Prolog

Biegł szybko w stronę domu.
Jego koszulka stawała się z każdą chwilą coraz bardziej czerwona, co było spowodowane 'drobną' sprzeczką z przyjacielem.

Był dziesięcioletnim chłopcem, więc bójki były raczej na porządku dziennym, a wywołać je mogła zwykła drobnostka. Wiedział jednak doskonale, że najpewniej już jutro ponownie będzie biegał po pobliskim parku z Jonginem, jakby dziś się między nimi nic nie wydarzyło. Nie wytrzymywali długo, nie mogąc ze sobą rozmawiać. Poza tym, mieli przecież jutro w planach wojnę na balony z wodą!

Wbiegł do domu i od razu, nie ściągając nawet butów, pognał do kuchni, gdzie jego rodzina od zawsze trzymała apteczkę.

— Chanyeol — Usłyszał lubiany przez siebie głos, ale mimo to z lekkim strachem zatrzymał się w miejscu. Przełknął ślinę i poczuł, jak przechodzi go lekki dreszcz. — Znowu się biłeś?

Powoli obrócił głowę, a krople krwi skapnęły jedna po drugiej na białe, kuchenne płytki.

— Przepraszam... — powiedział cicho, odwracając od razu wzrok. Ułożył usta w lekki dzióbek, wiedząc, że to zawsze rozczula mężczyznę, stojącego przed nim.

Baekhyun pokręcił lekko głową, ale już po chwili posadził chłopca na wysokim, kuchennym krześle, po czym kazał mu się pochylić. Podał mu papier, który czarnowłosy przytknął sobie do nosa i po chwili położył mu worek z lodem na szyję.

— Powiedz chociaż, kto dziś wygrał. Ty, czy Jongin?

— Dziś ja! — Chan krzyknął uradowany, unosząc głowę i patrząc szczęśliwy na swojego dwudziestojednoletniego opiekuna. Baekhyun, z tego co Chan wiedział, był studentem ekonomii, ale mieszkał tu i zajmował się Chanyeolem, którego rodzice często bywali poza domem i na służbowych wyjazdach.

— Głowa do dołu — Starszy skarcił go od razu, ale uśmiechnął się. Był dumny, że ten wyjątkowo niski, jak na swój wiek, chłopak, umiał pokonać dość wysokiego i silnego Jongina. — Gratuluję, jestem dumny.

Chanyeol zarumienił się, a jego małe serduszko zabiło szybciej, jak za każdym razem, gdy to właśnie Baekhyun go chwalił. Wstrzymał na chwilę oddech, gdy brunet pogłaskał go po głowie. Czuł miłe łaskotanie w podbrzuszu i chciałby, aby hyung nigdy nie zabierał swojej delikatnej dłoni z jego włosów.

Ciszę, która nastała w pomieszczeniu, przerwało otwarcie się drzwi i stukot obcasów na drogiej, jak zawsze lśniącej posadzce.
Do kuchni weszła zgrabna kobieta po trzydziestce, ubrana w szykowną garsonkę o liliowym kolorze. Jej wzrok od razu spoczął na stojącym mężczyźnie, aby następnie przenieść się na siedzącego chłopczyka.

— Baekhyun, mówiłeś, że chcesz porozmawiać. Przyjechałam, jak prosiłeś, ale naprawdę się spieszę. Chodźmy więc od razu do mnie — powiedziała szybko, patrząc na niego przepraszająco. Nie zdziwił jej widok siedzącego na krześle syna, który ocierał krew z nosa. Przyzwyczaiła się już, że ten dzieciak często tak kończył. Dlatego właśnie nie skomentowała jego stanu, tylko westchnęła zrezygnowana, kiwając głową, a niepewny Chanyeol schował oczy za czarną czupryną. Nie bał się swojej mamy, ale jej wzrok... Czuł się przez niego strasznie zażenowany.

— Chciałbym, aby Chan był przy tym. — Baekhyun odezwał się smutno, patrząc w oczy chłopca, który szybko uniósł zaciekawiony głowę.

— Więc... mów. — Kobieta zmarszczyła brwi, również będąc zaintrygowaną jego słowami.

— Niestety muszę odejść. Już dziś wracam do Pusan... Na stałe... — powiedział dość cichym głosem, przełykając nerwowo ślinę. Jedną dłoń zacisnął delikatnie na rękawie jasnej koszuli. — Przepraszam za poinformowanie pani tak późno, pani Park. Sam dowiedziałem się o tym dziś rano i nie mogę zmienić decyzji ojca. Zresztą, już na samym początku mówiłem pani, jaka jest moja sytuacja. Nie sądziłem jednak, że będę musiał wracać tak szybko... jest mi głupio, że mówię o tym tak nagle i wprowadzam panią w kłopotliwą sytuację. Chana też...

Dziecko siedzące na krześle, zastygło w bezruchu, czując, jak w jego oczach w mgnieniu oka zbierają się łzy.

Baekhyun wyjeżdża.

Człowiek, który zawsze miał dla niego czas.
Pomagał mu w lekcjach.

Z którym rozmawiał o swoim życiu, marzeniach.

W którego objęciach zasypiał, gdy miał koszmary, albo usłyszał w dzień straszną historię.

Na którego widok zawsze się uśmiechał, i u którego uwielbiał wywoływać ten sam wyraz twarzy

On wyjeżdżał, zostawiał go.

Wstał szybko z siedzenia, przewracając je i rzucił się biegiem do swojego pokoju.

Krwotok z nosa został zatamowany, więc jedynym jego problemem było aktualnie małe, złamane serce i słone łzy, zasłaniające mu widok, przez co niemalże przewrócił się na schodach.

Przepłakał kilka minut, leżąc na wielkim, miękkim łóżku w ciemnym pokoju, aż usłyszał skrzypienie drzwi.

Wstrzymał oddech, gdy materac po chwili przygniótł się pod ciężarem jeszcze jednej osoby, która położyła się obok niego, i nic nie mówiąc, przyciągnęła jego młodsze ciałko do siebie.
Chan wybuchnął płaczem, odwrócił się do swojego opiekuna i wtulił w niego, mocząc mu koszulkę swoimi łzami.

Nie wiedział, czy kiedykolwiek czuł taki ból, jak w tej chwili.

— Przepraszam cię... — wyszeptał Baekhyun, głaszcząc go po włosach. — Nie wiedziałem, że będę musiał wracać tak szybko. Byłem tu jedynie dwa lata... To tak mało czasu...

— Hyung... — wychlipał Chanyeol, chwytając mocno jego koszulkę w swoje drobne dłonie. Drobne, jak reszta jego ciała, które nie wskazywało, że ma on już dziesięć lat. — Nie chcę, żebyś wyjeżdżał!

— Ja też nie... — odpowiedział cicho opiekun. — Obiecuję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Kocham cię, wiesz?— Otarł z jego rumianych policzków łzy. Naprawdę darzył tego dzieciaka miłością. Był dla niego jak młodszy braciszek, którego zawsze chciał mieć. Choć może nawet nie jak brat, ale niemalże jak syn, którego wychowywał, troszczył się, karcił i rozpieszczał.

Między nimi zapadła chwilowa cisza, podczas której tkwili w swoich objęciach, ponieważ nie wiedzieli, kiedy taka chwila może ponownie nastąpić.

— Jeśli mnie kochasz hyung, weźmy kiedyś ślub! — Chanyeol odezwał się po chwili głośnym, poważnym głosem, patrząc na szatyna swoimi zaszklonymi oczami. W tej chwili nawet nie był zażenowany swoimi słowami, które często przebijały się ponad inne w jego myślach. Chciał być z Baekhyunem już zawsze. Był dla niego zawsze tak dobry... Hyung był po prostu najlepszy! A przecież w telewizji widział, że jak ludzie chcą być już na zawsze razem, muszą wziąć ślub!

Baekhyun skamieniał, ale po chwili wybuchnął śmiechem.

— To chyba tak nie działa — zachichotał.

— Jeśli ty mnie kochasz i ja kocham ciebie, to możemy wziąć ślub! — mówił pewnie chłopczyk, marszcząc zabawnie swoje brewki.

— Dobra, dobra. — Baekhyun skapitulował i uniósł ręce w geście obronnym, nie chcąc zmieniać dziecinnego stosunku Chana co do niektórych rzeczy, bo uważał, że jego nieobycie i niewinność są dość urocze. — ale jeśli chcesz mnie kiedyś poślubić, musisz być wyższy ode mnie! — Wystawił dziecinnie język.

—Ej! — krzyknął Chan, wiedząc, iż to najprawdopodobniej niemożliwe, bo nie należał do wysokich i dobrze zbudowanych dzieci. — To niesprawiedliwe! Przecież wiesz!

— No cóż — Baekhyun dalej się śmiał i wzruszył ramionami. — ale będę tęsknić, Yeollie. Naprawdę będę tęsknić.

— Ja też, hyung... — Chłopczyk ponownie się w niego wtulił i zmrużył oczy, czując ciepło ramion ukochanego opiekuna. — ale obiecaj mi to.

— Co?

— To, co mówiłem.

— Jak chcesz... to co? Na mały palec?

— Na mały palec.

Minęło 9 lat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top