🥀~Rozdział 41~🥀
🥀~Załamanie~🥀
Perspektywa Ray
Powoli zaczynałam otwierać oczy i równocześnie przyzwyczajać się do otoczenia, w którym się znajdowałam.
Jak za machnięciem różdżki wszystkie wspomnienia, z wczorajszego wieczoru do mnie dotarły.
Nie chodziło o to, że mnie ktoś postrzelił, a bardziej o to, słowa Aidena, które mnie zabolały...
Nigdy nie czułam się tak bezpiecznie przy nikim, jak przy mężczyźnie. Ufałam mu, naprawdę od kilku lat zaufałam osobie i znów nic nie wyszło z tego dobrego.
Może to ze mną było coś nie tak..., może mój wygląd?
Kiedy przyzwyczaiłam oczy do jasności, zauważyłam, że w pokoju nie jestem sama. Spojrzałam na mamę Aidena i ich braci. Skuliłam się na łóżku, bo nie wiedziałam czego mogę się spodziewać... Czy po traktują mnie tak samo jak mężczyzna?
— H-hej...— wyjąkałam, uśmiechając się nie pewnie, jednak gdy zobaczyłam wściekle miny mężczyzn, szybko to zniknęło.
— Nie możesz już dłużej z nami zostać, Ray. — wyznał Samuel, lodowatym tonem. —Wy wszyscy zostawcie nas samych.
Przełknęłam ślinę, gdy zobaczyłam, że ich rodzicielka wychodzi, pokazując mi współczujący uśmiech, żaden z braci nie spojrzał na mnie, a ich żony z tego jak dobrze zapamiętałam postąpiły tak samo.
Nakryłam się bardziej pościelą i spuściłam głowę. Zawsze miałam nadzieję, że już nic gorszego mnie nie spotka, jednak to co usłyszałam sprawiło, że nadzieja umarła dla mnie...
— Mogę dać Ci dom i kilka pieniędzy na przeżycie, ale Ty w zamian nikomu nie będziesz mówić, że nas znasz. Masz nigdy się z nami nie kontaktować, najlepiej zapomnij o wszystkim, a szczególnie o Aidenie. Kiedy wyjdziesz ze szpitala jutro, mój człowiek przekaże Ci instrukcje.— odparł. — Jednak jeśli się do tego nie pod porządkujesz, a co gorsza będziesz mówiła o tym na prawo i lewo, zapewniam Cię, że znajdziemy wszędzie Ciebie i zobaczysz do czego jesteśmy zdolni.
Splątałam ze sobą ręce, żeby ukryć ich drżenie. Dlaczego to wszystko musi przy trafiać się mi?
— Zrozumiano? — zapytał, a ja kiwnęłam głową. — Masz mu odpowiedź! — wrzasnął, na co spojrzałam na niego.
Jego twarz była cała czerwona, niczym nie przypominała wcześniejszej łagodności.
— Tak. — odparłam, powstrzymując łzy.
Samuel kiwnął głową, po czym ruszył do wyjścia, na ten widok poczułam jak kilka łez spływa po moim policzku.
— A i jeszcze jedno. — wyznał, gdy znalazł się blisko drzwi. — Aiden już więcej Ci nie pomoże.
Po tych słowach wyszedł, a ja zwinęłam się w kłębek na ostatniej rzeczy, która mi pozostała.
Nie hamowałam już rozpaczy, która znów powróciła z pustką w moim sercu i raną...
Nie miałam już ani Pana Thomasa, który pewnie zaznał spokojnego życia, Aidena, który był pierwszą i ostatnią osobą, której zaufałam i poczucie bezpieczeństwa...
Jednak tak naprawdę jak mogłam myśleć, że taka rodzina, która ma ważniejsze rzeczy, będzie chciała obcą, nic nie znaczącą osobę, a tym bardziej Aiden.
Mogłam zostać w tamtym klubie, przynajmniej nie miałabym poczucia, jak wygląda prawdziwa radość i dom...
Jestem nikim ważnym, tak jak ktoś powiedział...
**********
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuje za czytanie i dawanie gwiazdek. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top