🥀~Rozdział 1~🥀

🥀~Płonąca hala~🥀

Perspektywa Aidena

Z jednej strony cieszyłem się, że już wracamy wraz z moim kochaniem, jednak mógłbym tak naprawdę jeszcze zostać. Nie musiałem się przejmować tak pracą oraz moimi obowiązkami i mogłem na cieszyć się Ray.

Kiedy jechaliśmy na lotnisko złapałem za jej drobną dłoń. Była naprawdę mała w porównaniu do mojej. Cieszyłem się, że już nie reaguje na mnie strachem i dała mi szansę.

Promyczek jak zwykle nie chciała mi dać swojej walizki, jednak udało mi się ją przekonać. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ktoś nagle do mnie nie zadzwonił.

Kazałem szatynce powoli iść, bo nie chciałem, żeby kupiła sobie coś na podróż, chociaż mieliśmy katering w samolocie, czasami lepiej było mieć coś swojego i tak miałem do niej zaraz dołączyć.

Gdy odebrałem połączenie, myślałem, ze na początku dzwoni do mnie mój brat, ale szybko zmieniłem zdanie, po usłyszeniu kilku słów...

— Myślałeś, że zostawię was bez pożegnania? — zaśmiał się szyderczo Roger.

— Czego chcesz od nas. Nic Ci nie zrobiłem — syknąłem i powoli zacząłem kierować się w stronę lotniska.

— Pamiętaj, że ja zawsze dotrzymuję słowa — a ja wywróciłem na to oczami. — Mam nadzieję, że nacieszyłeś się Ray...

Po tych słowach rozłączył się, a ja zmarszczyłem brwi, jednak gdy usłyszałem wystrzały i krzyki, szybko zrozumiałem o co chodzi.

Najgorsze w tym wszystkim było, ze w środku był mój promyczek.
Rzuciłem walizki, po czym zacząłem biegnąc do środka.

Nie mogłem znów jej stracić..., nie ją...

Byłem jak w amoku, nawet nie zarejestrowałem, gdy przyjechała straż i policja. Słyszałem za sobą, jak ktoś krzyczał, żebym się zatrzymał, ale ja miałem ich gdzieś. Liczyła się tylko dla mnie Ray.

Kiedy wpadłem do hali, wszędzie zaczął unosić się dym, a gdzie nie gdzie słyszałem strzały. Skanowałem pomieszczenie i od razu dostrzegłem mój świat, jak była przyciśnięta.

Pobiegłem do niej i wiedziałem, że na ułamek sekundy na mnie spojrzała, ale później straciła przytomność.

— Trzymaj się, kochanie — wyszeptałem i zacząłem podnosić automat, który spadł na szatynkę.

Kiedy udało mi się to zrobić od razu wziąłem w ramiona promyczka. Była cała nie przytomna i dostrzegłem kilka siniaków. Roger za wszystko zapłaci już ja do pilnuje tego.

Wybiegłem z płonącego pomieszczenia i od razu skierowałem się w stronę karetki.

Ratownicy od razu przejęli ode mnie szatynkę, a ja wszedłem do karetki, która miała nas zabrać do szpitala. Chwyciłem za zimną dłoń Ray i lekko pogładziłem.

— Wyjdzie z tego, prawda? — zapytałem, nie mogłem stracić jej.

— Straciła przytomność, przez dym, który zaczął być w całym budynku i najprawdopodobniej może mieć złamaną nogę i kilka żeber. Gdyby Pan nie wybiegł z nią, mogło skończyć się to śmiercią.

Kiwnąłem głową i przeniosłem wzrok na mojego aniołka.

Kolejny raz mogłem stracić moją miłość..., gdybym spóźnił się o kilka minut, nigdy bym nie zobaczył jej uśmiechu..., jej głosu...

*******
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuje za czytanie i dawanie gwiazdek ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top