18. Kochajmy się

Jisung powoli otwiera oczy, dokładnie dwie minuty przed nastawionym na telefonie alarmie. Nie wiedzieć czemu, miał tak naprawdę często i od jakiegoś czasu nawet zastanawiał się, czy budzik jest mu w ogóle do czegoś potrzebny. Wolał jednak nie ryzykować, że kiedyś jego organizm zrobi mu psikusa i jednak postanowi obudzić go nie o siódmej, lecz o trzynastej.

Trzymając komórkę w dłoniach, wszedł na swój profil na facebooku i z lekkim uśmiechem spojrzał na wstawione tuż po północy krótkie, symboliczne życzenia na tablicy. Dał wszystkim serduszko i włączył swoją ulubioną playlistę na spotify, aby następnie jakby z nieco większą energią wstać z ciepłego łóżka i wzdrygnąć się. Mimo mocno podkręconych kaloryferów, w pokoju było bardzo zimno.

Ubrał się więc pospiesznie w gruby, czerwony polar z suwakiem pod samą szyję i ciepłe, ciemne spodnie, dzięki którym jego chude nogi będą choć trochę chronione na zimnym wietrze, który uderzał w jego duże okna.

Chłopak wszedł do łazienki, pospiesznie przemył twarz i zakrył delikatnie niedoskonałości, aby następnie dopakować kosmetyczkę, którą wrzucił do wypchanego plecaka, zakładając go na plecy tuż po tym, jak ubrał się w kurtkę i buty. Sprawdził jeszcze raz godzinę i z ulgą stwierdził, że ma jeszcze dużo czasu.

Dlatego więc spokojnie dociera pomimo zamieci do dworca, gdzie siada na odpowiednim peronie na ławeczce, rozglądając się dookoła, choć jest pewien, że Chenle jak zawsze 'przypadkiem' przybiegnie tu na ostatnią chwilę. Nie myli się i jasnowłosy chłopak wbiega na peron niczym błyskawica akurat wtedy, gdy ich pociąg wjeżdża na stację, aby wypluć z siebie kilku pasażerów i przyjąć przy okazji następnych.

Przywitali się tylko krótkimi spojrzeniami, przy czym pierwsze oznaczało 'naprawdę musiałeś?' a drugie 'przepraszam, zaspałem'.

Wsiadają szybko do pociągu, odnajdują swój przedział i z ulgą zajmują miejsca.

— Przysięgam, zabiję cię kiedyś za twoje spóźnianie się. Jak ty to robisz? — pyta Jisung, gdy ściągają już z siebie kurtki, ponieważ w przedziale jest bardzo ciepło.

— A jak ty to robisz, że zawsze jesteś na czas, co? — odpowiada pytaniem na pytanie Chenle, mrużąc oczy.

— Budzę się na czas.

— No widzisz, ja nie!

Jisung przewraca oczami, ale i tak uśmiecha się lekko. W przedziale póki co są sami, więc witają się w końcu lekkim buziakiem, aby następnie wspólnie zapatrzeć się na obraz zaśnieżonego Seulu widocznego za oknem, gdy w końcu opuszczają stację.

— Jakie to jest dziwne, że zostaliśmy sami, co nie? — pyta w końcu Jisung, przygryzając lekko wargę.

— Co się dziwisz? Pół szkoły jest chora. Mamy farta, że my jakoś żyjemy.

— No tak, ale... Jaemin, Jeno...

— Jaemin zaraził Jeno.

— Mark...

— Czy ty w ogóle wiesz co on robił po treningu? Brał prysznic i z mokrą głową wychodził na dwór.

— Też byś tak robił, gdybym cię nie pilnował. — Jisung daje mu pstryczka w głowę. — A Donghyuck o której ma w ogóle tę olimpiadę?

— Chyba o dwunastej? Nie wiem, miał się odezwać, jak mu poszło, choć to chyba oczywiste. A Renjun mówił, że nawet jakby chciał, to nie wyrobi się z tą pracą semestralną, chyba że przez weekend od niej nie odejdzie. W skrócie, jesteśmy jedynymi, którzy nie polegli.

— Trochę przykre, ale dobra, to tylko jeden weekend. A kot cioci Jaemina jest uroczy. Nigdy nie pamiętam jego imienia.

— Jest głupie i długie. To po prostu kot. — Chenle kiwa głową, bo faktycznie pilnowanie we dwójkę kota w zamian za miły domek w lesie wydaje się bardzo przyjemną perspektywą, zwłaszcza że obydwaj chcieli spędzić urodziny Jisunga w miłej, spokojnej atmosferze.

Gdy dojeżdżają na miejsce, mimo swojej dużej niechęci do zimna niestety muszą przedrzeć się przez nieodśnieżone, wiejskie drogi i jeszcze większe zaspy w lesie. Trzymają się za ręce, aby było im łatwiej. Mimo zimowych butów, czują już, jak mokre mają skarpetki. Maski na twarzach i kaptury na głowach również niedużo pomagają i czują się, jakby zaraz mieli po prostu zamarznąć tu w lesie pod jakimś iglastym drzewem.

— Już nie daleko. — Chenle stara się przekrzyczeć zamieć, ale Jisung i tak nawet go nie słyszy. W głowie marudziłby pewnie na cały świat, gdyby nie to, że chęci do życia dodaje mu cały czas fakt, że czekają go dwa dni z Chenle i to w dodatku w jego urodziny. Pierwsze urodziny, podczas których może już blondyna nazywać swoim chłopakiem. Właściwie to może tak już robić od miesiąca i codziennie myśli o tym, jak bardzo jest za to życiu wdzięczny.

Dlatego też zaciska usta i brnie razem z chłopakiem przed siebie, aby w końcu niemalże ze łzami w oczach zobaczyć drewnianą chatę pomiędzy drzewami. Wydaje się przez chwilę najcudowniejszym widokiem w ich życiu, dzięki czemu wyczerpani jednak przyspieszają kroku, brnąc przez niewidzialną pod śniegiem ścieżkę.

Niemalże rzucają się na drzwi od chatki, aby szybko drżącymi dłońmi otworzyć zamek i wparować do ciepłego wnętrza. Natychmiast zamykają za sobą drzwi i oddychają z ulgą, zapalając światło w ciemnym, wyłożonym drewnem korytarzu.

— Żyjemy.

Chenle kiwa głową na słowa jubilata, oddychając bardzo głośno ze zmęczenia. Zrzuca ciężki plecak ze swoich pleców, aby następnie niczym dżentelmen pomóc swojemu chłopakowi zdjąć z siebie okrycie wierzchnie. Jisung nagle przystaje i marszczy brwi. Dlaczego w domku jest tak ciepło, jeśli jedynym źródłem ciepła może być kominek, a ciotki nie ma w domu od wczorajszego wieczoru?

Chłopak przechodzi powoli przez cały korytarz, aby w końcu przejść przez drewniany łuk prowadzący do salonu, z którego odbija się płomienny blask rozpalonego kominka. Jisung zapala światło, aby zobaczyć lepiej ciemne pomieszczenie, bo nie wiedzieć czemu, okna zasłonięte są grubymi zasłonami, przez co jest naprawdę niesamowicie ciemno, jakby za oknem była już noc.

— Niespodzianka! — Słyszy nagle głośny krzyk i zdezorientowany patrzy na wszystkich swoich przyjaciół, którzy siedzą w salonie jak gdyby nigdy nic, wśród kilkudziesięciu balonów, urodzinowych ozdóbek na ścianach i mnóstwa słodkości na stoliku. Renjun dodatkowo trzyma w dłoniach niebieski tort z kilkoma nieudolnie zrobionymi rysunkami i napisem z imieniem najmłodszego z nich. Osiemnaście świeczek pali się w równym okręgu na wypieku, a Jisung nie ma pojęcia, co właściwie powiedzieć, więc po prostu opiera się lekko o łuk z zaskoczenia.

— Czego stoisz jak kołek, dmuchaj świeczki — odzywa się Donghyuck, podchodząc kilka kroków, aby chwycić chłopaka za rękaw i pociągnąć go bliżej nich. Jisung patrzy za siebie, aby spojrzeć na szeroko uśmiechającego się Chenle, który podbiega do Renjuna i staje koło niego, patrząc młodszemu w oczy.

— Pomyśl życzenie!

Jisung w końcu również uśmiecha się szeroko i nie zastanawiając się długo, myśli tylko o jednym. Zamyka oczy i na oślep zdmuchuje wszystkie świeczki, aby następnie zostać zaatakowanym przez uściski swoich przyjaciół, którzy przekrzykując się jak dzieci, zaczynają składać mu życzenia.

— Myślałem, że wasza trójka umiera w domach! — Jisung patrzy na Jaemina, Jeno i Marka.

— W sumie to tak było, ale mi i Jeno łatwo przeszło, a Mark w sumie wciąż dość mocno umiera, ale jest stabilnie. Raczej będzie jeszcze żyć. — Jaemin wskazuje kciukiem na chłopaka, który chwyta ze stołu kubek z herbatą i patrząc na Jisunga z uśmiechem, bierze do ust jakieś dwie tabletki. Rzeczywiście jego nos jest mocno czerwony, a z kieszeni bluzy wystają mu chusteczki.

Jisung patrzy na niego z żalem, ale bardzo docenia, że ten przyjechał tu w taką pogodę tylko z jego powodu. Ma naprawdę cudownych przyjaciół.

— Czujesz się staro? Coraz bliżej śmierci. — Podchodzi do chłopaka Donghyuck, który już zdążył dobrać się do tortu i właśnie je bardzo nierówno ukrojony kawałek.

— I tak jestem najmłodszy. Możliwe, że umrę najpóźniej.

— Chyba, że nagle wpadnie tu morderca psychopata i strzeli ci kulkę w głowę.

— Stoisz idealnie w przejściu, najpierw rzuciłby się na ciebie.

— Fakt. Chenle by się cieszył. — Wpycha sobie jeszcze więcej słodkości do ust, aby następnie odłożyć ją na stolik, gdy zauważa, że reszta przyjaciół zaczęła bawić się balonami, robiąc śmieszny głos po wciągnięciu do płuc helu. Przez chwilę się waha, czy zabawa w ten sposób nie umniejszy jego godności, ale w końcu widząc, jakie to zabawne, dołącza do Chenle, który właśnie wdycha nieco helu.

Jisung rozgląda się w końcu dokładnie po pokoju ozdobionym głównie złotymi dekoracjami, ale i kilkoma zdjęciami zarówno chłopaka, jak i ich wspólnymi, grupowymi. Nad oknami jego przyjaciele zawiesili też nastrojowe lampki, dzięki którym zima za oknem nie wydawała się być taka okropna, a wręcz wyglądała ładnie. Zupełnie inaczej niż jeszcze kilka minut temu.

— Przy okazji – mówi Renjun zabawnym głosem, trzymając w dłoni balonik. Siada na kanapie obok Jisunga i uśmiecha się z ulgą. — Co za szczęście, że rano zaczął padać taki śnieg! Jak szliśmy tu wczoraj wieczorem, baliśmy się, że z niespodzianki nic nie wyjdzie, bo będzie widać nasze ślady. Na szczęście świeży śnieg je zasypał. Ale fart.

— Szczerze to tak bardzo pragnąłem schować się w ciepłym domu, że nawet gdyby były tam ślady niedźwiedzia, to nie zwróciłbym na nie uwagi — odpowiedział z uśmiechem Jisung, wciąż nie wierząc, że przyjaciołom chciało się jechać tu taki kawał drogi, tylko po to, aby uczcić jego urodziny. Mogli to przecież zrobić w Seulu, jednak cała paczka jest dziwnie przywiązana do tego miejsca, dlatego wykorzystali okazję i postanowili urządzić mini przyjęcie właśnie tutaj.

Chłopcy typowo dla siebie poza objadaniem się słodyczami robią też gotową pizzę w piekarniku, aby zjeść ją wspólnie, siedząc na podłodze i oglądając wybrany przez Jisunga film. Urodziny wyglądają dokładnie tak, jak chłopak sobie wymarzył, czyli spokojnie, co podobało się akurat wszystkim. Przez pogodę każdy czuje się mocno rozleniwiony i jedyne o czym marzą to film, koc i jedzenie.

Chenle jednak, gdy już nastaje na zewnątrz mrok, uśmiecha się słodko do Jisunga i nie wiedzieć czemu, prosi go, aby poszedł z nim nad jeziorko, znajdujące się pięć minut od domu. Chłopak początkowo jest niechętny, bo od razu przypomina sobie, jak dużo śniegu jest za oknem i jak musi być zimno. Niestety musi jednak ulec proszącemu spojrzeniu swojego chłopaka i przypomina sobie to, co powtarza sobie od miesiąca. Jest życiu wdzięczny, że w końcu może go mieć dla siebie, dlatego postanawia, pomimo tego, że to jego urodziny a nie Chenle, wykonać jego prośbę i przejść się z nim na samotny spacer.

— Na pewno nie chcecie przejść się z nami? — pyta Jisung, gdy zakłada już na siebie ciepłe buty, które zdążyły wyschnąć przy kominku.

— Nie chcą — odpowiedział Chenle, marszcząc brwi.

— Nie chcemy — zawtórowali prawie równocześnie pozostali, rozleniwieni leżąc przed telewizorem.

— Fajnie, że masz urodziny i w ogóle, ale nie zmusisz nas do wyjścia na dwór — mówi Donghyuck, wpakowując sobie do buzi garść chipsów. — Moje życie jest dużo warte, nie mogę zachorować.

— Poza tym nie chcemy oglądać waszego migdalenia się — dodaje Mark, pociągając nosem, aby następnie kaszlnąć. Donghyuck patrzy na niego z obrzydzeniem i odsuwa się nieco.

— Ja bym się w sumie przeszedł, ale chyba twój chłopak tego nie chce. — Renjun wzrusza ramionami, nie odwracając wzroku od ekranu. — Idźcie już sobie.

Jisung po prostu kiwa głową i wychodzi na zewnątrz za Chenle, który uśmiecha się słodko.

— Jeśli liczysz na kolejną niespodziankę, to się nie łudź. Naprawdę chciałem po prostu wyjść na spacer — zaznacza od razu Chenle, gdy wychodzą poza teren działki i ruszają ledwie widoczną ścieżką w stronę jeziorka. — Wiesz, staram się być romantycznym, super chłopakiem i w ogóle.

— Spoko, nie oczekiwałem niczego. Spotkanie się dzisiaj z wami wszystkimi i tak było najlepszym prezentem. Wiesz, nawet tata do mnie zadzwonił z życzeniami. To miłe.

— Cieszę się! — Uśmiecha się Chenle i chwyta chłopaka za rękę. Nawet jeśli nie czuje delikatnej dłoni chłopaka przez ich rękawiczki, to i tak ten drobny gest go uszczęśliwia. Jeszcze dwa miesiące temu nie miał pojęcia, że sam dotyk czy widok Jisunga mógłby napełniać go takim ciepłem jak w tej chwili. Przez chwilę nawet przestaje odczuwać zimno, gdy tylko młodszy patrzy na niego swoimi ciemnymi, błyszczącymi oczami.

— Gapisz się na mnie bez słowa. Czuję się dziwnie — mówi nagle Jisung, śmiejąc się pod nosem. — Gdy tak robisz, wyglądasz trochę strasznie.

— Po prostu jesteś piękny. — Chenle wzrusza ramionami, stwierdzając dla niego oczywistość.

Jisung milknie i spuszcza wzrok. Chłopak zawsze jest bardzo szczery i nie czuje się w ogóle zażenowany, mówiąc takie rzeczy, podczas gdy młodszy za każdym razem czuje się, jakby lada moment miał spłonąć i sam nie wie, czy ze wstydu, czy może ze szczęścia.

— Dużo się wydarzyło w tym miejscu, co nie? — odzywa się blondyn, gdy dochodzą już nad jeziorko, które jednak jest całkiem dobrze widoczne na tle białego lasu. Niebo też jest dziś dość jasne, różowe, przez co nie boją się być tu samotnie.

— Nad tym jeziorem? No, wpadłeś do wody. Śmiesznie. — Jisung unosi brwi i patrzy na chłopaka pytająco.

— Nie no, ogólnie w tej okolicy. Wiesz, pocałowałem cię, potem ty mnie i w ogóle...

— A, to tak. Rzeczywiście — odpowiada szatyn, ściskając dłoń chłopaka nieco mocniej.

— Gdyby nie te sytuacje, powiedziałbyś mi kiedyś, że coś do mnie czujesz? — Chenle przenosi wzrok z jeziora na chłopaka i patrzy na niego ze szczerą ciekawością. Wiele razy zastanawiał się, czy gdyby nie to wszystko, to czy kiedykolwiek uświadomiłby sobie, że Jisung jest dla niego aż tak ważny.

— Nie mam pojęcia. Łatwo jest gdybać i gadać, że kiedyś bym się odważył. — Zastanawia się, patrząc mu w oczy. — Ale naprawdę nie mam pojęcia. Bardzo się bałem twojej reakcji, ale... nie wiem, może kiedyś bym to z siebie wydobył przy innej okazji. Naprawdę dziwnie się gada o czymś, co nigdy już nie nastąpi, bo o wszystkim wiesz.

— Tak tylko mnie to ciekawiło. Gdyby nie to miejsce, to dalej bym był ślepy i o niczym nie wiedział. Ale byłem głupi.

— To prawda. — Jisung uśmiecha się słodko i zbiera się na odwagę, aby pocałować chłopaka lekko w usta. Czuje, jak jego policzki płoną, ale wie, że musi się przełamywać i przestać się bać za każdym razem, jak chce okazać chłopakowi jakąś czułość. Jego wrodzona niepewność jednak mimo tego, że są już razem miesiąc, nie pozwalała mu na co dzień być tak otwartym i to zazwyczaj jasnowłosy inicjuje drobne pocałunki, wiedząc, że młodszy ma ochotę to zrobić, ale się boi.

— Naprawdę lubię to miejsce. Mam nadzieję, że będziemy mogli tu częściej przyjeżdżać. — Uśmiecha się Chenle, kładąc swoją głowę na ramieniu młodszego. — Razem z chłopakami. Nawet z Hyuckiem.

Jisung uśmiecha się, patrząc na pokrytą lodem taflę jeziora. Wszędzie panuje tak niesamowita cisza, że jest to wręcz niemożliwe.

— Też na to liczę. Jesteście najważniejszym, co mam. Serio.

— Oprócz milionów na koncie.

— Wolę was, biedaki — odpowiada Jisung, uśmiechając się szeroko. — Zwłaszcza ciebie, blondyneczko. To brzmi jak gadanie typowego bogacza, ale mi naprawdę pieniądze nie dają szczęścia i myślę, że ty doskonale to wiesz.

— Za hajs masz dobre jedzenie, wygodną kanapę i netflixa.

— Fakt. Pomyśl, że mogłem dziś zostać w domu i coś pooglądać, a stoję tu w lesie. Marzną mi stopy. Masakra.

— Oż ty! Miałeś zaprzeczyć! — Chenle schyla się szybko i tworzy kulkę ze śniegu, aby następnie rzucić nią Jisungowi prosto w głowę. Chłopak ze śmiechem w ostatniej chwili chowa się za pniem drzewa i również tworzy sobie śnieżną amunicję, którą zaczyna bombardować swojego chłopaka, który pomimo że zaczął małą wojnę, to przegrywa, co chwila obrywając śnieżną kulką. Zirytowany w końcu po prostu rzuca się na chłopaka i powala go na śnieg, uśmiechając się przy tym z satysfakcją. Mocno trzyma ukochanego za nadgarstki i przybliża swoją twarz do jego. Patrzy na zaczerwienione policzki i cudne oczy Jisunga, aby następnie przenieść wzrok na jego usta.

— Powiedz, że jesteśmy lepsi od kanapy i netflixa.

Jisung wierzga chwilę, ale w końcu zdaje sobie sprawę, że nie ma szans, a dodatkowo jest mu strasznie zimno. Za kołnierz wpadło mu też trochę śniegu, przez co syczy niezadowolony.

— Jesteście lepsi od kanapy i netflixa.

— Cieszysz się, że tutaj jesteś.

— Cieszę się, że tutaj jestem.

— Wolisz mnie od Renjuna? — Śmieje się blondyn, a Jisung marszczy zabawnie nosek, przypominając sobie o dawnych, głupich przypuszczeniach Chenle.

— Wolę.

— To dobrze, jestem fajniejszy.

Jisung śmieje się i spycha z siebie chłopaka, aby wykorzystując chwilę jego pławienia się w swojej świetności, przygnieść go do zaśnieżonej ziemi. Zwalcza swoją nieśmiałość i uśmiecha się delikatnie.

— Mam urodziny i powinienem móc zrobić co chcę, prawda? — pyta cicho.

— Teoretycznie tak. Chyba że chcesz mnie wrzucić do jeziora. Wtedy to nie — odpowiada czerwony z zimna Chenle.

Młodszy znów uśmiecha się szeroko i całuje chłopaka nieco dłużej niż zwykle. Chenle obejmuje go i przyciąga do siebie, jakby dzięki temu miało zrobić mu się cieplej. To ciepło jednak czuje tylko w sercu, ale jest to dla niego wystarczające. Tkwią w uścisku dłuższą chwilę, ale jako dość rozsądni ludzie decydują się jednak w końcu na wstanie ze śniegu i ruszenie do ciepłego domku. Przez resztę drogi milczą, chcąc wsłuchać się w ciszę i swoje oddechy. Ich dłonie jednak pozostają nierozłączne, podobnie jak ich szybko bijące dla siebie serca.

— Mam nadzieję, że zostało dla nas trochę pizzy. Mam urodziny, powinni mi zostawić.

— Donghyuck na pewno zjadł.

— Tak mogło być...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Uhuhu ostatni rozdział (jest mi smutno ok)

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze🌼

Do zobaczenia w epilogu! 🕊️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top