3. Nie gaśnijmy wieczorami jak lampy
Ktoś patrzący na to z boku, mógłby zdecydowanie pomyśleć, że ten blondyn siedzący w krzakach albo oszalał, albo wybrał się na polowanie do miejskiego parku, bowiem wszystkie jego ruchy oraz sama mimika twarzy mogłyby poszczycić ich posiadacza mianem profesjonalnego myśliwego, który tylko czeka na swoją ofiarę.
To nie jednak ofiary wypatruje, lecz swojej dwójki przyjaciół, którzy lada moment powinni się tu zjawić. W duchu liczy na to, że informacja o dzisiejszym spotkaniu nie dotarła do całej reszty. Nie po to siedzi od pół godziny w zaroślach, obserwując teren przy dużej fontannie, aby teraz zaplanowaną przez niego randkę zepsuli mu ci wszyscy zdrajcy. Tak naprawdę jedynym, na którego póki co Chenle się nie złości jest Mark, a to tylko dlatego, że jeszcze nie zdążył go poprosić o pomoc w całym przedsięwzięciu. Jednak Chenle jest pewien, że Kanadyjczyk stanie po jego stronie i chętnie zaoferuje mu wsparcie.
Chińczyk wyrywa się ze swoich myśli, gdy słyszy dwa dobrze sobie znane, ale mało słyszalne z takiej odległości głosy. Przenosi więc wzrok na alejkę znajdującą się po jego prawej stronie, przez co szybko musi zmienić pozycję, aby nie zostać zauważonym. Obserwuje z zaciekawieniem, ale i zdziwieniem, na spacerujących spokojnie Renjuna i Jisunga, którzy rozmawiają o czymś bez jakichś większych emocji. Zdecydowanie idą w stronę głównej części parku, gdzie według nich mają się zebrać i inni.
Chenle jest naprawdę zdziwiony. Szczerze mówiąc to był pewien, że między nimi jest na tyle średnia atmosfera, że nawet nie będą chcieli ze sobą gadać. Tymczasem wydają się czuć swobodnie, idąc ramię w ramię. Przez chwilę widać nawet na ich twarzach uśmiechy, co wprawia blondyna w prawdziwą konsternację.
Nie pozwala jednak uśpić swojej czujności i szybko przemieszcza się przez kolejne krzaki, aby na pewno nie zgubić osób, które śledzi.
Ci spokojnie docierają w niecałe dwie minuty pod dużą fontannę z dwoma morsami i siadają na jasnym kamieniu, ówcześnie pobieżnie przecierając go rękawami bluz. Niestety pomimo pięknej pogody w ciągu dnia, wieczory już bywają chłodne.
— Dziwne, że Chenle jeszcze nie ma. Zawsze jest pierwszy — mówi Jisung, rozglądając się uważnie dookoła, przez co blondyn natychmiast pada na ziemię i czołgając się, stara oddalić się od światła latarni, przy której przed chwilą musiał się zatrzymać. Przez chwilę pozostaje w bezruchu, bo wydawało mu się, że Renjun patrzy wprost na niego. Zaciska oczy, modląc się, aby go w tamtej chwili nie dostrzegł. W ciemnej bluzie mimo wszystko nie powinien być aż tak widoczny. Dwie minuty, w przeciągu których leży skulony na zimnej ziemi, a nikt do niego nie podchodzi, utwierdzają go w przekonaniu, że przyjaciele nie zdają sobie sprawy z jego obecności. Może w poprzednim wcieleniu był ninją?
— Hej, kochani! — Chenle kamienieje, gdy słyszy głos, należący do osoby, której nie powinno tu być. Po chwili dołącza do niego kolejny, przez co Chenle wychyla się zza swojej krzaczastej kryjówki.
— Ciemno dziś jak w dupie, co? — Śmieje się Jeno, który siada obok Renjuna i Jisunga. Od razu ciągnie też Jaemina tak, aby ten usiadł mu na kolanach, a nie zimnym kamieniu.
— Chenle jeszcze nie ma? — pyta dziwnie głośno Jaemin, z nieskrywanym, pewnym siebie uśmiechem. Powoli sunie wzrokiem po najbliższej okolicy, oświetlanej pojedynczymi lampami. W końcu usatysfakcjonowany spotyka wzrok zdenerwowanego Chenle, który wkurzony pokazuje mu gest podcinania gardła, co jeszcze bardziej bawi Jaemina. Póki co nie daje on jednak całej reszcie znać, że blondyn obserwuje ich zza krzaków, tylko konspiracyjnym gestem pokazuje Chińczykowi, że ma szansę jeszcze nie wyjść na idiotę, tylko spokojnie do nich podejść.
Chenle zaciska usta ze złości i robi jedyną rzecz, którą może w takiej sytuacji, czyli cofa się do początku alejki, aby następnie szybkim krokiem dotrzeć nią do wielkiej fontanny, rozmyślając nad tym, jak kiedyś zabije Jaemina z Renjunem na czele, bo to na pewno on powiedział im o spotkaniu.
— O, hej! — Renjun uśmiecha się szeroko i macha Chenle na przywitanie. — O! Chłopaki!
Blondyn odwraca się za siebie i dopiero wtedy dostrzega powoli zbliżającego się Donghyucka i Marka. Super. Dzięki, Renjun, wszystko zniszczyłeś.
Chenle odwraca się ponownie w stronę przyjaciół siedzących na skraju fontanny. Patrzy na Jaemina z wyrzutem, czego on zdaje się nie dostrzegać. Właściwie to po prostu dobrze udaje, że nie widzi, a Chenle doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
— Mamy jakieś konkretne plany, co robić? — pyta ciekawy Renjun, patrząc centralnie w oczy Chenle, który odkąd przyszedł, milczy.
— Nie myślałem nad niczym konkretnym — odpowiada naburmuszony Chenle, co nie uchodzi uwadze reszty.
— Coś się stało? — pyta zmartwiony Jisung, widząc dziwne zachowanie Chińczyka, który poprawia kaptur czarnej bluzy. — Dobrze się czujesz?
— Wszystko w porządku. Po prostu zrobiłem sobie drzemkę i jakoś mi tak teraz dziwnie. — Uśmiecha się szeroko na chwilę, aby uspokoić nieco Jisunga. Ten jednak tego nie kupuje, ale nie drąży póki co tematu. Może potem złapie blondyna na osobności i dopyta, czy na pewno wszystko w porządku. W końcu Chenle jest jedną z tych osób, które ekstremalnie rzadko mają zły nastrój, za co podziwia go już od dzieciństwa.
— Jestem za tym, żeby iść po prostu na górkę i posiedzieć. Wziąłem koc w razie co — mówi Mark i aby potwierdzić swoje słowa, unosi nieco rękę, na której przewieszony jest cienki, nieco poniszczony błękitny materiał.
— Jestem za — odpowiada Jaemin, a reszta mu wtóruje. Część osób wstaje więc i rusza za pozostałymi.
— Możesz mi powiedzieć, co ty odwalasz? — Chenle przytrzymuje Jaemina tak, aby szedł wolniej, przez co w końcu zostają z tyłu, kilka metrów od grupki, dzięki czemu nie musi aż tak ściszać głosu. Zresztą na przodzie i tak najwyraźniej nic by nie słyszeli, bo śmiali się z Jeno, który prawie się wywalił o własne sznurówki.
— Ja? — Jaemin udaje zaskoczonego i delikatnie wyswobadza swój łokieć z uchwytu Chenle.
— To, że nie chciałeś mi pomóc, mogę jeszcze jakoś zrozumieć, ale dlaczego mi przeszkadzasz?
— Przeszkadzam? Myślałem, że mieliśmy się wszyscy dziś spotkać wieczorem.
— Doskonale wiesz, że tak nie miało być. Czemu chcesz mi to psuć?
— Chenle... — Jaemin wzdycha głęboko i kręci głową. Wkłada swoje zmarznięte dłonie w kieszenie jeansowej kurtki, którą pożyczył od Jeno już dawno temu i do tej pory nie oddał. — Mówiłem ci dlaczego. Jisung nie kocha się w Renjunie. Jestem tego pewien, więc nie chcę, żebyś zrobił z siebie idiotę.
— Skąd ty to możesz wiedzieć?
— Bo to widać. Prędzej pomyślałbym, że jak już to jest zakochany w tobie. Pomyśl rozsądnie. Nikt się o ciebie nie martwi jak on. Podam ci najprostszy przykład. Pamiętasz, jak Renjun złamał rok temu nogę? Jisung martwił się, ale zachował typowy dla siebie spokój. Był pewien, że wszystko będzie dobrze i pomagał na tyle, ile mógł. Natomiast jak ty w tamtym roku zemdlałeś na wf-ie, bo trzy noce z rzędu oglądałeś One Piece, Jisung był tak wystraszony, że myślałem, że on sam zaraz umrze ze strachu o ciebie na tej hali. Ryczał przez cały czas, kiedy byłeś nieprzytomny.
— Serio wtedy płakał? — pyta Chenle, ze zdziwieniem wpatrując się w plecy przyjaciela, o którym jest właśnie mowa. Rozmawia rozbawiony z Markiem i z tego, co udaje mu się usłyszeć, Kanadyjczyk znów opowiada mu o swoich teoriach spiskowych dotyczących obcych cywilizacji. Obydwaj uwielbiają raz na jakiś czas prowadzić takie pogawędki. — Nie wiedziałem. W sumie mało z tego pamiętam.
— No to musisz mi uwierzyć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem, aby ktoś tak się o kogoś bał — odpowiada, wyciągając z kieszeni małą siateczkę z mini marchewkami, które uwielbia i pochłania codziennie dużymi ilościami. Proponuje je Chenle, ale ten kręci głową, że nie chce.
— Ale tylko po tym twierdzisz, że Jisung niby wolałby mnie od Renjuna? — pyta rozbawiony Chenle, patrząc pobłażliwie na wyższego. Trudno mu jednak ukryć radość z myśli, że być może to właśnie on, a nie Renjun jest na szczycie hierarchii Jisunga. Czuje dziwną satysfakcję, której nie potrafi logicznie uzasadnić. Przecież sam planuje sprawić, aby ta hierarchia wyglądała inaczej. Jego myśli robią się nielogiczne.
— Nie. Tobie to raczej trudno zrozumieć, bo jak mówiłem, jesteś tępy, kwiatuszku, ale... a co się będę produkować. Sam musisz to ogarnąć, ja ci mogę tylko trochę pomóc. — Jaemin wymija go, starając się dogonić resztę chłopaków. — Jeno! Poczekaj no!
— Nawet Hyuck faktycznie nam pomaga... — mówi cichutko Jeno, gdy jego chłopak w końcu go dogania, pozostawiając Chenle na tyłach. — Specjalnie zaczął temat ufo, aby Jisung zajął się Markiem, a sam zagadał Renjuna.
— Wow, jestem mile zaskoczony. — Jaemin unosi brwi, a gdy jego wzrok spotyka ten Donghyucka, uśmiecha się milutko.
— Chenle! Nie idź tak sam z tyłu! — Blondyn unosi wzrok, gdy słyszy krzyk Jisunga, który przystaje na chwilę wraz z Markiem, tylko dlatego, aby na niego poczekać. — Rusz się trochę!
Ten kiwa szybko głową, momentalnie zapominając o całej rozmowie z Jaeminem, gdy widzi uśmiech Jisunga, który macha do niego, aby na pewno dostrzegł ich w ciemności, bo w tej części parku latarnie w większości nie świecą.
Wspólnie już wspinają się na dość sporą, trawiastą górkę, z której rozpościera się piękny widok na część parku i wieżowce znajdujące się ponad nim. Widok jest wręcz magiczny, ale całkowicie im znajomy, bo nie raz i nie dwa siadali już tutaj po zmroku, aby po prostu spędzić ze sobą czas.
— Zimno ci? — pyta Chenle po dłuższym czasie, gdy widzi, jak Jisung szybkim ruchem od dłuższego czasu pociera swoje ramiona.
— Tylko trochę — odpowiada uspokajająco, ale Chenle doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest to prawda. Jisung nienawidzi zimna i bardzo często gdy inni są w krótkim rękawie, bo jest ciepło, on chodzi w bluzie, bo jest mu chłodno. Dlatego więc bez zastanowienia ściąga z siebie swoją kangurkę i rzuca ją młodszemu.
— Zwariowałeś! — Jisung marszczy brwi i już chce odrzucić ją z powrotem, ale Chenle powstrzymuje go gestem dłoni.
— Jest mi ciepło, nie przejmuj się. Jak będzie mi zimno, to ci zabiorę. Serio. — Uśmiecha się, w duchu jednak modląc się o to, aby nie dać po sobie poznać, że kłamie. Jest mu cholernie zimno, bo wiatr z każdą chwilą nieco się zmaga.
— No dobra... — Jisung z ulgą przyjmuję okrycie, które od razu na siebie wkłada.
— Tak w ogóle to mam dla was propozycję — odzywa się nagle Jaemin, gdy wszyscy na jakiś czas zamilkli, rozkoszując się niesamowicie pięknym widokiem. Gdy jednak to powiedział, spojrzeli na niego z ciekawością. — Moja ciocia poprosiła mnie o zajęcie się jej kotem pod koniec listopada. Zaproponowała, abym to ja do niej przyjechał. To tam, gdzie pojechaliśmy przed końcem szkoły, pamiętacie?
— Jak dla mnie brzmi super! — Chenle od razu reaguje bardzo entuzjastycznie, bo w głowie już widzi mnóstwo okazji, do zbliżenia do siebie Jisunga z Renjunem. W końcu gdzie, jak nie na wspólnym wyjeździe? Nawet jeśli ma być dopiero za dwa miesiące. — Jestem za! Było super!
— Też jestem za! — Zawtórował mu entuzjastycznie Mark.
Reszta też wyglądała na zadowolonych z propozycji.
— Mam tylko nadzieję, że to nie skończy się tak jak ostatnim razem. — Śmieje się cicho Renjun, patrząc wymownie na Chenle, który niewinnie puścił mu oczko.
— A ty jak, Jisung? Będziesz wtedy wolny? Czy przed świętami tym razem tata zabierze cię na Karaiby? — Jaemin nachyla się do najmłodszego, który siedzi w ciszy, skubiąc trawę przy swoich nogach.
— Nie jestem pewien... tata coś wspominał o listopadzie, ale nie pamiętam co... — odpowiada niepewnie, nie unosząc wzroku. Nie chce poruszać tematu wakacyjnego wyjazdu, ani żadnego kolejnego.
— Wow! Chyba naprawdę wasze relacje się poprawiły po tych wakacjach w Japonii! To super! — krzyczy szczęśliwy Chenle, potrząsając ręką Jisunga. — Nie sądziłem, że to się kiedyś stanie!
— Tak, ja też...
— Właśnie, nie pokazałeś nam w końcu zdj-
— Może już się zbierajmy? Naprawdę jest dziś zimno. — Renjun przerywa szybko Donghyuckowi i natychmiastowo wstaje, aby odruchowo chłopaki również zaczęli się zbierać. — Możemy się spotkać jutro w dzień. Poszedłbym do salonu gier.
— Zgadzam się. Chenle się zaraz przeziębi. — Jisung również się podnosi i ściąga z siebie ciemną bluzę, podając ją zdziwionemu blondynowi. Uśmiecha się i podaje mu rękę, aby ten mógł łatwiej wstać. Nie wspomina nic o tym, że jutro nie będzie w stanie się spotkać.
Pozostali również w mozolnym tempie zaczęli podnosić się z koca, marudząc przy tym na swoje zesztywniałe kończyny.
Wspólnie ruszają w stronę głównej alejki, ale przy dużym skrzyżowaniu rozdzielają się, idąc każdy w swoją stronę.
— Ty nie wracasz jeszcze do domu? — Jisung patrzy z zaskoczeniem, jak Chenle zamiast skręcić wraz z Markiem, wciąż idzie z nim ramię w ramię. — Gdzie idziesz?
— Do ciebie. Na noc — odpowiada pewnie z szerokim uśmiechem, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Jisung jeszcze nigdy mu nie odmówił. Tak też jest i tym razem, gdy na te słowa na twarzy młodszego pojawia się śliczny, szczęśliwy uśmiech.
— Pizza i jakiś film Marvela?
— Pizza i jakiś film Marvela — potwierdza Chenle z jeszcze szerszym, o ile to możliwe, uśmiechem.
Idą ciemnymi, parkowymi uliczkami, uważnie rozglądając się po okolicy. Mimo że przechodzili tędy nieraz po zmroku, zawsze starają się być czujni, bo Seul nocą nie należy do najbezpieczniejszych miejsc na świecie.
Na szczęście budynek, w którym mieszka Jisung, znajduje się bardzo blisko, więc po niecałych dziesięciu minutach znajdują się już w estetycznej, czystej windzie, w której przeglądają się w lustrze, robiąc głupie miny. Zaprzestają dopiero, gdy ta dojeżdża na 28. piętro. Drzwi otwierają się, a przyjaciele od razu wchodzą do przestronnego apartamentu, gdzie momentalnie w oczy rzuca się wielka, sztuczna skóra niedźwiedzia leżąca pod dwoma jasnymi kanapami, dumnie stojącymi przed gigantycznym, płaskim niczym szyba telewizorem. W Chenle jak zawsze uderza kontrast pomiędzy jego przytulnym, jednorodzinnym domkiem, a tym minimalistycznym, jasnym i pustym pałacem, bo tak przywykł nazywać dom Jisunga.
— Co przychodzę, to ten telewizor się powiększa. — Śmieje się blondyn, ściągając buty przy drzwiach, aby nie zabrudzić idealnie wypastowanych paneli.
— Nawet nie mam pojęcia, kiedy go wymieniono — odpowiada gospodarz, w duchu czując ulgę, że są w mieszkaniu sami. Kieruje się w stronę kuchni, która wraz z salonem i jadalnią tworzą jedną, wielką przestrzeń, umiejętnie oddzieloną od siebie rzeźbami, niskimi ściankami i szafkami, na których znajdują się pojedyncze książki i ozdoby. Gdy wchodzi do części kuchennej, zapala jasne, blade światło, które sprawia, że apartament wydaje się być jeszcze mniej przytulny. — Chcesz coś do picia?
— Co jest? — Chenle wychyla się zza dużego oparcia kanapy, aby móc zobaczyć Jisunga stojącego przed lodówką.
— Eee... — Szatyn nie wygląda na zadowolonego, widząc w lodówce jedynie butelkę mleka, kilka starych warzyw i przeterminowane mięso. — Wodę. Możemy zamówić picie razem z pizzą.
— Woda może być — odpowiada niezrażony blondyn, domyślając się, że Jisung nie zdążył dziś pójść na zakupy, a to nie należy do obowiązków jego gosposi. — Twojego taty dziś nie będzie?
— Chyba wyjechał do Chin na jakiś czas. — Jisung sięga do przeszklonej szafki, skąd wyciąga dwie szklanki, do których nalewa zimnej wody prosto z lodówki. — Nie wiem, kiedy wraca.
— Ale przynajmniej byliście razem na wakacjach. Robi postępy. — Chenle nie czeka na odpowiedź młodszego, przez co nie widzi, jak zaciska usta na te słowa. Idzie po swoją bluzę, którą zostawił na komodzie przy wejściu, aby wyjąć z niej telefon i zamówić dużą, mięsną pizzę oraz colę.
Nie musieli długo czekać, bo już po półgodzinie mogą spokojnie, przebrani w piżamy leżeć na podwójnym łóżku Jisunga, jedząc pizzę i oglądając na ekranie laptopa Kapitana Amerykę.
Chenle jednak często przenosi wzrok z ekranu, aby móc podziwiać zdecydowanie swoje ulubione pomieszczenie w tym domu. Pokój Jisunga jest dla niego po prostu niesamowity. Wygląda właściwie jak dżungla, w środku której ktoś postanowił powstawiać meble i ściany. Blondyn od zawsze ma wrażenie, że fakt, ile tu jest roślinności, lampek i uroczych ozdóbek jest spowodowany tym, że cała reszta domu przez pedantyzm jego ojca wygląda tak, jakby nikt tu nie mieszkał. Byle jak najmniej ozdób. Byleby podłoga i lustra były czyste. Byleby wieżowce widoczne zza wielkiego okna pięknie lśniły, podczas gdy Jisung się w nie wpatruje, gdy znów jest w domu sam jak palec.
Jego pokój dlatego wydaje się być zupełnie innym, dzikim światem, w którym czuć było mocno zapach świeżych, zielonych liści, o które młodszy dba najlepiej, jak umie.
— Poprzednia część lepsza — komentuje Chenle, dojadając ostatni, zimny już kawałek pizzy, gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. — Niepotrzebnie tak na to czekałem.
— Mi się podobała. — Jisung wzrusza ramionami i zmienia pozycję, aby teraz leżeć na plecach i patrzeć na sufit, który częściowo porośnięty jest bluszczem, utrzymanym na niewidzialnych linkach. — Ale jestem zmęczony, a ty?
— Trochę. — Chenle wbija twarz w poduszkę i zamyka na chwilę zmęczone oczy od patrzenia tyle czasu w jasny ekran.
— Wiesz... — odzywa się nagle cichym głosem Jisung, wciąż wpatrując się bez emocji w sufit. — Jutro jest rocznica śmierci mamy. Chciałbyś ze mną pójść na grób? Nie chcę iść sam.
Chenle przekręca głowę, aby móc spojrzeć na twarz młodszego, która pozostaje kamienna. Blondyn jednak widzi ten cień nostalgii i smutku w jego oczach. Dlatego też od razu czochra go po włosach i uśmiecha się szeroko.
— Jasne, że tak! — Jisung nagle zostaje zaatakowany przez Chenle, który, aby wyrwać go z dobijających, smutnych myśli, zaczyna go łaskotać, przez co ten z piskiem stara się odeprzeć atak, co jednak jest trudne, bo Chenle doskonale zna jego czułe punkty i jest zdecydowanie silniejszy.
— Stop! Błagam! — krzyczy Jisung, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, ale Chenle wczuł się zdecydowanie za bardzo i właśnie zaliczył zwycięstwo, spychając go z łóżka.
— Nigdy ze mną nie wygrasz. — Puszcza mu oczko i uśmiecha się czarująco, patrząc na czerwonego z wysiłku Jisunga, który póki co nie ma nawet siły, żeby się podnieść z miękkiego dywaniku.
— Może — odpowiada, przenosząc na niego błyszczący wzrok. — Zwycięstwo nie zawsze jest dobre.
— W sensie? — Chenle patrzy na niego pytająco.
— Nieważne. Ostatnio tylko Donghyuck gadał mi jakieś filozoficzne rzeczy tego typu. Chyba w nie uwierzyłem.
— To brzmi jak Donghyuck.
— Absolutnie.
🐬🐤🐬
— Nie potrafisz się od tego uwolnić?
— Nie. Nie potrafiłbym. To jest zbyt silne, a on zbyt wiele dla mnie znaczy. Był pierwszą osobą, która zwróciła na mnie kiedykolwiek uwagę. Nigdy tego nie czułem. Wciąż w to nie wierzę.
— Po to było to kłamstwo o wyjeździe? Dlatego się odciąłeś? Myślałeś, że to coś da?
— Chciałem chociaż spróbować. Jak możesz się domyślić, nie udało się. Jest chyba jeszcze gorzej.
— Dlaczego zrobiłeś to akurat teraz? Dlaczego nie rok czy dwa lata temu?
— Pamiętasz nasz wyjazd przed zakończeniem roku?
— Wiem, kto go na pewno nie pamięta.
— No właśnie.
— Czy wydarzyło się tam coś, o czym nie wiemy?
— Tak.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wesołego nowego roku! Oby był super produktywny dla Was wszystkich i wytrwajcie wyjątkowo długo w swoich postanowieniach noworocznych (albo po prostu nie stawiajcie sobie niemożliwych xd)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, dziękuję za wszystkie komentarze 💜🦔
Do zobaczenia za tydzień!☃️❄️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top