej.

Wystawiłem w jego stronę środkowy palec, a w tym samym momencie poczułem jak Bang zwala mnie z kanapy przez co przywaliłem z hukiem w zimną podłogę.

-aigh!! Ty mendo! - warknąłem podnosząc się

-jeszcze jedno słowo, a nauczę cię szacunku do starszych - powiedział ostrzegawczo, a ja tylko wywróciłem oczami idąc ku łazience. Zapowiada się ciekawy dzień

~•~

Ubrany w najzwyklejsze czarne spodenki i luźną koszulkę z Spongebob'em chodziłem zalanymi ulicami po nocnym armagedonie.
Ta cisza po burzy była niezwykła. Ludzi spotykałem tylko w autach, a ptaki odgrywały mi piękne melodie przy których czułem, że żyje.

Widocznie cały tydzień pogoda będzie nie mrawa bo już zaczynało kropić
Stałem właśnie na pasach, gdzie było czerwone światło i czekałem cierpliwie, ale pogoda robiła się coraz cięższa. Było przyjemnie, ale mimo wszystko nienawidziłem być przemoczony.

Gdy pojawiło się zielone ruszyłem, a osoby stojące obok mnie również. Pod koniec pasów rozpadało się już totalnie.
Chciałem już wyzywać niebiosa, ale nie poczułem mokrych kropli na ciele.
Uniosłem wzrok i ujrzałem nad sobą fioletową parasolkę.

Odwróciłem się energicznie, a osobę którą tam zastałem na pewno się tu nie spodziewałem.
Niby głupi, ale jednocześnie naprawdę szczęśliwy uśmiech wkradł się na moje usta.

-Wow ty naprawdę mnie śledzisz - pokręciłem głową widząc, że ten trzymał parasolkę nade mną przez co sam zostawał coraz bardziej mokry

-Akurat to był przypadek - uśmiechnął się, ale tak delikatnie... Tak inaczej niż wtedy...
I dopiero po chwili dostrzegłem, że wraz z kroplami deszczu po jego policzku aż od samej głowy Pociekła stróżka krwi.

-Coś Ci się stało? - delikatnie palcami dotknąłem czerwonej cieczy, a jego ramiona przez moment się spięły

-Aa.. - chłopak skrzywił się - uderzyłem się po prostu w głowę. - przetarł wierzchem dłoni po policzku by wytrzeć krew.

Spojrzałem na niego z zwątpieniem i przysunąłem się do niego by parasolka również obejmowała jego głowę.

-Nie będę drążył, ale nie wygląda to za dobrze. Leć do domu i to obejrzyj - powiedziałem

-właśnie miałem taki zamiar - uśmiechnął się do mnie po czym złapał moja rękę i wsadził w nią parasolkę- wracaj bezpiecznie - powiedział

-co ty... - nie zdążyłem dokończyć bo zaczął biec w tylko sobie znanym kierunku, a ja po raz kolejny stałem w deszczu patrząc jak ten znika, tylko tym razem nasza rozmowa była inna.. Taka normalna..
Spojrzałem na parasolkę nad moją głową i uśmiechnąłem się zaczynając iść w stronę domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top