6. Nie myślmy za dużo o przyszłości
— Co to w ogóle za beznadziejny projekt? Jakbym miał na to czas! — Chenle kładzie głowę na długim stole, przy którym wszyscy siedzą, jedząc swój lunch. Niestety nie mogą już rozkoszować się posiłkiem na zewnątrz, bo od dwóch dni pogoda postanowiła się zbuntować i chyba w końcu zmienić swoje szaty na te ponure, jesienne.
— Jedyne, co musisz jeszcze zrobić , to poprawić matmę. Poza tym masz dużo wolnego czasu, a to wcale nie zajmie nam tak długo. — Jisung ze spokojem je swoją sałatkę, popijając ją wodą z cytryną.
— Przestań marudzić. Cały rocznik co roku przechodzi przez to samo — wtóruje mu Mark, niemalże zasypiając nad swoimi kanapkami. Sam jednak nie jest zadowolony z faktu, że musi pracować nad zadaniem z chłopakiem z klasy, którego za bardzo nie lubi. — Zawsze mogło być gorzej.
— Tak, można trafić do tego z Hyuckiem — odpowiada kąśliwie Chenle, posyłając wspomnianemu chłopakowi kwaśny uśmiech, na co ten uśmiecha się wrednie.
— Nigdy nie byłem dobry w myśleniu o takich rzeczach. — Chenle bawi się swoimi pałeczkami, nie mając ochoty na jedzenie. Po chwili jednak podnosi się szybko ze stołu i uśmiecha szeroko. — Ale dobra, faktycznie myśl, że jestem z tobą — patrzy na Jisunga — a nie z jakimś innym idiotą, jest pocieszająca. Okej, kryzys mi minął. Wygramy to!
Jisung śmieje się pod nosem. Uwielbia to, jak szybko do Chenle może wrócić dobry humor. On naprawdę nie potrafi nie być szczęśliwym człowiekiem.
— Nie liczyłbym na wasze zwycięstwo, skoro konkurujecie z nami. — Jaemin uśmiecha się, będąc pewnym siebie, i wskazuje na Jeno. — Nikt nie ma takich pomysłów jak on. Ta twarz to tylko pozory.
— Co jest nie tak z moją twarzą? — Jeno unosi brwi i posyła mu pytający wzrok, mając usta pełne jedzenia.
— Jest tępa — mówi Donghyuck, wstając od stołu, aby odnieść swoje brudne naczynia, przedzierając się przez tłum, jaki jest na stołówce. — Bez urazy.
— Jeśli gotuje tak świetnie, jak wymyśla pomysły, to nie mamy się o co martwić — zaśmiał się Renjun, również wstając od stołu za Donghyuckiem.
— Co? — pyta Jeno, ale nie otrzymuje odpowiedzi, bo krytykująca go dwójka zdążyła już oddalić się na znaczną odległość. Przenosi więc wzrok na swojego chłopaka i jego prawie nietknięte śniadanie. — Nie smakuje ci?
— Nie! Jest pyszne! — odpowiada szybko Jaemin i sięga po pałeczki, chwytając na nie sporą porcję... czegoś. Szybko pakuje ją sobie do ust i równie prędko ją przełyka, aby prawie nie poczuć smaku. — Po prostu rozmawiałem, dlatego tak wolno jadłem. Wiesz przecież, że kocham, jak dla mnie gotujesz.
Jeno uśmiecha się radośnie, przez co jego oczy prawie całkowicie się zamykają. Jaemin natomiast odwraca się w drugą stronę, aby ten nie widział jego odruchu wymiotnego i tego, że wypija prawie cały winogronowy sok, aby zakryć czymś ten ohydny posmak w ustach. Pod stołem kopie z całej siły Chenle, który już otwiera usta, aby to jakoś skomentować.
Jisung i Mark po prostu cicho chichoczą, zakrywając usta rękawami mundurków.
— Twój tata jest w Korei? — pyta Chenle po dłuższej chwili, podczas której wszyscy zajęli się jedzeniem. Jisung dopiero po chwili, wyrwany z myśli, orientuje się, że to pytanie skierowane było do niego. — Mógłby nam pomóc! Co jak co, ale on na pewno potrafi wymyślić dobry biznes, który zagwarantuje nam wygraną!
Jisung zaciska nieco mocniej palce na pałeczkach, ale kiwa lekko głową.
— Jest.
— Jaka jest właściwie nagroda za pierwsze miejsce, skoro tak wam na tym zależy? — Do stolika wracają Donghyuck wraz z Renjunem i siadają na wolnych krzesełkach.
— Zwolnienie z obowiązkowych odpowiedzi z przedsiębiorczości! — Chenle patrzy na sufit, jakby błagał niebiosa, aby to on okazał się wielkim zwycięzcą. Równocześnie przechodzą go dreszcze na myśl o nauczycielu tego przedmiotu i o tym, jak trudne są u niego przepytywania. Za każdym razem odpowiadający uczeń wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać albo rozsypać na drobne kawałeczki. Wyjątkiem jest podobno tylko Donghyuck, o którym krążą legendy po szkolnych korytarzach. Sami jednak nigdy nie mogli sprawdzić prawdziwości tych plotek przez bycie w innych klasach.
— To ja nie będę się starać. — Donghyuck opiera głowę na dłoni i uśmiecha się wesoło. — Nic mi to nie daje.
Mark prycha z zazdrością i uderza czołem o blat, rozmyślając nad swoją beznadziejną egzystencją. Pomogłaby mu w tej chwili chociaż świadomość, że nie jest w męskiej szkole, a wokół niego znajduje się mnóstwo dziewczyn, na których można by było zawiesić wzrok. Niestety rzeczywistość jest okrutna, a on jedyne, co może robić, to patrzeć na Jaemina jedzącego swoją paskudną breję.
Chenle pewnie w tej chwili zachowałby się podobnie, tyle że z nieco innego powodu, ale jego życiowy optymizm nie pozwala mu załamać się w takiej chwili. Będzie dobrze.
— Chenle, jak twoja matma?
— Zamknij się. Nienawidzę świata.
🐬🐤🐬
Dwójka przyjaciół wchodzi do ogromnego apartamentu i od razu ściąga kurtki i przemoknięte buty. Jak zawsze, tuż po wejściu zaglądają do lodówki i nie widząc tam nic zadowalającego, zamawiają kurczaka, którym planują się najeść. Następnie dają sobie krótki czas na odpoczynek przed wielką burzą mózgów. Bardzo zależy im, aby pokonać wszystkich innych uczniów klas drugich, tym samym wygrywając ze swoim idealnym projektem biznesowym. Niestety obydwaj jednak kompletnie nie wiedzą, jak mogą się do tego zabrać.
— O której twój tata może być w domu? — Chenle wyciąga się na miękkiej kanapie, stając się niemalże odruchowo śpiącym. Ten mebel jest wart swojej zapewne bardzo wysokiej ceny.
— Myślę, że nie wcześniej niż za dwie godziny — odpowiada Jisung, zerkając na swojego rolexa, którego dostał rok temu na urodziny od ojca. Nieważne, że dostał go miesiąc po tym niby ważnym dniu.
— Musimy przede wszystkim wymyślić sam zarys. Co chcemy robić? Elektronikę? Innowacyjny wynalazek? Lek na raka?
— Naprawdę? — Jisung patrzy na niego ciężko. Odwraca się jednak po chwili i nalewa do dwóch szklanek soku porzeczkowego, aby następnie zanieść je do stolika kawowego. — To nie jest biznes.
— Nie wiem no, serio staram się coś wymyślić. Nowa edukacyjna zabawka dla dzieci? Dyrekcja pewnie polubi słowo 'edukacja' w tytule.
Młodszy parska śmiechem i siada na fotelu, kładąc nogi na stoliku. Chwyta szklankę z sokiem i upija kilka łyków, intensywnie myśląc. Nie chce jednak tego robić. Tak naprawdę w środku siebie nie chce myśleć o czymś takim jak biznes czy przyszłość. To kojarzy mu się tylko z jedną osobą, która ostatnio znów zaczęła z nim rozmowy o tym, o czym nie chce słuchać.
Przeszkadza mu w myśleniu również głód i cisza, jaka panuje w mieszkaniu. Dlatego też zapuszcza jedną z piosenek Muse, podłączając ówcześnie telefon do dużych głośników, które stoją pod telewizorem.
— Ich piosenki mnie jeszcze bardziej usypiają... — mruczy Chenle, zamykając oczy. — Puść chociaż jakąś szybszą.
Jisung przewraca oczami i włącza losowy trot, przez co przyjaciel otwiera oczy i patrzy na niego z pretensją.
— No co? To jest szybsze. Myśl przy tym śmiało.
— Zniosę wszystko tylko nie trot. Czuję, jak mózg mi się rozpływa, zlituj się! — Blondyn rzuca w młodszego poduszką, której ten zręcznie unika, śmiejąc się donośnie i podgaśniając utwór.
Chenle nie wytrzymuje i rzuca się na chłopaka, aby odebrać mu telefon i zakończyć swoje tortury. Ten jednak zręcznie wybiega z pomieszczenia i nie wiedząc, gdzie mógłby pobiec, aby się schronić, szybko mija kilka par drzwi i dopada do swoich. Pospiesznie zamyka wrota od swojej dżungli, przytrzymując je swoimi plecami. Zdążył jeszcze tylko włączyć lampki wiszące na bocznej ścianie, dzięki czemu cokolwiek widać w pomieszczeniu. Nie lubi przebywać sam w ciemności.
Wie jednak, że niestety nie jest on przykładem wyjątkowej siły, przez co już po chwili Chenle udaje się otworzyć pokój. Z typowym dla siebie krzykiem wbiega do niego i rzuca się na przyjaciela, w związku z czym obydwaj kończą na miękkim, białym dywanie.
Chenle z wrednym uśmieszkiem przytrzymuje po bokach dłonie Jisunga i siada na nim, aby ten nie mógł się poruszyć.
— I co? Warto było? — Chińczyk patrzy z nieukrywaną dumą na swoją ofiarę, która bezbronna stara się wyrwać spod jego ciała. W końcu jednak się poddaje i również się uśmiecha, dysząc cicho przez tempo, w jakim to wszystko się działo. Policzki ich obydwu są mocno zaczerwienione, co jest widoczne mimo fatalnego, subtelnego oświetlenia.
— Kiedyś z tobą wygram — odpowiada Jisung, wciąż lekko dysząc.
Chenle pochyla się nad nim, ze swoim figlarnym uśmieszkiem.
— Śnisz.
Jisung nie odpowiada, tylko kręci niezadowolony głową.
Chenle natomiast wbrew sobie momentalnie przestaje myśleć o czymkolwiek innym, tylko skupia się na twarzy Jisunga, która nagle wydaje mu się dziwnie delikatna i naprawdę ładna. Nigdy tak o tym nie myślał i dopiero teraz dostrzega jego świecące w ciemności oczy, drobny nos i śmieszny kształt ust, który się mu podoba. Wygląda też całkiem uroczo z tymi zaróżowionymi policzkami.
Uroczo?
Szybko puszcza jego dłonie i wstaje, wyrywając mu telefon z dłoni, po czym wybiega z pokoju na miękkich nogach, starając się wytrącić z głowy wszystkie dziwne myśli, które momentalnie go zbombardowały. Stara się to jednak zwalić na to, jaką aurę roztacza wokół siebie piękny, zielony od roślin pokój młodszego, który oświetlony pojedynczymi lampkami wygląda jak z jakiejś bajki.
Tak, to na pewno tylko wina atmosfery. A nawet jeśli nie, to przecież może myśleć, że jego przyjaciel jest piękny. To przecież normalne stwierdzenie. To nic złego.
Dla nie pokazania, że coś jest z nim nie w porządku, śmieje się donośnie, tak aby Jisung i jego sąsiedzi z dołu to usłyszeli.
Jisung, tuż po tym jak blondyn wybiega z pokoju, aby szybko przełączyć piosenkę na inną, w końcu bierze oddech. Spuszcza wzrok, ściska delikatnie miękki dywan w palcach i przenosi się do pozycji siedzącej. Zaciska nieco zęby i stara się uspokoić drżące dłonie. Po minucie wstaje i kieruje się w stronę salonu, gdy dobiega do jego uszu dźwięk domofonu, głoszący wszem i wobec, że ich jedzenie w końcu dotarło. Jednak wyjątkowo nie ma na nie ochoty.
Odbiera pachnącego kurczaka i daje dostawcy napiwek. Przez jego wielkość zaskoczony młody chłopak niemalże kłania się klientowi i szczęśliwy wsiada do windy z uśmiechem, jakby co najmniej wygrał na loterii.
Chłopcy rozstawiają sobie naczynia na szklanym stole i w ciszy zaczynają pochłaniać kurczaka, którego smakowity zapach zdążył już roznieść się po całym pomieszczeniu.
— Że coś tak pysznego może w ogóle istnieć — zachwyca się Chenle po dobrych kilku minutach, gdy Jisung siedzi już przejedzony, nie mogąc zjeść więcej. Jego przyjaciel natomiast wciąż się nie poddaje, nie chcąc zostawić nawet kawałka mięsa na kościach.
Od strony drzwi wejściowych nagle słychać chrobot zamka, przez co obydwaj zerkają w tamtym kierunku. Chenle momentalnie wyciera sobie dłonie i usta serwetką i siada nieco bardziej prosto, natomiast Jisung tylko spuszcza wzrok i wstaje, aby zebrać ze stołu brudne naczynia, które mogą psuć wygląd tego miejsca.
Drzwi otwierają się i staje w nich wysoki, szczupły mężczyzna, którego czarne włosy są idealnie zaczesane na boki. Jego twarz, mimo już dość sędziwego wieku, przykrywa nieliczna sieć zmarszczek, co może być wynikiem drogich kremów spowalniających starzenie oraz, jak zawsze mówił Jisung , stonowanym dawkowaniem emocji. Mężczyzna po prostu stara się ograniczać swoją mimikę twarzy, dzięki czemu zmarszczki nie powstają tak szybko.
— Dzień dobry, tato — mówi Jisung, uśmiechając się delikatnie z kuchni.
— Dzień dobry — odpowiada jego ojciec, odwieszając swój płaszcz do rozsuwanej szafy. Ustawia swoje buty idealnie równo na półce. Dopiero po chwili zauważa siedzącego przy stole, uśmiechającego się blondyna.
— Dzień dobry panu!
Mężczyzna unosi swoje kąciki ust nieco do góry i podchodzi do nastolatka, aby podać mu rękę.
— Dzień dobry. Miło mi poznać kolegę Jisunga. Chodzicie razem do szkoły?
Chenle unosi wysoko brwi i odruchowo odwzajemnia uścisk dłoni, po raz pierwszy w życiu chyba nie wiedząc, co powiedzieć. Patrzy na mężczyznę, jakby czekał na puentę dowcipu, ale ta chyba raczej miała nie nadejść. Odwraca też głowę i patrzy pytająco na Jisunga, który stoi w kuchni, zakrywając twarz dłonią. Wiedząc, że i on chyba raczej nie wykrztusi z siebie żadnego słowa, odwraca się i marszczy brwi.
— Ale panie Park... widzieliśmy się kilka razy. To ja, Chenle...
Mężczyzna cofa się o krok i patrzy na chłopaka w zamyśleniu, odruchowo poprawiając nieco zbyt poluzowany krawat.
— Naprawdę? Przepraszam, ale nie pamiętam cię, to musiały być krótkie spotkania.
— Chodziłem z Jisungiem do podstawówki... gimnazjum... chodzę do liceum... nic to panu nie mówi? — pyta z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy aby na pewno nie jest to żartem. Czy to możliwe, że jego ojciec aż tak nie interesuje się swoim synem, że nie zna nawet jego najlepszego przyjaciela, którego widział już kilka razy?
— A, tak, tak... rzeczywiście. — Chłopcy są pewni, że nagłe olśnienie jest kłamstwem, ale nie kontynuują tematu. Wiedzą, że nie ma po co, bo to tylko rozgrzebie jeszcze bardziej smutek, jaki momentalnie zebrał się we wnętrzu Jisunga.
— Tato, potrzebujemy pomocy z pracą domową. W szkole kazano nam wymyślić plan biznesowy i przygotować do niego konspekt. Pomyśleliśmy, że nikt inny nie zna się na tym, jak ty.
— Przykro mi, ale nie mam czasu. Biorę tylko prysznic i wyjeżdżam. A to zadanie jest idealnie dla ciebie. Wykaż się, chętnie zobaczę efekty. To ci się przyda do twojej przyszłej pracy. — Pan Park rozkłada przepraszająco ręce i nie czekając na odpowiedź, kieruje się na korytarz, aby dojść do swojej sypialni.
Chenle przekręca się na krześle i patrzy na przyjaciela, który odwraca się od niego plecami, udając, że bardzo chce pozmywać brudne naczynia, pomimo tego, że obok stoi zmywarka. Nie chce chyba po prostu, aby Chińczyk widział, jak mocno zaciska palce, starając się nie rozpłakać.
— O co chodzi z tą pracą? — pyta blondyn, choć może domyślić się, o czym pan Park mówił. —Firma?
— Tak. Chce mnie zacząć powoli wdrażać. — odpowiada, szorując talerze. — Żebym już niedługo mógł mu pomagać.
— Ale ty nie chcesz tam pracować — zauważa Chenle, opierając twarz na oparciu krzesła. — Powiedz mu to.
— To mi zagwarantuje dobrą przyszłość. To nie jest taka zła opcja, jak się wydaje — kłamie, choć wie, że Chenle wcale mu nie uwierzy. Obydwaj wiedzą, że Jisung absolutnie nie nadaje się na odpowiedzialne stanowiska w dużych korporacjach, a tym bardziej własnego ojca. Od zawsze marzyło mu się zajmowanie roślinami, tak jak robiła to jego mama. — Dam radę. Początki będą najgorsze.
— Dobrze wiesz, że to nie to, czym chcesz się zajmować w przyszłości. Myślę, że powinieneś z nim pogadać. — Starają się mówić dość cicho, mimo tego, że do ich uszu w końcu dobiega dźwięk prysznica.
— Nie ma o czym gadać. Moja przyszłość jest ustalona, odkąd się urodziłem. Dlatego nie myślmy o niej za dużo. Nie warto, ok?
Chenle widzi, że to naprawdę nie jest czas i miejsce na taką rozmowę, więc kiwa lekko głową i milczy. Czuje się jednak bardzo smutny. Nie chce, aby Jisung marnował się gdzieś, gdzie nie pasuje. Chce tylko jego szczęścia, jednak nie wie, jak ma mu je zapewnić.
— To co? Sami ogarniamy projekt? — Wstaje z krzesełka i czochra młodszego po jego puszystych włosach, uśmiechając się szeroko, aby rozluźnić atmosferę. — Myślę, że siedzi we mnie geniusz, który wymyśli biznes stulecia.
Jisung uśmiecha się lekko i kiwa głową.
— Nie wątpię, panie Zhong.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ostatnio naprawdę nie wiem, co mogłabym kreatywnego napisać w notkach poza podziękowaniami za komentarze, więc dziś po prostu wklejam zdjęcie słodkiego pieska na umilenie dnia
Do zobaczenia za tydzień 🐶❄️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top