7. Niebo jest podzielone
W kamiennym pomieszczeniu powoli rozbłyskują kinkiety dające ciepłe, żółte światło, które jednak nie dość dobrze oświetla ciemne przez zmrok ściany.
Baekhyun sztywno siedzi przy ciężkim stole, naprzeciwko dwójki Koreańczyków, którzy w ciszy konsumują swój posiłek składający się z kompozycji świeżych warzyw i mięsa. Baekhyun jednak nie jest w stanie robić tego tak spokojnie jak oni, a właściwie żaden kęs nie potrafi przejść przez jego ściśnięte gardło. Nie czuje się tu pewnie – bardziej jak w ukrytej kamerze, bawiącej starych ludzi przed telewizorem.
— Nie smakuje ci, Baekhyun? — Kobieta w końcu zauważa, że granatowowłosy nic nie je. Wie jednak, że brak apetytu bynajmniej nie jest zależny od smaku posiłku.
— Też nie jadłabyś na moim miejscu — odpowiada chłopak, patrząc wprost w jej oczy. Mimo że nie zna tych ludzi, czuje od kobiety miłe ciepło, zdecydowanie większe niż od Sehuna. Ale mimo to wie, że powinien zaufać nie tylko jej, ale i jemu.
— Zapewne nie — przyznaje zgodnie z prawdą i odkłada swoje sztućce, nie kończąc posiłku. I ona traci na niego ochotę, więc wyciera i tak czyste usta w chusteczkę. — Sehun, mógłbyś też przestać jeść.
— Jest pyszne — odpowiada miedzianowłosy, ale po chwili wzdycha ciężko pod wpływem jej wzroku i również kończy posiłek. Ten rozpływa się w powietrzu, jakby nigdy go tu nie było. Mężczyzna patrzy chwilę z utęsknieniem na miejsce, gdzie ten jeszcze chwilę temu się znajdował.
— Podobają ci się? Zrobiłam sama. Pomyślałam, że będzie tu trochę przytulniej — odzywa się nagle kobieta, patrząc nieco w górę. Baekhyun również spogląda na szklane butelki z pojedynczymi kwiatami, które kobieta podwiesiła tu jeszcze przed posiłkiem. — U mnie wiszą podobne.
— Podobają mi się. Dziękuję — Baekhyun odpowiedział szczerze, zdając sobie sprawę, że wcześniej był na tyle pochłonięty swoimi myślami, że nawet tego nie zauważył. Dziękuje jednak bez uśmiechu. Wciąż myśli o swojej sytuacji, a nie drobnej ozdóbce komnaty.
— Możesz nas pytać o cokolwiek, co cię nurtuje. Mamy nadzieję, że na wszystko będziemy w stanie odpowiedzieć. Chcemy, abyś jak najszybciej przywykł do całej sytuacji i odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże. — Kobieta ignoruje łakomstwo swojego towarzysza, który wyraźnie jest jeszcze głodny, i drętwą odpowiedź nastolatka.
— Domyślam się... — Baekhyun kiwa lekko głową i wzdycha, obserwując delikatne pęknięcia stołu. Przejeżdża po nich dłonią, a gdy ona ponownie ląduje na jego kolanie, stół już jest w stanie idealnym. — Dlaczego to ja zostałem wybrany? Jest tyle ludzi na świecie... jestem tylko nastolatkiem bez większych ambicji czy ponadprzeciętnej inteligencji. Nigdy nie czułem się wyjątkowy. Nie jestem wyjątkowy.
— To właśnie jedno z tych pytań, na które niestety nie umiemy ci odpowiedzieć. — Sehun przejeżdża językiem po przednich zębach i opiera łokcie o stół. Wygląda, jakby był nieco znużony albo po prostu zmęczony. — Bo nie znamy odpowiedzi. Nie wiemy, dlaczego to ty akurat masz pełnić tę funkcję. Wie to tylko jedna osoba na tym świecie — Pierwszy.
— Kim jest Pierwszy? — pyta Byun, ale nie uzyskuje odpowiedzi przez dłuższy czas. Tak właściwie to nie otrzymuje jej wcale.
— To kolejne pytanie, na które nie znamy odpowiedzi. Ale jak możesz się domyślić, to ten co wszystko stworzył.
Między trójką nieznanych sobie osób nastaje cisza, której nie przerywa żaden dźwięk. W komnacie nie słychać wiatru czy dźwięków miasta. Jest przecież położone o wiele niżej.
— Jak w takim razie zostałem wybrany? Dlaczego to wy ze mną teraz rozmawiacie, skoro nie umiecie odpowiedzieć mi na tak podstawowe pytania? — Baekhyun jest zirytowany. Nie rozumie, dlaczego wszystko wygląda tak, jak wygląda. I przede wszystkim, czy oni naprawdę nie umieją odpowiedzieć mu na te pytania, czy po prostu nie chcą tego zrobić.
— Pierwszy musiał cię wybrać osobiście. Jeśli tego nie wiesz, prawdopodobne jest, że wpłynął na twoje wspomnienia — odpowiada dziewczyna, starając się wciąż zachować przyjazny wyraz twarzy. — A zostaliśmy wybrani z powodu wrodzonych preferencji. Nasz charakter, zdolności, ton głosu, wygląd, pochodzenie... wszystko zostało dopasowane pod ciebie, aby nasza obecność nie była dla ciebie dyskomfortem. Sam przyznaj, że nie czujesz się przy nas źle, choć się nie znamy i nie powinieneś nam ufać. Dziwne, prawda? W dodatku przez pewien okres czasu mieliśmy styczność z piekłem, co czyni nas dobrymi informatorami w razie potrzeby, która pewnie niedługo nastąpi. Prawda, Sehun?
Ten patrzy na koleżankę bardzo ostrzegawczo, jednak mimo subtelności Baekhyun od razu jest w stanie to dostrzec. Jednak na razie o to nie pyta.
— W rzeczy samej. Wkrótce będziemy musieli się tam udać z wizytą. Jeszcze przed twoim oficjalnym przedstawieniem ludziom. Wszyscy czekają, by cię ujrzeć. — Sehun w końcu zabiera głos, kręcąc palcem kółeczka na blacie stołu. Siedzi w niedbałej pozycji, przez co ciemnowłosa od razu ma ochotę go skarcić albo mało elegancko walnąć w tył głowy. — Wcześniej jednak wypadałoby, aby niebo i piekło ustaliły swoją współpracę i wzajemne oczekiwania, prawda? Musisz mieć co powiedzieć tym wszystkim ludziom.
— Ile właściwie ludzi żyje zarówno w niebie, jak i w piekle? — Baekhyun wydaje się tym wszystkim coraz bardziej zainteresowany. Chciałby wiedzieć wszystko już teraz, jednak cała sytuacja, w której aktualnie się znajduje, wydaje się mu strasznie skomplikowana.
Sehun nachyla się nieco w jego stronę i uśmiecha się kącikiem ust.
— Pomyśl, ile mniej więcej ludzi umiera w ciągu roku i pomnóż to razy ilość lat, od kiedy istnieje człowiek. Dużo, prawda? Nawet nie możesz sobie wyobrazić, jak wielkie jest niebo. Piekło zresztą też.
— Jak długo może mi zająć odnalezienie tu dwóch osób? — Baekhyun zaciska lekko palce na swoich jasnych spodniach. Patrzy na starszego chłopaka wyczekująco. — Być może... być może trzech.
— Rejestr z tą ilością ludzi jest nawet dla nas niemożliwy. Prawda jest taka, że od dawna panuje tu niezły chaos. Stary Pan nie do końca poradził sobie ze wszystkim. Nie nadążał za zmianami. Ledwie udawało mu się utrzymać w całości stary system.
— Co masz na myśl?
— To akurat logiczne. Niebo istnieje od zawsze, prawda? Ludzie się zmieniają. Nie uważasz, że ludzie sprzed... powiedzmy trzech tysięcy lat, powinni żyć z ludźmi, którzy umarli wczoraj? To spora rozbieżność. Mentalność się zmieniła, języki się zmieniły, kultura się zmieniła, standardy życia się zmieniły. Dlatego niebo jest podzielone na mnóstwo części. Jedna część to sto lat.
— Rozumiem... ludzie, których różni jedynie stulecie, są w stanie się dogadać. — Baekhyun kiwa głową, będąc zaskoczonym tym, że Niebo jest dość uporządkowanym miejscem. — Ale w takim razie... kto mieszka tu, w stolicy? Jacyś wybrańcy? Jednostki wybitne?
— Nie, w stolicy zawsze mieszka obecny wiek. W skrócie, gdy nastanie 2100 rok, ludzie ze stolicy zostaną przeniesieni do nowo powstałej dzielnicy. Są tu na początku dlatego, aby lepiej mogli się dostosować do warunków życia w tym miejscu i do samego faktu, że umarli. W stolicy Twoja moc działa lepiej na mieszkańców, są spokojniejsi, ich dusze szybciej przyzwyczajają się do nowej sytuacji. Wpływasz na ich serca.
— Rozumiem... — Baekhyun patrzy na ścianę po swojej lewej stronie, aby z lekkim uśmiechem obserwować, jak dzięki jego jednej myśli pojawia się w niej sporej wielkości otwór, mający być oknem. Nie jest on idealny, przypomina bardziej wybitą nieudolnie dziurę, ale nawet to satysfakcjonuje nastolatka. Czuje swoją moc.
Po chwili zastanowienia wstaje i odprowadzony ciszą staje przed ścianą najbliżej stołu. Pojawia się na niej długie lustro w nieco zardzewiałej ramie. Chłopak patrzy na swoje wyraźne, ciemne odrosty i czarne niczym węgiel oczy. Zamyka je na dłuższą chwilę, podczas której zaciska lekko pięści. Gdy ponownie unosi wzrok na swoje odbicie, z niedowierzaniem widzi żółte tęczówki, na których bynajmniej nie znajdują się soczewki. Jego głowę zdobią piękne, granatowe włosy.
— To niesamowite... — szepce cicho, po czym odwraca się do Sehuna i Jiyeon.
— Czyżby powoli zaczynało ci się to wszystko podobać? — pyta Sehun z lekkim uśmiechem, w duchu jednak nie podzielając jego entuzjazmu, a przynajmniej nie w tej chwili, w której myśli o tym, że już niedługo powinni udać się do najniższego poziomu Nieba.
— Emm... może trochę... — odpowiada Baekhyun, wciąż obserwując się w lustrze. Nawet ten jasny golf i spodnie w tym samym odcieniu bieli bardzo mu się podobają, choć całe życie wolał ciemne kolory. — Kiedy... ma nastąpić moje oficjalne przestawienie? Stresuję się już teraz.
— Jak najszybciej. Ludzie czekają z niecierpliwością.
— Dlatego proponowałbym udanie się do piekła jeszcze w ten wieczór. Oczywiście, to tylko moja sugestia. — Jiyeon uśmiecha się lekko, odgarniając swoje długie włosy, które ciągle wpadają jej w oczy.
— Czy tam rządzi diabeł? Tak to się tutaj nazywa? — Baekhyun chwyta jedną borówkę ze szklanego półmiska stojącego na stole i wkłada ją sobie do ust. — On też jest wybierany co jakiś czas?
— Tutaj raczej nie używa się takiego określenia. — Sehun wzrusza ramionami i zapisuje coś szybko w swoim poniszczonym notesie, który znikąd pojawia się w jego dłoniach. Równie szybko znika. Baekhyun przemilcza to. — Nad piekłem panuje dwójka osób. To bracia, którzy rządzą nim od kiedy tylko istnieje. Podczas całej wizyty będziemy musieli być ostrożni. Nie jest tam zbyt przyjemnie, a nasze kontakty z tą dwójką od bardzo dawna nie są najlepsze. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie skończyło się tylko na miłej rozmowie.
— Mogą nam tak po prostu coś zrobić? — Niepokój, ale i zainteresowanie Baekhyuna są niemalże namacalne w powietrzu.
— Oni sami? Nie. Jednak mają swoich ludzi, którzy... — Jiyeon zerka na swojego przyjaciela, który nie pali się do odpowiedzi, tylko wbija beznamiętny wzrok w ścianę. — Nie, nie będę Cię straszyć. Wątpię, aby od razu wykonali tak odważny krok w swojej sytuacji. Zwłaszcza, że początkowo mogą liczyć na warunki współpracy korzystne dla nich. Nie będą chcieli tego stracić.
— Czyli?
— Będą chcieli okręcić sobie ciebie wokół palca — odpowiada Sehun, znowu notując coś w notesie. Było to jednak tylko jedno słowo. Zeszyt ponownie znika z jego dużych dłoni. — Dlatego będziesz z nami. Nie wierz w nic co mówią i nie obiecuj niczego pochopnie. Każde twoje słowo, jako Boga, ma o wiele większe znaczenie, niż gdybyś to powiedział jako zwykły dzieciak.
— Domyślam się. Spokojnie, nie planuję zgrywać bohatera. Nie jestem głupi. — Baekhyun uśmiecha się lekko i spuszcza wzrok. Ma pewne obawy przed pójściem w miejsce takie jak to, ale domyśla się, że jest to jak najbardziej konieczne.
— Póki co lepiej będzie, abyś odpoczął. Jeśli czegoś sobie zażyczysz, pojawimy się. — Jiyeon wstaje od stołu i kłania się lekko z pięknym, perłowym uśmiechem. Patrzy znacząco na Sehuna, który z ociąganiem również wstaje. Rozpływają się w powietrzu, a nastolatek znów pozostaje sam.
Ponownie rozgląda się po pomieszczeniu, które wydaje się być tak nierealistyczne. Po chwili wstaje i niemalże rzuca się na duże, miękkie łoże. Zatapia twarz w poduszce i patrzy na ścianę naprzeciwko siebie. Stara się skupić na nierównej konstrukcji, z której powoli zaczynają odpadać pojedyncze kamienie. Już po chwili widać w ścianie duży otwór, który ma być oknem. Baekhyun wpatruje się więc na widoczne za dziurą niebo, na którym już powoli zaczynają się pojawiać pojedyncze gwiazdy.
Do jego uszu dociera dźwięk wiatru, a do nosa dziwny, przyjemny zapach, kojarzący się z wiosennym popołudniem.
Jego myśli jednak mimo tego wszystkiego, co stało się w jego życiu, zaczynają wędrować do przyziemnych rzeczy. Chce ich odnaleźć. Chce odnaleźć rodziców, skoro ma pewność, że obydwoje są w tym samym miejscu, co on. I są tu, w stolicy. Są tak blisko niego.
Wie jednak, że to na pewno nie będzie łatwe. W głównym mieście jest cały aktualny wiek, czyli zmarli z całego świata z ostatnich piętnastu lat. Ile może być tych ludzi? Z 700? A może 800 milionów?
Jak w czymś tak wielkim jak Niebo może nie być rejestru? Jakim cudem to dalej funkcjonuje, gdy coś tak podstawowego nie jest zapewnione?
Baekhyun nagle podnosi się, zdając sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy.
— Jenny... Jenny na pewno już wie... — Chowa usta za dłonią z zaskoczenia przez swoją myśl. Jego ciało zaczyna nieco drżeć. Obiecał jej przecież, że z nią pozostanie. Że on nie zostawi jej jak jej brat, gdy ten udawał się do Wietnamu.
Jest zdruzgotany. Przez natłok myśli i przez sytuację, w jakiej się znajduje, zupełnie zapomniał o jedynej osobie, która z nim została w tym bagnie, jakim jest Ziemia.
— Sehun! Jiyeon! — krzyczy w przestrzeń, mimo że ta dwójka zniknęła z pomieszczenia ledwie kilka minut temu. Ci jednak pojawiają się w pokoju, zanim jeszcze jego głos odbije się echem po ścianach.
— Czyżbyś nie chciał odpoczywać? — pyta kobieta, podchodząc z niepokojem bliżej niego. Baekhyun od razu widzi, że wyraźnie przeszkodził jej w biernym odpoczynku, ponieważ w jednej z dłoni trzyma grubą książkę. — Coś się stało?
— Muszę się jakoś zobaczyć z ciocią. Na pewno mogę to zrobić, prawda? — Patrzy na nich z nadzieją. Musi tylko dać jej znać, że wszystko jest w porządku. Żeby nie płakała. On żyje, ma się dobrze. Nie jest sama, bo wciąż o niej myśli. — Ona nie wierzy w zaświaty. Myśli, że została sama. Muszę z nią porozmawiać.
— To niemożliwe — odpowiada krótko Sehun, dziwnie niewzruszony na błagalny głos chłopaka. Baekhyun od razu dostrzega w nim pewną zmianę, której nie potrafi sprecyzować. Od Sehuna wyraźnie bije chłód. — Przynajmniej nie teraz.
— Niemożliwe? Tu wszystko tak naprawdę jest dla mnie niemożliwe! Mówicie mi, że jestem Bogiem, a tak naprawdę nie mogę nic! — Baekhyuna wyraźnie ogarnia wściekłość przez niesprawiedliwość, jaką odczuwa. — Nie mogę tu odnaleźć rodziców, choć niby jestem wszechmogący. Nie mogę porozmawiać z kimś z Ziemi! Co to za bycie Bogiem, jeśli nie mogę zrobić czegoś tak prostego? Moja moc kończy się na barwieniu sobie włosów?!
— Przykro mi, ale... twoja moc dopiero się budzi. Nie można wszystkiego od razu... — Jiyeon stara się załagodzić sytuację. Podchodzi do wyraźnie roztrzęsionego chłopaka z delikatnym uśmiechem na ustach. — Jestem pewna, że już niedługo będziesz mógł się spotkać ze swoją ciocią.
— Chyba że postanowi się zabić i nie będę mógł jej tu odnaleźć — odpowiada kąśliwie Byun, odpychając ją delikatnie. Ta niezrażona jedynie cicho wzdycha.
— Prędzej czy później i tak odnajdziesz rodzinę. Obiecuję ci to, dobrze? — zapewnia długowłosa. Baekhyun jednak na to nie odpowiada.
— Nie można mieć wszystkiego — Sehun odzywa się po dłuższej chwili napiętej ciszy, co sprawia, że ciśnienie Baekhyuna podnosi się.
— Coś o tym wiem. Całe życie nie miałem choć namiastki tego, czego bym chciał. — Odwraca się w stronę wyższego mężczyzny, mierząc go chłodnym wzrokiem.
— Nie ty jeden na tym świecie, Baekhyun — odpowiada Sehun, patrząc prosto w oczy granatowowłosego.
— Możecie już iść. Do piekła pójdziemy jutro. Nie mam dziś siły. — Baekhyun macha ręką, po czym kieruje swoje kroki w stronę schowanego wejścia, prowadzącego na szczyt Nieba.
— Nalegałbym jednak, abyśmy uczynili to dziś. — Baekhyun słyszy ledwie dostrzegalną prośbę w głosie Sehuna, przez co zdziwiony odwraca się w jego stronę. Ten niemal niedostrzegalnie zaciska nieco zęby. Patrzy ostatni raz na Baekhyuna, po czym rozpływa się w powietrzu. — Ale niech będzie, jak tego chcesz.
Baekhyun wydaje się być zaskoczony. Nie ma pojęcia, dlaczego Sehun, z którym nie tak dawno temu mógł spokojnie rozmawiać, teraz nagle zachowuje się w nieco inny sposób. Jakby był czymś zdenerwowany?
Patrzy pytająco na Jiyeon, która nie wydaje się zbytnio zmartwiona.
— Wiem, że nie lubi wizyt w piekle. Ja sama za nimi nie przepadam, ale Sehun naprawdę ich nie znosi. Nie wiem dokładnie z jakiego powodu, więc nie jestem w stanie zdradzić ci nic więcej, przepraszam. Ale chyba coś faktycznie jest na rzeczy, jeśli chce mieć to jak najszybciej z głowy.
Baekhyun przez chwilę myśli nad jej słowami, aby następnie tylko westchnąć. Póki co woli myśleć o sobie, a nie o nowo poznanym chłopaku. To przecież Baekhyun został dziś wrzucony na głęboką wodę, a nie on.
— Przeproś go ode mnie, ale naprawdę nie mam dziś na to siły — mówi w końcu, kierując się w stronę wysokich schodów. — Pójdziemy jutro z rana. Nie czuję się dobrze.
— Rozumiem to. Powiadomię piekło. Niczym się nie przejmuj i odpocznij. To był dla ciebie zbyt ciężki dzień.
Baekhyun kiwa głową, zanim znika za drzwiami, nie oglądając się. Chciałby pobyć sam. Chce odpocząć, jeśli póki co mimo swojej wszechmocy, właściwie nie jest w stanie nic zrobić.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Gorące powietrze przecina krzyk, który nie jest w tym miejscu niczym wyjątkowym. Zza kamiennych ścian i tak co rusz słychać jęki i żałosne skowyty, mieszające się z mocnymi uderzeniami skał. Te wciąż nieustannie toczą się z góry na dół po nieskończonej przestrzeni, której na szczęście nie muszą oglądać osoby, znajdujące się teraz w potężnie zbudowanym, skalistym pomieszczeniu.
— Oni coś planują! Planują, rozumiesz?! Mamią go, nastawiają! To koniec, koniec, koniec! Nie znajdziemy go, a nowy zapewne będzie chroniony jak żaden! Luhan miał go znaleźć! Żałosny! Wszyscy są tak żałośni! Niech no tylko się uwolnię, a...!
— Twój krzyk nie pomaga. — Kai spokojnie odwraca głowę w kierunku rozwścieczonego bruneta, uderzającego swymi łańcuchami o twarde podłokietniki. Jak zwykle nie przynosi to oczekiwanych efektów. — Mnie nie dziwi, że nie dotrze tu dziś. Przecież przybył tego dnia. Może nie czuje się na siłach.
— Albo jednak się nie nadaje. Pewnie stchórzył. Pewnie boi się tu przyjść i leży skulony jak pies. — Dyo uśmiecha się szeroko, wbijając szyderczy wzrok w sufit. — Co za piękna perspektywa!
— Nie nakręcaj się. — Kai zmęczonym wzrokiem lustruje pomieszczenie, które zna na pamięć. Jest tak samo nudne jak zawsze. — I uspokój trochę. Gorąco się zrobiło.
Dyo patrzy nieprzychylnie na blondyna, który zachowuje się, jakby nic się nie działo, choć od przyszłej rozmowy z władcą nieba bardzo dużo zależy.
Ciemnowłosy patrzy na jego lśniące blond włosy, czystą skórę i ciemne oczy, patrzące na wszystko z cieniem wyższości. Nawet u niego jego osoba wzbudza respekt. Ma w sobie coś, co każe się wszystkim podporządkować. Wyraźnie stara się skupić, myśląc o jutrzejszym dniu.
Dyo opiera głowę o twardą skałę, siedząc prosto niczym kawałek drewna. Ma nadzieję, że jego pordzewiałe łańcuchy już jutro znikną, a on po raz pierwszy od setek lat będzie mógł wstać i rozprostować kości.
— Brakuje mi wolności — odzywa się nagle ciemnowłosy, nie patrząc na swojego brata. Ten obraca głowę, aby móc na niego spojrzeć. Widzi na jego twarzy wyjątkowo nie wściekłość, a zmęczenie.
— Nie zepsujmy jutra, Dyo. — Kai uśmiecha się ledwie zauważalnie i klepie go po dłoni, szybko jednak tę rękę odsuwając. — A już zwłaszcza ty.
— Wiem — odpowiada szybko, wiedząc, że ten ma rację. — Wiesz, że to nie moja wina.
— Wiem, ale spokojnie. Znajdziemy tego tchórza, prawda? On sam skończy przykuty niczym kundel. A właściwe nie on sam. Przecież jest ich teraz dwóch, nie mam racji?
Zepsuło się. Szeptałeś, że nadejdzie jutro, ale wiem, że tylko kłamałeś.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dawno mnie nie było (tak, pół roku to trochę czasu) ale przez matury i inne pierdoły kompletnie nie miałam siły na ff, które jest dla mnie super ważne :^)
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i obiecuję, że postaram się dodawać rozdziały częściej 🙏💁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top