5. Niebo jest gorące

Marzec 2015

Mężczyzna po raz kolejny powoli zamyka za sobą drzwi i staje na środku ciemnego pokoju. Przez niewielkie okno wpada wąska smuga światła księżycowego, zmieszanego ze zwykłym, sztucznym blaskiem żyjącego miasta.

Światło pada na sztalugę, na której panuje istny chaos barw. Jedne łączą się delikatnie, inne ostro niszczą siebie nawzajem. Jednak wszystkie one są jasne, ciepłe, pastelowe.
Układają się w nieład, który tylko autor może zrozumieć. Który jako jedyny patrzy na obraz ze zrozumieniem, ale i smutkiem.

Drżącą ręką chyta gruby pędzel, który już po chwili moczy w czarnej farbie. Oddycha niespokojnie, jest niezdecydowany.

Ma wrażenie, że mijają sekundy, minuty, lata, a on wciąż czuje, jak jego ręka powoli zbliża się do białego płótna. Bierze oddech ostatni raz i szybkimi, nieprecyzyjnymi ruchami zaczyna zamalowywać wcześniejsze barwy, wcześniejsze uczucia. Barwi na czarno żółć, zieleń i piękny róż.

Gdy płótno całkowicie przykrywa ciemność, upuszcza pędzel i łapie się za włosy, chowając zaraz w swoich dłoniach twarz, która okazuje smutek tak wielki, że świat nie jest w stanie go podźwignąć. Jego policzki barwią przezroczyste łzy, a drżące dłonie chwytają obraz, aby następnie z pomocą nogi rozerwać go na pół i rzucić nim o sąsiednią ścianę.

W pokoju po huku nie rozchodzi się już żaden kolejny dźwięk. Dopiero po kilku długich godzinach słychać cichy szloch, który jednak ginie wraz z sylwetką mężczyzny w całkowitej ciemności.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

— Wyglądasz dziś na wyjątkowo szczęśliwego. — Blondyn w średnim wieku uśmiecha się szeroko na widok siedzącego na skale chłopaka. Macha on bosymi stopami nad pustką i gra nieznaną mu wcześniej, wesołą melodię na harmonijce ustnej. — Czyżbyś znowu spędził weekend ze swoim przyjacielem?

— Byliśmy na... pierwszej randce... — Baekhyun odsunął usta od instrumentu i nieśmiało spojrzał na Jacksona Greenway, który wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. — Znaczy... byliśmy już na kilku, właściwie pierwsza taka prawdziwa była w ogrodzie botanicznym, ale to spotkanie... było już taką oficjalną randką... było... fajnie.

— Och, rumienisz się. Nie wiedziałem, że jesteś do tego zdolny! — Zaśmiał się potężny mężczyzna, który usiadł na wielkim głazie tuż obok syna.

— Przestań! To żenujące... — Baekhyun odwraca wzrok, zdając sobie sprawę, że najpewniej faktycznie jest czerwony.

— Po prostu się cieszę. Nie sądziłem, że człowiek może zmienić się w trzy miesiące o 180 stopni. Jesteś zupełnie innym człowiekiem, synu.

— Mama też się zmieniła w tym czasie. Widzisz? Nie tylko ja jestem do tego zdolny. Wystarczy chcieć. Jeśli ty chcesz się zmienić... jesteś w stanie to zrobić sam lub nawet z czyjąś pomocą. Ale zawsze możesz. — Uśmiecha się młodszy i ponownie przysuwa usta do harmonijki, aby wydać z niej kilka dźwięcznych melodii.

— Myślę, że i twoja zmiana mogła jej pomóc. Zaczęła wychodzić z domu?

— Tak, wychodzi do sklepu chociaż raz w tygodniu, dobrze jej robi wyjście chociaż na chwilę do ludzi. Małymi krokami, ale daje radę. Ostatnio nawet rozmawiała z sąsiadką.

— Pamiętasz, co mi niedawno powiedziałeś? Że nie istnieję, więc nie musisz mi o niczym opowiadać, bo siedzę w twojej głowie i wszystko widzę. Czemu teraz to robisz?

Baekhyun patrzy na niego, zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. Po chwili uśmiecha się lekko i wzrusza ramionami.

— Zacząłem lubić... rozmawiać. Lubię mieć się do kogo odezwać. Ja... jestem szczęśliwy, gdy kogoś mam. Mam wrażenie, że to dzięki niemu.

— Dzięki temu chłopakowi?

— Tak, mam wrażenie, jakby przy nim było moje niebo. Zmienił mnie, jakby doskonale wiedział, jak to zrobić. Jakby mnie już znał, zanim pozwoliłem mu się poznać trochę lepiej.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

— Baekhyun... — Chłopak otwiera oczy i od razu z zaskoczeniem wdycha szybko kilka razy powietrze. Czuje przyjemny zapach czegoś smażonego, przez co z zaskoczeniem patrzy na lekko uchylone drzwi swojego pokoju. Widzi w nich Jisoo Byun, która patrzy na niego z lekkim uśmiechem.

— Wstawaj, śpiochu, zaraz śniadanie.

— Śniadanie?

— Kończę robić bibimbap, przyjdziesz za chwilkę?

Nastolatek w odpowiedzi kiwa głową. Gdy kobieta wychodzi, uśmiecha się szeroko. Ten dzień nie mógł zacząć się lepiej. Mama powoli zaczyna gotować.

Chwyta odruchowo komórkę w dłonie i sprawdza godzinę. Spał dziś wyjątkowo długo jak na siebie, jednak mimo późnej pory ku swojemu zdziwieniu odkrywa, że nie czeka na niego żadna wiadomość. Marszczy brwi i sam postanawia takową wysłać.

Do: Chanyeol

Dzień dobry

Następnie wybiera kontakt - jego zdaniem - najcudowniejszej osoby pod słońcem, w której żyłach płynie ta sama krew, co w jego ojcu za życia. Jako rodzeństwo zawsze byli do siebie nawet podobni i z wyglądu, i z wesołego usposobienia. Baekhyun od kilku lat żałuje, że nie może mieć kobiety przy sobie, tu w Korei. Jednak ta nie porzuciłaby rodzinnej Ameryki, a tym bardziej swojej fundacji, nad którą codziennie tak pracowała. Baekhyun też samolubnie nie chciałby odrywać jej od pracy, jeśli w tym czasie może ona pomóc wielu potrzebującym ludziom.

Do: Jenny

O której u nas lądujesz? Przyjadę po ciebie.

Wstaje bez ociągania i szybko ubiera pierwsze lepsze, ale ciepłe ubrania. Żwawym krokiem przemierza krótką drogę do salonu, gdzie od razu siada na kanapie przy niewielkim stoliku, na którym stoją już dwa talerze, ryż i trochę warzyw z mięsem. Patrzy na to wszystko zachłannie i przełyka ślinę przez intensywny zapach.

— Nakładaj sobie już — mówi matka, ale Baekhyun kręci na to jedynie głową, obserwując, jak kobieta nalewa herbaty do małego dzbanka.

— Poczekam na ciebie. Powinno się zaczynać razem — odpowiada granatowowłosy. Wstaje z siedzenia i pomaga kobiecie wziąć z aneksu kuchennego dwa kubki i czajniczek. Jisoo uśmiecha się z wdzięcznością.

Siadają razem od stołu i zaczynają posiłek, rozmawiając przy tym o drobnostkach. Kobieta co chwila się śmieje i nakłada sobie kolejną porcję ryżu.

— Masz piękne oczy, synku. — Kobieta w pewnym momencie uśmiecha się delikatnie i wpatruje w ciemne oczy swojego dziecka.

— A, nie włożyłem dziś soczewek? Zapomniałem. — Baekhyun mruga szybko kilka razy, aby utwierdzić się w swoim stwierdzeniu.

— Lepiej ci bez nich. Lubię twoje oczy.

— Ale ja ich nie lubię. Są ciemne i zimne. Lubię soczewki.

— Jak chcesz. Ważne, aby tobie się podobało.

Baekhyun uśmiecha się. To nie tylko wspólny posiłek. Dla niego znaczy to bardzo dużo.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

Nastaje już południe, a Baekhyun przygnębiony leży na swojej miękkiej, świeżo wypranej pościeli, bezustannie wpatrując się ekran komórki. Wiadomość od Jenny, że ta jednak nie jest w stanie przylecieć to jedno, ale fakt, że Chanyeol wciąż nie odpisuje, to drugie. Baekhyun niepokoi się o niego, jako że on zawsze ma telefon tuż przy sobie. Można wręcz powiedzieć, że jest od niego uzależniony, jakby był przedmiotem, bez którego nie jest w stanie wyjść z domu.

Leżąc tak samotnie, Baekhyun myśli o tym, jak bardzo zdążył uzależnić się od tego człowieka w przeciągu zaledwie trzech miesięcy znajomości.

Ludzie zdecydowanie zbyt szybko uzależniają się od innych, aby następnie zorientować się, że są już niewolniczo przykuci do budy swego Pana, na grubym sznurze własnych uczuć. Tak, ludzie najczęściej są psami, które potrafią wiernie przez lata stać koło nogi jednej osoby, zaślepieni nie widząc, ilu ludzi jeszcze jest wokół. W oczach psa jest jednak jedynie Pan i to właśnie koło jego stóp planują leżeć. A wokół wciąż są ludzie, którzy byliby w stanie przeciąć grubą smycz zakończoną kagańcem.

To dość żałosne, przynajmniej dla Byuna. Nie chce być jak pies.

Baekhyun nigdy nie chciał być zależny. Nawet nie wie, kiedy stał się człowiekiem, którym nigdy nie chciał się stać. Człowiekiem, który nie jest w stanie spokojnie przetrwać dnia bez widoku swojego Pana.

Prycha cicho i odrzuca telefon gdzieś na materac, a sam chowa twarz w poduszce, jakby chciał ukryć przed całym światem swój zawód widoczny na twarzy.

Po chwili tłamszenia poduchy kładzie się na boku i wyciąga rękę na szafkę nocną, aby pogłaskać delikatny liść swojej jedynej roślinki. Wzdycha cicho.

Podwija nogi pod brzuch i leży w pozycji embrionalnej. Jest mu zimno, nie tylko z powodu zimy za oknem.

Wciąż nie odpisuje.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

Szkoła jest pusta. Mimo przewijających się ludzi wokół Baekhyuna, jest pusta.

Korytarz jest stosunkowo ciemny. Gdzieniegdzie pada światło z bladych, nieprzyjemnych lamp. Jednak mimo ich blasku, przez ciemne chmury, które kłębiły się na zewnątrz, zdawać by się mogło, że jest już wieczór.

Baekhyun siedzi na korytarzu pod ścianą. W mroku można odnieść wrażenie, że jest z nim jakiś towarzysz. Koło niego jednak oparta jest jedynie jego gitara, która daje mu złudne wrażenie, że ktoś koło niego faktycznie się znajduje. Nie ma jednak nikogo takiego. Nie ma go już od długich tygodni.

Chanyeol zniknął z życia Baekhyuna tak szybko, jak zdążył się pojawić.

Zniknął z dnia na dzień bez słowa, jakby nie obiecał wcześniej Baekhyunowi, że będzie go kochać.

Jakby te słowa były tylko banalnym kłamstewkiem, przez które niewinny chłopak nie może zmrużyć oczu w ciemne noce.

Przez które czuje się samotnie jak nigdy.

A on nie rozumie, dlaczego ten postanowił przestać istnieć w jego życiu.

Baekhyun zrobił coś nie tak, gdy w końcu mu zaufał?

Patrzy w górę, na lampę znajdującą się nad jego głową. Mruga ona co chwilę, jakby nie mogła się zdecydować, czy na pewno chciałaby jeszcze raz rozbłysnąć, czy już zgasnąć. Po chwili wpatrywania się w nią przez Baekhyuna nieśmiało rozbłyska, a nastolatek mruży oczy.

Chciał, aby zapaliła się ponownie.

Zrobiła to.

Gdy słyszy dzwonek oznajmiający ostatnią lekcję, wstaje powoli, chwyta swój plecak i gitarę. Idąc korytarzem, zostaje popchnięty na ścianę przez grupkę starszych chłopaków, którzy najwyraźniej spieszyli się na lekcję. Odwracają się przelotnie, aby spojrzeć na młodszego szyderczo i parskają śmiechem.

Baekhyun masuje obolałe ramię i zaciska zęby.

To tylko kolejny zły dzień.

Jutro na pewno będzie lepiej.

Przemierza długi korytarz, aby w końcu spóźniony wejść do sali matematycznej. Odruchowo patrzy na jedną z ławek, która od tygodni stała pusta. Przez chwilę ma nadzieję, że zobaczy tam ciemną czuprynę i rozbawione, czarne oczy, jednak jak za każdym razem czeka go rozczarowanie.

Siada na swoim miejscu i szybko wykłada potrzebne książki na blat, aby już chwilę później usłyszeć swoje nazwisko z ust profesora.

Z niechęcią podnosi się z ławki i staje przed tablicą, na której widniało dziwne - jego zdaniem - równanie. Fakt, że dopiero teraz przyszedł i nawet nie wie, jaki temat przerabiają, zdecydowanie mu nie pomaga.

— Może pan Byun by łaskawie w końcu coś napisał? To nie jest trudne zadanie. — Głos nauczyciela rozchodzi się po klasie, tak samo jak kilka niemiłych komentarzy, które jak zawsze stresowały nastolatka jeszcze bardziej. Zaciska on bezsilnie palce na kredzie. Czuje w głębi siebie złość, którą niemalże może odczuć w postaci drobnych, przeszywających dreszczy na plecach.

Odwraca się przodem do nauczyciela, aby zmierzyć go wściekłym spojrzeniem. Zanim jest w stanie cokolwiek powiedzieć, czuje, jak jego złość nagle znika, a po klasie rozchodzi się głośny trzask.

Baekhyun odruchowo zasłania swoją głowę rękoma, aby niemalże od razu szybko się schylić i odwrócić plecami do okien, które rozpadają się na setki mniejszych i większych odłamków. Wpadają do klasy, raniąc delikatnie siedzące najbliżej nich osoby.

Szkło dźwięcznie uderza o podłogę i ławki, a uczniowie z przerażeniem z nich wybiegają.
W pomieszczeniu powstaje zamęt, a silny, zimny wiatr rozwiewa notatki uczniów po całej klasie oraz mikroskopijne szklane cząsteczki, które jeszcze unoszą się w powietrzu.

Baekhyun powoli przyjmuje pozycję stojącą i zerka na wybiegających z powodu zimna uczniów. On sam przenosi wzrok na okno, przez które widać było powoli wychodzące zza chmur słońce. Oświetlało niewidoczne wcześniej drobinki, unoszące się dookoła niego.

Nastolatek unosi jedną ze swoich dłoni do góry. Czuje w sobie dziwną energię, która wzbiera się w nim w podobny sposób, co jeszcze chwilę temu. Uczucie przypomina mu ekcytację.

Z niewielkiej rany na dłoni powoli sączy się szkarłatna krew, która z każdą chwilą coraz bardziej brudzi podłogę przed chłopakiem.

Odsuwa się on o krok, a plecami dotyka lodowatej ściany. Jego dłonie drżą, oddech przyspiesza.

Zamyka oczy w przerażeniu, jakie nagle go ogarnęło. Zdaje sobie właśnie sprawę z tego, co właściwie zaszło. Czuje krew na dłoni. Piecze go rana, czuje, że usta zdążyły mu zsinieć od ostrych i gwałtownych podmuchów wiatru. Zaciska palce na krańcach koszuli.

Ma złe przeczucia. To on to zrobił. To z jego winy szyby rozbiły się się drobny mak, a gwałtowna pogoda kazała wszystkim opuścić salę.

Wie, że to jego wina, jednak nie rozumie tego, w jakim położeniu się znajduje.

Jest zagubiony.

Zsuwa się po ścianie na podłogę i chowa twarz w pokaleczonych dłoniach. Czuje dziwny strach, ma wrażenie, że budynek jest opuszczony, a on na zawsze zostanie tu sam. Chce się już nigdy nie poruszyć, chce już nigdy nie odsłaniać przed światem swojej przerażonej twarzy.

Chce ją ochronić przed zimnem.

— Wszystko z tobą w porządku? — Po dłuższej chwili słyszy lekko ochrypły głos, odcinający się wyraźnie od przeszywającej ciszy, która nastała tak nagle.

Baekhyun otwiera z zaskoczeniem oczy. Przed oczami widzi starszego nauczyciela matematyki, który patrzy na niego z góry. Nastolatek odchyla głowę na bok, aby zlustrować wzrokiem pomieszczenie.

Wstrzymuje oddech i nie zwracając zbytniej uwagi na znienawidzonego przez siebie mężczyznę, chwiejnie wstaje, podpierając się ściany.

Patrzy z niedowierzaniem na czyste ławki, podłogę. Na nienaruszone okna i świecące jasno lampy.

Kręci głową. Cofa się o krok do tyłu, ale tam znowu napotyka ścianę. Dotyka jej zimnymi do tej pory dłońmi i z przerażeniem przenosi wzrok na mężczyznę, który jest coraz bardziej zdziwiony zachowaniem ucznia.

— Co ci jest?

Baekhyun ponownie nie odpowiada. Wymija nauczyciela, szybko chwyta wszystkie swoje rzeczy i pakuje je do plecaka. Wybiega z sali pełnej uczniów, którzy z każdą chwilą coraz głośniej komentowali stan granatowowłosego Koreańczyka.

— Nie zwariowałem, nie zwariowałem — powtarza pod nosem nastolatek, narzucając na siebie szybko kurtkę i mocnym ruchem zamykając obskurną szafkę. — Nie zwariowałem. To było prawdziwe. Nie zwariowałem...

Otwiera ciężkie drzwi, a jego ciało od razu owiewa dokładnie takie same zimno, jakie uderzało w niego jeszcze kilka chwil temu. Chłopak zaciska zęby i zarzuca gitarę na plecy, przemierzając ogromne podwórze, które przez ciemne, kłębiaste chmury wydawało się jeszcze mroczniejsze niż zazwyczaj.

— Nie zwariowałem.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

— Co? Kris, proszę. Mam dziś straszny dzień. Proszę, nie żartuj sobie... — Nastolatek z trudem przełyka ślinę, czując wielką gulę w gardle. Obraz przed jego oczami staje się coraz mniej wyraźny z powodu łez, które usilnie stara się hamować.

— Przepraszam cię, Baekhyun... — mówi mężczyzna siedzący na barowym stołku. Jego głos odbija się od ścian. W pomieszczeniu wyjątkowo nie gra cicha muzyka. Stoliki są puste. Na ścianach nie wisi nawet jeden obraz, a za barem nie widać nawet jednej butelki alkoholu.

— Ale... przecież kilka dni temu jeszcze wszystko było dobrze... to... niemożliwe, aby było tak źle... — Nastolatek odkłada gitarę na podłogę i przybliża się do przyjaciela. — Dlaczego mi wcześniej nic nie powiedziałeś?! Ja... pomógłbym jakoś i... i...

— Miałem jeszcze nadzieję, że uda mi się wyjść z tych pieprzonych długów. Ilość klientów mimo twoich występów nie wystarczała. To środek miasta, nie stać mnie na czynsz. To musiało się tak w końcu skończyć.

— Przecież... co teraz z tobą będzie? — Baekhyun również usiadł, czując, jak miękną mu nogi.

— Bardziej się martwię o ciebie — Mężczyzna kręci głową i opiera łokieć na długim blacie. Patrzy na chłopaka dłuższą chwilę ze smutkiem w oczach. — Mam rodziców, którzy na pewno mnie do siebie przyjmą, póki nie ogarnę dupy i nie postawię życia na nogi, i nie spłacę długów, a ty... zostawiam cię bez pracy. Nie mam nawet jak wypłacić ci kasy za ten miesiąc... Tak mi głupio. Zostałem z niczym. Nie jestem w stanie ci już pomóc... — Czując straszne wyrzuty sumienia, starszy bierze Baekhyuna w swoje silne ramiona i przytula go, głaszcząc po głowie. — Tak mi głupio, Baek.

Nastolatek nie odpowiada. Stara się powstrzymać płacz i panikę jaka nim włada. Czuje strach.

Wokół niego dzieją się dziwne rzeczy, których nie rozumie.

Zostaje bez pracy.

Chanyeola dalej nie ma.

Czuje, że wariuje.

Traci grunt pod nogami. Znika z każdą chwilą, odbierając mu stabilność i poczucie bezpieczeństwa.

Chce jedynie kogoś, kto mógłby teraz przy nim być.

Kogoś, kto nie wylewa właśnie łez na jego kurtkę, będąc w tragicznej życiowej sytuacji.

Potrzebuje kogoś, kto powiedziałby mu, że dzisiejszy dzień jest tylko bardzo realistycznym snem, a już jutro obudzi się w swoim łóżku, zje z mamą śniadanie, aby następnie pójść z Chanyeolem do szkoły, który jak często, wpadnie do baru, aby obejrzeć jego występ.

Zostaje jednak kompletnie sam.

Jest gorzej niż było kiedyś. Jest gorzej niż było kiedykolwiek.

Ma dość.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

— Ratujcie ją! Na co, kurwa, czekacie?! — Nie wie, co zrobić. Jego ruchy są histeryczne, usilnie powstrzymywane przez dwójkę mężczyzn w grubych kombinezonach ochronnych. Wokół już zbierają się ludzie, którzy akurat przechodzili obok, a z okien bloków naokoło masowo widać było niedowierzające twarze. Były one jednak oddzielone od całego zdarzenia grubym szkłem.

— Puśćcie mnie! Kurwa, puszczaj mnie! Tam jest moja matka! — Baekhyun w dalszym ciągu krzyczy i w końcu jakimś cudem udaje mu się wyrwać z muskularnych rąk, aby szybko ruszyć oblodzoną ścieżką w stronę czteropiętrowej kamienicy, z okien której, a dokładniej tych, mieszczących się na parterze, wydobywają się ciemne obłoki. Nastolatek zwinnie wymija wszystkich strażaków, którzy nieudolnie walczą z płomieniami wydobywającymi się za okien. Sam słyszy za sobą ich krzyki, jednak adrenalina i strach płynące w jego żyłach, nie pozwalają mu się zatrzymać.

Nie boi się duszącego go dymu i palących oczu. Nie boi się od razu wbiec do budynku, którego cała klatka schodowa jest sina od dymu, a jego drzwi płoną żywym ogniem. Są już wyraźnie nadpalone, a dwójka mężczyzn właśnie je gasi, chcąc dostać się do środka. Baekhyun za wiele nie myśląc, szybko ich wymija i kopie w miejsce, gdzie drewno jest już wyraźnie nadpalone, przez co krucho ustępuje. Nastolatek krzyczy z bólu, gdy ogień znalazł się zbyt blisko jego nogi, jednak to go nie powstrzymuje i prędko, łamiąc paznokcie, udaje mu się niemalże wyrwać sporą część drzwi, dzięki czemu dostaje się do środka, mimo krzyków nieznajomych.

Powietrze jest niesamowicie gorące. Baekhyun ma wrażenie, że się dusi, a jego oczy wylewają więcej łez niż przez całe życie z powodu palącego powietrza.

Szybko przemierza niedługi korytarz, zakrywając usta rękawem kurtki i wbiega do salonu, gdzie meble, a właściwie ich resztki walają się na podłodze niczym szkielety, a ogień powoli spala starą posadzkę.

— Nie patrz na to! — Oczy Baekhyuna zostają zakryte dokładnie w chwili, gdy jego wzrok spoczywa na starej, gazowej kuchence.

Na jego matce, która przy niej leżała.

A dokładniej resztki, jakie z niej zostały.

Chłopak zostaje gwałtownie podniesiony i wyniesiony z płonącego mieszkania, aby następnie znaleźć się na mroźnym podwórku, gdzie jest w stanie normalnie oddychać.

Jednak jest mu to obojętne.

Wszystko jest już obojętne.

Nie musi oddychać, nie ma dla kogo. Nikt, nawet własna matka nie chciała robić tego dla niego, decydując się na samobójstwo.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

Wszystko w naszych życiach dzieje się tak szybko. Szczęście może przyjść nagle, gdy tracisz w zimnych dłoniach czucie. Nie wiesz, czy nagle nieznajoma osoba nie podaruje ci swoich rękawiczek. Szansa na to jest niewielka, jednak istnieje.

Baekhyun powątpiewa w to, siedząc na lodowatym śniegu, pośrodku niczego. Siedzi w miejscu, gdzie jeszcze kilka tygodni temu miał znajdować się ogromny ogród botaniczny, w którym nastolatek czuł się szczęśliwy, jak nigdy.

Było to jednak kłamstwem, głupią iluzją, którą musiał stworzyć.

Bo Chanyeol nie odszedł.

On nawet nie istniał.

Podobnie jak ogród, który Baekhyun musiał sobie wymarzyć.

— Nie zwariowałem... nie zwariowałem...

Jednak wokół był tylko śnieg. Ten budynek nigdy nie istniał.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

— Myślę, że tak będzie najlepiej. Właściwie... to moim zdaniem jedyne rozwiązanie, Baekkie... — Baekhyun tkwi w objęciach jedynej osoby, która mu tak naprawdę pozostała. Czuje, że Jenny drży, jednak stara się udawać przed nastolatkiem osobę o stalowych nerwach. To, co miała wypłakać, już wypłakała. Nie chciała wylewać kolejnych łez i przy chłopcu, który zaledwie wczoraj stracił zarówno dom, jak i matkę.

Który stracił wszystko.

Pokój hotelowy jest jasny mimo późnej pory. Obydwoje nie chcą teraz przebywać w mroku, więc włączyli wszystkie lampy od razu po wejściu.
Siedzą na jednym z dwóch łóżek, tkwiąc w swoich objęciach. Baekhyun jednak czuje, jakby go tu nie było. Jakby siedziało tu tylko jego ciało, a umysł wciąż czuł ostry dym.

Jego oczy widzą wciąż ciało leżące przy kuchence.

— Baekhyun, pamiętaj, że jestem z tobą. I będę, cały czas. Znam cię, wiem co możesz teraz myśleć.

Baekhyun zaciska swoje palce na miękkim swetrze kobiety, której ciemne włosy spływają falami na twarz chłopaka.

Wie, że zna go aż za dobrze.

Jednak kruche ciało wciąż twardo leży przed jego oczami.

— Wiem, że teraz myślisz, że nie masz już dla kogo żyć... Ale masz mnie, dla której jesteś ważny. Nie mogłabym stracić i ciebie. Twojej straty już bym nie wytrzymała. Dalej myślę o Jacksonie. Myślę o moich rodzicach i twojej mamie. Oni wszyscy chcieliby, abyśmy teraz byli swoim wsparciem. Obiecaj mi więc... Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego, Baekkie. Proszę obiecaj mi to. Proszę cię, boję się.

Baekhyun wraz z każdym kolejnym słowem jedynego członka rodziny, jaki mu pozostał, staje się coraz bardziej świadomy rzeczywistości. Jest teraz tu, w Seulu, gdzieś w hotelu. Jest koło niego Jenny, mama nie żyje. Nie ma mieszkania, więc pewnie wróci do Ameryki. Zostawi Seul, zostawi miejsce gdzie zdobył pierwszego przyjaciela, jakim jest Kris.

Opuści miejsce, gdzie po raz pierwszy zobaczył też człowieka, którego pokochał.

Który nawet nie istniał.

— Boję się wszystkiego. Wszystko mi się wali, Jen. — Baekhyun wtula się w nią mocniej i wybucha płaczem. Bo tego właśnie teraz potrzebuje. Łzy może nie dadzą nic, poza uspokojeniem się na chwilę. Nie zmienią nic w jego położeniu. Nie zmienią tego, że zawalił mu się cały świat, a on mimo obecności ukochanej osoby przy nim, nie jest w stanie widzieć świata w kolorach. Jego świat już nie ma barw. On już nie ma czynnika, który łączyłby jego beznadziejne życie w całość. Jego matka samolubnie odeszła. A on mimo samolubnych próśb Jenny, również by chciał.

— Bardzo cię kocham, młody. A jeśli masz chociaż jedną osobę, która cię kocha, masz po co zawalczyć o szczęście. Bo ono kiedyś nadejdzie, wiem to. I wiem, że gadam najprostsze rzeczy jakie teraz mogę gadać, ale ja po prostu chcę, abyś ze mną był. Tak bardzo nie chciałabym, aby coś ci się stało.

Baekhyuna ściska serce, przez pierwsze zdanie, jakie wypowiedziała kobieta. Ktoś niedawno wyznał mu dokładnie to samo, jednak już po chwili odszedł. Bo nie ma go już.

Zaraz, przecież nigdy nie było.

— Nie chcę, abyś mnie zostawiła — szepce Baekhyun łamiącym się głosem, unosząc zaczerwienioną od płaczu twarz w górę. Patrzy na ciotkę z desperacją. — Proszę, nie porzucaj mnie tak jak wszyscy.

— Nigdy tego nie zrobię, Baekkie. — Kobieta również już nie może powstrzymać swoich emocji i wybucha szlochem, ponownie ściskając bratanka. — Ja będę z tobą zawsze, rozumiesz? Mamy siebie.

Baekhyun zaciska pięści i zęby. Wierzy jej. To jedna z dwóch osób, której jeszcze wierzy. Tylko, że to jedyna osoba, która może mu zaoferować rzeczywistą pomoc.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

Słońce dziś jest wyjątkowo ciepłe, a wiatr bardzo delikatny.
Kłębiące się powoli chmury, odbijają się w licznych kałużach, podobnie jak błękitne niebo.

Nastolatek o granatowych włosach idzie powolnym krokiem przez parkowe alejki, rozkoszując się prawie już kwietniowym ciepłem. Stara się zapamiętać jak najwięcej szczegółów Seulu. Wszystkie uliczki, jakie przemierzał od lat. Wszystkie ławki w parku, wieżowce prześwitujące pomiędzy grubymi pniami drzew.

I ludzi, którzy byli mu obcy.

Baekhyun z trudem obserwuje miejsce, które już dziś opuszcza, i do którego nie planuje już wrócić. Przynajmniej nie w najbliższym czasie, kiedy każda sekunda tu spędzona przypominała mu o dwóch osobach, które postanowiły celnymi ciosami rozkruszyć jego żebra, aby dostać się bez trudu do serca.

Oddycha powoli. Zapamiętuje smak seulskiego powietrza, przesiąkniętego spalinami i jedzeniem z pobliskich restauracji. Po chwili już je mija, zbliżając się do dużego skrzyżowania, wypełnionego samochodami i dźwiękami klaksonów. Obserwuje zniecierpliwionych kierowców, śpieszących się do do domów, matki z dziećmi spacerujące po drugiej stronie, teraz słabo dla niego widoczne, przez startujące pojazdy.

Nagle upuszcza butelkę wody, którą cały czas trzymał w dłoni i z niedowierzaniem obserwuje drugą stronę jezdni. Widząc, że samochody już powoli się zatrzymują, niewiele myśląc, szybko wbiega na ulicę, chcąc pokonać sporą odległość jak najszybciej.

To na pewno on. Stoi tam, patrzy na niego.

Baekhyun pokonuje już połowę pierwszego przejścia, gdy słyszy głośny pisk opon.

Nie zdążył nawet spojrzeć w bok, zanim nie poczuł silnego, ale krótko trwającego bólu.

Nie zdążył obejrzeć się na dużego jeepa, który chciał przejechać jeszcze na żółtym świetle, aby nie musieć znów czekać na zielone.

Nie zdążył, bo wpatrywał się w Chanyeola, który stał po drugiej stronie, uśmiechając się do niego.

│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│

— Słyszałeś? Ponoć już jest.

— Dzisiaj?

— Podobno przybył niedawno.

— On też?

— Nie. Z tego, co mówią, przybył sam.

— Mam dość jego zachowania. Działa na własną rękę.

— Ale... Słyszałem plotki, że niedługo ma przybyć.

— Na ile to prawdziwe plotki?

— Ufam im.

— W takim razie... Czas coś z tym w końcu zrobić.

Na tym bezgwiezdnym niebie pragnę ujrzeć promień światła

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam wszystkich fanów Baeka za gnojenie go cały rozdział 😷

Miło by się zobaczyło jakieś komentarze...~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top