2. Niebo jest różowe
Styczeń 2015
Podciąga rękawy i spogląda przed siebie. Płótno stojące przed nim póki co pozostaje nieskazitelnie białe, a on kiwa co jakiś czas głową, zastanawiając się, jakiego koloru farby z palety trzymanej w dłoniach użyć. Patrzy w dół na podstawowe barwy, które po wymieszaniu mogły stać się każdym kolorem, jaki tylko by chciał.
Uśmiecha się lekko pod nosem i chwyta pędzel, od razu włączając małą lampkę, która momentalnie oświetla otoczenie dookoła niego. W tej chwili czuje, jak wszystko na świecie skupia się tylko na nim i sztaludze stojącej przed nim.
Zamacza pędzel w czerwonym, aby następnie wymieszać wyrazisty kolor z bielą, tworząc delikatny, ciepły odcień. Kącik jego ust unosi się lekko w górę, gdy widzi na płótnie pojedynczą linię w tej barwie.
— Tak... zdecydowanie róż.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Zapina grubą kurtkę do końca, aby następnie szybko przejrzeć się w lustrze. Ciemne włosy lekko zaczesuje do góry, irytując się na to, że te ciągle wpadają mu w oczy. Uśmiecha się delikatnie pod nosem, oceniając jednak swój wygląd dość pozytywnie.
Przechodzi przez długi, bardzo jasny korytarz, który ozdabiają pięknie obramowane obrazy w stylu raczej nowoczesnym. Wchodzi na chwilę do przestronnego salonu, w którym na beżowych, wielkich kanapach siedzi dwójka dorosłych, pijących poranną kawę.
— Wychodzę — informuje ich Chanyeol, chodź doskonale wie, że nie musi tego robić. I tak mu nie odpowiedzą, choć właściwie chłopak i tak mówi to zawsze odruchowo.
Przemierza ponownie lśniący od czystości korytarz i wychodzi przez duże, ciężkie drzwi na minimalistyczną klatkę schodową, która odgradza jego apartamentowiec od nowoczesnej windy. Wchodzi do niej i wpatruje się na przesuwające się powoli numery kolejnych pięter. Na piątym jak zwykle wchodzi jeszcze do środka starsza pani z małym, brązowym pudlem, który na widok Yeola od razu rzuca mu się do nóg. Kobieta już nawet nie próbuje zapanować nad psem, bo próby uspokojenia go nigdy nie przynosiły skutków. Chanyeol jednak ignoruje psa i spokojnie wychodzi z windy, gdy ta zatrzymuje się na parterze.
Park wychodzi przed budynek i wyszukuje w głębokiej kieszeni kurtki kluczyki do swojego mercedesa, który zajmuje najlepsze miejsce na parkingu - tuż pod samym wejściem.
Szybko jeszcze wyjmuje z kieszeni jednego papierosa, którego podpala i wsuwa między wargi. Zaciąga się przyjemnym dla siebie smakiem i uśmiecha się. Stoi tak minutę, dwie. Nie ma przecież pośpiechu.
W końcu jednak depcze wyrzuconego peta i wsiada do środka. Zaciąga się przyjemnym zapachem, charakterystycznym dla nowego samochodu. Odpala silnik i spokojnie wyjeżdża na ruchliwą o poranku ulicę. Po kilkudziesięciu minutach dojeżdża w mniej zakorkowane miejsce, gdzie ulica otoczona jest niewysokimi blokami i różnymi sklepikami. Zatrzymuje się na światłach i spogląda na zegarek, który wskazuje na to, że już za kwadrans wybije ósma.
Przenosi swój wzrok na ulicę i pasy, przez które właśnie przechodzi kilka osób, w tym chłopak o granatowych włosach, ubrany w ciemną kurtkę i gruby szalik w tym samym kolorze. Chanyeol marszczy brwi na to, że mimo takiego chłodu ten nie nosi czapki, przez co jego uszy są już wyraźnie czerwone.
Park ponownie zerka na zegarek i wzdryga się mimowolnie, gdy słyszy nagły pisk opon i krzyk ludzi. Szybko unosi wzrok na przednią szybę, aby zobaczyć jak nastolatek, o którym myślał jeszcze chwilę temu, teraz stoi nieruchomo tuż przed maską ciemnego samochodu, z którego momentalnie wybiega młoda kobieta, rzucając się chłopakowi niemal na szyję. Park widział jeszcze chwilę wcześniej, jak feralny samochód z nagłą siłą zatrzymuje się w miejscu, dokładnie wtedy, kiedy chłopak o żółtych oczach uniósł swoje dłonie, aby osłonić głowę.
Nastolatek siedzący w samochodzie przełyka ślinę i zdejmuje lekko drżące dłonie z kierownicy. Siłą woli powstrzymuje się, aby nie wybiec z samochodu jak wariat, jednak stara się zachować zimną krew i po prostu obserwować. I tak już nic nie może w tej chwili zrobić. Samochód nawet nie drasnął granatowowłosego, a jedyne, co mogło mu teraz dolegać, to szok.
Mimo tego, że światła już dawno zmieniły swój kolor, ciemnowłosy dalej nie rusza do przodu, tylko wraz z innymi kierowcami spokojnie czeka, aż mały tłumek wraz z niskim chłopakiem na spokojnie zejdzie z ulicy, a wszyscy rozejdą się w swoje strony, jakby nic się nie stało. Gdy Park widzi, jak chłopak powoli odchodzi w stronę widocznego już budynku szkoły, oddycha z ulgą.
Jego Baekhyunowi nic nie jest.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
— Wychodzę — mówi, wchodząc do salonu kilka dni później. Spogląda na plecy wysokiej brunetki i nie najszczuplejszego mężczyzny. Jak zwykle odpowiada mu cisza.
W przeciągu kilku minut dojeżdża do swojego liceum, aby następnie je minąć i zaparkować dopiero ulicę dalej. Tę odległość przechodzi spokojnie na piechotę, nie martwiąc się, że jest już dawno spóźniony na lekcję. Wchodzi w końcu do budynku i przechodzi przez długie, białe korytarze, które sprawiają, że placówka o zimowej porze wydaje się być jeszcze zimniejsza niż temperatura za oknem. Park nie dziwi się, że uczniowie nieraz twierdzili, że nie czują się w tym miejscu komfortowo. Baekhyun na pewno też musi się tu tak czuć.
— Panie Park, zastanawiam się, czy nadejdzie kiedyś taki dzień, że nie będę musiał wpisywać panu spóźnienia. — Nauczyciel tuż po wejściu nastolatka do klasy od razu kręci głową i mierzy go nieprzychylnym spojrzeniem. Chanyeol siada w środkowej ławce pod ścianą i uśmiecha się krzywo do anglisty.
— Sorry for being late. You may continue. — Yeol przez chwilę mierzy się z profesorem wzrokiem, jako że na angielskim, który zna doskonale, czuje się niebywale pewnie. Nauczyciel zaciska lekko zęby, aby po chwili wpatrywania się w oczy młodszego wypuścić głośno powietrze i bez zbędnego komentarza powrócić do prowadzenia zajęć.
Chanyeol wyciąga zeszyt i książki ze skórzanego plecaka, aby następnie ukradkowo spojrzeć na drobnego chłopaka o żółtych oczach, który siedzi w ostatniej ławce i intensywnie nad czymś myśli, wpatrując się w okno. Ciemnowłosy uśmiecha się na to lekko, zastanawiając się, co może mu chodzić po głowie.
Zanim się ogląda, dzwoni dzwonek, a uczniowie zaczynają przekrzykiwać się między sobą i otwierać swoje pojemniki ze śniadaniem. Chanyeol siedzi spokojnie w swojej ławce i gryząc swoje ulubione, kwaśne, zielone jabłko, obserwuje Byuna, który przejeżdża wzrokiem po uczniach jedzących swoje posiłki. Młodszy krzywi się lekko i zaciska pięści, przenosząc wzrok na okno. Chanyeol marszczy brwi i wstaje, biorąc ówcześnie swój box. Staje przed ławką granatowowłosego i przysuwa sobie sąsiednie krzesło, na którym od razu siada. Młodszy spogląda na niego, będąc wyraźnie zaskoczonym, jednak jego pozycja się nie zmienia. W dalszym ciągu głowę zwróconą ma w stronę widoku za oknem, a jego śliczna - zdaniem Chanyeola - dłoń podtrzymuje głowę.
— Jesteś może głodny? — pyta czarnowłosy, przechylając lekko głowę. Stawia na jasnym blacie swoje pudełko z kanapkami zrobionymi z chleba tostowego. — Mam za dużo.
— Nie, dziękuję — Baekhyun odpowiada z wyraźnym trudem, zagryzając lekko wargę. Stara się unikać wzroku chłopaka, z którym rozmawia po raz drugi w życiu, jeśli pomoc przy tablicy na matematyce można nazwać rozmową. Chanyeol nigdy wcześniej nie inicjował innej rozmowy, choć doszedł do klasy Baekhyuna już kilka miesięcy temu, gdy nie zdał. Chanyeol jest starszym rocznikiem. — Nie jestem głodny.
Wyższy uśmiecha się pobłażliwie, a Baekhyun stara nie spalić się z zażenowania, gdy jego brzuch swoim dźwiękiem stwierdza zupełnie coś innego.
— To może jednak masz ochotę? — Chanyeol uśmiecha się pogodnie i gryzie swój owoc, przysuwając drugą ręką pudełko w stronę Byuna. Ten chwilę jeszcze się waha, ale w końcu przegrywa swoją wewnętrzną bitwę i chwyta za kanapkę, którą z widoczną ulgą zaczyna jeść. Yeol z uśmiechem patrzy na szczęście widoczne w jego oczach, gdy ten je. Baekhyun jest bardzo szczupły, a to niepokoiło starszego.
— Dziękuję — odzywa się w końcu drobniejszy chłopak, który zwraca swój wzrok na kolegę. Chanyeol siedząc tak blisko niego, może patrzeć na jego bladą skórę i odcinające się na niej cienie pod oczami. To też go niepokoi. — Choć dalej nie rozumiem, dlaczego postanowiłeś zjeść śniadanie właśnie ze mną.
— Mówiłem, mama zrobiła mi za dużo kanapek. — Chanyeol ponownie pogodnie się uśmiecha, mrużąc lekko oczy.
— Równie dobrze mogłeś dać śniadanie Jaeyoungowi. On by chętnie zjadł. — Baekhyun zerka przelotnie na grubszego chłopaka, siedzącego w pierwszej ławce. Je właśnie już którąś z kolei porcję ryżu z plastikowego pudełka.
— Ale to ty wyglądałeś, jakbyś był głodny, a nic ze sobą nie miał. — Yeol wzrusza ramionami. Wstaje z krzesła i odstawia je na miejsce. — Weź też resztę. Ja nie jestem głodny, smacznego. — Puszcza młodszemu oczko i zanim ten zdążył zaprotestować, wychodzi z klasy. Byun chwilę się waha, ale w końcu zachłannie wgryza się w kolejną kromkę chleba, w duchu dziękując nastolatkowi, którego nagłego przypływu życzliwości jednak nie rozumie.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Południe mija Chanyeolowi na siedzeniu na szkolnym korytarzu i obserwowaniu ludzi, którzy albo stoją przy długich parapetach, albo siedzą na ławkach. Słucha ze znudzeniem wszystkich plotek, które docierają do jego uszu, co chwila podstawiając komuś nogę. Wszyscy jednak jedynie posyłają mu wrogie spojrzenia, ale nawet nie ośmielają się komentować jego zachowania.
Siedziałby tak pewnie do końca przerwy, gdyby nie fakt, że słyszy słowa, przez które na chwilę jego serce przyspiesza. Wstaje i szybko podąża za dwójką chłopaków z jego klasy, którzy śmiejąc się do siebie, szybko idą w stronę bocznej nawy długiego korytarza. Chanyeol wymija ich i dociera szybko to sporego zbiegowiska. Pośrodku okręgu uczniów stoi Baekhyun, który trzyma się za krwawiący nos. Jego książki porozwalane są pod jego nogami, a on sam ma na sobie mundurek z wielką, ciemną plamą po kawie na rękawie. Przed nim stoi Youngdae - chłopak ze starszej klasy, do której Chanyeol niegdyś chodził. Ku zdziwieniu Parka, Baekhyun nie wygląda na zastraszonego czy takiego, który miałby się za moment rozpłakać. Wygląda raczej tak, jakby to wszystko nie robiło na nim wrażenia, ale po prostu jest zbyt słaby, aby fizycznie postawić się o wiele silniejszemu i lepiej zbudowanemu starszakowi.
Park momentalnie przepycha się przez rozbawione nastolatki i staje przed Baekhyunem, który spogląda na niego z wyraźnym zrezygnowaniem w oczach. Przez chwilę jednak starszy może tam dostrzec szok i zdziwienie.
Chanyeol szybko przejeżdża wzrokiem po jego twarzy, z której skapywała świeża krew. Marszczy brwi. Odwraca się do nie mniej zdziwionego, byłego kolegi i łapie go za kołnierz koszuli. Ich czoła niemal się stykają, a gdyby wzrok mógł zabijać, niższy od Yeola chłopak już by leżał na chłodnej posadzce bez życia.
— Świetna robota — warczy Chanyeol, niemalże przyduszając nastolatka, którego ówcześnie popycha na ścianę. — Teraz możesz po prostu ładnie stąd wypierdalać, jak już się pobawiłeś.
Chłopak stoi chwilę w bezruchu, aby następnie szybko pokiwać głową pod wpływem spojrzenia wyższego. Czym prędzej się uwalnia i odbiega od niego jak najdalej. Tłum po chwili również zaczyna się rozchodzić jak na zawołanie, gdy Chanyeol po kolei przejeżdża po wszystkich nieprzychylnym wzrokiem.
Baekhyun w tym czasie lekko drżącymi dłońmi chowa swoje książki do plecaka, który wygląda, jakby żółtooki znalazł go na śmietniku. Chanyeol kręci głową i pomaga zebrać resztę rzeczy, po czym przerzuca sobie plecak przez ramię.
— Chodź do pielęgniarki — mówi i chwyta młodszego za rękaw. Ten idzie za nim, bo logicznie chce zatrzymać swoje krwawienie. Nie komentuje póki co zachowania ciemnowłosego, skupiając się jedynie na bólu, jaki czuje. Nie tylko tym fizycznym.
Pukają w drewniane drzwi na końcu korytarza, jednak nie doczekawszy się odpowiedzi, Chanyeol chwyta za klamkę i ciągnie za nią. Drzwi ku ich zdziwieniu okazują się być otwarte. Wchodzą do pozbawionego zapachu pomieszczenia i rozglądają się. Pielęgniarki rzeczywiście nie ma, dlatego starszy postanawia sam zająć się Baekhyunem, który od razu siada na kozetce.
— Odsuń ręce — rozkazuje Chanyeol, gdy znajduje w jednej z szafek waciki, a z małej lodówki wyciąga worek z lodem. Siada obok Byuna i pochyla jego głowę, umieszczając od razu woreczek trochę ponad jego karkiem. Podaje chłopakowi chusteczkę, którą ten przytyka sobie do nosa.
— Nie musisz tu ze mną siedzieć, poradzę sobie. — Głos młodszego miesza się z dźwiękiem dzwonka, ogłaszającego koniec przerwy. — Lekcja się zaczęła, będziesz miał spóźnienie.
— To nieważne — odpowiada starszy, zakładając rękę na rękę. Póki krwawienie nie ustanie, w sumie nie ma nic do roboty. — Co tam się tak właściwie stało?
— A bo ja wiem? — Baekhyun wzrusza ramionami i wzdycha. — Dlaczego ostatnio mi pomagasz? Matma, wczoraj dałeś mi śniadanie, dziś... — Nie dokańcza, tylko patrzy pytająco na siedzącego obok niego Yeola. — Chcesz coś ode mnie?
— Nie — Starszy odpowiada krótko, uśmiechając się szeroko. Baekhyun patrzy na niego podejrzliwie i przygryza wargę od środka. Chanyeol rzeczywiście jest dziwny. Jednak ma ładny uśmiech.
— Nie zrozum mnie źle, ale chyba trochę... bardzo ci nie ufam. — Baekhyun odkłada lód na stolik i unosi głowę. Namacza kilka gazików i zaczyna nimi ścierać resztki krwi z twarzy.
— W końcu zaufasz. — Chanyeol ponownie się uśmiecha i lekko zbliża do drobniejszego nastolatka, który na ten gest lekko się spina. — Bo bardzo cię lubię i chciałbym, abyś mi ufał.
Baekhyun potrzebuje dobrych kilku sekund, aby przyswoić słowa, które wypowiedział do niego Chanyeol. Ich twarze znajdują się zdecydowanie zbyt blisko siebie, co sprawia, że twarz młodszego niemalże płonie z gorąca. Nigdy nie był w takiej sytuacji i nie ma pojęcia, jak powinien się właściwie zachować.
— Odsuń się. — Młodszy po kilku sekundach, podczas których nie ma pojęcia, jak zareagować, sam odsuwa od siebie Chanyeola. Następnie mierzy wzrokiem siedzącego przed nim nastolatka i prycha. — Jaja sobie ze mnie robisz? Jesteśmy razem w klasie od kilku miesięcy, a ty nagle ostatnio sobie ubzdurałeś, że mnie lubisz i... mnie lubisz? To jakiś nieśmieszny żart, wiesz?
— Nie wiem tego od niedawna. Zdałem sobie z tego sprawę już dawno temu — odpowiada Park, jakby to miało być oczywiste. — Ale nawet ktoś taki jak ja może nie mieć odwagi podejść, wiesz? Zwłaszcza jeśli nie wiem, jakiej jesteś orientacji, Baekhyun.
Młodszy nie wiedzieć czemu wstrzymuje oddech i patrzy gdzieś w bok. Co tu się właściwie dzieje?
— Wiesz, moja orientacja nie ma tu nic do rzeczy. Nie znamy się i—
— Dlatego musisz mnie poznać — Chanyeol przerywa mu i lekko się nad nim nachyla, przez co Baekhyun nieco się kuli. Starszy uśmiecha się do niego łagodnie i wsuwa mu za ucho jeden kosmyk, który cały czas wpada młodszemu do oczu.
— Słuchaj... Nie potrzebujesz nikogo, kto mógłby być twoim oparciem?
Baekhyun potrzebuje kogoś takiego.
— Nie potrzebujesz kogoś, kto mógłby cię wspierać, gdy masz problemy?
Baekhyun potrzebuje kogoś takiego.
— Nie potrzebujesz kogoś, kto mógłby być z tobą, gdy czujesz się samotny?
Baekhyun potrzebuje kogoś takiego.
— Nie potrzebujesz kogoś, kto zawsze by za tobą tęsknił?
Baekhyun potrzebuje kogoś takiego.
— Nie potrzebujesz kogoś, kto by cię po prostu kochał?
Baekhyun bardzo potrzebuje kogoś takiego.
Chanyeol pokonuje ostatnie centymetry, które zmniejszały się z każdym jego pytaniem, i styka swoje usta z tymi mniejszymi, należącymi do Baekhyuna, nawet przez chwilę nie czując oporu z jego strony. Jest tylko nieśmiałość, niepewność i chwila załamania. Jego wargi są chłodne i suche, podobnie jak jego palce, z którymi Chanyeol splata swoje. Ogrzewa je. Zarówno zimne usta, jak i dłonie.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
— Chciałbym, aby w końcu się przejaśniło — mówi cicho Baekhyun, idąc ramię w ramię z Chanyeolem. Czuje się dość enigmatycznie w jego towarzystwie, ale stara się udawać, że wcale tak nie jest. Właściwie nie patrzy na twarz towarzysza. Wzrok wbity ma w zachmurzone niebo, które sprawia, że południe wydaje się być wieczorem.
— Może jeśli będziesz to powtarzać w myślach, to wyjdzie słońce? Może ktoś tam na górze cię wysłucha? — Śmieje się Chanyeol, który nie zważając na ujemną temperaturę, idzie z rozpiętą kurtką. Baekhyun nie rozumie tego. Być może z tego względu, że naprawdę nienawidzi zimna.
— Wierzysz w coś takiego? — Baek patrzy na niego pobłażliwie, jakby rozmawiał z dzieckiem.
— Wierzę, to źle? — Chanyeol posyła mu delikatny uśmiech. Przy tym niskim chłopaku często się uśmiecha. To wręcz jego uzależnienie. — Warto jest wierzyć.
— Kiedyś wierzyłem, ale chyba już całkowicie się wypaliłem — odpowiada Baekhyun, uśmiechając się smutno pod nosem.
— Dlaczego? — pyta Chanyeol, stając przy przejściu dla pieszych.
— Jest za dużo zła, aby możliwe było, że istnieje ktoś, kto nad tym czuwa. — Młodszy wzrusza ramionami i unosi lekko głowę, aby spojrzeć na swojego towarzysza, który przypatruje mu się z uwagą. Chanyeol unosi lekko jego brodę, przez co Baekhyun wzdryga się i spina.
— Nos dalej cię boli? Krzywisz się. — Park skupia swoją uwagę nie na słowach niższego, ale na jego jeszcze sinym, drobnym nosku.
— Już mniej, spokojnie. — Baekhyun, który nie przywykł do takiej bliskości i troski, odsuwa się lekko. Na razie i tak stara się nie myśleć o tym, co zaszło raptem kilka godzin wcześniej w gabinecie pielęgniarki. Jak jego pierwszy pocałunek skradł mu chłopak, którego kompletnie nie zna, a upiera się, że jest w Byunie zakochany. Jednak mimo niepewności Baekhyun czuje się dziwnie spokojny w jego towarzystwie. Jakby wiedział, że to nie jest jakiś głupi żart czy zakład. W przeciągu tych kilku godzin zaufał mu. Tak nielogicznie mu zaufał. Zaufał bezpodstawnie po raz pierwszy w swoim siedemnastoletnim życiu.
— Cieszę się. — Chanyeol posyła mu szeroki uśmiech, ruszając przed siebie. Baek drepta za nim, irytując się na swoje krótkie nogi. Yeol i tak stara się iść wolno. — Siniak niedługo powinien zejść. Nie będzie po wszystkim śladu, choć nawet z tym jesteś piękny.
— Nie jest dla ciebie problemem mówić tak żenujące rzeczy prosto w twarz?
— Nie — odpowiada — Jesteś dla mnie piękny.
— A ty jesteś idiotą, bo ciągle to powtarzasz. — Baekhyun wywraca oczami, ale nie może ukryć przed samym sobą, że za każdym razem robi mu się po prostu miło, słysząc tak banalny komplement.
— A ty jesteś stanowczo zbyt często dla mnie niemiły. — Śmieje się Chanyeol, kręcąc głową. — O zobacz, słońce wyszło! — Uśmiecha się szeroko, gdy na jego twarz powoli wpływa ciepły, delikatny promień słońca, który z każdą chwilą robi się coraz większy. Niebo momentalnie robi się jaśniejsze, aż w końcu większość chmur ustępuje, a spomiędzy nich wyłania się cudowny błękit.
— Jeśli myślisz, że dzięki temu przypadkowi uwierzę, że istnieje coś wyższego, to muszę cię zawieść. — Baekhyun posyła koledze pobłażliwe spojrzenie, ale i on się uśmiecha z powodu ciepła, jakie nagle go ogarnia. — Ale i tak się cieszę, że... że nagle zrobiło się tak jasno. Jest milej.
Chanyeol kiwa głową i przystaje pod wejściem do bloku Baekhyuna. W duchu postanawia go już zawsze odprowadzać, bo wtedy wie, że ten jest bezpieczny.
— Ale ja mogę sobie wierzyć, że to dzięki tobie wyszło słońce. — Chanyeol nachyla się nad chłopakiem i zanim ten zdąża zareagować, całuje go szybko w policzek na pożegnanie.
— No wiesz, możesz wierzyć sobie w co chcesz, Yeol... — Baekhyun kaszle i pociera nos dłonią, aby ukryć zażenowanie jakie go ogarnia przez ten jeden gest wyższego. — To... do zobaczenia... jutro...
— Do zobaczenia, Baekkie.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Na ścianę w małym pokoju pada cień osoby, która siedzi na niewielkim taborecie przy sztaludze. Pozycja osoby nie zmienia się. Mężczyzna cały czas siedzi i myśli, jaki powinien być jego następny ruch, aby obraz wyszedł dokładnie taki, jaki powinien wyjść. Co zrobić, aby był zwartą i spójną kompozycją?
Nikłe światło w pomieszczeniu zaczyna raz za razem migać, aż w końcu całkowicie gaśnie, pozostawiając mężczyznę w mroku. Jednak w dalszym ciągu doskonale widzi białą sztalugę, stojącą przed nim. Póki co zdobią ją jedynie dwie, krótkie, różowe kreski, które przecinają obraz w połowie.
— Błękit będzie dobry... Tak, błękit zdecydowanie pasuje do różu... — szepcze do siebie i pozwala, aby na jego usta wpłynął delikatny, ciepły uśmiech. — Zasługuje na bardzo dużo błękitu... Może powinienem dodać jeszcze trochę różu? Czy powinienem dodać więcej bieli? Czy żółć będzie ładna?
Pytania giną w zamkniętej przestrzeni, a on nie doczekuje się odpowiedzi. Niezrażony tym uśmiecha się jeszcze szerzej i chwyta pędzle.
Lampa ponownie rozbłyska.
Twoje uczucia są poza moim zasięgiem i czas tego nie zmieni
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziękuję Wam bardzo za komentarze, to wiele dla mnie znaczy 🕊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top