17. Jedzmy wspólne posiłki

Dom Chenle na święta to zdecydowanie jedna z najcudowniejszych rzeczy, jakie mógł w swoim młodym życiu zobaczyć Jisung. Wszystko jest jak zawsze pięknie ozdobione lampkami wiszącymi w oknach, na drzwiach porozwieszane są wianki, a w powietrzu unosi się zapach pysznego jedzenia. Z salonu słychać też wesołe głosy i śmiechy, co świadczy o tym, że wszyscy, albo chociaż większość, już na pewno siedzi wspólnie przy stole, oczekując spóźnionej dwójki.

Jisung czuje się wyjątkowo nieśmiało, choć zawsze świąteczna kolacja budziła w nim jedynie pozytywne odczucia. Od poprzedniej wieczerzy jednak sporo się wydarzyło, a on wciąż nie potrafi spojrzeć choćby na dłuższą chwilę na Chenle, który bierze od niego kurtkę i wiesza ją na jednym z wieszaków. Po nim również widać pewną niezręczność, której nie potrafi ukryć, przez co peszy młodszego jeszcze bardziej.

Dlatego też bez słowa wkraczają do salonu, gdzie wzrok wszystkich od razu się na nich kieruje, a zewsząd słychać głośne powitania dwudziestu członków rodziny Zhong, którzy z radością witają i blondyna, i jego przyjaciela, którego tak dobrze znają. Ich otwartość nieco pomaga Jisungowi, który wciąż w środku cały drży i w końcu po przywitaniu się ze wszystkimi, siada na wolnym miejscu. Po chwili siada i Chenle, zajmując miejsce obok niego. Przez chwilę zerkają na siebie, aby znów szybko odwrócić wzrok, patrząc gdzieś w przestrzeń.

— Och, spóźnialscy już są. Jisung! Tak się cieszę, że przyszedłeś! — Z kuchni przychodzi w końcu pani domu i ściska mocno chłopaka, jakby nie widziała go całą wieczność, a nie miesiąc. — Naprawdę myślałam, że w tym roku cię z nami nie będzie! Matko kochana, ale zmarzłeś, biedaku. — Dopiero teraz zauważa jego czerwone poliki i drgawki, które nim targają pomimo tego, że znajduje się już w ciepłym pomieszczeniu. Chenle na ten widok nawet nie chce myśleć, ile musiał stać sam na tym zimnie. — Zaraz zrobię ci herbatki.

— Cieszę się, że... że jednak udało mi się tu przyjść. Przepraszam za kłopot.

— Och, nie wygłupiaj się.

Chenle wbija wzrok w swój talerz, a na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu, który zwraca uwagę Jisunga. Gdy jednak Chenle unosi na niego wzrok, ten swoim ucieka na dwuletniego chłopca siedzącego na kolanach brata pana Zhonga. Niezbyt lubi dzieci, ale już woli gapić się na nie, niż złapać kontakt wzrokowy z chłopakiem, od którego trzymał się z dala cały miesiąc, a teraz jak gdyby nigdy nic może obok niego siedzieć.

Pani Zhong wraca w końcu z kuchni z dużym kubkiem ciemnej herbaty i stawia przed Jisungiem, który uśmiecha się z wdzięcznością, obtaczając naczynie swoimi dłońmi.

Rodzice Chenle ku oczekiwaniu wszystkich w końcu rozpoczynają oficjalnie kolację. Mimo że to ważny dla nich religijnie czas, nie trzymają się ustalonych norm. Traktują święta bardziej jako okazję do okazania miłości rodzinie, z którą mogą wspólnie zasiąść przy stole. Uwielbiają co roku przygotowywać nowe potrawy, które i tak szybko znikają z talerzy.

Chłopcy w natłoku rozmów z członkami rodziny po pewnym czasie zapominają o napiętej atmosferze pomiędzy nimi. Jedząc kolejne przysmaki i śpiewając kultowe, świąteczne piosenki obydwaj odczuwają radość i ciepło. I choć nie powiedzą tego głośno, obydwaj nie wyobrażali sobie, że ten wieczór mógłby wyglądać inaczej.

Jisung w końcu, gdy już czuje, że nie zmieści w siebie ani grama jedzonka, idzie z salonu do kuchni, aby naparzyć sobie jakichś ziółek. Gdy wchodzi do niewielkiego pomieszczenia, zastaje tam panią domu, która z uśmiechem na ustach, ale i wyraźnym skupieniem kroi trzy różne ciasta na kawałki, przez co Jisung z bólem serca łapie się za brzuch. W duchu go też przeprasza. Mimo braku miejsca w żołądku, doskonale wie, że musi gdzieś wepchać jeszcze wypieki, aby już dobić się do końca.

— Pomożesz mi, synku? — Słyszy ciepły głos pani Zhong, która zerka na niego na chwilę, gdy ten zaczyna parzyć sobie ziółka. — Możesz zanieść też talerzyki do stołu.

Jisung kiwa głową i podchodzi do niskiej kobiety, aby na początku pomóc jej z czekoladowym ciastem, które trudno było przenieść na duży talerz, na którym znajdowały się już pozostałe słodkości.

— Wiem, że już to mówiłam, ale naprawdę się cieszę, że jednak do nas przyszedłeś. — Jisung unosi wzrok znad wypieku i swoich ubrudzonych czekoladą dłoni, aby spojrzeć na kobietę, która wciąż w skupieniu starała się jakoś pokroić ciasto. — Widzę też w końcu Chenle, który się uśmiecha. Nie wiem, co się z wami ostatnio działo, ale... mam nadzieję, że już jest dobrze? Nie kłóćcie się chłopcy, nie warto. Dużo to szkody, żadnej pomocy. Widzę i po tobie zmęczenie.

Jisung milknie, bo nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, które zadała pani Zhong pomiędzy innymi zdaniami. Ratuje go na szczęście szwagierka jej męża, która przychodzi do kuchni z maluchem na dłoniach, czym zgarnia uwagę pani domu. Nastolatek więc szybko myje dłonie, zabiera talerzyki oraz swój napar i szybko ewakuuje się do salonu, aby nie musieć dalej prowadzić tej rozmowy. Czuje się niezręcznie, bo sam nie wie, jak właściwie wygląda jego sytuacja.

Ale wciąż pamięta, że Chenle pragnął rozmowy. A przynajmniej tak mówił.

Gdy wraca do salonu, siada przy stole i przysłuchuje się rozmowie kilku dorosłych, którzy skupili swoją uwagę na blondynie, pytając go żartobliwie o różne pierdoły typu czy w końcu zdaje z matmy albo czy ma już narzeczoną. Jeden wuj zapytał też, czy planuje w końcu zmienić kolor włosów, bo w blondzie pomylić go można z dziewczyną.

Jisung nie może powstrzymać uśmieszku, gdy chłopak odcina się lepszymi ripostami odnośnie wielkiego brzucha krewnego.

Kolejna godzina mija wszystkim na wesołych pogawędkach i zajadaniu się słodkościami, jednak Chenle wyraźnie zaczyna dawać mamie znaki, że pod choinką wciąż czekają nierozpakowane prezenty, a on bardzo by chciał dowiedzieć się, co jest w jego.

Pani domu w końcu zauważa sugestywne spojrzenie swojego syna i stwierdza, że rzeczywiście można by już wręczyć sobie podarunki.

Jisung spuszcza wzrok na swoje dłonie i milknie na dłuższy czas. Jest mu głupio, że niczego nie przyniósł, choć nie miał pojęcia, że spędzi święta w taki a nie inny sposób. Dlatego jak Chenle rozdaje prezenty po kolei wszystkim z rodziny, Jisung stara się udawać, że wcale go tu nie ma.

Chenle natomiast wręcza już paczki z coraz większym zdenerwowaniem. Zupełnie zapomniał, że w tym roku nie kupił żadnego prezentu dla swojego przyjaciela. Stresuje się myślą, że ten jako jedyny nie otrzyma żadnego prezentu, podczas gdy na siedzeniu Chenle leżały już trzy.

Gdy ilość paczek pod choinką zostaje już znikoma, Chenle zaciska nieco usta. Odwraca się w stronę rodziców z wyraźnym niepokojem w oczach, jednak oni uśmiechają się do niego pogodnie i gestem dłoni każą mu rozdawać dalej.

Chenle w końcu chwyta za czerwone, ładnie ozdobione opakowanie, w którym wyraźnie znajduje się coś miękkiego i z ulgą bierze oddech, gdy widzi na nim imię Jisung.

Uśmiecha się szeroko i podaje chłopakowi jego prezent, na co ten zaskoczony wydukuje z siebie tylko ciche podziękowanie.

Blondyn natomiast uśmiecha się do swoich rodziców i kłania się lekko, dziękując im, że jakimś cudem chłopak nie zostanie bez prezentu. Nie wnika, skąd go wytrzasnęli w tak szybkim czasie. Chyba że został zakupiony już ponad miesiąc temu, gdy nie wiedzieli jeszcze, że Jisung ma się nie zjawić.

Szatyn odwija z papieru miękki, błękitny szalik, który wyraźnie wygląda na dziergany ręcznie. Na końcach ma urocze, jasne frędzelki a na całej długości wzory w tym samym kolorze.

— Może to choć trochę będzie cię chronić przed przeziębieniem. Podobno w tym roku znów okropnie chorowałeś. — Unosi wzrok, gdy słyszy głos pani Zhong, która uśmiecha się szeroko, gdy widzi, że Jisungowi prezent wyraźnie się podoba. Ten kiwa szybko głową i od razu zarzuca go sobie na szyję.

— Jest piękny! Będę go codziennie używać! — odpowiada przeszczęśliwy, dotykając prezentu palcami, bo jego miękkość była naprawdę zadziwiająca. Jest pewien, że mama Chenle zrobiła go własnoręcznie, bo czasami lubi wieczorem zasiąść w fotelu i oddać się robótkom ręcznym. Tym bardziej docenia ten prezent ze szczerego serca.

Chenle siada obok niego, póki co nie przejmując się swoimi pakunkami. Uśmiecha się do Jisunga i lekko poprawia jego szalik, aby lepiej leżał.

— Pasuje ci.

Jisung uśmiecha się delikatnie, ale odwraca wzrok, czując, jak jego serce momentalnie bije szybciej niż powinno, gdy Chenle znalazł się tak blisko niego.

— Dziękuję... Za wszystko.

🐬🐤🐬

Pokój Chenle jak zawsze w święta jest wyjątkowo czysty, co dla Jisunga jak co roku jest miłą odmianą, jako że ten jest przyzwyczajony do porządku w swoim apartamencie.

Ciemnowłosy siada na pościelonym łóżku i wpatruje się w ciszy w Chenle, który marudząc cicho na swoje przejedzenie, szuka w szafie pościeli i śpiwora, aby móc zrobić Jisungowi miękkie posłanie na dywanie, jak to zawsze robi.

Jisung przenosi z niego wzrok i wpatruje się teraz w lampkę, która stoi na biurku. Oświetla ona pokój dość dobrze wraz z tymi zwisającymi z okien. Dlatego właśnie pokój ma dziś wyjątkowy urok, który sprawia, że Jisung od razu robi się nieco bardziej senny.

— Nie zasypiaj jeszcze — śmieje się Chenle, widząc odpływającego przyjaciela. Ten momentalnie rozbudza się i siada na łóżku nieco bardziej prosto. Cieszy się, że jest już chociaż przebrany w jedną ze świątecznych piżam Chenle, które charakteryzują się długimi spodniami, rękawami i uroczą kratką. Blondyn ma na sobie podobną, ale w przeciwieństwie do niebieskiej Jisunga — czerwoną.

Ciemnowłosy wpatruje się w chłopaka, który powoli tworzy mu posłanie składające się z kilku warstw koców. Wyraźnie stara się, aby w nocy było mu jak najlepiej. Jednakże sam fakt, że Jisung będzie spać w tym domu, jest dla niego wystarczająca. Nie mógł dzisiaj prosić o nic lepszego.

— Jisung... naprawdę chcę porozmawiać — Chenle odzywa się nagle o wiele poważniejszym, spokojnym głosem, gdy kończy ścielić dla chłopaka i odwraca się do niego, patrząc mu prosto w oczy. — Całkowicie szczerze. Już na spokojnie. Wtedy w lesie... obydwaj byliśmy pod wpływem emocji, ja też jestem... taki jaki jestem i najprawdopodobniej wszystko źle zrozumiałem. Tak przynajmniej każdy mi mówi i... i chyba chcę wierzyć, że to prawda. Przepraszam, że wtedy zachowałem się w taki sposób.

Jisung wpatruje się chwilę w niego. Chenle jest osobą bardzo głośną, wiecznie roześmianą. Czuje się dziwnie, gdy ten jest tak spokojny i w dodatku jest w stanie znieść poważną rozmowę. Nastolatek jest szczęśliwy, że go na to stać.

— Ja też przepraszam — odpowiada Jisung, który zmienia pozycję, tak że siedzi teraz oparty o ścianę. Nerwowo bawi się swoimi palcami, wpatrując się w nie. Chenle siada koło niego. Obydwaj czują się nieco lepiej, gdy wpatrują się w przestrzeń, a nie siebie nawzajem. — Wszystko powiedziałem tak nieskładnie, że to mogło zabrzmieć okropnie. Jakbym cię nie lubił.

— Powiedz mi tylko... o co pokłóciłeś się z Renjunem w parku w wakacje? Muszę to wiedzieć.

Jisung przełyka ślinę, ale decyduje się na szczerość. Ma dość skrywania wszystkiego, co w nim siedzi. I tak sytuacja nie może być już gorsza niż przez ostatni miesiąc. Nie chce tego ponownie znosić przez kolejne niejasności.

— Starał się mnie namówić, abym poszedł wraz z nim na spotkanie z wami. Że to dobrze mi zrobi. Nie byłem gotowy i... emocje mi puściły, gdy ten znów mnie namawiał. Jest strasznie uparty. Nie powinienem był być w stosunku do niego tak okropny, było mi potem głupio, bo starał się mnie pocieszyć, ale... byłem przerażony myślą o nagłym spotkaniu z tobą. Bałem się, bo przez wakacje liczyłem, że uda mi się jakoś... nabrać dystansu do tego, co się stało na wyjeździe.

— Naprawdę cię tam pocałowałem? — pyta Chenle, choć widzi ten obraz doskonale w swojej głowie. Potrzebuje jednak potwierdzenia z jego ust.

— Tak. I przepraszam, że to aż tyle dla mnie znaczyło. Przepraszam też za pocałunek w lesie.

— Nie przepraszaj mnie za coś takiego! — Chenle nagle podnosi głos, a Jisung wzdryga się lekko. Chińczyk jednak momentalnie uspokaja się i znów odwraca od niego wzrok. Nawet nie zauważył, kiedy chwycił go za przedramię. — Znaczy... ja... nie jestem zły.

Jisung patrzy na niego pytająco, nie do końca rozumiejąc, skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu. W lesie nie chciał nawet przyjąć tego do wiadomości, twierdząc, że to żart, a teraz mówi, że wcale nie przeszkadza mu to, co się wydarzyło?

— Nie musisz mi mówić tego na siłę tylko dlatego, że chcesz mnie przy sobie zatrzymać przez przyzwyczajenie. Możemy... dalej jakoś spróbować być przyjaciółmi. — Jisung czuje, jak jego głos się lekko załamuje. Stara się jednak być silny, choć łzy w jego oczach skutecznie mu to uniemożliwiają. — To ja wszystko skomplikowałem. Nie chcę, abyś na siłę udawał, że nie masz problemu z tym, że... że się w tobie zakochałem. Nie chcę, abyś był przy mnie z litości i przez swoje przyzwyczajenie. Ja... ja jakby co dam sobie jakoś radę.

Chenle patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. Jisung opiera łokcie na kolanach i chowa twarz w dłoniach, nie chcąc pokazywać chłopakowi swojej zapłakanej twarzy.

— Ja nie chcę, abyśmy byli przyjaciółmi przez moje przyzwyczajenie czy litość. Naprawdę myślisz, że targałbym cię tu dziś tylko po to? Bo się nad tobą lituję? — Chenle chwyta jedną z jego dłoni, ale Jisung wciąż silnie trzyma ją przy swojej twarzy. — Ja też nie chcę być już twoim przyjacielem. Znaczy chcę, ale nie tylko. Zawsze po prostu myślałem, że jesteś dla mnie jak brat. Że kocham cię jak brata, ale... ale to chyba jednak nie to. Spójrz na mnie. — Ponownie stara się odsłonić jego twarz i w końcu mu się to udaje. — Przepraszam cię. Po prostu jestem głupi i potrzebowałem sobie uświadomić, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Proszę, nie płacz z mojej winy. Chcę twoich uczuć. I naprawdę nie myśl, że robię to tylko przez wzgląd na to, jaką masz sytuację w domu. Jesteś dla mnie ważny, bo... ty to ty.

Jisung w końcu unosi na niego swoje czerwone oczy i drży lekko, gdy Chenle naciąga swój rękaw na dłoń, aby zetrzeć łzy z twarzy młodszego. Jego ruchy są nieco nerwowe, ale mimo tego, że na jego twarzy widać lekki uśmiech i delikatne zakłopotanie, w środku czuje się dosłownie jak bezwładna galareta.

— Przepraszam, nigdy nie chciałem cię zranić i przepraszam, że nie widziałem tego, że coś do mnie czujesz... Właściwie to wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego akurat ja. Jestem tylko głupim śmieszkiem. Być może dlatego też nie mogłem zdać sobie sprawy, że ktoś byłby w stanie mnie pokochać — Chenle odzywa się ponownie i decyduje się powiedzieć to, co siedzi mu w głowie już od dłuższego czasu, odkąd słyszał zewsząd, że Jisung coś do niego czuje. Dlaczego ktoś taki jak Chenle miałby na to zasłużyć? Jest wiele innych osób, które są lepsze od niego w nauce, w sporcie, a także są zabawniejsze, czy przystojniejsze.

— Nie mów tak o sobie, Chenle. — Jisung zaciska nieco swoje palce i tym razem to on uporczywie patrzy się w twarz przyjaciela, który spuścił wzrok. — Nigdy tak o sobie nie mów. Nie jesteś tylko głupim śmieszkiem. Jesteś osobą, która była przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem. Która potrafi mnie rozbawić jak nikt. Przy której dobrze się czuję, i która chce dla mnie zawsze jak najlepiej. Która ma dobre serce i dba o swoich przyjaciół. Która dała mi prawdziwy dom i prawdziwych rodziców, którzy mnie kochają bardziej niż mój ojciec kiedykolwiek. Śmierć mamy i jego ciche pretensje o to były tylko kolejnym pretekstem, by mnie od siebie odciąć. Twoja rodzina kocha mnie bardziej niż on, choć właściwie jestem tylko dla nich ciężarem i nie mogę się odwdzięczyć za ich i twoją dobroć w żaden sposób. Jesteś osobą, którą podziwiam za radość z życia. Mógłbym wymienić jeszcze wiele innych. Chenle, ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile jest powodów, aby móc cię pokochać. Ja po prostu... kocham cię całego. Nawet z wadami. Znaczysz dla mnie więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek. Nieważne, czy kiedyś nasze ścieżki będą musiały się rozejść, to ja... Ja i tak zawsze będę marzyć, aby przy tobie być. Jak się pokłóciliśmy i musiałem udawać, że wcale tego nie przeżywam, odczuwałem prawdziwe tortury. Nie chcę, aby kiedykolwiek się to powtórzyło. Jesteś dla mnie kimś niesamowitym.

Blondyn patrzy na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Jego słowa początkowo nawet do niego nie dochodzą, bo nie zdawał sobie sprawy, że może znaczyć dla chłopaka aż tyle. Czuje dziwne uczucie w żołądku. Przez chwilę nie jest w stanie nic na to odpowiedzieć, bo właśnie naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, że to musiało siedzieć w Jisungu już od dawna, a on nie zauważał tego, śpiąc spokojnie. Jest na siebie zły, że sam potrzebował pomocy wszystkich swoich przyjaciół i kłótni z chłopakiem, aby uświadomić sobie, że sam darzy go silnym uczuciem, z którego nie zdawał sobie sprawy, bo było to dla niego gdzieś w środku tak oczywiste, że jest dla niego kimś więcej.

Czuje w sobie gniew na samego siebie. Jisung cierpiał przez jego nieświadomość tak długo. Musiał nawet znieść myśl, że Chenle jedynie przez alkohol zdecydował się go pocałować. Nie dziwi się teraz, że Jisung potrzebował odciąć się na dwa miesiące. Gdyby w tej chwili to samo przytrafiło się Chenle, on pewnie też nie wiedziałby, jak sobie z tym poradzić.

— Tak cię przepraszam, że nie miałem pojęcia, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Tak bardzo cię przepraszam. — Chenle powoli zbliża swoją dłoń do jego, aby w końcu spleść ich dłonie ze sobą. Jisung patrzy na to, jakby nie dowierzał, że to naprawdę nie jest sen. Tym bardziej nie wierzy, gdy Chenle nachyla się nad nim i składa na jego ustach delikatny, ciepły pocałunek, który smakuje jeszcze słodkościami, które nie tak dawno jedli. Młodszy przymyka oczy, ciesząc się tą chwilą i z szybko bijącym sercem unosi ich splecione dłonie i przykłada do swojej klatki piersiowej. Teraz Chenle może poczuć, że serce młodszego bije równie szybko, co jego.

Pocałunek jest bardzo nieśmiały i bardzo niezgrabny, ale trwa dłużej niż poprzednie dwa. Gdy chłopcy odsuwają od siebie nieco swoje twarze, patrzą sobie w oczy. Obydwaj mają czerwone policzki i przyspieszone oddechy spowodowane nie drobną czułością, ale wszystkimi emocjami, jakie w nich aktualnie tkwią, odbierając im zdolność do myślenia o czymkolwiek innym poza swoją bliskością i faktem, że uczucia obydwóch są odwzajemnione, co jeszcze kilka dni temu było dla nich myślą niemożliwą.

Po chwili nieco zawstydzeni spuszczają wzrok, ale nie puszczają swoich dłoni.

— Nie kupiłem ci w końcu tej fify na święta. Przepraszam.

Chenle parska śmiechem i kręci głową. Unosi wolną dłoń i pstryka chłopaka w czoło.

— Jakimi ty głupotami się przejmujesz w takiej chwili, nie wierzę. — Blondyn patrzy na wciąż nieco czerwonego Jisunga i głaszcze go delikatnie po policzku, wciąż jednak nie wierząc, że uświadomienie sobie własnych uczuć sprawi, że nagle poczuje się tak dziwnie lekki i pewny tego, co chce robić. A jest pewny, że chce dotykać delikatnie jego policzka i trzymać go za rękę. I mógł robić to już dawno temu, gdyby tylko nie był ślepy. — Mówiłem ci już kiedyś, że i dla mnie, i dla mojej rodziny jesteś najlepszym prezentem. A dziś to już w ogóle nie mogłem chcieć niczego więcej.

— Zawstydzasz mnie. — Jisung chwyta poduszkę i zasłania sobie nią twarz. W życiu nie spodziewałby się, że ten dzień może skończyć się w ten sposób. Że Chenle może go teraz trzymać za dłoń i mówić mu takie rzeczy, przez które coś szybko trzepocze mu w żołądku.

— Spoko, sam siebie zawstydzam, ale chcę, żebyś wiedział. Następnym razem po prostu obwiąż się kokardką i-

— Ah! Przestań!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ignorujmy fakt, jak dziwnie jest dodać w majówkę rozdział o Bożym Narodzeniu, dobrze? :')

Mam nadzieję, że się podobał i dziękuję za czekanie, bo ta krótka przerwa dobrze mi zrobiła!

Udanego wypoczynku, spędźcie go dobrze, bo niby ma być ładna pogoda, a trzeba naładować akumulatory na poprawianie ocen lub sesję.

Do zobaczenia za tydzień! 🌼

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top