17. Pierwszy pocałunek cz.2
Theo
Tamtego dnia było wesele twojej ciotki. Śmieszne co? Twoja ciotka dopiero teraz brała ślub, ale to nie śmieszne w końcu miała ona dopiero 34 lata... Jest jeszcze młoda. Szukałaś partnera dla siebie i pierwszy do głowy wpadł ci twój najlepszy przyjaciel – Theo. Oczywiście chłopak zgodził się.
Siedziałaś właśnie przy stole pełnym jedzenia. Pani młoda wraz z panem młodym tańczyli na środku sali. Byłaś szczęśliwa w końcu twoja ciotka jest dla ciebie jak kumpela. Wyobraziłaś sobie swój ślub... Pięknie ozdobiona sala, śliczna biała suknia i oczywiście twój wybranek serca... Nagle usłyszałaś, że twój telefon dzwonił. Niezadowolona sięgnęłaś ręką do małej torebki, wiszącej na krześle i odblokowałaś wyświetlacz.
– Halo?
– (Y.n), mogłabyś wyjść na podwórko?- spytał Theo, a ty oczami wyobraźni widziałaś, jak unosił brew.
– Jasne — mruknęłaś do słuchawki, momentalnie się rozłączając.
Zablokowałaś ekran i wyszłaś przed restaurację. Przed fontanną, będąc opartym o nią, z kieliszkiem wina w ręku stał szatyn. Delikatnie uśmiechnęłaś się na ten widok. Na dźwięk twoich szpilek, automatycznie odwrócił sie do ciebie przodem. Powoli odstawił naczynie z cieczą na murku. Wzięłaś wdech i podeszłaś do chłopaka, mając lekko uniesioną brew.
– A więc?... Co chcesz? — mówiąc to, skrzyżowałaś przedramiona pod piersiami.
– Wiesz, (y.n), znamy się już od podstawówki... – zaczął z minimalnym uśmiechem.
– Serio? – wcięłaś się w jego słowa, na co wywrócił oczami i spojrzał na ciebie znacząco.
– Chciałbym ci coś wyznać... – szepnął i zagryzł dolną wargę, chwilkę milcząc. – Kocham cię.
Nim zdążyłaś coś powiedzieć, szatyn znalazł się przy tobie i delikatnie pocałował. Oczywiście odwzajemniłaś pieszczotę.
Liam
Byłaś umówiona z Dunbar'em na godzinę 16:00 w parku przy budce z lodami. Miałaś dwie godziny na wyszykowanie się, ale nie miałaś na to ochotę. Założyłaś na siebie białą koszulkę polo, jednakże ściętą do pępka i do tego czarne, przetarte na tyłku spodenki. Białe conversy dopełniały strój, rozczesałaś jeszcze włosy, na które założyłaś opaskę. Zrobiłaś delikatny makijaż i zerknęłaś na zegar wiszący nad drzwiami, była 15:37. Nie wiedziałaś jakim cudem ta godzina tak szybko minęła, ale to nieważne. Do małego plecaka włożyłaś telefon, portfel i kluczyki od domu, w końcu rodzice wrócą dopiero nad ranem. Wyszłaś z domu i zamknęłaś go. Z garażu wzięłaś swój miętowy rower, wsiadłaś na niego i pojechałaś do swojego parku. Gdy już dotarłaś przed lodziarnie, na ławce przed nią siedział twój przyjaciel. Na jego widok uśmiech sam wlazł na twoją twarz. Zeszłaś z roweru i cicho podeszłaś do chłopaka.
– Hej! – powiedziałaś dość głośno do jego ucha, na co on podskoczył, zaś ty zaczęłaś się niekontrolowanie śmiać.
– Jejku, (y.n) oszalałaś?! Mogłem zawału dostać! – mruknął nerwowo blondyn, spoglądając na ciebie.
– Oj no weź, Liam... Nie fochaj się, noo... – jęknęłaś, przewracając oczami, jednakże musiałaś go jakoś udobruchać. – Postawie ci loda! – dostałaś z szerokim uśmiechem, a on spojrzał na ciebie z zdezorientowaniem.
– C-co? – wydukał, a ty dopiero teraz zorientowałaś się, co przed chwilą powiedziałaś. Uderzyłeś się otwartą dłonią w czoło, co wywołało śmiech u twojego kolegi.
– To nie o to chodziło! Ty zboczeńcu jeden! – burknęłaś, siadając obok niego z oburzoną miną.
– Chodź, kupię tobie loda, takiego jakiego chcesz. – mruknął, przewracając tęczówkami i podniósł się.
– Uch... No dobra, ale dwie gałki. – zrobiłaś szczenięce oczy, na co chłopak się zaśmiał, unosząc kąciki ust.
– Okey, chodź. – wzruszył lekko ramionami i ruszył w stronę budki, podczas gdy ty złapałaś za rower, aby pociągnąć go w tamtym kierunku.
– Płaci pan pięć dolarów. – niska blondynka podała Dunbar'owi dwa lody, jeden twój z dwoma gałkami i także ten jego. Chłopak położył na ladzie odpowiednią sumę pieniędzy.
Po kilku minutach siedzieliście na ławce w ''centrum'' parku. Oczywiście bez lodów, bo w tym czasie zdążyliście je zjeść.
– Dziękuje Liam – mruknęłaś, cmokając go szybko w policzek, jednakże chłopak uniósł brew.
– Dostanę może w usta?
Przewróciłaś tęczówkami, ale dałaś mu owego całusa w usta, co on po chwili odwzajemnił.
Parrish
Siedziałaś w domu, bo miałaś karę na wszystko, dosłownie! Rodzice dali ci szlaban, ponieważ całkowicie przypadkowo pobiłaś swoją ''koleżankę'', za to że nazwała cię kurwą. No ej, nie pozwolisz sobie na takie traktowanie. Usiadłaś na balkonie i cierpliwie czekałaś na pojawienie się twojego przyjaciela, chociaż czułaś do niego coś więcej. Po niedługiej chwili usłyszałaś szept:
– (y.n)... – zerknęłaś w dół i zaśmiałaś się, kręcąc głową.
– Parrish, w końcu! – odsunęłaś się od barierki i usiadłaś na podłodze po turecku, lekko się wychylając.
– Posiedziałbym z tobą, ale muszę zaraz uciekać, bo będzie moja zmiana. – mruknął. Westchnęłaś cicho, wydymając dolną wargę.
– Naprawdę musisz lecieć? – uniosłaś brew, nieprzerwanie wpatrując się w niego.
– Tak maluchu, przyszedłem tylko sprawdzić, co się z tobą dzieje. Nie powinnaś była bić tej dziewczyny. – mówiąc to, spojrzał na ciebie wymownie, na co ty westchnęłaś ciężko.
– Ale ona mnie wyzwała, wybacz Parrish, ale ja nie dam się tak traktować. – spojrzałaś na niego z minimalnym oburzeniem, na co on wywrócił oczami.
– Nie denerwuj się, kotek. Zadzwonię za pół godziny, okay?
– No dobrze. – mruknęłaś i mocniej się nachyliłaś, nie spodziewałaś się tego, co zrobił Parrish. Lekko podniósł się i po prostu pocałował cię, co ty oczywiście odwzajemniłaś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top