10. Mścijmy się, gdy zajdzie potrzeba

— Ty naprawdę żartujesz sobie, że coś takiego miało tam miejsce, a my o niczym nie wiedzieliśmy.

— Chciałbym. Choć w sumie nie. Nie wiem, co bym chciał. Gubię się i jestem coraz bardziej przerażony.

— Musisz zdecydować.

— O czym ty mówisz?

— Musisz zdecydować, czy planujesz żyć w taki sposób, czy w końcu się odważysz na jakiś krok.

— Ale ty wiesz, że nawet mały krok może wszystko zniszczyć?

— Wiem. Dlatego nie mówię ci co zrobić. To jest twoja decyzja. Ja jedynie znowu mogę ci obiecać, że ta rozmowa pozostanie między nami. Chcę twojego szczęścia, ale nie jestem w stanie ci go dać.

— Naprawdę nie wiem, co robić, Renjun.

— Jisung... ja tym bardziej nie wiem, ale obiecuję, że zawsze będę twoim wsparciem.

🐬🐤🐬

Jisung przez dłuższy czas nie jest w stanie usnąć. Nie wie tylko, czy jest to wynikiem zmiany powietrza, czy faktem, że przez ostatnią godzinę Mark opowiadał mu o artykułach o Marsie, które ostatnio przeczytał. Zdecydowanie ignorował fakt, że jego przyjaciele woleli już spać i zagłuszał swoim monologiem panującą w całym domu ciszę.

Chyba że może być jeszcze jeden powód bezsenności Jisunga, a jest nim blondyn, który najpewniej teraz beztrosko śpi na wyższym piętrze, rozwalając się na całym łóżku, jakby ktoś miał mu je ukraść. Chenle nigdy nie śpi w normalnych pozycjach, a Jisung ma ich pełno u siebie w galerii na telefonie.

Wciąż nie rozumie, dlaczego zależało mu na zamianie współlokatorów w pokojach. Czy on tak bardzo chciał być w pokoju z Renjunem, tylko dzięki Jisungowi nie zdążył tego zaproponować?

— Słuchasz mnie ty chociaż? — Jisung patrzy na leżącego na kilku miękkich kocach, zawiniętego w śpiwór Marka. Leży on wygodnie na podłodze jako wielki przegrany w papier, kamień i nożyce. Sam jednak przyznał, że absolutnie mu to nie przeszkadza, bo nie lubi spać z kimś, bo strasznie się wierci w nocy i zawsze kogoś budzi.

— HR 5171 A jest 1300 razy większa od słońca — mówi Jisung beznamiętnym głosem, zerkając na Marka, który uśmiechnął się szeroko na tę odpowiedź. — I gdyby była w naszym układzie słonecznym to sięgałaby do Jowisza. Gdzie ty to wyczytałeś?

— Nie pamiętam, ale ludzie w komentarzach dyskutowali, czy nie żyją tam kosmici odporni na jakąkolwiek temperaturę.

Jisung marszczy brwi i patrzy na niego pobłażliwie.

— Mam nadzieję, że nie wierzysz w takie głupoty. Bez przesady.

— Nie wierzę. Nawet ja nie jestem tak tępy. — Wzrusza ramionami, ignorując fakt, że właśnie sam się obraził. Jisung teraz zastanawia się, czy ten w ogóle zdaje sobie z tego sprawę, czy nie. Stwierdza jednak, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać.

— Jak myślisz, czy jeśli kosmos jest nieskończenie wielki, możliwe jest, aby gdzieś istniały nasze sobowtóry? Takie totalnie identyczne? — Jisung przekręca się na bok i opiera głowę na dłoni, wpatrując się w ciemnowłosego.

— Myślę... w sumie to nie wiem. To by było ciekawe, ale... żeby tak totalnie identyczni? — Mark wyraźnie wydaje się być zainteresowany tematem. — A czemu o to pytasz?

— A tak jakoś... myślę o tym, czy jeśli to byłoby prawdą... to czy nasze relacje wyglądałyby tak samo. Czy... — zacina się na chwilę, ale potem uśmiecha się delikatnie. — Czy też się wszyscy przyjaźnimy.

— Kto wie. Możemy tylko gdybać. — Mark ziewa przeciągle i przeciąga się. — Pora na kimkę. Renjunowi to dobrze, że zasypia w pięć sekund.

— Co nie?

Jisung wzdycha i przekręca się na drugi bok, gdzie jego wzrok od razu pada na śpiącego już od dawna Renjuna. Wygląda jak niewinne dziecko w tym stanie nieświadomości. Szkoda tylko, że w duszy potrafi być czasami gorszy, ale i bardziej inteligentny od Donghyucka. On się tylko z tym dobrze ukrywa. Jest to na swój sposób intrygujące. Renjun jest ciekawą osobą.

Jisung zamyka oczy i stara się zasnąć. O dziwo udaje mu się to naprawdę szybko. Nie śni dziś o niczym.

🐬🐤🐬

— Pobudka, śmierdzące lenie! — Po drewnianym domu rozchodzi się przeraźliwie głośny krzyk i uderzenia drewnianej łyżki o nieduży garnek. — Śniadanie się samo nie zrobi, a ja jestem głodny!

Jisung przeciera zaspane oczy i nieprzytomnie siada na łóżku, zastanawiając się, jaki w ogóle życie ma sens, skoro trzeba właściwie codziennie rano wstawać z łóżka.

Spogląda na puste miejsce obok siebie i na podłogę, na której leży uwalony Mark. Uśmiecha się na ten widok, bo najwyraźniej mają z Chenle coś wspólnego - dziwne pozycje podczas snu.

— Słyszeliście? Ruszać się! — W drzwiach przez chwilę widać Donghyucka, który jednak już po chwili wchodzi po schodach na wyższe piętro, aby obudzić resztę. Z tego, co Jisungowi wiadomo, Hyuck śpi równo sześć godzin i ani minuty dłużej, dlatego nie dziwi go fakt, że wstał on jako pierwszy i roszczeniowo żąda jedzenia. W kuchni spisuje się jeszcze gorzej niż Jeno, a to dość niesamowite. Nawet zwykły, pokrojony pomidor podany przez niego smakuje jak kara.

— Mark... ruszaj się... — mówi Jisung zachrypniętym głosem i rzuca w chłopaka swoją poduszką. Ten tylko mruczy coś pod nosem i przekręca się na drugi bok.

Młodszy siedzi na łóżku jeszcze dwie minuty, w trakcie których gapi się na ścianę i rozważa olanie całego świata dla dalszego wypoczynku. W podjęciu lepszej dla niego decyzji przeszkodził mu jednak ponaddźwiękowy śmiech Chenle, który rozbrzmiał w całym domu.

— Renjun! Stop! — Słychać i jego krzyk zmieszany z piskiem i śmiechem, przez co Jisung domyśla się, że został on zaatakowany przez super silne łaskotki Renjuna. Nawet Chenle, który zwykle jest odporny na innych, ulega drobnemu chłopakowi i nie może wytrzymać.

Po chwili słychać głośny hałas i przerażony już głos Renjuna, przez co i Jisung i Mark momentalnie zrywają się z łóżek i bez słowa biegną w stronę ich pokoju.

— Co się stało?! — Mark jest szybszy i to on pierwszy wpada do małej sypialni. Jego wzrok od razu pada na siedzących spokojnie na łóżku chłopaków i patrzy na nich zaskoczony.

— Co to miało być? — Jisung wychyla się zza Marka i patrzy na zdrowego, uśmiechniętego Chenle.

— Musieliśmy coś wymyślić, abyście w końcu wstali. — Chińczyk uśmiecha się słodziutko i puszcza oczko dwójce przyjaciół, którzy w głowie już mają kilka planów na morderstwo. Patrzą na siebie porozumiewawczo i kiwają głowami.

Wychodzą z pokoju bez słowa. Mark pokazuje jeszcze chłopakom środkowy palec, nie odwracając się. Jedyne co słyszy, to śmiech Renjuna i prychnięcie Chenle.

— Masz jakiś pomysł? — pyta Jisung, schodząc na dół po drewnianych schodach.

— Oczywiście, że mam.

— Ważne, aby cierpieli.

— Wszystko da się załatwić.

🐬🐤🐬

Zegar wiszący w salonie ogłasza charakterystycznym dźwiękiem godzinę 12, co sprawia, że wszyscy rozleniwieni siedzeniem w ciepłym salonie podnoszą się w końcu z miejsc i decydują się przejść nad jeziorko znajdujące się niedaleko stąd. Żałują, że nie jest tak ciepło jak przed wakacjami i nie mogą w nim popływać, ale sama schadzka nad wodę wydaje się im przyjemną perspektywą, zwłaszcza że nie mogą cieszyć się takim widokiem na co dzień.

— Jisung! Mark! Czekamy na was no! Co wy tam tyle robicie?! — Jaemin opiera się o framugę drzwi wyjściowych, zapinając swoją kurtkę. Jedną dłonią bawi się kluczem od drzwi, okręcając go na palcu i zerka na resztę przyjaciół, którzy głośno się śmiejąc, zmierzają już w stronę furtki, która odgradza posesję od lasu.

— Już idziemy! — Słyszy krzyk Marka i ich głośne kroki. Po chwili rzeczywiście pojawiają się na korytarzu z szerokimi uśmiechami i dwoma napchanymi plecakami, przez co Jaemin unosi pytająco brwi.

— Jezioro jest pięć minut stąd. Jakbyście czegoś potrzebowali, można tu wrócić. Po co pakowaliście pół domu?

— Słodka tajemnica — odpowiada Mark i wymija go z podekscytowanym uśmiechem. Jisung nic nie mówi, tylko klepie chłopaka po ramieniu, również wychodząc na zewnątrz.

Jaemin kręci głową i zamyka drzwi. Wraz z tą dwójką starają się dogonić resztę, co nie było takie trudne, bo wcale wybitnie się im nie spieszyło.

— Zróbmy zakład o to, kto odbije najwięcej kaczek. — Proponuje Chenle, gdy docierają słabo oznaczoną leśną ścieżką do jeziorka, które spowite jest drobną mgłą, dodającą miejscu tajemniczości. Jeno zaintrygowany tym widokiem i tym, jak pięknie to wygląda na tle ciemnych drzew, od razu odpala swoją lustrzankę, którą zawsze zabiera na wyjazdy i przyklękuje na krótkim pomościku zbudowanym z grubych, drewnianych bali. W skupieniu robi zdjęcia, wyglądając jak profesjonalista przez swoją skupioną minę.

Jaemin przysiada na ławeczce i opiera twarz o dłoń, wpatrując się w niego ze spokojem. Lubi oglądać, jak Jeno świetnie się czuje, oddając się fotografii.

W kontemplowaniu tego widoku przeszkadza mu jedynie jazgot Chenle, który z głośnym śmiechem goni Donghyucka z jakimś brudnym kijem znalezionym przy prowizorycznej plaży czy może po prostu wejściu do wody.

Wzdycha cicho. Naprawdę, czy jego przyjaciele na pewno mają 17 lat?

Następnie zerka na Jisunga, Renjuna i Marka obserwujących to z boku, kibicując Chenle, aby udało mu się dogonić szybszego niż to może się wydawać okularnika. W powietrzu słychać masę przekleństw rzucanych z jego ust w stronę blondyna, któremu obiecał zemstę, kiedy ten tylko nie będzie się tego spodziewać.

Jaemin dostrzega porozumiewawczy wzrok Jisunga i Marka, na których twarzach przez to zdanie nagle pojawia się szeroki uśmiech.

— Ciekawe, który pierwszy się zmęczy? — Przysiada się do niego Jeno, który skończył fotografować pejzaż, jaki się przed nimi rozpościera, alei goniących się chłopaków, trzyosobową lożę szyderców oraz samotnie siedzącego nastolatka.

— Bardziej się zastanawiam, kto zaraz bardziej ucierpi — odpowiada Jaemin, nawet na niego nie zerkając, bo wzrok wciąż utkwiony ma w Marku i Jisungu, którzy starają się przekonać Chenle do zaprzestania pościgu i pójścia z nimi na pomościk. Blondyn rzeczywiście w końcu odpuszcza i wchodzi na drewniane bele, dołączając tym samym do Renjuna, który ruszył się z miejsca już chwilę wcześniej.

— Aha — mówi nagle Jaemin, gdy w końcu zrozumiał, co najprawdopodobniej kryje się w plecakach przyjaciół. — Włącz szybko aparat, warto.

Jeno patrzy na niego zaskoczony, ale spełnia jego prośbę (czy też rozkaz) i nakierowuje go na czwórkę stojącą na pomoście. I Jaemin się nie mylił, było warto.

W szybkim tempie zarówno Jisung jak i Mark wbiegają na pomost i rzucają się na dwóch chłopaków, którzy z zaskoczeniem starają się ustać na własnych nogach. Renjun w ostatniej chwili pochyla się i unika silnych dłoni Marka, wymija go i ślizgając się po wilgotnych belach, zbiega na piasek, śmiejąc się głośniej niż zazwyczaj Chenle. Temu jednak teraz nie jest do śmiechu, gdy pchnięty przez Jisunga traci grunt pod nogami i wpada do niesamowicie zimnej wody, piszcząc z powodu niskiej temperatury cieczy. Na szczęście na tej głębokości jest płytko, a woda sięga mu ledwie do ramion, jednak ten szybko płynie do brzegu, zagłuszając śmiech pozostałych przyjaciół swoimi groźbami i krzykiem, że jest mu zimno.

Jisung prędko zbiega z pomostu, nie przestając się śmiać, ale pomimo rozbawienia wraz z Markiem szybko otwierają swoje plecaki, wyjmując z nich dwa grube koce i ciepłą bluzę. Pomagają Chenle ściągnąć swoją górną, mokrą część garderoby i podają mu jego bluzę. Następnie okrywają go szczelnie dwoma kocami.

— Nienawidzę was — mówi Chenle drżącym głosem, chowając twarz w kocach, gdy zmierzają już szybko w stronę domu, aby chłopak mógł się przebrać i wysuszyć w celu zapobiegnięcia złapania przeziębienia.

— To za ten miły poranek — odpowiada sarkastycznie Mark, uśmiechając się zadziornie. Zerka na zadowolonego z siebie Renjuna, któremu udało się uniknąć zemsty. — Na ciebie jeszcze przyjdzie pora.

— Nie sądzę — odpowiada pewny siebie, uśmiechając się do chłopaka równie przekornie. — Ale możecie próbować.

— Spoko, już zaraz będziemy w domu i rozpalimy kominek – uspokaja ich Jisung, obejmując ramieniem trzęsącego się Chenle. Jest mu go trochę żal, ale jednak widok chłopaka wpadającego do jeziora był zbyt piękny, aby żałować tego całkowicie.

— I tak was nienawidzę.

🐬🐤🐬

Zbliża się noc, a chłopcy zgodnie postanowili, że ten wieczór, ostatni na wyjeździe, bo już jutro popołudniu wracają do Seulu, warto spędzić w ciekawy sposób. Po zrobieniu zupek instant w ramach kolacji i otworzeniu kilku paczek chipsów i słodyczy zasiadają w salonie, postanawiając na sam początek pograć trochę w straszne historie, ale po godzinie zgadywania i odczytywania odpowiedzi, czyli coraz to dziwniejszych historii, w końcu stwierdzają, że czas przerzucić się na coś, co nie będzie wymagało od nich aż takiego wkładu w zabawę ich mózgów, które były zmęczone łączeniem wątków z głupich, nieprawdopodobnych sytuacji doprowadzających do śmierci. Przerzucili się więc na monopoly, mając nadzieję, że to wcale nie zniszczy ich znajomości. Komplikacje jednak zaczynają się już po dwudziestu minutach, podczas których jakimś cudem Renjunowi udaje się zebrać komplet kart, dzięki czemu może pozwolić sobie na kupno domków i hoteli. Pozostali gracze siedzą w nienawiści do niego, musząc płacić wysoki czynsz. Napięcie rosło z każdą chwilą, aż w końcu Chenle, którego bankructwo zbliżało się wielkimi krokami, w końcu nie wytrzymuje i po prostu zmiata swoją ręką wszystkie domki przeciwników, co wszczyna kłótnię i doprowadza to zaciekłej walki na poduszki, która ostatecznie nie zostaje rozegrana, bo wszyscy zmęczeni padają na ziemię, potrzebując odpoczynku. Nie warto grać w monopoly w dużym gronie.

— Panowie, trzeba nauczyć się przegrywać. — mówi Renjun, powstając jako pierwszy i unosząc brodę wysoko w górę. — Nie każdy może urodzić się zwycięzcą, jak ja!

Jeno prycha, ale po chwili uśmiecha się, bo wie, że chłopak zdecydowanie nie mówi tego na poważnie. Nalewa wszystkim coli i siada na podłodze, biorąc pustą już butelkę. Zerka na Jaemina porozumiewawczo, a ten puszcza oczko do Jeno, który uśmiecha się szeroko. Donghyuck i Mark również to zauważają i siadają podobnie do nich, po turecku, bliżej nich, tak, że tworzą już prawie pełne koło.

Jisung i Chenle w końcu się podnoszą i patrzą na przyjaciół. Obydwaj od razu rozumieją, co ich czeka, jednak ich uczucia są kompletnie różne. Blondyn uśmiecha się od ucha do ucha. Czy może być lepszy sposób na potwierdzenie swoich przypuszczeń niż ta gra?

Jisung natomiast zdenerwowany, z kamienną miną przełyka ślinę, zerkając na Renjuna.

Dlaczego on mu tu robi? Czy może być gorszy pomysł w jego sytuacji? W sytuacji, o której Renjun doskonale zdaje sobie sprawę?

— To co? Gramy w prawda czy wyzwanie?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

w o w kto by się spodziewał? 💁‍♂️

Damn jest tak ładna pogoda, że aż [tu można wstawić jakieś porównanie, ale nie mam trafnego pomysłu].

To już 10 rozdział, jakoś szybko mi to minęło 😌

Dziękuję za liczne komentarze to super milutkie i do zobaczenia za tydzień! 🌈🌼

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top