𝐴𝑑𝑑𝑖𝑐𝑡𝑖𝑜𝑛
Mawiają, że pierwszej miłości nigdy się nie zapomina. Luna wiedziała o tym bardzo dobrze. Nigdy nie zapomni dnia, w którym pierwszy raz spojrzała na Kader w taki sposób. Jak na kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę. Ten dzień nie był jednak w żadnym wypadku szczęśliwy. Był niczym spełnienie jej najgorszych koszmarów. Okazało się bowiem, że ona Luna Natasha Barnes nie jest tak normalna, jakby tego chciała. Kochała drugą kobietę a wtedy raczej dziewczynę. Przez lata wmawianiano jej, że musi odnaleźć swojego księcia na białym koniu, nie umiała spojrzeć na miłość jednopłciową jak na coś pięknego. Było to wynaturzenie, a przynajmniej tak wszyscy jej powtarzali.
Rodzice Luny mieli w tym temacie bardzo konkretne poglądy. Wychowanie w szkole również zrobiło swoje. Lu nie była w stanie zliczyć, ile razy słyszała, że to nie jest normalne. Ile razy wmawiano jej, że to choroba psychiczną, która należy leczyć. Przez to, że od dziecka była bombardowana podobnymi tekstami, kiedy Poczuła to coś była przerażona. Stawała przed lustrem i patrzyła w nie kilka minut tylko po to, by spojrzeć sobie w oczy i wmówić sobie, że to uczucie to jedynie fanaberia. Wymysł, który wkrótce jej przejdzie. Jednak uczycie nie znikało, a wręcz stawało się coraz silniejsze.
W końcu dziewczyna nie była w stanie dłużej wmawiać sobie, że nie kocha Kader. Musiała przyznać sama przed sobie, że kocha osoba tej samej płci. Potrzebowała czasu, by to zaakceptować. Po dwóch latach w końcu stanęła przed lustrem, spojrzała sobie w oczy i głośno powiedziała, że akceptuje siebie i nie zamierza dłużej wstydzić się tego, że po prostu kocha.
Wtedy stanęła przed kolejnym wielkim wyzwaniem. Musiała wyznać Kader co czuje. Nie było to łatwe. Młoda Stark cieszyła się niesamowitym powodzeniem u mężczyzn. Była popularna i bogata w trakcie, kiedy Lu zawsze trzymała się na uboczu. Nie lubiła rozgłosu i dużych skupia ludzi. Poza tym, czy Kader byłaby w stanie, odwzajemnić jej uczycie? W jej głowie zrodziło się jedno bardzo istotne pytanie. Jakiej orientacji jest Kader? Było to pytanie kluczowe, które zaważyło na wszystkim.
Po upływie pół roku Luna poczuła, że nie chce dłużej, dusić w sobie tego co czuje. Jedli miała zostać wyśmiana to trudno. Duszenie w sobie emocji nie wychodziło jej na dobre. I nie sprawiało, że jej lęk czy koszmarne samopoczucie znikały. Poza tym, czy ktoś taki jak ona miał coś do stracenia?
To był ciepły dzień początkiem lipca. Słońce dopiero wschodziło a w powietrzu, nadal panowała wilgoć po nocnej ulewie. Luna przekroczyła próg niewielkiego drewnianego domku. Wraz z Kader i kilkoma innymi dziewczynami wyjechały za miasto w ramach odpoczynku. Lu nie była w stanie wyobrazić sobie lepszego momentu, na wyznanie dziewczynie tego co czuje. Chociaż miała ich już tysiące od dnia, kiedy utonęła w jej oczach. Tak ciemnych, że wydawały się czarne.
Postawiła pierwszy niepewny krok w kierunku dziewczyny. Siedziała na molo z nogami w wodzie. Jak to mawiają pierwszy krok, zawsze jest najtrudniejszy. W tym momencie, kiedy brunetka stawiała pierwszy krok, miała wrażenie jakby jej nogi ważyły prawdziwe tony. Coś w głębi niej pragnęło uciec. Jednak coś pchało ją do przodu i powstrzymywało przed ucieczką.
W końcu nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się przy dziewczynie. Usiadła obok niej, zanurzając stopy w lodowatej wodzie. Obróciła głowę w stronę dziewczyny. Ta były jednak zbyt pochłonięta własnymi myślami, by zwrócić na to uwagę. Luna dłuższą chwilę przyglądała się jej czarnym włosom, które opadały na jej ramiona. Serce zabiło jej szybciej, a ona znowu zapragnęła uciec.
— Kader? — Zaczęła niepewnie nie chcąc dać sobie czasu na ucieczkę. W odpowiedzi otrzymała jedynie spojrzenie dziewczyny. — Czy coś byłoby w stanie sprawić, zaczęłabyś mnie nienawidzi?
— Istnieją tysiące takich rzeczy. — Przyznała szatynka, wzruszając ramionami. — I nie zaczynaj tak rozmowy, bo wtedy się ciebie boję. — Dodała, odgarniając pasmo ciemnych włosów za ucho. — Co się dzieje Barnes? — Dopytała, dostrzegając zmartwienie malujące się na jej twarzy.
— Bardzo cię kocham. — Wydusiła po dłuższej chwili milczenia. Szatynka otworzyła usta, by coś powiedzieć ona jednak nie dała jej takiej możliwości. — Nie jak przyjaciółkę Kad. Kocham cię jako kogoś więcej. — Przygryzła dolna wargę, z uwaga obserwując każdy ruch czarno-okiej.
Między dziewczynami zapanowała nieznośna cisza. Luna w tym momencie poczuła się jakby ją zdradziła. Tym jednym wyznaniem zniszczyła lata ich przyjaźni. Była to bardzo burzliwa relacja. Pełna lepszych i gorszych chwil. Zdarzało się, że obie przynosiły sobie ogrom szczęścia tylko po to, by następnie płakać ze swojego powodu całymi nocami. Jednak Lu nie umiała wyobrazić sobie życia bez Stark.
Kader nie miała pojęcia, za co darzy Lu aż taką sympatią. Nie była ona jak reszta jej znajomych. Ani tak żywiołowa, ani towarzyska. Jednak było w tej dziewczynie, która zawsze podpierała ściany, coś co przyciągało ją niczym magnes. Może były to oczy błękitne jak bezchmurne niebo. A może ten głupkowaty wyraz twarzy, kiedy trzecią godzinę z rządu próbowała wytłumaczyć jej temat z fizyki. A może po prostu to, że zawsze mogła być z nią szczera. Barnes nigdy nie obrażała się o byle bo. I posiadała rzadki dar słuchania w milczeniu.
W końcu Kader przeanalizowała wszystkie myśli, kłębiące się w jej głowie. Zbliżyła się do Luny i połączyła ich usta. Jakby żadne słowa nie mógłby tak dobrze wyrazić tego co czuje, jak ten prosty gest. Gest, w który szatynka włożyła całe swoje serce.
— Luna! Jesteś gotowa? — Głos Kader wyrwał brunetkę z sentymentalnej podróży.
— Zaraz zejdę! — Rzuciła, po raz ostatnio chcąc przejrzeć się w lustrze.
Dziewczyna miała na sobie czarna obcisłą sukienkę, która opinała jej ciało niczym druga skóra. Sięgała jej zaledwie do połowy ud a rękawy i część dekoltu były wykonane z czarne częściowo przeźroczystej siatki. Na stopach miała czarne szpilki a na twarzy delikatny makijaż. Jego najmocniej wyróżniającym się elementem były krwistoczerwone usta. Włosy pozostawiła rozpuszczone w artystycznym nieładzie.
Luna poprawiła sukienkę i ruszyła w stronę wyjścia z pokoju. Osiemnaste urodziny jej dziewczyny były wielkim wydarzeniem. Pomijając fakt, że każde urodziny Kader Mari Stark były czymś, o czym mówiono przez następny miesiąc. Nieco niepewnie zeszła po schodach i rozejrzała się po sporym salonie, który zajmował większą powieszchnię niż niejeden dom.
Rodzice Kader nigdy niczego jej nie odmawiali. Jakby chcieli, chociaż częściowo wynagrodzić jej fakt, że nigdy ich nie było. Zawsze akceptowali wybory córki i wspierali ją we wszystkim. O ich związku dowiedzieli się stosunkowo wcześnie. W głowie Luny był to ich drugi, może trzeci tydzień związku. Wtedy Kader jak gdyby nigdy nic powiedziała rodzicom o ich związku. Bez żadnego wielkiego ogłaszania, że jest innej orientacji. Powiedziała to w taki sposób, jakby przedstawiała rodzicom kolejnego chłopaka. A oni? Oni wydali się całkiem szczęśliwi. Przez to Lu zaczęła spędzać zdecydowanie więcej czasu w towarzystwie Starków jak własnej rodziny. Oni ją akceptowali w przeciwieństwie do jej rodziny, która oczywiście o niczym nie wiedziała. Luna za bardzo bała się braku akceptacji własnych rodziców, by wyzna im prawdę.
— Wreszcie jesteś. — Kader podeszła radosnym krokiem do dziewczyny i złożyła pocałunek na jej policzku. — Za chwilę zaczyną zjeżdżać się goście.
Kader ubrana w czerwoną dopasowana sukienkę z głębokim dekoltem wyglądała oszałamiająco. A przynajmniej tak wyglądała w oczach swojej dziewczyny. Chociaż w odczuciu Luny ona zawsze była najpiękniejsza. Nieważne czy w dresie, czy w galowej sukience. W przeciwieństwie do niej samej Kad zawsze wyglądała oszałamiająco.
W końcu zgodnie z zapowiedzią pierwsi goście zaczęli się zjeżdżam, a Lu już wiedziała, że to będzie długa noc.
Luna jak zawsze na tego typu imprezach trzymała się z boku. Stała oparta o jedną ze ścian popijając szampana. W międzyczasie przyglądała się swojej dziewczynie, która jak zawsze była duszą towarzystwa. W rozmowę z gośćmi wkładała ogrom energii, żywo gestykulując i nie pozwalając by chodźmy na chwilę, nastała niezręczna cisza.
Brunetka czasem odnosiła wrażenie, że kompletnie nie pasuje do Kaser. Stanowiła jedynie dodatek, którym nikt zbytnio się nie przejmował. Kader bez żadnych wyrzutów sumienia flirtowała z gośćmi i wchodzi z nimi w kontakt fizyczny. Luna czuła się w takich momentach okropni. Jakby nie znaczyła dosłownie nic. A tłumaczenia dziewczyny, która twierdziła, że to przecież tylko zabawa wcale jej nie uspokajały. Jednak nigdy się nie wtrącała. Zawsze cierpliwie stała z boku spokojnie obserwując, to co się dzieje. I, mimo że w środku całą się trzęsła, nigdy nie dała tego po sobie poznać.
Kiedy kolejna dłoń wylądowała na ciele jej dziewczyny, Lunie skończyła się cierpliwość. Złapała butelkę mocniejszego alkoholu i z trudem pokonała tłum gości. Po chwili niemalże biegła po schodach a po upływie kilku minut stała na balkonie biorąc głębokie wdechy. Zapewne powinna teraz porozmawiać z dziewczyną. Wyjaśnić jej jak bardzo takie gesty ją bolą jednak nie była w stanie tego zrobić.
W końcu była tylko dodatkiem. A dodatki zmienia się i przystosowuje do okoliczności. Często nękały ją myśli mówiące o tym, że nie jest godna miłości młodej Stark. Mniej inteligentna, mniej atrakcyjna i mniej lubiana. Co ona w niej widziała? Co sprawiło, że się w niej zakochała? Nie była w stanie, odpowiedzieć sobie na tak proste pytanie. W końcu chyba nie istniała na nie tak prosta odpowiedź jakby sobie tego życzyła.
Otworzyła butelkę, biorąc porządnego łyka. Łokcie oparła o marmurową barierkę i z uwagą, obserwowała okolicę. Tak jakby wcale nie znała jej na pamięć.
— Zawsze zastanawiałam się, co takiego w niej widzisz. — T'channi oparła się o barierkę, spoglądając na starą znajomą. — Co ona takiego w sobie ma, że niczym nie jest w stanie cię do siebie zrazić?
— Nic takiego nie zrobiła. — Warkła zirytowany dziewczyna. Sama nie była w stanie stwierdzić, co ją tak zirytowało. — Ona po prostu dobrze się bawi. Ja tego nie umiem, pewnie dlatego nie rozumiem.
— Jak uważasz. — Ciemnoskóra dziewczyna zabrała jej butelkę i sama wzięła sporego łyka. — Ma wielkie szczęście, że ktoś kocha ją tak mocno. Nie każdy zniósłby takie zachowanie.
— Możemy zmienić temat. — Luna weszła do pokoju i zgarnęła z pułki nocnej papierosy i zapalniczkę. — Nie mam ochoty na słuchanie cudownych związkowych rad. — Brunetka włożyła jednego papierpsa między wargi i go podpaliła, momentalnie się zaciągając. Dym otulił jej płuca, sprowadzając ją w dziwne uczucie spokoju. W międzyczasie w robiła na balkon zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
— Prawda boli. — Prychła a jej usta wygięły się w coś na kształt uśmiechu. — Idziesz na bal maturalny w przyszły tygodniu? — Dziewczyna widząc jej podenerwowanie, postanowiła wkroczyć na inny temat.
— Kader idzie więc ja też. — Wzruszył ramionami, zaciągając się po raz kolejny.
Nie ukrywała, że gdyby nie jej dziewczyna jej stopa nigdy by tak nie postała. Takie imprezy były kompletnie nie w jej stylu. Jednak chodziła tam by stać u boku swojej drugiej połówki.
— Grzeczny piesek. — Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem. — Mam takie pytanie. Robicie czasem z Kader, coś na co ty masz ochotę?
Luna skupiła swoje myśli, starając się powrócić do dawnym wspomiem. Jednak w żadnym z nich nie robiły nic konkretnie dla niej. To Kader zawsze wybierała, gdzie pójdą czy co obejrzą. Jej to jednak nigdy nie przeszkadzało.
— Kiedyś na pewno. — Rzuciła obojętnie, strzepując za pomocą palca wypalona część papierosa. — Po prostu nie mam teraz głowy do takich rzeczy.
— Wiesz, jaki jest wasz problem. — Zaczęła, na co niebiesko-oka przewróciła oczami. — Ty należysz do Kader, ale ona do ciebie już nie.
Luna poświeciła dłuższą chwilę na przemyślenie tego stwierdzenia. I być może Udaku miała rację. Jednak jej to nie przeszkadzało. Tak bardzo kochała szatynkę, że była w stanie znieść wszystko byle, ta jej nie zostawiła. Traktowała ich związek, jak coś bardzo kruchego co może rozpaść się w każdej chwili. Dlatego z delikatnością podchodziła do wszystko, co jej się nie podoba. Starała się tłumaczyć Kader, co jest niewporzadku według niej. Jednak ona nigdy nic sobie z tej nie robiła.
— Co ty się w ogóle tak interesujesz moim związkiem? — Luna uniosła jedną brew i spojrzała z wyrzutem na kobietę.
— Wiem jak to jest tkwoć, w beznadziejnym związku. — Przyznała, spoglądając głęboko w jej oczy. — To nie jest tego wartę. Czemu tak boisz się, że ją stracisz?
Odpowiedź na to pytanie była aż zbyt prosta. Brunetka bała się samotności. Głęboko wierzyła w to, że nikt inny nigdy jej nie zechce. Kiedy Kader zakończy wszystko, co jest między nimi to będzie koniec. Straci wszelkie szanse na miłość i rodzinę. W końcu miłość nie była prosta sprawą. By kochać należało akceptować wszystkie wąsy drugiej osoby. A może nawet kochać je dokładnie tak samo jak zalety. A jej wady były trudne do akceptacji a tym bardziej do miłości.
— Po prostu ją kocham. — Wydusiła tłumiąc w sobie nagły żal, który z nie do końca znanych jej powodów opanował jej ciało.
— Jesteś cholerna idiotką Barnes. — Skarciła ją, podając jej butelkę. — Chyba tylko Ty nie dostrzegasz, że ona się zmieniła.
— Każdy się zmienia. — Przyjęła od niej butelkę i ponownie zaczęła pić. Dokładnie tak jakby alkohol miał pomoc jej w rozwiązaniu jej problemów.
Kader zmieniła się i to bardzo wyraźnie. Nie stało się to jednak z dnia na dzień. Stopniowo stawała się inną osobą, przez co do Luny w pierwszym momencie to nie dotarło.
Na samym początku Kader mocno się angażowała. Pamiętała o drobnostkach takich jak ulubiony kolor Luny. Była też królowa drobnych gestów. Śniadania do łóżka przez pewien czas były ich codzienności. Poświęcała Lunie sporo czasu. Kiedy były same, rozmawiały niemal bez przerwy. Czasem o przysłowiowej pogodzie a czasem o rzeczach naprawdę ważnych. Planowały wspólną przyszłość i wymieniały się swoimi odczuciami. A kiedy były w większym gronie Kader nie pozwalała, by jej dziewczyna nudziła się w samotności. Ciągała ją z kąta w kąt, niemal zmuszając ją do dobrej zabawy. Nikt nie liczył się tak bardzo, jak ona.
Teraz było nieco inaczej. Luna budziła się w pustym łóżku i często nie widziała swojej dziewczyny aż do południa. Zamiast rozmawiać Kader wolała obejrzeć kolejny odcinek serialu, a na imprezach brunetka była zmuszona by podpierać ściany. I częstego obserwowania jak jej dziewczyna podrywa innych.
— I dlatego czasem musimy uświadomić sobie, że ktoś zmienił się tak bardzo, że powinien zniknąć z naszego życia. — Oświadczyła, stanowczo ciemnoskóra przyglądając się pół Rosjance.
Luna przenosiła cięzar ciała, z nogi na nogę poirytowana. Powoli kończyły jej się odpowiedzi, które mogła zastosować. Czuła, że kobieta ma rację. Jednak coś głęboko w niej samej nie potrafiło przyznać jej racji. Jakby jej organizm odrzucał myśl o tym, że Kader jest złą dziewczyną.
— Jak to mawiają nie uchronisz człowieka przed nim samym. — Oświadczyła ciemnoskóra, odpychając się od barierki. — Życzę Ci być kiedyś przejrzała na oczy. — Kobieta opuściła pokój pozostawiać Lunę sama na pastwę jej myśli.
Luna spędziła sama w pokoju kolejne pół godziny. Nie miała siły dłużej męczyć się, wśród ludzi których w większości nie darzyła większą sympatią. Zwłaszcza że teraz ze stuprocentową pewnością mogła stwierdzić, że większość z nich była mocno pijana.
W końcu drzwi do pokoju się otworzyły. Lu podniosła leniwie spojrzenie a jej oczom ukazała się Kader. Uśmiechała się szeroko i Szła nieco chwiejnym krokiem. Pewnie, gdyby sama nie była podpita, teraz zrobiłaby dziewczynie wykład moralny. Szkoda tylko, że sama nie była najlepszym przykładem moralnego zachowania.
— Gdzie zniknęłaś? — Spytała Kader najwyraźniej na tyle trzeźwa, by móc wypowiedzieć się w miarę sensowny sposób.
— Odpoczywałam od widoku obmacujących cię mężczyzn. — Przyznała z irytacją, biorąc kolejny łyk alkoholu. — Czy...
Chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak usta jej dziewczyna nie pozwoliły na to by kontynuowała swą wypowiedź. Jej ciepłe wargi zaatakowała jej usta w momencie sprawiając, że złość opuściła jej ciało. Tylko Kader tak na nią działała. Ona jako jedyna miała na nią tak ogromny wpływ.
Położyła dłonie na jej tali, przymykając przy tym powieki. Ciemnoskóra miała rację. Nie była w stanie dostrzec niedoskonałości Kader. Za bardzo ją kochałaby by móc spojrzeć na nią krytycznie. I wiedziała, że gdyby pozwoliła jej odejść, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Bywały w jej życiu momenty, kiedy Kader była jedynym sensem jej życia. Czuła, że tylko ona akceptuje ją w stu procentach i kocha za to, jaka po prostu jest. Pomogła jej pogodzić się z jej niedoskonałościami i wadami, których ta posiadała niezliczone ilości. I być może właśnie ze względu na to nie umiała wyobrazić sobie życia, w którym mogłoby nie być szatynki. Może była ona jakimś jej niezdrowym uzależnieniem, jednak jej to w ogóle nie przeszkadzało. Bo nawet jeśli była jej używką to dawała jej siły, by rano podnieść się z łóżka. Sprawiała, że, rano patrzyła w lustro, nie brzydząc się tego co w nim widzi. Ona była jej ratunkiem przed zatraceniem się w ciemności.
Złapała jej uda i podniosła ją delikatnie. Ta opletła nogami jej talię, nawet na chwilę nie przerywając ich pocałunku. Luna była niemalże uzależniona od jej dotyku. Nigdy nie sądziła, że ktoś może być względem niej tak delikatny i czuły. Jakby każdy zbyt mocny dotyk mógłby ją zniszczyć.
Luna odłożyła szatnke na materac tak, że zawisła nad nią łącząc ich usta. Kader odsunęła od siebie brunetkę podnosząc się do siadu tym samym zmuszając brunetkę by zrobiła to samo. Szybko złapała materiał jej sukienki i podciąga go do góry szybko odrzucając sukienkę w kąt pokoju. Sama po chwili pozbawiła się sukienki przez co niebiesko-oka miała idealny widok na jej ciało. Czasem miała wrażenie, że Kader została ulepiona przez artystę który dbał o każdy szczegół swojego dzieła. Wszystko było przemyślane i stworzone na wzrór olimiskij bogiń. A to dzieło przerosło swój pierwowzór.
Luna była gotowa wracać do tego obrazu nawet z drugiego końca świata. Była gotowa oddać wolność za jej dotyk, zapach i chodźby najciszej wypowiedziane słowa. Ona była wszystkim co liczyło się w jej życiu. Bo prawda była taka, że Lu nie miała nic innego niż właśnie to uczucie.
Barnes w końcu pogodziła się w stu procentach z tym, że ich miłość nigdy nie będzie taka jak w tych wszystkich filmach. Idealna i podparta tylko pięknymi chwilami. Bo miłość to coś więcej. To pałaca zazdrość i wyniszczająca nienawiść. Ty tysiące uśmiechów i setki łez wylanych przez jedną osobę. Miłość nigdy nie jest idealne. Jeśli nie jesteśmy zazdrości to znaczy, że nam nie zależy. Jeśli nie płaczemy to znaczy, że staliśmy się obojętni. A obojętność nestnajgorszą rzeczą jaką może nas spotkać w związku.
Lunie pozostało jedynie mieć nadzieję, że ich związek z czasem zyska na dojrzałości. Kader stanie się bardziej odpowiedzialna a przypadkowe niby niewinne flirty przestaną sprawiać jej przyjemność. W końcu młodość rzedzu się swoimi prawą, które bez wątpienia wpływają na relacje między ludzkie. Może z dojrzałością wróci potrzeba rozmowy i dbania o drógą połówkę tak jak na samym początku? I znowu będzie tak jakby zakochamy się w sobie od nowa? Jak to mawiają marzyć zawsze można.
Może ich miłość nie była idealna. Może dla niektórych ona w ogóle nie istniała. Jednak dla Luny ich relacja była po prostu wyjątkowa. Niemożliwa do zamknięcia w pewnych ramach i schematach. Bo one same nigdy nie były schematyczne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top