🥀~Rozdział 20~🥀
🥀~Walka cz. 1~🥀
Perspektywa Aidena
Naprawdę było mi ciężko się żegnać z Promyczkiem i najchętniej zostałbym z nią, jednak obowiązki wzywały niestety...
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mogłem jej więcej nie zobaczyć. Wiem, jak Ray przeżywa każdą moją akcję, dlatego nie mogłem jej dać więcej zmartwień. Przynajmniej w razie czego będzie mieć obok siebie Thomasa.
— Nad czym myślisz, brat? — zapytał Samuel, a ja pomrugałem kilka razy, żeby odgonić złe myśli.
— Nad niczym — odpowiedziałem i zacząłem skupiać się na drodze.
Jechaliśmy do siedziby Rogera, żeby w końcu ostatecznie się z nim rozprawić.
— Ja tak samo boję się o Larise, ale nas nie da się tak łatwo pozbyć — wyznał po chwili.
— Możemy zmienić temat? — warknąłem, bo czułem, że jeśli znów usłyszę coś o dziewczynach, nie będę za siebie raczył.
— Możemy, za pięć minut będziemy na miejscu — kiwnął głową, a ja spojrzałem, czy nasi ludzi jadą za nami. Na szczęście tak było.
Zjechaliśmy w leśną ulicę, chociaż czego można było się spodziewać, w końcu każdy "wielki mafioso" ukrywa się w lesie.
Zaparkowaliśmy i zaczęliśmy się przegrupowywać. Zacisnąłem dłoń na pistolecie i uważnie skanowałem teren.
Czułem samym sobą, że to nie ma prawa skończyć się dobrze...
Perspektywa Rogera
Patrzyłem przez okno w moim gabinecie i lekko się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że Aiden już pewnie jest tam gdzieś i myśli, że mnie przechytrzyć. No cóż chłopak bardzo się zmyli. Zawsze uwielbiałem patrzeć na swoją ofiarę, jak jej pewność siebie ulatuje z każdą minutą.
Odwróciłem się i spojrzałem na nie przytomnego mężczyznę. Prychnąłem w duchu na jego widok, jak mam być szczery to trochę przypomina tą głupią szatynkę. Już nie mogę się doczekać, kiedy ją znów zobaczę.
Wiedziałem, jednak że nie zostawili jej samej, jednak co może zrobić jeden schorowany człowiek w przypadku moich dziesięciu ludzi? To było naprawdę takie proste.
Nie mogłem uwierzyć, że ich ojciec wybrał Samuela na przywódcę. Zawsze był zbyt miękki, nie potrafi od razu zabić tylko lituje się nad bezbronnymi. Tak samo jak jego braciszek, jednak Aiden przy najmniej potrafi odpyskować, ale nic poza tym.
Spojrzałem na telefon, na którym wyświetliło się imię mojego człowieka.
— Szefie, już tutaj podobno są — wysapał, jakby zaczął biec. W oddali było słyszeć oddawane strzały.
Nic nie powiedziałem tylko się rozłączyłem. Czas zacząć zabawę. Wyciągnąłem mój nie zawodny pistolet i przejechałem po nim. Tak długo nad to czekałem. Tyle lat znosiłem ich ojca, a teraz sam będę ich mógł zabić i zdobyć władze nad całymi Stanami.
Los uwielbia nam płatać figle, chociaż możemy być pewni, czegoś to za chwilę może się okazać, że nie mieliśmy racji. Trzeba uważać to co się mówi i wykazać się sprytem w tych czasach...
******
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuje za czytanie i dawanie gwiazdek ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top