~Głupia Marynata, zawsze musi coś wypaplać~
Wyskoczyłam z wieżowca razem z Kotem. Poczuwszy zimny powiew na mojej rozgrzanej twarzy, trochę się uspokoiłam. Stanęłam w miejscu i przyglądałam się moim stopom. Musiałam sobie to wszystko poukładać w głowie.
- Coś się stało Biedronko? - usłyszałam za sobą męski głos, a po chwili poczułam na ramieniu ciepłą dłoń.
- Jak mogli odkryć nasze tożsamości, kocie? - krzyknęłam, a dopiero po chwili zorientowałam się co takiego powiedziałam. Wyrwałam mu się i cofnęłam o parę kroków w tył. Przyłożyłam speszona dłonie do ust i uciekałam wzrokiem. Wyszło na to, że znam również tożsamość Kota.
Ze stresu z moich ust wydobyło się za wiele, ale nie mogłam nic na to poradzić. Byłam wykończona tym wywiadem. Do tego tak wiele się dzisiaj wydarzyło.
- Ma-marinette?
- N-nie...
Podszedł do mnie, chwycił za podbródek i spojrzał w moje oczy.
- Oczywiście, jak mogłem być tak ślepy.
Opuściłam głowę w dół. Nie chciałam na niego patrzeć.
- Pewnie jesteś zawie... - przerwały mi ciepłe wargi chłopaka.
Chciałam go odepchnąć, lecz moje ciało nie pozwalało mi na ten ruch. Zamiast tego wplotłam dłonie w jego cudne włosy i stanęłam na palcach. Przylegaliśmy ciałami do siebie. Po między nami nie było żadnego wolnego miejsca.
- A-Adrien? - zapytałam otumiona czynem blondyna.
- Od kiedy wiesz? - zapytał zmartwiony.
- A więc to prawda - wyszeptałam do siebie. - Nie wiedziałam. Powiedziałam to machinalnie. Chodziło mi o mnie.
- Ale się nie pomyliłaś.
Spojrzałam w bezchmurne niebo.
Gdzieś w oddali zauważyłam znikającą sylwetkę kobiety. Domyśliłam się kto to może być i uśmiechnęłam się na wspomnienie dzisiejszego incydentu z telefonem.
Zachwiałam się gdy zmógł się silniejszy wiatr. Gdyby nie zwinność Czarnego Kota, uderzyłabym z pewnością o dach.
- Wracajmy do domu moja gwiazdeczko.
•°❀𝑭𝒊𝒏❀°•
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i mamy koniec. Króciutki ten rozdział, ale mam nadzieję, że się spodobał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top