1. Panie prezesie, ekspres się zepsuł

Baekhyun

— Jeszcze tylko to, panie prezesie. — Uśmiechnęła się lekko sekretarka, odgarniając swoje długie, ciemne włosy, kładąc w tym samym momencie drugą dłonią plik kartek idealnie pod moim długopisem.

Wykonałem zamaszysty podpis, nie patrząc nawet, co to właściwie za pismo. Podpisałem dziś tak cholernie dużo świstków, że nie miałem nawet siły przeczytać tytułu dokumentu.

— Panie prezesie... może kawy? — Tiffany uśmiechnęła się uprzejmie, nachylając się nade mną i prezentując tuż przed moimi oczami swój kształtny biust. Sorry, premii i tak na razie nie będzie.

— Jakbyś mogła — mruknąłem i poczekałem na moment, w którym wyjdzie zawiedziona brakiem jakiejkolwiek, bardziej optymistycznej reakcji z mojej strony.

— Niedługo wrócę — powiedziała lekko znużona, ale mimo to uśmiech nie zszedł z jej ust. Była dość... irytującą osobą, jednak co jak co, ale na swojej pracy się znała, więc ani myślałem jej zwalniać. Nie byłem też chamem, usuwającym z mojej drogi ludzi bez konkretnego powodu, więc po prostu ignorowałem jej codzienne zaczepki, mające na celu mnie poderwać.

Nawet do stukania jej cholernych obcasów, których miała chyba nieskończoną ilość kolorów i modeli, można się było przyzwyczaić. Poza tym, wiem, w jakiej sytuacji się znalazła, kiedy jej brat odebrał jej cały majątek po rodzicach, więc nagle z luksusu musiała odnaleźć się w świecie, w którym musi sama na siebie zarobić. Nie zmieniało to jednak faktu, że wiele rzeczy w jej zachowaniu bardzo mi się nie podobało. Chociażby fakt, że chętnie by się dobrała i do mnie, i do mojego portfela, aby nie musieć już pracować, mając bogatego partnera.
Proste? Proste.

Gdy wyszła, przewiesiłem nogi przez oparcie fotela i opuściłem ręce tak, że moje palce niemal dotykały lśniącej podłogi.

— Zmęczony... — mruknąłem do siebie, ale w myślach zganiłem się na marnowanie energii na chociażby to jedno słowo. Zacząłem dziwnie kręcić głową i pufać ustami, w myślach marudząc na swoje życie i godziny pracy. Jak dojrzale, no cóż.

Ogólnie rzecz biorąc, mogę spokojnie stwierdzić, że nie byłem fanem swojego stylu życia. Schemat, w którym tkwiłem, zaczynał mnie irytować już lata temu, ale w ostatnich dniach czułem, że moje wszystkie nerwy i frustracje kumulują się w jedną, małą, ale za to niebezpieczną bombę, która tylko czekała na ten jeden czynnik, który by ją aktywował.

Nawet nie wiem, czy sam już tej aktywacji przypadkiem nie chcę tu i teraz.

Czułem się cholernie źle, ale wiedziałem, że nie tylko ja jestem zmuszony męczyć się na tym jakże pięknym świecie, i nie jestem jedyną osobą, która jest samotna i niezadowolona ze swojego życia. To jednak smutne, że muszę się pocieszać nieszczęściem innych, ale tylko to sprawiało, że choć przez chwilę czułem się dobrze, a przynajmniej choć trochę lepiej niż zazwyczaj. Poza tym, nie oszukujmy się, ludzie są szczęśliwsi, gdy widzą, jak ktoś ma gorzej od nich, ot zwykłe człowieczeństwo. Zresztą, właściwie czułem już nawet, że przyzwyczaiłem się do tego całego marazmu, który gościł w mojej codzienności. O tak, to już mój dobry przyjaciel.

— Widzę, że jesteś jak zawsze zapracowany, Baekhyun! — Usłyszałem męski głos, w którym dało się wyczuć nutkę rozbawienia.

Uśmiechnąłem się lekko, odsuwając swoje myśli na bok i z trudem przyjąłem normalną pozycję, o mało co nie spadając z fotela. Wstałem i podszedłem do mojego gościa, od razu wskazując mu miejsce na skórzanej, ciemnej kanapie. Idealnie komponowała się z piękną, również ciemną podłogą, jasnymi ścianami, oraz mahoniowymi dodatkami w postaci ramek na dyplomy i półek na zdobyte przez firmę nagrody. Całość pomieszczenia dopełniało wielkie biurko oraz miękki, kremowy dywan, leżący pod dwoma kanapami, umieszczonymi naprzeciwko siebie wraz ze stolikiem do kawy, na którym teraz leżało kilkanaście wiśniowych lizaków. Chciałem mieć je zawsze pod ręką. Każdy ma jakiś nawyk.

— Siadaj tato, chcesz coś do picia? — zapytałem, podając mu dłoń na przywitanie.

To nie tak, że byliśmy z ojcem wobec siebie formalni. My po prostu nigdy nie czuliśmy potrzeby, aby ściskać się na przywitanie, jakbyśmy nie widzieli się kilka tygodni, skoro widujemy się naprawdę często, jako że ten pracoholik, już na emeryturze, uwielbiał do mnie zaglądać w godzinach pracy, aby sprawdzić, czy z naszą firmą wszystko w porządku.

— Nie, przyszedłem na chwilkę, aby przypomnieć ci o czymś. Jestem pewien, że zapomniałeś, nie mylę się? — Usiadł na sofie, a ja zająłem miejsce naprzeciwko niego.

Zmarszczyłem brwi i oparłem łokieć o kolano. Moja broda spoczęła na nadgarstku, a ja sam czułem, jak małe trybiki przestawiają mi się w głowie pod wpływem jego pytania.

— Hmm... — mruknąłem, patrząc na panoramę Pusan, widoczną z mojej całkowicie przeszklonej ściany.

— Już pamiętasz? — zapytał ojciec po dłuższej chwili, zakładając rękę na rękę, uśmiechając się rozbawiony i patrząc na moje zmrużone oczy.

Z okna przeniosłem wzrok na niego. Wzrostu na pewno nie odziedziczyłem po nim. Był wysokim, dość pulchnym mężczyzną o pogodnej twarzy, którą pokrywała sieć delikatnych zmarszczek. Odkąd pamiętam, nosił okulary w grubej, czarnej oprawce, a jego włosy mimo wieku wciąż pozostawały nieskazitelnie czarne. Oj tatku, i tak wiem, że je farbujesz. Może mamę oszukasz, ale nie mnie.

— Jezu! — krzyknąłem, zrywając się z kanapy.

— Już wiesz, o co mi chodziło?

— Matka ma urodziny?! — krzyknąłem, rozglądając się dookoła, jakbym mógł znaleźć tu jakikolwiek prezent. Jakim cudem po trzydziestu latach wciąż nie mogę zapamiętać tak podstawowych dat.

— Dziecko, nie — Minwoo Byun zaśmiał się, patrząc na moją przerażoną twarz. — Ma je za dziewięć miesięcy. Mam wrażenie, że jako dziecko byłeś bardziej ogarnięty.

— Dobra, w takim razie poddaję się, ok? Nie pamiętam. — westchnąłem i wyciągnąłem z kieszeni marynarki wiśniowego lizaka. Wsadziłem go bez wahania do ust, czując, że potrzebuję chociaż trochę cukru, bo umrę, zanim wrócę do domu. Tak, w marynarce też je noszę.

Ojciec westchnął po raz enty, odkąd tu przyszedł.

— W tym tygodniu macie zatrudniać nowych na pół etatu. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że rzucą się na to głównie niedoświadczeni studenci z pobliskiej uczelni?

— Z PNU? Więc na pewno nie będą głupi — zastanowiłem się na głos.

— Nie mówiłem, że głupi. Na pewno posiadają potrzebną wiedzę, ale brak im doświadczenia, Baekhyun. To oznacza duże zamieszanie w firmie, a co za tym idzie - sporo błędów. Wiem z własnego doświadczenia. Pracujesz na tym stanowisku raptem trzy lata, więc nie zdążyłeś jeszcze zobaczyć, do jak dużych błędów doprowadza niekompetencja młodych dzieciaków, które myślą, że wystarczy mieć piątki w szkole, aby sobie poradzić ze wszystkim. Szybko zobaczą tu, jak mało wiedzą o prawdziwej pracy i wyrosną na normalnych ludzi. Będą pracować, zamiast upijać się w weekendy.

— Tato... nie marudź już. To przywilej młodości. — Wzruszyłem ramionami.

W życiu sam niezbyt wiele imprezowałem. Gdy wyjechałem na studia, pracowałem zarówno w ciągu tygodnia, jak i w dni wolne jako opiekunka, więc nie miałem kiedy zdobyć w Seulu nowych znajomości, czy chociażby myśleć o czymś takim jak impreza. Nie wspominam jednak źle okresu studiów, które niestety musiałem przerwać i wrócić tu, aby zarządzać rodzinną firmą BBCompany, gdy mój ojciec był zbyt zmęczony, aby już to robić.

Ta, zmęczony. Właśnie widzę. Co to za chora sytuacja w ogóle?

Mimo tej głupiej wymówki i energii, jaka wciąż w nim była, postanowił sobie teoretycznie wszystko zostawić. Wolał więc powierzyć lata swojej ciężkiej pracy swojemu jedynemu synowi, zamiast sprzedawać wszystko, co osiągnął, komuś obcemu. Zajmował swoje stanowisko jeszcze kilka lat, w ciągu których ja uczyłem się wszystkiego o tej firmie i jej zarządzaniu, oraz przebywałem na służbie wojskowej. Od trzech lat pełnię już stanowisko prezesa korporacji, zajmującej się sprzętem elektronicznym od telefonów, aż po małe gadżety kuchenne i wielkie urządzenia pokroju telewizorów i lodówek włącznie. Uważam, że prowadzenie tego typu firmy jest dość nudne i mało pasjonujące, ale cóż, nie jestem w stanie już tego zmienić.

Bla, bla, bla. Nuda.

Gdy mój ojciec przeszedł na emeryturę, miał oddać się całkowicie swojej żonie, oraz przyjemnościom związanym ze spokojem i starością, podróżowaniem i zabawą. Jednak on nawet teraz kilka razy w tygodniu zaglądał do mojego biura, aby sprawdzić, jak się sprawuję. Oj, tato. Mimo że nie wyglądam, mam już te trzydzieści lat na karku i wiem, co robić, a czego nie. Jednak to prawda, że dla rodzica chyba zawsze pozostanie się tym dzieckiem, na które trzeba mieć oko i w razie potrzeby pomóc.

Znowu nuda. Dałby sobie po prostu spokój.

Teraz, gdy tak sobie przypomniałem okres studiów i mieszkania w Seulu, w mojej głowie pojawił się dziesięcioletni, niski chłopczyk o ciemnych włosach i odstających uszach, które były okropnie urocze i nigdy przez nie nie mogłem brać go na poważnie. Zastanawiałem się już nieraz, jak mu się żyje. Czy dalej przyjaźni się z Jonginem, ile razy jeszcze się bił i czy dalej to robi. Czy mimo zakazów rodziców dalej ogląda beze mnie horrory, aby potem nie móc spać sam w łóżku.


Co ja gadam... to już na pewno nie dzieciak, którego pamiętam. Powinien mieć już dziewiętnaście lat. Jak ten czas szybko minął. To już dziewięć lat... Ciekawe czy dalej jest takim karzełkiem? Musi wyglądać uroczo z tymi swoimi uszkami i niską posturą. Mógłby być taką moją prywatną maskotką, jak kiedyś, gdy bał się spać sam i musiałem go tulić do snu.

No to już nie jest nudne, brakuje mi tego.

Gdy wyjechałem do Seulu, tak naprawdę nie musiałem pracować. Moja rodzina ma pieniędzy jak lodu, jednak ja uparłem się, że chciałbym spróbować być samodzielny, a nie całe życie żyć na utrzymaniu rodziców. Dlatego więc znalazłem odpowiednią pracę, dzięki której nie musiałem się martwić o dach nad głową, bo mieszkałem u rodziny Park, a praca była bardzo przyjemna, jako że naprawdę lubiłem Park Chanyeola.

Park Chanyeola, który do tej pory zajmował sporą część mojego serca przez swój szeroki, szczery uśmiech.

— Coś się stało? — zapytał mnie ojciec po tym, jak zatopiłem się w swoich myślach.

— Co? Nie! — Uśmiechnąłem się zbyt szeroko do mężczyzny, po tym, jak przed oczami pojawił mi się smutny obraz pożegnania i łez Chanyeola, skapujących mu na koszulkę. Uśmiechem starałem się ukryć smutek, jaki z pewnością pojawił się teraz w moich oczach przez te wspomnienia i myśl, że najprawdopodobniej on i tak już zdążył wyrzucić mnie ze swojej pamięci, zajmując się swoim życiem. Minęło zbyt dużo czasu, by pamiętać o jakimś tam opiekunie. — To kiedy mają być te rozmowy kwalifikacyjne?

— Od jutra do piątku. Chciałbym, abyś przy nich był.

— Ja? Dlaczego? — Uniosłem brwi. Zazwyczaj wystarczyły tylko osoby z rady.

— Chciałbym, abyś nauczył się oceniać ludzi po wyglądzie i wyciągać później z tego wnioski. Z tego co widziałem, gdy przyszedłem... i tak nie jesteś zbytnio zapracowany. — Wstał i puścił mi oczko. Miał już wyjść, ale jeszcze raz na mnie spojrzał. — Chyba nie muszę ci przypominać o bankiecie u rodziny Kim? W piątek.

Ah, ocenianie ludzi po wyglądzie. Witamy w korpo, młodziaki.

— Tych od Shanne? Pamiętam.

— W takim razie do zobaczenia synu. Też tam zagoszczę. A, i nie śpij teraz. I nie jedz tyle słodyczy, bo przytyjesz. Co ty masz z tymi lizakami? Co za dzieciak...

— Cześć, tato... — mruknąłem i poczekałem, aż ten wyjdzie z pomieszczenia, po czym rzuciłem się całym ciałem na chłodną kanapę, która idealnie kontrastowała z dusznym powietrzem wrześniowego popołudnia. Jakimś sposobem udało mi się jeszcze ściągnąć z siebie marynarkę i poluzować krawat. Patyczek po słodkiej kulce położyłem na stoliku.

Nawet nie wiem, kiedy moje oczy zamknęły się, sprawiając, że zapadłem w niezaplanowany sen. Kocham poniedziałki.

🌼🌼🌼

— Panie prezesie... Panie prezesie! — Co za irytujący głos. Wiedziałem, że kobieta nie zamilknie, dopóki nie otworzę oczu, więc po chwili to uczyniłem.

— Czego, kobieto...? — Uniosłem się do pozycji siedzącej i przeciągnąłem się. — Co?

— Ekspres jest zepsuty — powiedziała, rozkładając bezradnie ręce i od razu skierowała się w stronę drzwi. — Ja już idę do domu, do widzenia!

— Zaraz... — Starałem się ją zatrzymać, po tym, jak zerknąłem na zegar. — I mówisz mi o kawie po dwóch godzinach? — Jednak ona już tego nie usłyszała, bo pospiesznie wyszła, stukając swoimi wysokimi obcasami.

Naprawdę miałem ochotę na tę durną kawę. W sumie i tak nie czułem się już na siłach, aby pracować, więc chwyciłem marynarkę i wyszedłem z biura. Pracowników było już mało na korytarzu, tak samo jak i w biurach, ponieważ było dobrze po siedemnastej. Nienawidziłem w tej pracy tego, że muszę być tu dość wcześnie i często wychodzę z firmy jako jeden z ostatnich. Jednak nie mogę powiedzieć, że żyło mi się źle. Pieniędzy mi nie brakowało, więc mogłem sobie pozwolić na wszystko, co chcę, a oprócz samotności jedyne na co mogę się poskarżyć, to brak czasu, aby spędzić go od czasu do czasu chociażby z moim najlepszym przyjacielem, niższy stanowiskiem ode mnie pracownik firmy.

Gdy wyszedłem z budynku, skierowałem się do pobliskiej kawiarni, gdzie kawa była naprawdę rewelacyjna. Często zdarzało mi się tam chodzić po pracy, nie tylko na kawę, ale i ciasto. Ewentualnie dwa, lub trzy kawałki. Jedzenie było jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu, więc traktowałem to bardzo personalnie i nienawidziłem, gdy ktoś wytykał mi na bankietach, że zbyt dużo jem, albo źle łączę smaki. To moja sprawa? Halo, moje życie. Może nieudane, ale moje, własne.

Kocham jedzenie i nikt nas nie rozdzieli. Nigdy.

Gdy dochodziłem już do kawiarni, odruchowo wyciągnąłem z czarnej teczki skórzany portfel i sprawdziłem, czy w środku na pewno mam zarówno banknoty, jak i kartę. Wszystko byłoby na swoim miejscu, gdyby nie to, że...

— Oddawaj to! — krzyknąłem, rzucając się od razu biegiem za mężczyzną, który chwilę wcześniej wyrwał mi moją własność z dłoni. — Złodziej!

Ludzie zerknęli w moim kierunku, jednak nikt nie rzucił się, aby mi pomóc. Po kilku sekundach biegu potknąłem się o krzywą płytę chodnikową i upadłem boleśnie na dłonie. Zauważyłem tylko, że jedna osoba zerwała się do biegu, by dogonić złodzieja. Wysoki chłopak z łatwością złapał mężczyznę za kurtkę i powalił go na ziemię, odbierając tym samym moją własność, która wymsknęła mu się z dłoni.

Wstałem i zignorowałem pieczenie dłoni. Zobaczyłem, jak wysoki chłopak o ciemnobrązowych włosach wstaje, a w tym czasie złodziej wykorzystał okazję i uciekł.

Wysoki odszukał mnie wzrokiem i poprawił swoje okulary w dużych oprawkach. Podszedł do mnie z dużym uśmiechem na ustach. Jego zęby były niemal tak lśniące, jak w tych wszystkich reklamach pasty do zębów. Gdyby nie okoliczności, w jakich się znalazłem, stwierdziłbym, że jest przystojny i daję mu mocne osiem na dziesięć. Był wysoki, widać, że dobrze zbudowany, z pięknym uśmiechem. Od razu dostrzegłem, że jest młody, chyba, że jego wygląd nie zdradzał wieku, jak to było w moim przypadku. Miał też dość charakterystyczne, lekko wyłupiaste oczy, które wesoło lśniły, patrząc prosto na mnie.

Miał w sobie coś z żaby.

Chłopak wysunął przed siebie rękę z moją własnością. Chwyciłem portfel i od razu wyciągnąłem z niego kilka banknotów, nawet nie patrząc na ich nominały. Takie zachowania powinno się jak najbardziej pochwalać, aby było coraz więcej tak pomocnych i bezinteresownych osób.

— Proszę — Wcisnąłem mu banknoty do ręki, jednak ten zdziwiony zanim zdążyłem zareagować, ponownie włożył mi je do saszetki.

— Nie ma potrzeby — odpowiedział głębokim głosem, który od razu przypadł mi do gustu.

— Jest, przydadzą ci się. Dziękuję za pomoc — Uśmiechnąłem się i ponownie chciałem mu je wręczyć, jednak ten powstrzymał mnie gestem.

— Naprawdę ich nie chcę. Cieszę się, że mogłem ci pomóc — Uśmiechnął się, poprawiając jaskrawozieloną bluzę, która wystawała spod żółtej, cienkiej kurtki. Teraz pomyślałem, że gdyby zamiast tak kolorowych ubrań, miał na sobie chociażby jakiś sweter, przez te duże okulary wyglądałby jak kujon. No, ale wolał wyglądać jak tęcza.

Westchnąłem, w duchu marudząc na upartość chłopaka.

— Baekhyun hyung, krwawisz. — powiedział nagle, chwytając jedną z moich dłoni. — Bardzo boli?

— Trochę, ale... czekaj... — Odsunąłem się lekko. — Skąd znasz moje imię?

— Nie pamiętasz mnie, hyung? — Uśmiechnął się delikatnie, chcąc pod tym sztucznym grymasem ukryć smutek i rozczarowanie, które widoczne były w jego oczach.

Zapatrzyłem się na jego twarz.

Ładne, ciemne oczy. Wąskie, różowe usta...

— Wiesz co hyung...?

Delikatna, nie oszpecona w żaden sposób cera...

— W końcu cię przerosłem.

Urocze, odstające uszy...

Skamieniałem i spojrzałem prosto w jego oczy. Musiałem unieść głowę, ponieważ chłopak był wyższy ode mnie o głowę.

— Chanyeol...?

Z tym wzrostem chyba jednak nie mógłby być moją maskotką.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Pierwszy za nami, bardzo liczę na komentarze, ciepłe przyjęcie tego ff i... no nie wiem 🤔

I W BONUSIE, ŻE KAZAŁAM WAM TYLE CZEKAĆ, DZIŚ POJAWI SIĘ KOLEJNY ROZDZIAŁ

Na sam koniec chciałabym podziękować za 100 obserwujących, to potwornie miłe wiedzieć, że aż tyle osób docenia twoją pracę :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top