Rozdział 15

Przestraszony Luhan zerwał się do pozycji siedzącej, gdy usłyszał dziwny, głośny dźwięk. Spojrzał od razu na prawą stronę łóżka, gdzie powinien spać Sehun, jednak miejsce było puste. Dotknął materaca i przełknął ślinę, gdy poczuł pod dłonią chłód. Huna nie było tam od dawna.

— S... Sehun? — szepnął nieco głośniej, zapalając szybko lampkę nocną, bojąc się otaczającego go mroku. Pokój był pusty, a żadne dźwięki nie wskazywały na to, że młodszy może być gdziekolwiek w pobliżu. — Sehun?!

Odpowiedziała mu cisza, jednak po chwili Chińczyk wstał z łóżka, słysząc głos na parterze. Powoli na palcach zbliżył się do drzwi, odwracając się co chwila do tyłu, by sprawdzić czy na pewno nikt przypadkiem za nim nie stoi. Mimo okoliczności, w jakich się właśnie znajdował, wbrew pozorom czuł się dziwnie bezpieczny. Ciemność nie była ogromnym problemem, a z każdą sekundą strach spowodowany byciem samotnym znikał jak za dotknięciem magicznej różdżki. Powoli, bez jakiegokolwiek lęku, którego nie czuł po raz pierwszy odkąd jego dom okazał się być nawiedzony, zszedł na dół po starych, trzeszczących schodach. Wszedł do salonu, gdzie paliło się kilka świec, rozstawionych w kilku miejscach w domu. Zaskoczony zauważył, że meble w salonie różniły się od tych, które były tu jeszcze wtedy, gdy ten kładł się spać. Zamiast kanapy stała tu drewniana ława ze stołem, a zamiast jego zdjęć w niedawno zakupionych ramkach wisiały duże, piękne pejzaże. Zwrócił również uwagę na brak firanek, miękkiego dywanu i telewizora, który zamontował wczoraj przy pomocy Sehuna. Poczuł, jak jego serce bije szybciej. To nie był jego dom. Coś jest nie tak.

Ponownie usłyszał czyjś głos, tyle że na pewno nie dobiegał on z tego piętra. W dodatku dopiero teraz tak naprawdę poczuł niepokój, związany z tym, iż... na pewno nie był to głos Sehuna. Poczuł, jak jego mięśnie spinają się, a serce zaczyna bić zbyt szybko. Do szeptu, który póki co był dla niego niezrozumiały, dołączył się szloch, przez który Luhan przystanął w miejscu, tuż przy schodach i znajdujących się obok oraz nigdy nie zauważonych przez niego wcześniej drzwiach. Były centralnie pośrodku ściany między kuchnią i jadalnią. Niemożliwe, aby nikt nigdy ich nie widział. Ktoś je tu zamontował, kiedy spał? Ale po co?

Drżącą dłonią chwycił za zardzewiałą klamkę i przełykając ślinę, powoli uchylił wejście. Zobaczył jedynie schody, które tonęły w mroku. Na dole widać było przyćmione światło. Luhan, mimo że wiedział, iż zejście tam nie należało do bezpiecznych zachowań, znów czuł w sobie to dziwne uczucie, które niwelowało jego strach i niepewność. Powoli zszedł po betonowych stopniach, czując, jak malutkie kamyczki wbijają mu się w bose stopy. Gdy stanął na przedostatnim schodku, wstrzymał powietrze w płucach, słysząc przyspieszony oddech, który bynajmniej do niego nie należał.

— Ja naprawdę nie chciałem... Nie chciałem, skarbie... Ty zaraz wstaniesz, prawda? Żartujesz sobie? Lubisz żartować... Musisz żartować... Ja nie chciałem... — Luhan zszedł jeszcze po ostatnim stopniu, aby móc zobaczyć coś, przez co gwałtownie przytrzymał się ściany, aby nie upaść.

Zasłonił usta dłonią i poczuł, jak słone łzy napływają mu do oczu przez widok mężczyzny, który klęczał na betonowej posadzce, trzymając w swoich mokrych od łez dłoniach zimną twarz pierwszego właściciela domu. Mężczyzna kołysał w swoich rękach drobne ciało ciemnowłosego mężczyzny o delikatnych rysach twarzy.

Przez to, że siedział tyłem, Luhan nie mógł stwierdzić, kim jest nieznajomy, który trzymał w objęciach martwego Dyo Kyungsoo.
Jego szerokie ramiona oświetlała jedynie niewielka lampka gazowa, postawiona na niskim stoliku. Włosy miał równie ciemne, co trzymany przez niego chłopak, a jego głos powoli chrypł przez ciągły płacz.

— Skarbie... musisz otworzyć oczy...  Musisz... — ponownie załkał, nachylając twarz nad tą drugą, która niezmiennie pozostawała obojętna na jakiekolwiek łzy.

Luhan zszedł ze schodów i przybliżył się lekko do mężczyzny, który w końcu usłyszał, że nie jest sam i odwrócił się w stronę intruza.

Młody Chińczyk skamieniał w połowie kroku, widząc przed sobą doskonale znaną twarz, która patrzyła na niego w szoku. Dopiero teraz też Luhan mógł zobaczyć zaschniętą krew na policzkach Azjaty, który szybko wstał, nie zwracając uwagi na to, że ciało przez niego trzymane dość brutalnie znalazło się na podłodze. Patrzył na blondyna z wściekłością, przez którą jakakolwiek pewność siebie natychmiastowo uleciała ze skamieniałego Lu.

— Jongin...? — wyszeptał w końcu Han, tuż przed tym, jak jego przyjaciel nagle popchnął go na schody, fundując blondynowi bolesne uderzenie w potylicę, przez co delikatne mroczki przed oczami po chwili zamieniły się jedynie w ciemność. Zanim jednak ona pochłonęła go całkowicie, zobaczył jeszcze smutną, bladą twarz zjawy.

— Ten widok mnie boli.

👻👻👻

Luhan gwałtownie przyjął pozycję siedzącą, oddychając szybko. Czuł, jak oblewa go zimny pot, a ręce drżą, zaciskając się na kołdrze.
W pokoju było już jasno, przez co przynajmniej wiedział, że raczej na pewno już nie śni, a jest to rzeczywistość.

— Lu? Coś się stało? — Usłyszał głos obok siebie, przez co od razu zwrócił głowę w tamtą stronę. — Ty płaczesz?

— Sehun... — wyszeptał, po czym spuścił w dół głowę, ocierając kilka pojedynczych łez, które faktycznie spłynęły po jego policzkach. Po chwili wahania ponownie spojrzał na Sehuna i znów się położył, tyle że tym razem przysunął się bliżej szatyna i lekko wtulił się w jego koszulkę, przez co poczuł się trochę spokojniejszy, wiedząc, że ma go blisko siebie.

— Mogę chwilę tak poleżeć...? — zapytał cicho, prosząc w myślach, aby odpowiedź Huna była twierdząca. Nie doczekał się słownego potwierdzenia, jednak poczuł, jak jego ciało zostaje zamknięte w uścisku silnych ramion. Przez chwilę leżał z szeroko otwartymi oczami, jednak w końcu tylko lekko się uśmiechnął i zamknął je, starając się uspokoić.

W tej chwili nawet nie miał siły zastanawiać się nad snem i tym, co w nim zobaczył. Myślał jedynie o mężczyźnie, który obejmował go ciasno, trzymając swoją brodę na czubku jego głowy. Nie miał pojęcia, jak można było nazwać relację, w której aktualnie się znaleźli, zwłaszcza po wczorajszym pocałunku, jednak Han musiał przyznać sam przed sobą, że leżąc tu, w jego ramionach, czuł się naprawdę cudownie.

— Chcesz mi opowiedzieć, co ci się śniło? Poczujesz się wtedy lepiej, Żelek — zapytał po jakimś czasie Sehun, gdy czuł na swojej koszulce, że oddech Lu znacząco się uspokoił.

— To było dziwne, bo... — Nie dane mu było skończyć, gdyż obaj skupili się na dźwięku pukania do drzwi, dochodzącego z dołu.

— Hyung przyjechał? — zapytał sam siebie Sehun i wstał z ciepłego łoża, narzucił na siebie szybko jakąś bluzę i wyszedł z pokoju. Zawrócił jeszcze tylko na chwilę, aby spojrzeć na leżącego z dalszym ciągu Luhana, który marszczył brwi, intensywnie nad czymś myśląc. — Zaraz mi opowiesz.

Starszy nie odpowiedział na żadne ze słów, tylko wpatrywał się w swoje dłonie, przełykając nerwowo ślinę. Z lekkim wahaniem wstał i ubrał jakiekolwiek ubrania, jakie wpadły mu w ręce.
Podszedł do dużego lustra, które znajdowało się obok drzwi i spojrzał sobie w oczy.

— Ten widok mnie boli...? — zapytał samego siebie, zastanawiając się, jak rozumieć słowa wypowiedziane do niego przez ducha, który najprawdopodobniej chciał się jakkolwiek z nim skomunikować. Dlaczego jednak powiedział coś tak niezrozumiałego?

Mężczyzna o drobnej posturze opuścił pokój i wszedł na schody, z których mógł już usłyszeć kilka głosów, w tym dwóch, których nie potrafił rozpoznać. Zszedł na dół i wkroczył do salonu, gdzie stali Jongin i Sehun, rozmawiając z dwójką mężczyzn, z czego jednym w sutannie. Luhana zdziwił młody wiek księdza. Zawsze myślał, że egzorcyści są raczej starsi, doświadczeni. Jednak duchowny, który stał w jego salonie był niski, prawie tak jak on sam, miał delikatną, niemalże dziecięcą buzię, białe włosy i szeroki uśmiech, który nie schodził z jego twarzy pomimo tego, że znajdował się w nawiedzonym miejscu.
Obok niego tkwił bardzo wysoki mężczyzna o czarnych włosach, wyłupiastych oczach, odstających uszach i w dziwnym, wełnianym sweterku. Przez okulary i ubiór, Luhan od razu pomyślał, że nadawałby się na szkolnego kujona.

— O, Lulu. — Kai uśmiechnął się szeroko, patrząc przyjacielowi w oczy. Skinął na niego palcem, aby ten podszedł bliżej, jednak Chińczyk dalej stał nieruchomo, opierając się lekko o framugę. — To ksiądz Byun Baekhyun i jego pomocnik, Park Chanyeol. To specjaliści, więc możesz już czuć się bezpiecznie. — Znów uśmiechnął się szeroko, spoglądając na przyjaciela lśniącymi oczami. — Hej? Coś się stało? Czemu tak na mnie patrzysz, Lulu?

— Jongin... — Luhan spojrzał na niego poważnym wzrokiem, zakładając rękę na rękę. — Nie byłeś może nigdy wcześniej w tym domu?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mam nadzieję, że ten rozdział całkowicie namieszał Wam w głowach i popsuł Wasze teorie

Życzę Wam miłego tygodnia, a ja idę sobie płakać, bo kończą mi się ferie :,)

Serio idę płakać.

Do zobaczenia za tydzień, jak przeżyję

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top