9. Nie bójmy się, może być ciemniej
— Daleko jeszczeeee? W moich wspomnieniach ta trasa nie była tak długa. — Chenle marudzi już którąś minutę z rzędu, z trudem dźwigając ciężki, wypchany po brzegi plecak. Cały czas zerka na idącego nieco z przodu Jaemina, który dla pewności trzyma telefon z GPSem. Powoli zaczyna się już ściemniać, więc przyspieszają kroku, bo wiedzą, że czeka ich jeszcze krótka przeprawa przez las.
— Widziesz ten pagórek? — Jaemin wskazuje na niedużą górkę, znajdującą się niecałe sto metrów od nich. Patrzy na Chenle pytająco, a ten kiwa głową. — Już za nim zaczyna się ten lasek.
— Aaa, faktycznie. Już kojarzę — odzywa się Jisung, który również jest zmęczony godzinną trasą z jedynego przystanku we wsi. Droga nie jest zbyt wygodna – piaszczysta i pełna dziur, które w zapadających ciemnościach są coraz gorzej widoczne. Dlatego też Renjun, Mark oraz Donghyuck idący w trójkę z tyłu, zapalają latarki w telefonach. Mark dodatkowo aby rozluźnić atmosferę przed wejściem w ciemny las, puszcza typowo wakacyjne piosenki na swoim niedużym jblu, który zabrał ze sobą.
— Więc zostało nam ile? Ze dwadzieścia minut drogi? — pyta Jeno, który idzie na przodzie ze swoim chłopakiem, trzymając go za dłoń, którą wesoło buja.
— Coś koło tego. Mam nadzieję, że zasięg będzie dobrze działać wśród drzew i się nie zgubimy.
— Czy twoja ciocia w ogóle jest normalna, że mieszka w lesie? To w ogóle legalne? — pyta Donghyuck, który musi nieco podnieść głos, aby został usłyszany.
— Jest dość specyficzna, jeździ do miasta tylko gdy koniecznie musi. Teraz ma kilka badań, więc musiała sobie zrobić małą wycieczkę. I tak, to legalne, bo ten teren należy do jej rodziny od naprawdę dawna. Kiedyś wcale nie znajdował się w lesie, nie było go jeszcze. Teraz sprzedaż terenu jest niemożliwa, ale ziemi nie mogli jej odebrać.
— Wow, to w sumie niesamowite mieszkać na takim odludziu — stwierdza Jisung, który z uwagą obserwuje każdy pojedynczy mijany domek. Wszystkie jednak znajdują się w dużej odległości od siebie i przywodzą na myśl zaniedbane ruiny. Światła widoczne w oknach i psy leżące przy bramach utwierdzają ich jednak w przekonaniu, że są one zamieszkane.
— No, najlepsze przed nami, chłopaki — śmieje się upiornie Donghyuck, gdy ścieżka, po której idą, zaczyna skręcać w prawo, przez co oni sami wchodzą do lasu, który o tej godzinie wydaje się prawdziwie upiorny przez bezlistne, suche drzewa i wysokie świerki.
— Musisz tak mówić? Dobrze wiesz, że Jisung nie lubi takich rzeczy — gani go Renjun i ku zdziwieniu Chenle i Jisunga, bierze cztery szybkie kroki, aby ich dogonić. Dzięki temu jego latarka daje Jisungowi lepsze światło, dzięki czemu Park czuje się nieco pewniej.
— Dzięki... — mówi cicho najmłodszy, nie zauważając nikłego uśmieszku Chenle, który cieszy się na taki gest Renjuna dla Jisunga. Może jednak wcale nie jest między nimi tak źle, jak myślał? Może zeswatanie ich będzie proste, skoro Renjun wyraźnie troszczy się o młodszego?
— E, Jaemin, zwolnij trochę! — Chenle również przyspiesza, aby zostawić w tyle tamtą parkę. Gdy mu się to udaje, zerka na telefon starszego i unosi nieco brwi. — Czy my na pewno idziemy dobrze?
— Jest tu jedna droga, Chenle. Bez przesady, nawet bez GPSu trudno by było się tu zgubić. Trzeba być absolutnym idiotą, aby nie umieć po niej iść.
— W sumie racja. Ale to po co tak się gapisz na tę mapkę?
— Sprawdzam odległość i czas?
— Aha.
Idą przez dłuższy czas w absolutnej ciszy, bo Mark z szacunku do zamieszkiwanych zwierząt wyłączył muzykę już jakiś czas temu.
— Ciekawe czy obcy mają na tyle dobry wzrok, że mogliby zobaczyć nas spomiędzy drzew?
— Tak od góry, czy gdyby po prostu stali daleko od nas? — dopytuje Donghyuck, patrząc na niego pobłażliwie.
— I tak, i tak. — Mark patrzy na niego zaskoczony, że ten wyjątkowo chce podjąć z nim jakieś rozważania dotyczące obcej cywilizacji. — Jak myślisz?
— Myślę, że i tak, i tak widzieliby latarki, więc zobaczenie nas nie jest trudne, deklu.
Mark przewraca oczami i barkiem trąca Donghyucka, który przez kolejne kilka minut głosi swoją wyższość nad gatunkiem ludzkim, albo przynajmniej Markiem.
Jisung i Renjun słuchają tego rozbawieni. Ich kłótnie zawsze ich bawią jak mało co. Dzięki tej chwili rozluźnienia Jisung choć na chwilę zapomina o tym, w jakich strasznych okolicznościach przyrody się znajdują.
— Wszystko w porządku? — Renjun wykorzystuje chwilę, w której trójka z przodu zawzięcie o czymś dyskutuje, a dwójka z tyłu się kłóci, aby móc na spokojnie porozmawiać z młodszym.
— Tak, jest całkiem w porządku. Dobrze, że macie latarki w telefonach — odpowiada z uśmiechem, który jednak znika, gdy Renjun kręci głową i wzdycha cicho.
— Nie o to pytam.
— Jest... normalnie. Nic się nie zmieniło.
— Wiesz... nie chciałem wtedy taki być. Nie chciałem cię zranić w żaden sposób.
— Wiem. To ja cię przepraszam. Wszystko jest ok, naprawdę.
— Co jest ok? — Jisung niemalże dostaje zawału, gdy nagle czuje na swoim ramieniu czyjąś chłodną dłoń.
— Zabiję cię kiedyś, Hyuck! — piszczy najmłodszy, odskakując od okularnika. — Musisz mnie straszyć?!
Ten śmieje się donośnie i patrzy z nonszalancją na Chenle, który również wygląda, jakby chciał go udusić. Donghyuck nie wie tylko, czy dlatego, że przeszkodził Jisungowi i Renjunowi, których Chenle specjalnie zostawił sam na sam, czy dlatego, że aż tak martwił się najmłodszym, który zdecydowanie boi się takich scenerii.
— Ej, słyszeliście to? — pyta nagle grobowym głosem Mark.
Wszyscy jak na zawołanie milkną i z mocno bijącymi sercami rozglądają się dookoła siebie.
— Co dokładnie słyszałeś? — pyta nieco nerwowo Donghyuck, odruchowo przysuwając się nieco do Renjuna stojącego obok.
— Jakby głośniejszy szelest — odpowiada równie cicho, rozglądając się dookoła z ekscytacją. Puszcza też oczko zaskoczonemu Jeno, a ten dopiero po chwili rozumie, o co chodzi i uśmiecha się pod nosem, co nie jest widoczne w ciemnościach. Kopie Jaemina w kostkę i szepcze mu na ucho kilka słów.
Wszyscy starają się stanąć bliżej siebie i dokładnie obserwować otoczenie, ale światło latarek nie pozwala, aby wszystko było doskonale widoczne.
— Dobra. Zostało nam dosłownie pięć minut drogi, więc nie wpadajmy w panikę i chodźmy blisko siebie — proponuje Jaemin, starając się zachować zimną krew. — Tutaj podobno mieszkają wilki, ale no wiecie. Póki co ich nie widać.
— Wiatr się nieco wzmógł. Mógł mocniej poruszyć jakimś krzakiem — sugeruje mu jak zawsze spokojny Renjun, który uśmiecha się uspokajająco do przerażonego Jisunga.
— Wilki...?
Chenle widzi to, jak bardzo przerażony jest aktualnie najmłodszy z nich, oraz to, jak pocieszenie Renjuna mało mu daje. Dlatego więc wzdycha cicho i podchodzi do niego, chwytając go za rękę.
— Chodź, jeszcze tylko chwilka i będziemy w ciepłym domu. Jak nas coś zaatakuje, to wiesz, jeden mój super cios i po sprawie.
Jisung zaśmiałby się na te słowa, gdyby nie fakt, że naprawdę czuje przeraźliwy strach. Nie lubi strasznych rzeczy, a przede wszystkim lasu, który przywodzi mu na myśl złe wspomnienia.
Po chwili jednak zwraca uwagę na ciepłą dłoń Chenle, która mocno trzyma tę jego, o wiele większą. Wpatruje się w nie chwilę, po czym spuszcza wzrok i wbija go w swoje buty. Nie chce patrzeć na kolejne drzewa, które mijają. Chce już znaleźć się w jasnym, bezpiecznym domu.
— Widzę go! Jisung, możesz przestać ryczeć. — Jaemin wskazuje palcem na dobrze widoczny, kanciasty kształt pośród drzew.
— Nie ryczę!
Chłopcy przyspieszają kroku, bo tak naprawdę żaden z nich nie ma ochoty przebywać dłużej w środku ciemnego lasu. Marzy im się też ciepły posiłek w postaci zupek instant oraz rozpalony kominek.
Dom z bliska wygląda równie przerażająco, co jego otoczenie, ale chłopcy wiedzą, że jest to kwestia oświetlenia. Budynek w ich wspomnieniach jest uroczy, wykonany z jasnego drewna. Ganek, na którym stoi ławka, jest przytulny dzięki wiszącym, drewnianym osłonkom, które blokują zimne powietrze i owady.
Jaemin szybko przeszukuje plecak w poszukiwaniu klucza i z ulgą wkłada go do zamka, aby już po chwili wejść do środka, zapalić światło i rzucić ciężki plecak pod ścianę. Cała reszta robi to samo za jego przykładem i z ulgą rozprostowują kości. Jisung szybko zamyka drzwi i oddycha z ulgą. W końcu czuje się bezpieczny.
— Myślicie o tym samym, co ja? — pyta Jeno, zaczynając grzebać w swoim plecaku.
— Jeśli myślisz o jedzeniu, to owszem. — Chenle złapał się za brzuch. — Konam z głodu!
— Możecie coś zrobić. Ja napalę w kominku. Chłodno tu — mówi Jaemin, wchodząc do salonu, gdzie stare, ale urokliwe meble pięknie komponują się z drewnianymi ścianami i obrazami krajobrazów na nich. Domek ma typowo działkowy klimat, co bardzo się wszystkim podoba. Widać, że jest zadbany, a właścicielka ceni sobie ładne wnętrze. — Mark, Renjun, pomożecie mi przenieść drewno?
Chłopcy kiwają głową twierdząco i wychodzą na zewnątrz z bratankiem właścicielki.
— Jaki słodki! — Jisung wchodzi do niewielkiej, beżowej kuchni i kuca przy burym kocie, wyglądającym na typowego dachowca. — Chyba trzeba go nakarmić. Jaemin mówił, gdzie ciocia trzyma jedzenie?
— Nie, ale spoko, znajdziemy — odpowiada Chenle, zaczynając otwierać po kolei wszystkie szafki. W końcu odnalazł tę odpowiednią i wsypał zwierzęciu trochę chrupków do miski.
— Psy są fajniejsze. — Jeno stoi z założonymi rękami, opierając się o ścianę. — Chociaż się cieszą na jedzenie i dotyk, a on?
Jisung karci go wzrokiem i ponownie przenosi wzrok na kota, który po chwili wahania zaczyna jeść.
— I koty, i psy są fajne. Obydwa kochają właściciela, ale na inny sposób. A psy też nie wszystkich przecież lubią. Twój nie cierpi Jaemina.
— E tam, trochę zazdrosny jest i tyle.
Chenle słyszy dziwne szeleszczenie za swoimi plecami, więc ignoruje wymianę zdań przyjaciół i stara się znaleźć źródło hałasu. Odkrywa je na korytarzu w postaci Donghyucka, kradnącego paczkę chipsów z torby Marka.
— Podziel się albo cię wydam, Lee Donghyuck – grozi szeptem Chenle, patrząc na niego z wyższością.
Ten prycha cicho i uśmiecha się kąśliwie.
— Jeśli mnie wydasz, to koniec z pracą domową z matmy, Zhong Chenle – odgryza się mu Donghyck, szybko chowając słone chipsy pod bluzą. Ucieka do jednej z sypialni na górze, tej największej, i rzuca na jedno łóżko swój plecak, automatycznie zaklepując sobie najlepsze - jego zdaniem - miejsce.
Chenle wywraca oczami i wraca do kuchni, gdzie Jisung i Jeno rozpakowują z trzech siatek różne produkty spożywcze, które wspólnie kupili przed wyjazdem, aby jakoś tu przetrwać. Nastawiają też piekarnik i otwierają mrożone pizze, bo byli pewni, że wieczorem zdecydowanie nie będą napaleni na gotowanie. A pizza dziś wygrywa z zupkami z proszku.
Chenle siada na jednym z blatów, leniwie przypatrując się chłopakom, którzy starają się upchnąć w lodówce wszystko co konieczne.
— Robimy dziś coś konkretnego czy najlepsze rzeczy zostawiamy na jutro? Bo nie ukrywam, że jestem wyjątkowo zmęczony — mówi blondyn, a na potwierdzenie swoich słów ziewa donośnie. — Chyba świeże powietrze mi szkodzi.
— Czasem naprawdę tak jest, że chce się spać, gdy powietrze zmienia się na lepsze. Tak szczerze to ja też jestem już śpiący. A która jest? Ledwie po 21 — wtóruje mu Jeno, który przeciąga się, przez co czuje, jak strzyka mu jakaś kość.
— I ja jestem jakiś ospały – zgadza się Jisung. — Po jedzeniu czuję, że wszyscy padniemy.
— Tak, to wysoce prawdopodobne.
🐬🐤🐬
— Musimy się rozlokować w pokojach.
— Może po prostu tak jak pół roku temu? — mówi Mark z ustami pełnymi jedzenia. Donghyuck wzrusza na to ramionami, bo jest mu wszystko jedno, z kim będzie dzielić pokój.
— A może jednak coś zmienimy? — proponuje Chenle. — Żeby nie było nudno.
Jisung patrzy na niego zdziwiony, ale nie odzywa się i w końcu spuszcza wzrok na swój kawałek pizzy. Na tamtym wyjeździe dzielili dwuosobowe łóżko w pokoju właścicielki. Czuje się źle z tym, że chłopak nie chce tego powtórzyć.
— To ja będę z Renjunem i Markiem — odzywa się najmłodszy, uśmiechając się słodko do dwójki wspomnianych przyjaciół. Wszyscy zgromadzeni w salonie milkną i patrzą na niego w zaskoczeniu, bo oczywiste dla nich było, że zechce on być w pokoju na pewno z Chenle. Zdziwiony najbardziej w tym momencie jest Jaemin, którego wzrok spotyka ten należący do blondyna, który nie ukrywa swojego zadowolenia. Miał rację, że Jisung chciałby dzielić pokój z Renjunem! Marka dodał do nich pewnie dla niepoznaki!
— Mi to absolutnie obojętne — mówi Donghyuck, wgryzając się w kolejny kawałek pizzy. — Zaklepałem sobie najlepsze wyrko i elo. W tym gościnnym jest jeszcze jedno wolne.
— To my możemy zaklepać kanapę. — Jaemin patrzy pytająco na Jeno, który uśmiecha się szeroko, co ma służyć za twierdzącą odpowiedź.
— Zaraz... czy ja dobrze rozumiem, że trafiłem do pokoju z... — Chenle patrzy przerażony na Donghyucka, który uśmiecha się do niego, nie ukrywając złośliwości. — Nie ma takiej opcji! Przecież wy — wskazuje na Jisunga — bierzecie pokój jego ciotki. Tam są tylko dwa miejsca.
— Przecież od razu wiedzieliśmy, że brakuje dla kogoś łóżka. Wziąłem ze sobą śpiwór – oznajmia Mark, śmiejąc się z Chenle. To nie tak, że nikt nie lubi Donghyucka i nie chce z nim być w pokoju, ale jest on po prostu osobą, z którą trudno długo wytrzymać. Zwłaszcza w przypadku Chenle, który ma z nim na pieńku, odkąd tylko się poznali, mimo wielu miłych wspomnień, kiedy Hyuck potrafi być miły.
— Ciocia przygotowała też koce dla tego, kto będzie spać na ziemi — mówi Jaemin, wskazując na dwie grube płachty ciepłego materiału leżące na stoliczku pod ciemną meblościanką, która ładnie komponowała się z jasnym drewnem na ścianach. — Bez paniki, Donghyuck będzie miły, prawda?
— Jasne — odpowiada przesłodzonym głosem, poprawiając okulary.
Chenle bierze głęboki oddech. Dobra, najważniejsze, że powoli coraz bardziej zyskuje pewność co do swoich podejrzeń. Ważne, że Jisung jest w pokoju z Renjunem. Poświęcenie się dla jego szczęścia nie jest więc niczym wielkim.
Pogrążony w swoich myślach nie zauważa wpatrzonego w niego Jisunga, który po chwili jednak znów spuszcza wzrok. To nie tak, że jest mu przykro, że jego najlepszy przyjaciel tak po prostu postanowił nie być z nim w pokoju. Może i dobrze się stało. Może teraz nie będzie musiał patrzeć, z jakim błyskiem w oku Chenle opowiada mu wieczorem o Renjunie, wpatrując się w jego zdjęcia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top