35. Jest coś słodszego od waty cukrowej
Baekhyun
Chciałem jakoś miło spędzić ten dzień wraz z Chanyeolem, skoro w końcu choć trochę odpuścił i postanowił dać mi szansę, jednak musiałem plany przełożyć na inny dzień z powodu kaca, który obudził mnie z samego rana. Starałem się go ignorować podczas rozmowy z Chanem, bo tak ważne to dla mnie było, jednak już później udawanie, że wszystko ze mną w porządku, nie wychodziło mi najlepiej.
Yeol mimo wszystko jednak cały czas wyraźnie trzymał lekki dystans, nie mogąc się przyzwyczaić do tego, jak właściwie teraz wygląda nasza relacja. Jest niepewna i na tyle krucha, jakby każdy mały podmuch mógł ją zniszczyć. Musiałem teraz uważać na wszystko, co robię. To dość stresujące, jak można się domyślić.
— Jak się czujesz? — zapytał, gdy późnym popołudniem wszedł do mojej sypialni i usiadł na krańcu łóżka. W jego oczach mogłem dostrzec troskę i poczułem przyjemne, szybsze bicie serca, bo fakt, że się o mnie martwił, sprawił, że czułem się naprawdę szczęśliwy.
— Już jest w porządku — odpowiedziałem i uśmiechnąłem się lekko, sięgając po jego dłoń. Po prostu miałem ochotę ją złapać i czuć jego ciepło. — Dziękuję, że się o mnie martwisz.
Zobaczyłem, że się lekko zmieszał, przez co mój uśmiech stał się jeszcze szerszy.
— Tata dziś wraca — powiedział po dłuższej chwili, w której patrzyliśmy na nasze splecione palce.
— Och... Rzeczywiście, już naprawdę długo go nie ma. — Uniosłem brwi i zamyśliłem się. — Jak bardzo będzie chciał mnie zabić?
Byłem pewien, że tak będzie, w końcu nawet jeśli pani Park na początku była w stanie pohamować swój gniew na mnie, jestem pewien, że z jej mężem nie będzie tak łatwo. Nie, żeby był bardzo złym człowiekiem. Po prostu zapamiętałem go jako dość poważną osobę, nieco inną od pani Park. Jednak jeśli bez problemu, z tego co wiem, zaakceptował to, że Chanyeol miał chłopaka, może i nie jest człowiekiem tak surowym, jak sądziłem.
— Rozmawiałem z nim wiele razy o tym wszystkim. Dziś też i... nie wiem. Obejdzie się chyba bez bicia. Przyznaję... mam taką nadzieję... — Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie, delikatnie się uśmiechając.
— Masz nadzieję? To normalnie brzmi, jakbyś mnie lubił — zaśmiałem się i podniosłem do pozycji półsiedzącej. — A tak przy okazji, mogę mieć do ciebie jedno pytanie?
— Hm? — Spojrzał na mnie z nieukrywanym zaciekawieniem.
Chwilę zastanawiałem się, czy na pewno chcę zabrać głos, skoro wiem, że odpowiedź, lub co gorsza, jej brak, może przyprawić mnie o skurcz żołądka i nieprzespaną noc.
— Czy... w najbliższym czasie byłbyś w stanie dla mnie wrócić do Pusan? Na studia, do mnie do firmy... Dałbyś radę dla mnie wrócić i żyć tak, jak wtedy, gdy było między nami dobrze?
— Dlaczego teraz o to pytasz? — zapytał po dłuższej chwili, a ja westchnąłem, spodziewając się takiego pytania. — Widzę, że dalej lubisz mieć wszystko rozplanowane.
— Po prostu wiem, że nie mogę zostać w Seulu na zawsze a... nie uśmiecha mi się widywać cię tylko w weekendy. A wiesz, o czym teraz marzę? — Pokręcił przecząco głową. — Że wrócimy razem do Pusan i zamieszkasz ze mną. To moje marzenie. Żebyś dalej tam studiował. Dalej ze mną pracował... Twoje stanowisko cały czas na ciebie czeka. — Przysunąłem się do niego bliżej i położyłem dłonie na jego czerwonych policzkach. Patrzył na mnie cały czas, szeroko otwierając oczy. — Wiem, że przy tym stanie rzeczy proszę o dużo, jednak obiecaj mi, że to wszystko przemyślisz, dobrze?
— Emm... — wyjąkał w końcu, a jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. — Ja... ja nie wiem.
Westchnąłem po raz kolejny i nachyliłem się, aby lekko pocałować go w policzek. Następnie odsunąłem się od niego, aby mógł spokojnie oddychać po tym zbliżeniu, bo czułem, że ma z tym drobny problem.
Mnie tam to cieszyło, to znaczy, że podobało mu się.
— To mógłbym chociaż cię gdzieś jutro zabrać?
🌼🌼🌼
Siedzieliśmy w cieniu wielkiego miłorzębu na ławce w parku, w którym dziś odbywał się ogromny, letni festyn. Zewsząd dochodziły do nas dźwięki muzyki, śmiechu i różnych atrakcji, takich jak chociażby wielki diabelski młyn, który został tu postawiony jedynie na dzisiejszy dzień. Zachodzące już powoli słońce oślepiało ludzi, którzy kręcili się wokół nas, jedząc rozpuszczające się lody i gorące dania na wynos.
Spojrzałem na Chanyeola, który siedział tuż obok mnie i wcinał różową, ogromną watę cukrową, kupioną chwilę temu w budce obok. Lizał co chwila swoje lepkie palce i uśmiechał się pod nosem, czując w ustach słodycz, której nie je się za często.
Bez pytania urwałem kawałek jego różowego łakocia i wpakowałem go sobie do ust. Kocham słodycze, jednak dopiero teraz znów mogłem się nimi cieszyć. Gdy byłem sam w Pusan, nawet najsłodsza czekolada wydawała mi się gorzka i mdła. Teraz przy Chanyeolu nagle jakby wszystko ponownie odzyskało w swoim składzie cukier.
— Dobrze się bawisz? — zapytałem, wlepiając wzrok w alejkę pełną różnych gier, w których braliśmy już udział.
— Jest super, choć chciałbym pójść jeszcze na diabelski młyn — odpowiedział wesoło, najwyraźniej na mnie zerkając. Zwróciłem więc ku niemu wzrok i pokiwałem głową, zgadzając się z subtelną propozycją.
— Możemy pójść podczas puszczania fajerwerków, co ty na to?
Uśmiechnął się i spuścił wzrok, speszony dłuższą chwilą patrzenia sobie w oczy.
— Lubię tę koszulkę — powiedziałem, dotykając rąbka materiału jego bluzki z nadrukiem klocków lego na całej powierzchni. — Pasuje do ciebie.
— Kupowanie codziennie nowych ubrań było już upierdliwe, wiesz? — odpowiedział kąśliwie, wbijając we mnie spojrzenie pełne wyrzutów. — Znudziło mi się w końcu.
— Ale poskutkowało. Znowu wyglądasz jak Chan. — Rozłożyłem ręce w niewinnym geście. — Widzisz, od zawsze umiem na ciebie wpłynąć, dzieciaku.
— To jakaś nowa metoda wychowawcza? — odparł oburzony, przestając jeść. Spojrzał na mnie, marszcząc swoje brwi, a ja wiedziałem, że jest lekko zirytowany tym, że zachowywałem się tak, jakbym chciał karać dziecko. Chyba wkroczyłem na niebezpieczny grunt. — Jak wygrać z nieustępliwym dzieckiem?
— Chyba raczej jak wygrać z upartym chłopakiem, za którym szaleję — odpowiedziałem z pewnym uśmiechem i przybliżyłem się do jego twarzy, całując go szybko w policzek.
Chanyeol chyba na chwilę się zaciął z powodu moich słów, jednak szybko przeniósł swoją uwagę ze mnie na mężczyznę, który przed chwilą przeszedł obok nas, komentując nasze szybkie zbliżenie dość... niemiłym epitetem.
— Korea nigdy nie będzie miła i tolerancyjna. — Chwyciłem jego brodę w swoje palce i przekręciłem jego głowę, aby na mnie spojrzał. — Ignoruj, nie warto zwracać na to uwagi. Sam mnie tego nauczyłeś.
— Mam wrażenie, że kiedyś to było dla mnie łatwiejsze — odpowiedział cicho. Nasze twarze były dosłownie kilka centymetrów od siebie, jednak nie zamierzałem póki co niczego inicjować. Chciałem czekać na jakiś jego ruch.
— Bo kiedyś nie patrzyłeś na innych, tylko na mnie. Znowu możesz to robić. — odpowiedziałem spokojnie, stwierdzając to, co pierwsze przyszło mi na myśl. — Wiem, że byłbyś w stanie.
Chanyeol nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok i odsunął się lekko.
— Też to wiem, ale i to kiedyś było łatwiejsze.
Między nami zapadła krepująca cisza, w trakcie której i ja zdążyłem się odsunąć. Zapatrzyłem się przed siebie, a dokładniej na rodzinę, która kupowała popcorn w budce naprzeciwko naszej ławki. Dziewczynka śmiała się i częstowała swoich rodziców gorącym jedzeniem, jako że już się ściemniło, a słońce przestało grzać w skórę. Rodzice dziewczynki chętnie jedli wraz z nią, kierując się powoli w stronę kolejnej atrakcji.
Pomyślałem w tej chwili o Taeyeon. Czy gdybym nie zdecydował się przyjechać do Seulu, moje życie mogłoby wyglądać tak za pięć, dziesięć lat? Rodzina, dom, pies, praca... Byłbym idealnym obywatelem. Być może też po jakimś czasie zaznałbym z moją przyjaciółką jakiejś cząstki szczęścia? Pokochałbym swoje dziecko?
Przełknąłem ślinę i przeniosłem wzrok na kobietę z wózkiem. Młodą dziewczynę obejmował mężczyzna, a koło nich szła staruszka, śmiejąca się na tyle głośno, że słyszałem jej głos mimo dużej odległości.
— Nie żałujesz tego? — Usłyszałem głos obok siebie. Spojrzałem na ciemnowłosego chłopaka o odstających uszach. Obracał między palcami patyczek po wacie.
— Sprecyzuj, o czym mówisz.
— Zostawienia Taeyeon — powiedział, a ja zdałem sobie sprawę, że najwyraźniej cały czas szukał wzrokiem tego, na czym zawiesiłem wzrok. — Tego, że jeśli zostaniesz ze mną, bo masz taką zachciankę, nie będziesz miał dziecka i—
— To nie zachcianka. Mówiłem ci przecież, że... — Przerwałem mu, jednak i mi nie dane było skończyć, bo głośny komunikat z głośników ogłosił, że już za dziesięć minut rozpocznie się pokaz sztucznych ogni nad rzeką. — Dokończymy tę rozmowę, teraz się lepiej pospieszmy, jeśli chcemy zdążyć wjechać na szczyt.
Chanyeol pokiwał głową i szybkim krokiem ruszył za mną w stronę kasy biletowej, która znajdowała się niemalże po drugiej stronie parku. Dopadliśmy do budki, kupiliśmy bilety i z ulgą wsiedliśmy do ostatniej kabiny. Ku mojemu zdziwieniu ludzie woleli oglądać pokaz z parteru, siedząc na kocach nad rzeką, niż z wysokości.
Usiedliśmy po przeciwnych stronach, zapatrzyliśmy się na widok rzeki i tłumu świateł na dole. Światła pochodziły głównie od małych lampek i telefonów ludzi.
W kabinie panował mrok, oświetlony jedynie żółtymi światłami, które z trudem dawały radę przedrzeć się do metalowej, niekoniecznie przytulnej kabiny. Było tu bardzo cicho. Mogłem niemalże słyszeć oddech Chana i jego bijące serce. Zaciskał palce na swoich krótkich spodniach i wbijał wzrok w podłogę.
— Tego, że nigdy nie dasz rodzicom wnuka. Tego, że nie jesteś idealnym synem z piękną żoną. Tego, że będziesz już zawsze czuł na sobie spojrzenia ludzi na ulicy, bo jesteś gejem. — mówił szeptem, a ja dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że kontynuuje on to, co zaczął mówić jeszcze na ławce dziesięć minut temu. — Nie żałujesz tego wszystkiego?
— Jak już mówiłem... nie. Możesz mi nie wierzyć, ale mogę ci to powtórzyć. Kocham cię, Chanyeol. — Do naszych uszu doszły pierwsze wybuchy, a nasze twarze jaśniały wraz z kolejnymi, kolorowymi światłami na niebie. — Powiem ci coś bardzo szczerego, dobrze? Dalej nie wiem, dlaczego to się stało. Dlaczego właśnie ze wszystkich osób... To właśnie ty mi siedzisz w głowie. Dlaczego jakimś cudem rozkochałeś mnie w sobie w ciągu... Paru tygodni? To śmieszne, wiesz? Myślałem o tym nie raz i dalej nie umiem sobie odpowiedzieć, dlaczego właśnie ze wszystkich ludzi... Właśnie ty? — Wstałem i usiadłem na miejscu obok niego. Objąłem ramieniem jego szyję i oparłem swoje czoło o to jego. Spojrzałem w jego oczy z bliska. Odbijały się w nich fajerwerki. Były śliczne.
— Mogę wymienić milion powodów, za które cię kocham, a ty nie umiesz wymienić nawet kilku?
— Niby mógłbym. Jednak wiedz, że nawet jeśli wymienienie tych cholernych powodów jest dla mnie trudne, kocham cię tak mocno, że mam ochotę cię zamknąć tylko dla siebie, a te siedem miesięcy były jak jakiś pierdolony odwyk. Rozumiesz mnie?
Chanyeol nie odpowiedział na moje słowa, a ja tylko zaciskałem nerwowo zęby na myśl, że zmarnowałem bez niego tyle czasu. Zamknąłem oczy, starając się uspokoić, bo czułem wściekłość buzującą w moich żyłach. Prysła jednak ona w ciągu sekundy, gdy poczułem, jak Chanyeol delikatnie dotyka moich ust swoimi. Od razu, bo nie miałem najmniejszych oporów, odwzajemniłem pocałunek, ciesząc się ciepłem ukochanego. Wplotłem palce w jego włosy i przylgnąłem do jego ciała, jakbym bał się, że może mi gdzieś stąd uciec. Chanyeol objął mnie szczelnie i po dłuższej chwili czułości, podczas której nasze usta muskały się wzajemnie, rozszerzył swoim językiem moje wargi. Jego język powoli poruszał się w moich ustach, a dłoń gładziła mój rozpalony policzek. Lekko rozchyliłem oczy, aby móc spojrzeć na jego twarz. Po chwili przeniosłem wzrok na szybę i zapatrzyłem się na sztuczne ognie, które co roku były tu niesamowite. Chanyeol poczuł, że skupiłem swoją uwagę na czymś innym, więc spojrzał w tym samym kierunku co ja. I on zapatrzył się na ten widok. Chwycił mnie mocno i posadził między swoimi nogami, przodem do szyby. Objął mnie i położył brodę na mojej głowie, na co nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
— Kiedyś zabrałeś mnie na ten festyn, pamiętasz? Ale oglądaliśmy wtedy ognie nad rzeką... — powiedział nagle, muskając moje palce, które trzymałem na swoim brzuchu.
— Pamiętam. Nie zdążyłem zabrać cię na kolejny — odpowiedziałem, biorąc jego dłoń między swoje.
— Cieszę się, że dziś to zrobiłeś.
Odwróciłem głowę w jego stronę i wychyliłem się, aby móc go jeszcze raz pocałować. Nachylił się i ponownie złączył nasze wargi, które zdecydowanie pasowały do siebie i nie miały dość.
Nasza kabina zaczęła się zniżać wraz z końcem pokazu.
🌼🌼🌼
Siedziałem na łóżku i wgapiałem się tępo w ekran telefonu, który przed chwilą odebrałem. Zastanawiałem się, dlaczego właśnie teraz, gdy ten dzień mógł się skończyć niemalże idealnie, to musiało się stać. Choć w sumie nie powinienem się dziwić, nazywam się Byun Baekhyun i już jakiś czas temu przestałem wierzyć w swoje szczęście. Westchnąłem zrezygnowany i rozejrzałem się po pokoju, znajdując w końcu kluczyki od samochodu i dokumenty.
Wyszedłem ze swojej sypialni i zszedłem po schodach, zastając w salonie Chanyeola. Spojrzał na mnie zaskoczony, bo w końcu zamiast iść się myć, właśnie wkładałem na siebie marynarkę i buty.
— Gdzie jedziesz? — zapytał zdezorientowany. Mimo odległości mogłem dostrzec strach w jego oczach. Zdałem sobie sprawę, że pewnie boi się, że tuż po odzyskaniu go, ponownie postanowiłem go zostawić.
— Wracam na razie do Pusan. Ojciec wrócił z wakacji i dowiedział się o naszych spadających akcjach. Znowu miał zawał. — odpowiedziałem spokojnie.
Chanyeol wyglądał na bardziej przyjętego niż ja, więc uśmiechnąłem się uspokajająco i podszedłem do niego, aby go objąć.
— Znam go, nic mu nie będzie. To nie pierwszy raz kiedy robi nam taki numer, ale... Sam rozumiesz. Martwię się, chcę tam pojechać i być z matką, bo dostała histerii. Ej? Nie martw się, ok? — Chanyeol naprawdę wyglądał na przejętego. Nie chciałem go też zostawić samego, jako że jego ojciec wrócił wczoraj w nocy, jednak już dziś rano i on i pani Park ponownie gdzieś wyjechali służbowo. Nigdy się nie zmienią. — Nie wiem, kiedy wrócę, Chan. Będę musiał zająć się firmą, ale... Wrócę, naprawdę. Obiecuję.
— Wiem — odpowiedział i uśmiechnąłem się, przytulając mnie przez krótką chwilę. Odsunąłem się od niego i jeszcze szybko pomachałem mu, wychodząc z domu. — Zadzwoń, czy dojechałeś bezpiecznie.
— Zadzwonię, Yeollie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ahhh~ jak ja lubię tę scenę w diabelskim młynie
Zjadłabym watę cukrową.
Przepraszam jeszcze raz za całą sytuację z rozdziałami, jednak wattpad nie człowiek - nie dam rady nad nim zapanować
Mam nadzieję, że ten tydzień był dla Was wszystkich udany i nie leżycie w domu z gorączką jak ja
A i taka wielka prośba ode mnie - cieszcie się wszyscy życiem, bo jest po prostu bardzo kruche
Kocham Was bardzo, nawet jeśli Was wszystkich dobrze nie znam 💜 jesteście najlepsi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top