18. Dzień z życia Kim Jongina

Kai

— Nie wierzę... — Siedziałem jak skamieniały na swoim łóżku, ewentualnie jak by to nazwał Chanyeol - mini schowku wszystkiego i słuchałem relacji tego idioty na temat tego, jak spędził wczorajszy wieczór ze swoim ukochanym księciem z bajki. Serio, nawet mu się udało pójść z Baekhyunem do łóżka, a Dyo Kyungsoo w dalszym ciągu nie chciał się umówić ze mną na chociażby jedno spotkanie? Aha.

Patrzyłem znudzony przez kolejne kilka minut, jak Yeol tarza się po podłodze feelsując i zbierając w swoim gardle całą miłość świata, co brzmiało, jakby się dusił.

— A, jest jeszcze coś. — Przestał natychmiastowo i spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. Usiadł w końcu normalnie i podrapał się po głowie, jakby miał wszy, albo inne pasożyty. Ewentualnie był po prostu zakłopotany, ale kto go tam wie. — Baekhyun opowiedział mi co nieco o Kyungsoo...

Dobra, zaciekawił mnie, punkt dla niego. Wysłuchałem wszystkiego, co miał mi do powiedzenia i przyswoiłem wszystko bardzo szybko. Zachowanie tzw. mojego obiektu westchnień w tej chwili wydaje się logiczne. Z naukowego punktu widzenia jest to normalny proces wyparcia się, typowy po traumatycznych przeżyciach, również tych miłosnych. Chanyeol jednak wolał to po prostu nazwać 'zakochał się, był klops, teraz nie chce się umawiać'.

Jednak to, co usłyszałem, naprawdę mnie zabolało. Biedny Dyo... nieźle się nacierpiał, ale ja nie zamierzałem przestać o niego zabiegać. Nie mam pojęcia, dlaczego tak mi na nim zależy, ale odkąd tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że jest to ktoś dla mnie. Nie wierzę w coś takiego jak przeczucia, czy przeznaczenie, ale tego, co się ze mną dzieje, nie potrafię wyjaśnić w żaden sposób logicznie. Nie lubię nielogicznych rzeczy, idealnym przykładem nielogiczności jest na przykład związek mojego przyjaciela. Nigdy nie ogarnę, dlaczego się zszedł z Byunem, ale dobrze, że tak się stało. Baekhyun ma szczęście, bo znam Chanyeola dosłownie od pieluch i wiem, że to ogółem trochę głupi, zboczony, ale naprawdę zajebisty przyjaciel i zapewne chłopak.

Ale i tak ma mniejszego ode mnie, heh.

— I co teraz? — zapytał mnie Chanyeol, jedząc żelki, które leżały luzem już od jakiegoś czasu na jego zakurzonej szafce nocnej. Mógłby się podzielić, cham.

— Jak to co? No dalej będę za nim łazić, aż odpuści. — Wzruszyłem ramionami, stwierdzając oczywistość. Czy nie była to głupota? Absolutnie nie. Kyungsoo po prostu w końcu zda sobie sprawę, że jestem poważny w stosunku do niego i nie jest to chwilowa zachcianka. W końcu musi odpuścić, a dziwnym trafem zarówno ja, jak i Yeol mieliśmy nieskończenie wielki zapas cierpliwości. Szkoda jednak, że nie objawia się ona na przykład na wykładach, kiedy muszę słuchać gadaniny grubych bab, ewentualnie facetów, którzy myślą, że są mądrzejsi, bo mają już magisterkę i tysiące lat doświadczeń. Heh, w drugiej klasie podstawówki znałem już na pamięć wszystkie stałe kątów dla sinusa, cosinusa, tangensa i cotangensa, szmaty. Tyle, że co mi po tym, jak w tych czasach wymagają ode mnie jakiegoś głupiego kawałka papieru, że ukończyłem fantastyczne studia i zostałem kolejnym studentem bez pracy? Logika, proszę państwa!

— No w sumie to zawsze jest jakaś metoda. — Chanyeol uśmiechnął się szeroko, a biel jego zębów mnie poraziła. Niemożliwe, żeby mieć tak białe zęby bez wybielania. — Ja idę do pracy!

Gdy to oznajmił, miałem wrażenie, że mówi o tym z taką ekscytacją, jakby co najmniej odkrył i przedstawił światu ostatnie słowa Einsteina, albo chociaż w naszym ulubionym chińczyku była promocja dwa w cenie jednego.

Pożegnałem się z nim zdawkowo i ponownie położyłem na plecach, kładąc głowę na rękach. Znowu myślałem o Kyungsoo i o tym, czy warto mu mówić, że dowiedziałem się o jego przeszłości. Miałem wrażenie, że zarówno powiedzenie mu tego, jak i milczenie, mogą być dla mnie niefajnym rozwiązaniem. Załóżmy, powiem mu, może się wkurzyć, a i Baekhyun może mieć żal do Chanyeola, że ten mi powiedział, a on do mnie i tworzy się taki piękny okrąg wspólnych pretensji. Zarazem jednak, gdybym milczał, dalej nie miałbym jak obiecać Dyo, że nie zostawię go jak ta sucz, którą najchętniej zamknąłbym w jakimś obozie pracy.

Jak Dyo mógł sobie na to pozwalać? Chyba nie jest zbyt asertywną osobą, ale chyba polubiłem go jeszcze bardziej po tym, jak spalił jej dom. No po prostu zajebista akcja, prawda? Chęć zemsty w ogóle jest dość ciekawym aspektem człowieczeństwa. Zabawne, bo nigdy nie odczuwałem potrzeby zemsty, a chciałbym zobaczyć, jak to jest.

Cóż, zdecydowałem, że dziś, po raz któryś tam z rzędu przejdę się do miejsca pracy zarówno Chanyeola, jak i Dyo. To nic, że pewnie znowu mi przesadnie uprzejmie odmówi spotkania, uodporniłem się na smutek spowodowany jego słowami, mimo że na początku faktycznie bardzo mnie to bolało i nie mogłem spać. A to serio nowość, bo sen to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w moim życiu.

Około południa zdecydowałem się wstać z wygodnego i przede wszystkim ciepłego łóżka, aby ubrać się w grubą kurtkę i buty. Nienawidziłem zimnych temperatur, co to w ogóle za klimat? Choć w Korei i tak nie jest najgorzej. W sumie w porównaniu do niektórych części świata jest wręcz bardzo dobrze, ale skoro żyję tu, a nie gdzieś indziej, mogę spokojnie marudzić na wszystko związane z moim obecnym położeniem. Mogę, bo mogę.

Na zewnątrz było jeszcze gorzej, niż myślałem, bo śnieg po prostu nawalał mi z całej siły w oczy. W takich chwilach cieszyłem się, że jakiś czas temu z odłożonych pieniędzy kupiłem dość tani, niebrzydki samochód, do którego mogłem spokojnie wsiąść, zamiast pieprzyć się w komunikacji miejskiej, ewentualnie marznąć, idąc z buta. Obydwie te perspektywy były dla mnie jak najbardziej nieprzychylne, więc tylko z uśmiechem podkręciłem ogrzewanie w moim autku, włączając się do ruchu.

Gdy wysiadłem pod budynkiem, do którego zmierzałem, jak na zawołanie przestało padać, na co zirytowany trzasnąłem drzwiami. Gdyby pogoda była człowiekiem i miałaby charakter, z pewnością byłaby suką. Potwierdzone info. Jakby ktoś pytał, wiecie to ode mnie, czyli to poprawne założenie.

Wszedłem do środka i od razu przywitałem się skinieniem głowy z Wiktorią, która posłała mi jak zawsze miłe, ale lekko rozbawione spojrzenie. Rozmawiałem z nią nie raz o Kyungsoo, gdy w końcu postanowiła zapytać, po co tak właściwie przychodzę tu prawie codziennie. Pewnie gdyby nie to, że moje serce skradł niski brunet, pewnie chętnie bym ją zaprosił na zakupy, czy co tam dziewczyny lubią.

— Kyungsoo jest? — zapytałem, podchodząc bliżej jej stanowiska.

— Jak zawsze, ale nie wyglądał dziś na super szczęśliwego, więc nie wiem, czy jest sens do niego startować. Może dziś odpuść, Romeo? — Położyła swoją głowę na dłoniach, gdy oparła łokcie na lśniącym blacie. — Ale w sumie shipuję was. Mam nadzieję, że Dyo w końcu ci odpuści i się z tobą umówi.

— Uwierz, też się z nim shipuję... — odpowiedziałem zrezygnowany. — Mówił coś, dlaczego ma zły humor?

— W ogóle nic nie mówił. Od razu pojechał na górę. — Rozłożyła ręce i przeprosiła mnie, bo musiała odebrać telefon. Ja skinąłem głową i po prostu oddaliłem się, aby następnie wsiąść do nowoczesnej windy. Gdy dojechałem, od razu skierowałem się w stronę, gdzie znajdował się dział Dyo. Nie znalazłem go jednak tam, więc postanowiłem logicznie zapytać kogoś, czy zna miejsce jego pobytu.

U Baekhyuna.

Szybko udałem się na wyższe piętro i bez pukania wszedłem do biura Byuna, ignorując protesty Tiffany, albo jak ją nazywał Chanyeol - szmaty z wypchanym biustem.

— Mam posiedzenie rady dosłownie za dwie minuty... Chanyeol nie ma prawa jazdy, nie dam mu jeździć... Kurna, na pewno znajdę ci kogoś z samochodem, taksówkę szybko i... — Baekhyun spojrzał na mnie z zaskoczeniem, bo dopiero teraz mnie zobaczył. Chanyeol i Kyungsoo odwrócili się jak na zawołanie w moim kierunku. Wzrok Chanyeola był jednak tylko zaskoczony, a Dyo załamany.

— Kai ma samochód! — Ucieszył się Yeol i wyszczerzył jak debil.

Chyba trochę nie ogarniam sytuacji.

— Jongin, proszę, mógłbyś zawieść Dyo do szpitala? On cię pokieruje, ja sam nie wiem gdzie to i nie mogę jechać. Odwdzięczę się.

— Nie ma problemu — odpowiedziałem dalej zbity z tropu, patrząc na niepewnego Dyo. — Chodźmy, skoro się spieszysz.

Kyu szybko pokiwał głową i niemalże wybiegł z pokoju, a ja tuż za nim, bo przecież nie wiedział, gdzie zaparkowałem, a chyba naprawdę się spieszył.

Zjechaliśmy windą w całkowitej ciszy, w której również wsiedliśmy do mojego wozu. Dyo podał mi nazwę jakiejś miejscowości, której w ogóle nie kojarzyłem, a gdy wpisałem ją w GPS'a, wyskoczyła mi jakaś pipidówa trzydzieści kilometrów od Pusan. O tyle dobrze, że niedawno zatankowałem i paliwa miałem pod dostatkiem.

Gdy przejeżdżaliśmy głównymi ulicami, oczywiście musieliśmy wpaść w naprawdę niezły korek. Cudownie.

Spojrzałem na mężczyznę, który opierał się łokciem o szybę i wpatrywał w wirujące płatki śniegu za oknem. Owszem, znowu zaczęło padać, a moje wycieraczki chyba nie nadążały.

Dyo wyglądał dziś wyjątkowo pięknie mimo strapionej miny i bladej twarzy, a ja złapałem się na tym, że chyba zbyt długo się w niego wpatruję.

— Chcesz mi powiedzieć, co się stało? — Otworzyłem w końcu usta, decydując się, aby przerwać ten psychiczny chłód, jaki zapanował w pojeździe.

Dyo nie odezwał się, ale zobaczyłem, jak na ułamek sekundy zerknął w moją stronę.

— W porządku... nie nalegam. — powiedziałem, wiedząc już, że nie otrzymam odpowiedzi na swoje pytanie. Chwyciłem za kierownicę i w końcu ruszyliśmy wraz z innymi samochodami.

Szczerze, to trochę mnie zdziwiło zachowanie hyunga. Dyo nawet gdy mi odmawiał, robił to miło, a teraz nawet nie chciał otworzyć ust. Było to do niego niepodobne, przez co zrobiło mi się autentycznie przykro, ale widocznie faktycznie miał na tyle zły humor, że nie chciał się wysilać i udawać, że wcale nie jest przygnębiony i zestresowany.

Dojechaliśmy po dobrych dwóch godzinach, bo śnieżyca i korki utrudniały jazdę. Podjechałem pod szpital, który wskazał mi Kyu. Był mały i brzydki, choć i tak byłem zaskoczony, że w takiej mieścinie w ogóle są tego typu budynki.

Brunet wybiegł od razu, jak zatrzymałem się na parkingu i nie czekając na nic, wbiegł do środka.

Ja zrobiłem to zdecydowanie wolniej i wszedłem dość spokojnie do budynku, gdzie przywitał mnie zapach leków, starości i szpitalnego jedzenia. Rozejrzałem się dookoła, ale po Dyo nie było ani śladu, więc postanowiłem po prostu poczekać na jednym z krzeseł na powrót mojej zguby. Mam tylko nadzieję, że komuś mu bliskiemu nic poważnego tak naprawdę się nie stało, a on już niedługo wróci w lepszym humorze.

Nie mam pojęcia, jak długo czekałem, ale zdecydowanie zdążyłem przysnąć na naprawdę niewygodnym krzesełku, a obudziło mnie dopiero mocne szturchanie w ramię. Spojrzałem w kierunku osoby, która mnie zaczepia i ujrzałem obok siebie lekko uśmiechającego się Kyungsoo. Jego oczy lekko lśniły, pomimo wyraźnego zmęczenia, a policzki zaróżowione były od ciepła w pomieszczeniu.

— Przepraszam, że tyle czekałeś. Dziękuję, Jongin. — Wyprostował się, a ja uniosłem brwi.

— Nie ma sprawy... to... wracamy? — Wstałem i skrzywiłem się przez ból w krzyżu.

Kyungsoo potwierdził moje słowa skinieniem głowy i wyszedł przede mną na zewnątrz, gdzie śnieżyca dalej utrudniała ludziom życie. Wsiedliśmy do samochodu i gdy już miałem odpalić silnik, Kyu w końcu na mnie spojrzał swoimi dużymi, cudnymi oczami i lekko się uśmiechnął.

— Moja młodsza siostra miała napad padaczkowy. Już wszystko jest w porządku. Przepraszam, za moje wcześniejsze zachowanie. Myślałem tylko o niej, nie chciałem rozmawiać, dopóki nie okazałoby się, że wszystko z nią dobrze. Ma dopiero dwanaście lat...

— Nie musisz mnie przepraszać — odpowiedziałem, a w duchu cieszyłem się, że wszystko u jego siostry jest w porządku. Nie chciałbym oglądać go zalanego łzami, gdyby tak nie było.

— Jesteś naprawdę dobry — powiedział, po dobrych kilkunastu minutach, gdy jechaliśmy już w stronę Pusan. — Zawiozłeś mnie tu i jeszcze czekałeś że mną trzy godziny... myślałem, że pewnie już po takim czasie pojedziesz beze mnie. — Lubiłem jego głos. Był taki spokojny, nie było w nim żadnego niepotrzebnego napięcia, czy emocji. No jak ten koleś miał mi się nie podobać? Był uosobieniem spokoju, dobra i czegoś nienamacalnego, ale bardzo przyciągającego.

— Już mówiłem, że to naprawdę nic. Nie zostawiłbym cię bez pomocy. Myślałem, że przez tak długi czas, kiedy cię nachodzę, zdążyłeś już to zrozumieć, hyung. — odpowiedziałem, zerkając na niego  przelotnie, bo jednak w taką pogodę, czy w ogóle siedząc za kółkiem patrzenie się na niego byłoby dość nierozsądne.

Dyo mi nie odpowiedział od razu, tylko schował swoje usta za grubym, wełnianym szalikiem, a ja zobaczyłem na jego policzkach małe dołeczki, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że ten się uśmiecha. Zrobiłem to samo, co on, tyle, że ja tego nie ukryłem i wyszczerzyłem się szeroko.

— Ale myślę, że powinieneś mi się jakoś odwdzięczyć — powiedziałem, uśmiechając się po chwili już tylko kącikiem ust. Dyo spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. — Daj się w końcu zaprosić na obiad.

To była jedna z najbardziej niecierpliwych chwil w moim życiu, kiedy czułem bardzo szybkie bicie serca, a mimo to starałem się udawać spokojnego.

— Zgoda.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wyjątkowy rozdział z perspektywy naszej czarnej kluski, mam nadzieję, że się Wam spodobał :)

Zachęcam do komentowania, czytanie komentarzy sprawia mi niesamowitą radość i właśnie z powodu waszej dużej aktywności, postanowiłam dodać rozdział tak wcześnie :)

Miłego weekendu! 👬

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top